Zwiedziony podtytułem
Pejzaż moralny: W jaki sposób nauka może określać wartości (
Harris Sam)
oraz zdaniem
Książkowe wspomnienia z sierpnia 2015 z prawdziwym zainteresowaniem zasiadłem do przeczytania o tym, jak wywieść twierdzenia moralne z nauki, pomijając religię. Pierwszy rozdział obiecujący, silny sprzeciw wobec relatywizmu moralnego (powiązanego ze źle rozumianym "szacunkiem" dla multi-kulti), wypunktowanie karygodnych praktyk w różnych kulturach (obrzezanie dziewczynek, potlacz itp.), obietnica "wykazania w następnych rozdziałach, że nauka może wskazać co jest moralne". Niestety, następne rozdziały to dużo czasami interesujących (->A), czasami wkurzających treści (->B), jednak brak jest rozwinięcia tematu. Harris zwyczajnie blagował, a w krótkim ostatnim rozdziale otwarcie pisze:
"Teza, że nauka ma do powiedzenia coś ważnego nt. wartości (...) jest jednym z założeń, jakie przyjąłem w tej książce i nie mam na jej poparcie żadnych szczególnych danych empirycznych."
Dopiero pod koniec lektury zorientowałem się (dziwne doprawdy! ale nie czytałem blurba ani dossier na ostatniej stronie), że Harris to jeden z tzw. Nowych Ateistów, ale jego walczący antyteizm był aż nadto widoczny - i pożarł tę książkę. Rozsądne początkowe "zobaczcie, ktoś niereligijny może z powodzeniem dyskutować o moralności" zostaje zastąpione aroganckim "buahaha, patrzcie, jacy głupi i szkodliwi ci religianci". Darować należy mu pewne błędy w krytyce religii, płynące z jego opisu realiów Ameryki, opanowanej przez najdziwniejsze protestanckie sekty i odłamy, dla których literalne odczytanie Pisma Świętego oraz sprzeciw wobec dyskusji o interpretacji są konstytuujące. Ogólnie jednak rozczarowujące porzucenie tematu tytułowego - książka jest głęboko chaotyczna, słaba jest jej konkluzywność, aroganckie rozprawianie się z nielubianymi poglądami. Nagminnie stosuje sofizmaty rozszerzenia (tzw. strawmany i ich "koszenie"), głównie poprzez (B->) kontrowersyjne lub mocno niejasne definicje - od enigmatycznego, a wszechobecnego w książce "wzrostu ogólnego dobrostanu" (powinien poczytać
Pozostać przy zdrowych zmysłach: Jak nie stracić głowy w stresie współczesnego życia (
Persaud Raj)
- dobrostan rozumiany jako "szczęście" jest tam wyjaśniony), przez wolną wolę aż po konserwatyzm czy rozumienie probabilistyki. Jego poglądy są miejscami - co tu dużo gadać - wręcz faszystowskie, np. gdy postuluje powszechne wprowadzenie w miejscach "istotnych" doskonałego wykrywacza kłamstw (po potencjalnym wynalezieniu). A potem komentuje:
"(...) nakaz niebrania pod uwagę niedobrowolnych zeznań wydaje się stanowić relikt zamierzchłych, bardziej zabobonnych epok."
Łatwo też Harrisowi przegapić parę prostych wniosków:
"[gdyby] zachowania moralne (...) i subiektywne poczucie dobrostanu nie były ze sobą powiązane [to] gwałciciele, kłamcy i złodzieje mogliby odczuwać równie głębokie szczęście jak święci. (...) ten scenariusz jest naciągany, bo (...) kooperacja sama w sobie jest psychologiczną nagrodą." - no cóż, a takie przejawy kooperacji, jak gwałty zbiorowe, bandy łupieżcze i partie polityczne nie pozwalają na połączenie powyższych?
Prezentuje też "gimboateizm", jak choćby:
"Nawet gdyby posiadać pewność, ze jedna z występujących na świecie religii jest tą prawdziwą, to - praktycznie rzecz biorąc - i tak skazani jesteśmy na wieczne potępienie - rachunek prawdopodobieństwa! Możliwości jest tak wiele, że szansa na trafienie na tę jedyną jest znikoma." BUM! Religie obalone, Franek, możesz się pakować ;) Ale w sumie to przyjmując, że prawdziwość każdej z religii jest równa, to dla ateizmu szansa jest dokładnie taka sama! No cóż, jeżeli takie dowody na nieistnienie Boga mamy u prominentnych Nowych Ateistów - to nie wróżę ateizmowi sukcesów w "nawracaniu". Niemniej jednak ciekaw jestem, jak by wyglądała dyskusja Harrisa z kimś takim jak ks. prof.
Heller Michał (ur. 1936)?
Ogólne wrażenie jest następujące: póki co, jesteśmy na zbyt wczesnym etapie neuronauki by w sposób wiążący dywagować w temacie ścisłych powiązań etyki, nauk oraz funkcjonowania mózgu. Książka jest więc raczej próbą wprowadzenia imperatywu kategorycznego, którym Harris kieruje się w życiu - dla całego świata. Praktycznie sprowadza się to do ośmieszenia i wyrugowania religii z życia ludzi - czyli kolejny utopijny pomysł, który zakłada, że "ja wiem lepiej" - charakterystyczne dla lewicowych liberałów (m.in. w tym punkcie myli się przy definiowaniu "konserwatyzmu" - abstrahując od bezsensownego i nieaktualnego dychotomizowania liberalizm-konserwatyzm - ludzie tacy jak Harris wierzą, że najlepiej siłowo wprowadzić wszystkim ludziom takie życiowe zasady, o których oni "WIEDZĄ", że są dla wszystkich najlepsze. Oznacza to ni mniej ni więcej jak to, że "liberałowie" z liberte nie mają już wiele wspólnego; polecam zresztą książkę
Oni wiedzą lepiej: Samozadowolenie jako podstawa polityki społecznej (
Sowell Thomas)
). Z tych rozważań nie wynika jednak, w jaki sposób nauka pomaga decydować o tym, co jest moralne. Obraz jest jeszcze bardziej zaciemniony, by nie powiedzieć wręcz - Harris opisał pejzaż i zatopił go w smogu.
(A->) Interesujące np.:
- "Jeżeli akceptacja dla równania matematycznego (w porównaniu z odrzuceniem innego równania) i akceptacja dla przesłania etycznego (w porównaniu z odrzuceniem innego przesłania) na poziomie neurofizjologii przejawia się w identyczny sposób, granica pomiędzy obiektywizmem naukowym a sądami wartościującymi staje się trudna do ustalenia."
- "Ludzie i szympansy wykazują podobną skłonność do przemocy wobec obcych, szympansy jednak bez porównania częściej angażują się też w agresję wewnątrzgrupową (około dwustukrotnie częściej wg pewnych badań)."
- Harris jasno pokazuje szkodliwość politpoprawności (jakkolwiek w jednym z przypisów sam pada jej ofiarą ze strachu przed oskarżeniem o proponowanie "niewłaściwych kierunków badań" - różnic w inteligencji pomiędzy rasami ludzi)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.