Dodany: 30.01.2018 16:01|Autor: imarba
Dziennik pisany mocą
Dlaczego mocą? (Nie, to nie błąd, mocą!) Bo żeby pracować tak jak Lucia, autorka „W zapachu włoskiej kuchni, czyli badante ze wzgórza czterech wiatrów”, trzeba mieć moc psychiczną i niestety także fizyczną oraz świętą cierpliwość i bezmiar wyrozumiałości w stosunku do ludzi. Nie tylko tych, którym choroba odbiera kontakt z rzeczywistością i nie można nic na to poradzić, ale także i przede wszystkim zdrowych, którzy tę rzeczywistość naginają do swoich egoistycznych potrzeb.
Nie skłamię, jeżeli powiem, że ta książka mną wstrząsnęła. Nie zawsze trzeba przeczytać horror czy superthriller, żeby nie móc spać w nocy, niestety czasami wystarczy codzienność i zwykły, wydawałoby się, dziennik.
Bo „W zapachu włoskiej kuchni” to dziennik z życia włoskiej „badante” – w uproszczeniu mówiąc, opiekunki osób starszych. I nie, wcale nie pełen grozy! To opowieść o życiu codziennym, o ludziach, miejscach i włoskiej kuchni. Tragizm jest tu zasnuty zapachem domowej pizzy, czasami kapryśną włoską pogodą i chwilami niezmąconej radości, które zawsze przecież się zdarzają. Lucia opowiada o swojej pracy z ogromną delikatnością, wyważonymi słowami. Opisuje wielkie wydarzenia i drobne kłopoty; swoje ogródkowe szaleństwa i domowe zwierzaki, ale tylko te, których się nie je, ona przyjaciół nie zjada, a w wiejskim gospodarstwie różnie z tym bywa.
Kochacie kuchnię włoską, lecz nie możecie pojechać do Włoch? Ta książka sprowadzi tamtejszą prawdziwie rustykalną kuchnię pod wasze dachy, bo opisując codzienność włoskiej rodziny, u której mieszkała, autorka opisuje też posiłki oraz ich przygotowanie, podaje przepisy i, co najważniejsze, ich spolszczone wersje, tak że aby ugotować to, o czym pisze nie trzeba wydawać strasznych pieniędzy na superhiperdrogie (albo niedostępne) dodatki. Wystarczy po prostu wejść do kuchni, otworzyć lodówkę i zabrać się do pracy! Ja sama znalazłam kilka przepisów, które muszę wypróbować.
Kocham Włochy, znam język, znam Marche – region, o którym opowiada Lucia – i muszę powiedzieć, że to genialny przewodnik po tym kawałku świata, ale też i o trudach życia na emigracji, o tym, jak bardzo inne są „inne światy”. Piękne i barwne z zewnątrz – dziwne i nieprzyjazne czasami od środka.
Lucyna Kleinert wyraźnie należy do tych, którzy patrzą na świat z uśmiechem i mają w sobie nieskończone pokłady pogody ducha. Nie wiem, jak się to jej udało, ale jej dziennik, mimo iż traktuje o chorobie i niewolniczej wręcz pracy, jest bardzo pogodny, wręcz słoneczny i pozytywny. Jako lekturę obowiązkową poleciłabym go każdej kobiecie, która wybiera się do pracy w charakterze opiekunki osób starszych – nie tylko we Włoszech, ludzie wszędzie są tacy sami, zmienia się tylko widok za oknem i język, którego trzeba się nauczyć.
Inna sprawa, że to pozycja, która może zainteresować każdego. Jest nie tylko zabawna, ciekawa, kulinarnie fascynująca, ale i daje sporo wiedzy na włoskie tematy, może obala nasze romantyczne mity o Włochach i Włoszkach, lecz też pokazuje, co u nich jest piękne i dobre, a o czym po prostu nie wiemy. Będzie nią zachwycony każdy, kto czytuje dzienniki, każdy, kto kocha Włochy, oraz każdy, kto lubi gotować, szczególnie zaś piec fantastyczne ciasta, bo tu autorka przeszła samą siebie i podała mnóstwo przepisów na kulinarne słodkie cuda. Ja sama żałuję, że jestem taką cukierniczą miernotą, chętnie bym któreś z nich upiekła! Nie zawiedzie też innych czytelników, bo tematy poważne podane są tu w przystępnej, lekkiej formie.
Jeżeli będziecie mieli okazję, przeczytajcie „W zapachu włoskiej kuchni”, zachęcam bardzo.
[Recenzję umieściłam na swoim blogu i lubimyczytac.pl]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.