Samej mi trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda: kiedyś w ogóle nie zwracałam uwagi na pracę tłumacza. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że abym mogła przeczytać słowa napisane w obcym języku, potrzebny jest pośrednik między autorem i czytelnikiem. Nawet czasem zapamiętywałam nazwiska osób, które przekładały poszczególne dzieła. Ale w dalszym ciągu czytałam Szekspira jako Szekspira, Okudżawę jako Okudżawę i nic ponadto. I właśnie na przykładzie tego ostatniego – kiedy już znałam na pamięć większość polskich tekstów jego ballad, a więc musiało to być pod koniec liceum czy może trochę później – dotarło do mnie, że ten sam wiersz może być równocześnie dwoma, trzema, pięcioma różnymi wierszami, z których żaden nie musi być lepszy albo gorszy, jest po prostu inny, bo jest dziełem nie tylko autora… ale także i tłumacza. Dzisiaj nie umiem czytać poezji przekładanej z innego języka, nie myśląc o osobie, która przekładu dokonała, a co więcej, mam problem z określeniem, czyj kunszt ja właściwie oceniam – poety czy tłumacza (który zresztą też najczęściej jest poetą)? Nawet posiadanie wydania dwujęzycznego nie całkiem ten problem rozwiązuje, bo ileż języków znam na tyle, żeby swobodnie ocenić w oryginalnym tekście jego melodię, jakość rymów i środków stylistycznych?
444 wiersze poetów języka angielskiego XX wieku (antologia;
Hardy Thomas (Hardy Tomasz),
Frost Robert,
Cummings E. E. (Cummings Edward Estlin) i inni)
nie są wydaniem dwujęzycznym, czemu zresztą trudno się dziwić, bo same wiersze zajmują mniej więcej 650 stron, a do nich dochodzą wstępy do rozdziałów, skorowidze i posłowie,. Łatwo wyliczyć, że gdyby były i oryginały, stron musiałoby być co najmniej 1300; nie byłoby mowy o utrzymaniu tomu w ręce, a nawet po rozłożeniu na stole czytałoby się nie najwygodniej. Trudno, trzeba poprzestać na tym, co jest, a jest niemało. W kolejności: po 55 wierszy Thomasa Hardy’ego, Roberta Frosta i E. E. Cummingsa, 44 Wystana H.Audena, 33 Elizabeth Bishop, 19 Dylana Thomasa, 27 Jamesa Merrilla, 44 Philipa Larkina, 42 Charlesa Simica i aż 70 Seamusa Heaneya. Niesamowita uczta literacka, choć przyznaję, że mój zachwyt nie podzielił się równo między wszystkich prezentowanych tu poetów. Na szczycie – Hardy, Frost i Larkin. Tylko pół stopnia niżej – Heaney. Potem Auden i Merrill. Dalej Bishop i Simic, dwa pokolenia, dwa zupełnie różne style, ale metaforyka tak samo niezupełnie do mnie docierająca. Cummings – zbyt awangardowy w formie, choć jednak kilka wierszy mi się podoba. I na końcu Thomas – w zasadzie zupełnie dla mnie nieczytelny, nawet w tych utworach, które nie są dziwacznymi eksperymentami graficznymi.
Gdybym miała ocenić zbiorczo twórczość każdego z tej dziesiątki, średnia statystyczna chyba nie przekroczyłaby czwórki. Każdy wiersz po kolei? – rety, ale jak tu technicznie zsumować i podzielić te 444 oceny? Ale z drugiej strony, ależ talentu było trzeba, żeby tak wyraziście przełożyć te parę setek utworów, tak bardzo różniących się od siebie stylem, środkami językowymi, sposobem myślenia! A więc zbiorcza czwórka dla prezentowanych poetów, szóstka dla Barańczaka, i jeszcze plus dla wydawnictwa za szatę graficzną & dla Magdy Heydel za świetne posłowie – wychodzi 5,5. Tak, to jest to.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.