Dodany: 22.01.2018 22:18|Autor: Marioosh

Nic odkrywczego


Widząc w księgarniach inwazję polskich autorów kryminałów, po przeczytaniu pochlebnych recenzji książek Katarzyny Puzyńskiej postanowiłem sięgnąć po jej debiutancką powieść „Motylek”. Niestety, wszystko wskazuje na to, że mój kontakt z tą pisarką na tym się skończy. Próbowała ona stworzyć własny styl i nie potrafię powiedzieć, ile jest w nim autentyzmu, a ile nieznośnego manieryzmu – na pewno są wielbiciele takiego sposobu pisania, co widać po zlotach czytelników w Lipowie i spacerach śladami bohaterów, ale ja w takiej sytuacji zawsze pytam: na ile jest to wszystko szczere, a na ile stanowi medialną grę.

Dlaczego jestem do tej książki całkowicie nieprzekonany? Puzyńska chciała chyba napisać kryminalną historię na obyczajowym tle, jakieś połączenie „Twin Peaks” ze Stephenem Kingiem – niestety, wyszła kombinacja filmu „U Pana Boga za piecem” z serialem „Blondynka”, dokumentalnymi telenowelami typu „Ukryta prawda” i jakimś harlequinem. Schemat goni schemat, jednowymiarowi bohaterowie są do bólu nijacy, a autorka rozwija rozmaite poboczne wątki, co wydaje mi się sztuką dla sztuki. Przejdźmy do konkretów: konia z rzędem temu, kto nie odpowie poprawnie na pytanie: czy młodszy aspirant Daniel Podgórski wejdzie do łóżka Weroniki Nowakowskiej, oczywiście rozwódki? Uśmiałem się do łez, gdy czytałem opis komisariatu w Lipowie: matka komendanta karmi ciastami jego podwładnych, którzy nie mogą być zwykłymi funkcjonariuszami, tylko synami lokalnych bohaterów. Jeden z nich, przepraszam za wyrażenie, robi dziecko córce kolegi, tenże kolega chyba najchętniej by go zabił, żona wygania go z domu – nagle, ciach! policjant ratuje życie koledze i błyskawicznie staje się nowym bohaterem, wszyscy klepią go po plecach, żona mu wybacza i słońce wychodzi zza chmur. Postacie są nieznośnie czarno-białe: w Lipowie grasuje banda niejakiego Ziętara, ale są to osobnicy tak karykaturalni, że aż śmieszni; nowobogacka rodzina Kojarskich obowiązkowo musi być odpychająca, zaś przysłana z odsieczą komisarz Klementyna Kopp jest tak manieryczna, że wręcz niestrawna. A wszystko to wlecze się przez 600 (słownie: SZEŚĆSET) stron – litości! czyżby autorka nie wiedziała, że ilość nie zawsze idzie w parze z jakością?

Dużo gorzkich słów tu napisałem; z reguły nie lubię tego robić, tym razem jednak uznałem, że należy. Ale, co ciekawe, czytałem dużo entuzjastycznych, wręcz euforycznych recenzji „Motylka” i zastanawiam się: może ja już jestem starym zgredem, wychowanym na Chandlerze, MacLeanie i Simenonie, i najzwyczajniej w świecie „nie łapię” aktualnych mód i trendów? Cóż, jeśli tak, wolę chyba jednak być wapniakiem i zaczytywać się w klasykach.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1668
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: