Dodany: 17.02.2018 15:52|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Biograficzny groch z kapustą


Twórczość Orzeszkowej zawsze lubiłam i ceniłam, kilka biografii autorstwa Kolińskiej też czytałam i zapamiętałam może nie jako wybitne, ale całkiem przyzwoite, nic nie zapowiadało więc zawodu, jakiego miałam doznać przy lekturze tej książki. Może jedynie objętość – dwieście parę stron dużą czcionką, w zestawieniu z czterystu-, sześćset- czy nawet tysiącstronicowymi (jak „Miłosz” Franaszka) tomiskami podsumowującymi życie i dokonania tylu innych znanych twórców – wydawała się dziwnie mizerna. Ale i na małej przestrzeni da się czasem zmieścić wiele, byle z głową. Niestety, tego o „Orzeszkowej, złotych ptakach i terrorystach” powiedzieć nie można.

W miarę udany jest tylko początek, streszczający na trzydziestu paru stronach lata dzieciństwa i wczesnej młodości przyszłej pisarki, naznaczone smutkiem półsieroctwa (ojciec zmarł, gdy miała nieco ponad dwa lata) i utraty ukochanej siostry (wkrótce po śmierci Klementyny jedenastoletnią Elizę odesłano na pensję do Warszawy; rzecz w owych czasach nie tak niezwykła, ale w tym konkretnym przypadku jakże znamienna. Bo czy odległość trzystu kilometrów może wystarczająco tłumaczyć fakt, że „matka odwiedziła córkę tylko jeden raz, i to w ściśle określonym celu”[1]?). Zanim jeszcze dziewczyna zdążyła na dobre dorosnąć, matka – wówczas już zajęta kilkuletnim synkiem z drugiego małżeństwa – wpakowała ją w zamęście z ponaddwukrotnie starszym utracjuszem, który uderzył w konkury do szesnastolatki nie z powodu urody czy innych walorów osobistych panienki, lecz wartości majątku przypadającego jej po ojcu. Jak się to mogło skończyć? Tak, jak by się skończył każdy związek wrażliwej intelektualistki z lekkomyślnym i lubiącym rozrywkowy tryb życia mężczyzną, dla którego zainteresowania historią i pasja społecznikowska są jakąś głupią, niewartą uwagi fanaberią. Aż dziw, że pan Piotr dał się żonie namówić na pomoc powstańcom, za co niebawem zapłacił zesłaniem. Co było dalej, wiemy: nie bacząc na fakt, iż stało się to poniekąd za jej sprawą, młoda małżonka nie postąpiła zgodnie z konwenansem i zamiast towarzyszyć mężowi na Sybir, wróciła do rodzinnego majątku, co wzbudziło oburzenie matki oraz znajomych ziemian.

I wtedy się zaczęła jej pisarska droga, a także pełen zamętu okres w życiu osobistym; w tym też momencie rozpoczyna się chaos narracyjny w opowieści, w której – zgodnie z tytułem – pojawiają się gromadnie „złote ptaki”, czyli kolejni kochankowie i obiekty platonicznych uczuć coraz starszej pisarki, oraz „terroryści”, czyli rewolucjoniści z partii Proletariat. Skąd oni tutaj? Ano stąd, że jedna z grodzieńskich panien, jakimi zajęła się bezdzietna Orzeszkowa po śmierci drugiego męża, zapewniając im w ramach swego „domowego uniwersytetu”[2] obszerną edukację historyczną i literacką, poznała i poślubiła najmłodszego brata Stanisława Kunickiego, straconego kilka lat wcześniej po słynnym procesie 29 proletariatczyków. Mniej więcej od połowy książki Orzeszkowa schodzi na drugi plan, pojawiając się tylko co jakiś czas między Kunickim, jego proletariackimi towarzyszami (w tym Ludwikiem Waryńskim, którego starsza generacja czytelników pamięta z lekturowych tekstów) oraz jego bratem i potomkami tegoż. Pomysł upamiętnienia dziejów tej rodziny w szkicu biograficznym poświęconym Orzeszkowej nie jest może zupełnie niesłuszny (wszak pisarka tylko z powodów „technicznych” – kiepskiego zdrowia i nawału pracy, uniemożliwiających jej podróż do Krakowa – nie została matką chrzestną pierworodnego syna Ryszarda i Jadwigi Kunickich, któremu nadano imię po nieżyjącym stryju), pozostaje jednak kwestią dyskusyjną, czy ten temat należało aż tak rozbudować, czy raczej tylko go zasygnalizować, a Kunickim poświęcić osobną pozycję. Tyle że w tym ostatnim przypadku na samą Orzeszkową zostałoby sto parę stron, a to by już była zupełnie mizerna publikacja.

Ta nie do końca klarowna kompozycja – w której prócz wymienionych wątków pojawia się także wyjęta z nieco innej bajki, a tu umieszczona za sprawą przyjaźni głównych bohaterek, historia związku Marii Konopnickiej z Marią Dulębianką zwaną „Pietrkiem” (tę wersję imienia podają inne źródła, podczas gdy u Kolińskiej jest konsekwentnie „Piotrek”) i samobójstwa niefortunnego adoratora tej pierwszej, Maksymiliana Gumplowicza; to tylko jeden z mankamentów książki.

Drugim jest nazbyt egzaltowana maniera opowiadania, z nadmiarem wykrzykników, pytajników i wielokropków; w dążeniu do spiętrzania dramatyzmu autorka momentami zapamiętała się do tego stopnia, że na przykład zdarzyło jej się zgubić podmiot snutego właśnie wątku. Rozpocząwszy od wymiany listów między Orzeszkową a Konopnicką i zacytowawszy słowa tej drugiej, ciągnęła:

„Trudno pojąć, że pisała je ta sama ręka przeszło pięćdziesięcioletniej kobiety, w tym samym mniej więcej czasie, gdy ostrymi jak brzytwa słowami raniła zakochanego w niej młodego Maksymiliana Gumplowicza (…). Nieszczęsny stary rodzic trzydziestoletniego naukowca (…) poszedł do poetki, aby oświadczyć bez ogródek, że mogłaby być, wiekiem, matką Maksymiliana.
– (…) A widzisz, najmilsza, na jakie grubiaństwa narażasz się ze strony starego Gumplowicza! Gdy przyjdzie znów ten młody fiksat, razem go odprawimy. (…) Zobaczysz, on nas kiedyś pozabija; najpierw mnie zastrzeli, potem ciebie udusi – szerzyła panikę”[3].

Bystry czytelnik domyśli się zapewne, że te ostatnie zdania przypisuje autorka Dulębiance, bo przecież nie Orzeszkowej – o którą młody zalotnik nie mógł być zazdrosny, nie widując jej u swojej muzy i pewnie nawet nie wiedząc, że obie panie ze sobą korespondują – ani tym bardziej samej Konopnickiej. Ale wrażenie bałaganu pozostanie.

Trzecim – pewna liczba błędów, nie tylko zwykłych literówek, jak „sawantki, emancypantki, a niekiedy i lesbijski”[4], lecz i bardziej rażących: „żyć jak kameduł”[5], „w Gratzu/z Gratzu”[6] (choć w liście cytowanym w tymże fragmencie pisownia nazwy jest prawidłowa – „Graz”).

Czwartym – zupełny brak przypisów, a nawet listy źródeł bibliograficznych.

Być może wiele lat temu romantyczny klimat opowieści oczarowałby mnie do tego stopnia, że nie zwracałabym uwagi na jej ujemne strony. Ale zdążyłam przeczytać dostatecznie dużo biografii i powieści biograficznych napisanych tak składnie, zgrabnie i rzetelnie, że tego rodzaju utworom mówię zdecydowane „nie”. Za mało wiedzy, za dużo zamętu, a w rezultacie poirytowanie i zmęczenie zamiast satysfakcji.


---
[1] Krystyna Kolińska, „Orzeszkowa, złote ptaki i terroryści”, wyd. Trio, 1996, s. 18.
[2] Tamże, s. 58.
[3] Tamże, s. 92.
[4] Tamże, s. 43.
[5] Tamże, s. 31.
[6] Tamże, s. 94-97.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 750
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: