Nagroda za wierność i oddanie
Demokracja... Jak to słowo pięknie brzmi. Jak... melodyjnie. Znając jego sens, można rozkoszować się dźwiękami układającymi się w pojęcie tak powszechne, że niemalże zapomniane. Ponieważ żyjemy w demokratycznym kraju od dłuższego już czasu, nie musimy się z tym oswajać, zapominamy, jak trzeba się z tego cieszyć. Albo inaczej: zapominamy, że bywało gorzej. O wiele, wiele gorzej.
Moje pokolenie nie pamięta już, jak to było, kiedy było inaczej. Nie mam w pamięci zła, jakie ludzie potrafili wyrządzać innym ludziom – z ramienia władzy. W imię wyższych celów? Niektórzy narzekają, że żyjemy w czasach, kiedy każdy chuligan może bezkarnie wypisywać świństwa na murach. Owszem, jest to prawda; ale czy rzeczywiście chcielibyśmy, żeby za takie przewinienie szesnastoletni chłopiec został okrzyknięty wrogiem ludu i – co gorsza – skazany na... na coś okropnego?
„Saszeńka” Montefiorego to nie jest ot, zwykła sobie powieść obyczajowa, przedstawiająca losy babki, matki i córki – o nie! A tak właśnie poniekąd myślałam, gdy przeczytałam gdzieś zamieszczoną notę wydawniczą. Autor wiernie oddaje czasy Rosji lat dziesiątych XX wieku, a także Rosji stalinowskiej. Kraj nie jest tłem w tej opowieści; jest jej bohaterem, można nawet stwierdzić, że pierwszoplanowym. Nie, Saszeńka nie istniała naprawdę. Nie zaczytamy się w powieści historycznej. Kto wie jednak, ile takich jak ona kobiet, dziś bezimiennych, przeżyło podobne historie bądź w takich właśnie znalazły swój (żałosny? bohaterski?) koniec? Ilu ludzi bezgranicznie oddanych partii partia owa zgubiła, skazała na zatracenie? Ile tysięcy dzieci zostało pozbawionych tożsamości po to, żeby mogły otrzymać dar najcenniejszy – życie? „Saszeńka” jest dla mnie zdecydowanie opowieścią o Rosji. O Rosji, w której zagnieździł się terror. Strach. Rozpacz. O kraju, w którym najważniejszym kryterium przeżycia była umiejętność dotrzymywania tajemnic. To jest opowieść o paraliżu, który dotknął niewyobrażalnie wiele istnień.
Sama historia jest bardzo zmyślna. Czyta się ją jednym tchem, nie pozwala odejść do śniadania, kąpieli, telefonu. Oto Saszeńka – szesnastoletnia uczennica szkoły dla wysoko urodzonych panien w Petersburgu – zostaje oddanym bolszewikiem. Partia staje się jej bogiem, nie widzi innego celu w życiu – partia! Partia jednoczy nas wszystkich, towarzysze! Dla niej trud, pot, krew, łzy! Jest bardzo cenna, gdyż nikt nie podejrzewa córki burżuja, przywykłej do życia w luksusie, o szpiegowanie, donoszenie.
Myślę, że tak naprawdę zakochałam się w bohaterce, gdy dotarłam do drugiej części. Oto Aleksandra Samojłowna Zeitlin-Palicyn, przyjaciółka wielu bolszewików u władzy, redaktor naczelna pisma „Radziecka Żona i Proletariackie Gospodarstwo Domowe”, żona wysoko postawionego członka partii i matka dwóch uroczych istot, żyje w czasie terroru. Pomimo okrucieństw, jakie rozgrywają się na jej oczach, wciąż wierzy w nieomylność i celowość działania organów władzy. Oddana, wierna, odważna, spokojna, piękna, czarująca, niesamowita kobieta! Niestety, los zacznie ją doświadczać; jak się domyślamy – zupełnie niewinnie. ...Och, chciałabym jeszcze tyle powiedzieć! Niestety, żelazne reguły pisania recenzji nie pozwalają mi się tak zagalopować.
Jest tu wiele łez. Jest śmierć. Jest strach. Są niewinnie oskarżeni. Jest rozdzielenie rodziców od dzieci, dzieci od niań. I jest miłość. Nie oburzajmy się na pisarza, że w tak dobrą powieść wprowadził romantyczny wątek; te fikcyjne postaci miały być jak najbardziej ludzkie, jak najbardziej nam bliskie, a trudno wszak stwierdzić, że kobieta radziecka była wyzutym z uczuć posągiem. Czy też że w życiu większości z nas miłość nie istniała. Wszystko jest takie... ludzkie. Codzienne. I przez to zapewne – jeszcze bardziej przeszywające serce.
Po skończeniu lektury nasuwa się mnóstwo retorycznych pytań. Rozpaczliwych, osądzających, kierowanych w nicość z wyrzutem: jak można było? jakim prawem!
To chyba dobrze, że na wiele z nich nie poznamy odpowiedzi. Nigdy.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.