Dodany: 26.01.2018 23:12|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: De profundis: Szkice i listy z domu karnego w Reading
Wilde Oscar

3 osoby polecają ten tekst.

Pomnik toksycznej miłości


„Ludzie w moim położeniu, pozbawieni wolności, pozbawieni szczęścia, nie mają nic innego do roboty niż pamiętać i rozpamiętywać. Tyle jeszcze mogą. Tu się żyje bólem, wyobraź sobie, i tylko gdy boli, mam pewność, że żyję, a jeśli kiedyś bolało, to i żyłem wtedy”[1].


„De profundis” to jeden z najniezwyklejszych dokumentów w historii literatury. Oto Oscar Wilde – podziwiany pisarz, kochający życie dandys, światły człowiek, skandalizujący artysta, a wreszcie mąż, ojciec i kochanek – trafia do więzienia w Reading pod Londynem za wówczas karane kontakty homoseksualne. Z dnia na dzień traci wszystko – wolność, bogactwo, szacunek, najbliższych.

Z Reading – już pod koniec odbywania kary – na wydzielanych ryzach papieru napisał długi list do lorda Alfreda Douglasa „Bosiego”, swojego młodziutkiego kochanka, miłości życia, człowieka, przez którego trafił do więzienia (można powiedzieć, że była to rozgrywka między Bosiem a jego ojcem – tyle że największą ofiarą ich wojny okazał się właśnie Wilde). List został przesłany do Roberta Rossa, przyjaciela, kochanka i wydawcy pisarza, który przed przekazaniem go adresatowi wykonał odpis. Tak do czytelników trafiło „De profundis” – najpierw w okrojonych wersjach, dziś już kompletne. Jest w tym coś niezwykłego, że możemy czytać tak intymne wyznania. Zdumiewająco to pasuje do współczesnych czasów, gdy w Internecie czy na łamach prasy komentuje się życie, związki uczuciowe i zwyczaje celebrytów. Wszak Wilde był takim właśnie celebrytą – choć w XIX wieku to pojęcie jeszcze nie istniało.

Czym jest „De profundis”? – przede wszystkim, jak się wydaje, pisanym na gorąco i z pasją oskarżeniem. Emocje wylewają się z każdej linijki. Nie można uciec od Bosiego, od relacji, która połączyła tych dwóch mężczyzn: „tu w niewoli za mną chodzisz już jako wspomnienie, jako cień przeszłości, nie mam chwili spokoju, budzę się i spać nie mogę, słyszę w głowie wciąż to samo, a chociaż jestem znużony, nie zasnę do rana; od rana powtórka, nawet na spacerze spacerujesz ze mną niczym tekst z aktorem, kiedy go powtarza szeptem; i wszystko jest we mnie, każdą wspólną sekundę znam na pamięć, przechowuję w mózgu, w najmroczniejszej jego części, gdzie wyłącznie straszy”[2].

Dziś powiedzielibyśmy, że Wilde'a i Douglasa łączył toksyczny związek. Czyta się te wyznania z narastającą wściekłością – autor „Portretu Doriana Graya” okazywał ukochanemu przywiązanie, miłość i opiekę, służył mu pomocą w każdej możliwej chwili, spełniał wszystkie jego zachcianki (nawet kiedy nie było go na to stać), a w zamian otrzymywał lekceważenie, kłamstwa, niechęć (jakże znamienna jest scena, w której opiekuje się najczulej kochankiem chorym na grypę, a gdy sam się od niego zaraża, nie ma mu kto podać szklanki wody). Bosie jawi się w tym wielkim liście jako manipulant, człowiek nieodpowiedzialny i głupi, zaślepiony nienawiścią do ojca, żyjący w przekonaniu, że wszystko mu się od świata należy. Można by taki obraz uznać za bardzo stronniczy, gdyby nie fakt, iż autor popiera swoje słowa wyimkami z jego listów (w jednym z nich ten pisze wprost, że Wilde przedstawia dla niego jakąś wartość, tylko gdy ma pieniądze, w innych sytuacjach zupełnie się nie liczy).

To on tkwi w centrum tego listu – choć wiele stronic zajmuje też opis położenia pisarza, jego swoistej przemiany duchowej (ciekawe są snute tu rozważania natury religijnej, niecodzienne uwielbienie dla Chrystusa jako dla tego, który potrafił i nie bał się być sobą). Stosunkowo niewiele tu szczegółów więziennego życia – bo przede wszystkim chodzi o miłość. Co ciekawe – nawet w takiej sytuacji Oscar Wilde nie przestaje być przede wszystkim artystą i także niewolę wykorzystuje dla twórczego rozwoju („Bo być twórcą, tworzyć – to kształtować siebie. Pokora artysty znaczy zawsze być otwartym na to, co się zdarza, cokolwiek by to było, a Miłość artysty to tyle, co zawsze wiedzieć, że tym, co się zdarzy, może być akurat Piękno, które trzeba zauważyć, a potem uchwycić jego wygląd, jego ducha”[3]). Czytając „De profundis” trudno oprzeć się wrażeniu, że jego ton jest do pewnego stopnia przesadny, nadmiernie patetyczny – trochę jakby aktor wygłaszał swój wielki monolog (zamieszczone w tym tomiku inne listy pokazują zupełnie odmienne pióro Wilde'a). Oczywiście takie ujęcie nie odbiera dramatyzmu tej historii. I tak chodzi tu przede wszystkim o miłość:

„Napisałem ci to wszystko, nic nie pomijając, żebyś wreszcie zrozumiał, co zrobiłeś z moim życiem, nim mnie osądzono, przez te trzy lata naszej zażyłości; i co dalej ze mną robisz już po osądzeniu i wtrąceniu do więzienia, ale to tylko jeszcze dwa miesiące; i co ja zamierzam zrobić wobec siebie, wobec innych, kiedy już stąd wyjdę. Nic nie mogę zmienić w liście i nie ma możliwości, żebym go przepisał. Musisz czytać taki, poplamiony gęsto łzami, ze śladami wzburzenia, ze śladami bólu, bo mam nadzieję, że odczytasz mimo skreśleń oraz kleksów. Kreśliłem i poprawiałem, żeby utrafiać we właściwe tony, żeby co w głowie, było na papierze, by nie odbiegać od myśli przewodniej i ją w pełni wypowiedzieć. (…) List jest może pokreślony, ale jest dopracowany. Nic tu nie jest przypadkowe i nic nie jest powiedziane dla samego powiedzenia, bo w ogóle nie chodzi o sztukę wymowy, o ładne pisanie. Każde przekreślenie i każdą poprawkę, choćby najdrobniejszą, wprowadziłem po coś, szukając wyrazu dla tego, co czuję, żeby mój stan ducha znalazł odpowiednik w słowie. Poczuć jest łatwo, najtrudniej wyrazić”[4].

Obecnie ukazało się nowe tłumaczenie „De profundis”, autorstwa Macieja Stroińskiego. To wydanie zostało wzbogacone o kilka listów do Roberta Rossa i Bosiego (Wilde szybko wybaczył mu wszystkie krzywdy. Pisał: „Niech do głowy Ci nie przyjdzie, że ja Cię nie kocham. Nikogo nie kocham bardziej”[5]). Z kolei dwa listy do „The Daily Chronicle” wprost ukazują piekło więzienia, które w samym „De profundis” jest ledwie naszkicowane – wstrząsająca to lektura.

Nowy przekład, nowa edycja dają szansę, aby z całkiem współczesną ciekawością sięgnąć po mniej znane – a przecież wybitne dzieło Oscara Wilde'a. Jedyny w swoim rodzaju list miłosny, świadectwo fatalnej namiętności, która przywiodła do zguby.


---
[1] Oscar Wilde, „De profundis”, przeł. Maciej Stroiński, wyd. Sic!, 2018, s. 38.
[2] Tamże, s. 49.
[3] Tamże, s. 92-93.
[4] Tamże, s. 131.
[5] Tamże, s. 187.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1753
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: