Powrót do Księżycowego Nowiu
„– Nie chcę się uczyć rozsądku i dobrego wychowania! – wykrzyknęła Emilka drżącym głosem. – Ja… ja chcę, aby ktoś mnie pokochał”[1].
Wracanie do poznanych w dzieciństwie książek, które jednak zatarły się w pamięci, to niezwykle interesujące doświadczenie czytelnicze. Z jednej strony niejako zmuszeni jesteśmy patrzeć na nie „dorosłym” spojrzeniem – łatwiej wtedy dostrzec pewne wady, błędy warsztatowe, rozwiązania fabularne, które po latach nie przekonują, a także treści, które umknęły przy pierwszym czytaniu. Z drugiej – wyobrażam sobie, że nadal jest w nich zaklęte dzieciństwo, jakaś część nas samych. To pozwala wrócić do dawno minionego czasu. Taką właśnie przyjemność zapewniła mi ponowna lektura „Emilki z Księżycowego Nowiu”.
Emilka Byrd Starr jest dzieckiem wrażliwym, inteligentnym i obdarzonym bujną wyobraźnią. Tatuś otacza ją miłością, darzy przywiązaniem i szacunkiem, wyrabia w niej też wysokie poczucie własnej wartości. Szczęśliwy świat wali się w gruzy, gdy okazuje się, że Douglas Starr jest umierający, a dalsze losy Emilki – niepewne. Po jego śmierci dziewczynka staje się żywym kłopotem dla swoich krewnych ze strony matki – Murrayów. Nikt nie ma ochoty przygarnąć wygadanej, wychowanej w niezgodzie z obowiązującymi normami indywidualistki. Odbywa się losowanie, w wyniku którego Emilkę zabiera rodzina z Księżycowego Nowiu. Ciotka Elżbieta – zimna, dumna i surowa, tyranizująca swoich bliskich – traktuje opiekę nad siostrzenicą jak obowiązek. Z kolei serdeczna, ciepła ciotka Laura i kuzyn Jim cieszą się, że dziewczynka trafiła właśnie do nich. Jak ułoży się ich wspólne życie? Początki nie są łatwe.
Kiedy czytam na nowo powieści Lucy Maud Montgomery, zdumiewa mnie, ile w nich treści, których wcześniej nie zauważyłem ze względu na wiek lub skupienie się na fabule. Jako dziecko traktowałem je jako lekką literaturę kształtującą wrażliwość i wkładałem między bardziej realistyczne baśnie. Dziś widzę, jak bardzo się myliłem. Kiedy mówi się o „Ani z Zielonego Wzgórza”, wspomina się przede wszystkim zabawne przygody tytułowej bohaterki, upicie Diany Barry winem porzeczkowym, ufarbowanie włosów na zielono, obrażenie bezpośredniej pani Linde, szczęśliwe chwile spędzone w nowym domu – ale w głębszej warstwie to historia o tym, jak kształtuje się miłość (Maryli i Mateusza do Ani) i o przemianie, jaką może przynieść. „Wymarzony dom Ani” jest właściwie raczej dla dorosłych: skupia się na pierwszych – nie zawsze łatwych – latach małżeńskiego życia bohaterki. Cykl o Pat porusza problematykę chorobliwego przywiązania do miejsca, lęku przed zmianami. W tle „Jany ze Wzgórza Latarni” ukazane są trudne relacje ze świata dorosłych – kobieta zamknięta w złotej klatce przez matkę, która była zdolna w wyniku manipulacji poświęcić miłość. Z kolei „Błękitny zamek” to coś więcej niż romans – to historia usamodzielnienia się młodej kobiety, wyzwolenia spod tyranii rodziny, przekroczenia ram własnego wizerunku. Drugie dno możemy odkryć również w „Emilce…”.
Zdumiewająco dużo w utworach Montgomery autentyzmu. Chodzi nie tylko o to, że zachowała się w nich kultura naturalnie wyparta już przez przemiany społeczne i obyczajowe, i dziś pozostają literackim skansenem minionego świata (obecnie na przykład zdumiewa, że grzywka może zostać uznana za niestosowny element uczesania czy że ktoś może naprawdę sądzić, iż długie gęste włosy odpowiadają za spadek żywotności danej osoby). Oczywiście nie brakuje również elementów, które się nie zmieniły. Przykładowo to społeczne przekonanie – pomimo upływu lat – nadal jest bardzo silne:
„Ale mężczyzna, jeżeli ma do wyboru głupią i mądrą kobietę, zawsze wybierze głupią. (…). Ja udawałam głupią. Zapamiętaj to sobie, Emilko. Jeśli masz rozum, to się z tym nie zdradzaj. Twoje kostki u nóg prędzej przyciągną mężczyzn niż rozum”[2].
To książki autentyczne również psychologicznie. Ich autorka świetnie umiała przenikać emocje, sposób myślenia dziecka. Stworzone przez nią postaci dorosłych również są ciekawe i nie tak jednoznaczne, jak mogłoby się wydawać (ciocia Laura, choć pokorna, potrafi się buntować, ciotka Elżbieta pod powłoką surowości i dumy skrywa wciąż bolesne traumy. Jej niechęć do Emilki bierze się z poczucia żalu w stosunku do ukochanej siostry, która kiedyś ją porzuciła). Problematyka poruszona w „Emilce z Księżycowego Nowiu” jest naprawdę poważna. Cóż za koszmarna sytuacja. Oto dziecko przeżywa osobistą tragedię i nagle trafia w obce miejsce, do właściwie obcych ludzi, musi się też przystosować do reguł, których nie zna. Mało kto mu współczuje, takie były wtedy koleje losu sierot. Ellen uświadamia dziewczynce, która chciałaby sama zadecydować o sobie:
„– Obawiam się, że nie będziesz miała wyboru. Możesz tylko być wdzięczna, że ktoś chce cię przygarnąć. Pamiętaj, że nie jesteś nikim ważnym”[3].
Emilka przy tym wszystkim ma dużo szczęścia – trafia na ludzi wymagających, ale potrafiących się wykazać zdrowym rozsądkiem, dbających o swoją podopieczną – choć wzajemne docieranie się jej i ciotki Elżbiety to długi, skomplikowany proces. Są tu też inne dramatyczne historie dzieci. Ilza, córka miejscowego doktora (jedna z najciekawszych postaci), musi płacić za błąd swojej matki, który sprawił, że ojciec nie potrafi się do niej zbliżyć (rozwiązanie tego wątku jest naprawdę pomysłowe). Ted tkwi w toksycznej relacji z zaborczą matką (to zostało zaledwie naszkicowane, ale i tak robi wrażenie). Nie brakuje przejawów okrucieństwa dzieci wobec dzieci czy nauczycieli względem uczniów.
Oczywiście, „Emilka z Księżycowego Nowiu” pozostaje w gruncie rzeczy historią dość pogodną, być może dlatego trudniej zauważyć głęboki dramatyzm, który w niej tkwi. Sporo tu bardzo błyskotliwego humoru. Wprowadza go sama bohaterka, która – jakież to ujmująco dziecięce! – dopiero uczy się świata i nie zawsze pojmuje pewne zasady. Oto scena, w której przyznaje się do czytania zakazanej książki:
„– Zabroniłam ci czytać powieści, Emilio Starr, powinnaś o tym pamiętać. Są szkodliwe, nic dobrego z nich nie wynika.
– Okazała się nudna – zwierzyła się Emilka, jakby nuda i szkodliwość miały przeciwstawne znaczenie. – Kiedy ją czytałam, czułam się nieszczęśliwa. Każdy kochał się w niewłaściwej osobie. Postanowiłam, ciociu, że się nigdy nie zakocham. Wynikają z tego tylko same kłopoty.
– Nie mów o sprawach, których nie rozumiesz i o których dzieci nawet myśleć nie powinny. To są właśnie skutki czytania powieści. Powiem doktorowi Burnleyowi, aby zamknął na klucz swoją bibliotekę.
– Ciociu, nie rób tego, bardzo proszę! – wykrzyknęła Emilka. – Już więcej powieści tam nie ma. Wzięłam sobie właśnie stamtąd bardzo interesującą książkę. O wszystkim, co jest wewnątrz człowieka. Teraz czytam o wątrobie i związanych z nią chorobach. Bardzo ciekawe są ilustracje. Pozwól mi, ciociu, przeczytać ją do końca.
Było to o wiele gorsze niż powieść. Ciotka Elżbieta się przeraziła. Nie wolno czytać o wnętrznościach człowieka.
– Czy ty doprawdy nie masz wstydu, Emilko? Jeśli nie masz, to ja się wstydzę za ciebie. Małym dziewczynkom nie wolno czytać takich książek.
– Dlaczego, ciociu? Przecież mam wątrobę… i serce, i płuca… no i żołądek… a także…
– Dosyć, Emilko. Ani słowa więcej”[4].
A tu inny zabawny fragment:
„Ted pożyczył mi trzy tomiki poezji. Jeden z nich to poezje Tennysona. (…) Drugi to poezje pani Browning. Jest cudowna. Chciałabym ją poznać. Myślę, że mi się uda, ale dopiero po śmierci, musi jeszcze upłynąć dużo czasu”[5].
Nie brakuje też humoru sytuacyjnego. Oto fragment jednego z przejmujących (choć i budzących uśmiech) listów Emilki do zmarłego ojca:
„[Czytałam] »Pamiętnik Anzonetty B. Peters«, która nawróciła się jako siedmioletnia dziewczynka, a zmarła mając dwanaście lat. Zawsze, kiedy zadawano jej jakieś pytanie, odpowiadała wersetem z hymnu. Oczywiście po nawróceniu. Ciotka Elżbieta mówi, że powinnam się starać być taka jak Anzonetta. (…) Jestem przekonana, że gdybym mówiła wierszami hymnów, to tylko bym się ośmieszała. Raz spróbowałam. Ciotka Laura spytała mnie, czy na przyszłą zimę wolałabym pończochy w niebieskie czy czerwone prążki, a ja odpowiedziałam jak Anzonetta: »Jezu, Twoja krew i prawość/ Są moim pięknem i wspaniałą szatą«. Ciotka Laura wykrzyknęła, że oszalałam, a ciotka Elżbieta, że jestem przewrotna. Wiem już, że to nie ma sensu”[6].
„Emilka z Księżycowego Nowiu” to świetna książka. Ciekawa, spójna fabularnie, głęboka, a zarazem zabawna i ciepła. Niektóre sceny są psychologicznie bardzo mocne. Mówi się, że to najbardziej autobiograficzna z powieści kanadyjskiej pisarki – i tu widzę jej jedyną słabość. Emilka jest kreowana na kogoś absolutnie wyjątkowego. Nie przeczę, to bohaterka nietuzinkowa – problem tkwi w pewnej uporczywości narzucania mi jako czytelnikowi tego wizerunku. Nie wiem, czy w jakimkolwiek innym przypadku Montgomery była równie nachalna w podkreślaniu wrażliwości postaci, jej trudnej sytuacji i niesprawiedliwości, jakiej doznaje, w mówieniu czytelnikowi wprost (i w sposób dosyć moralizatorski), co ma myśleć. Mało brakowało, a krzyczałbym na narratora: „przestań się wtrącać i pozwól akcji po prostu się toczyć”! Odniosłem wrażenie, że autorka tak bardzo sympatyzowała z bohaterką, że zabrakło jej odrobiny niezbędnego dystansu, który uchroniłby Emilkę przed pewną nieznośną „posągowatością”. A jednak, choć jestem świadom tej niemałej wady, nie mogę odmówić „Emilce z Księżycowego Nowiu” uroku. Pozostałem oczarowany.
Jestem przekonany, że warto odkrywać powieści Lucy Maud Montgomery na nowo.
---
[1] Lucy Maud Montgomery, „Emilka z Księżycowego Nowiu”, przeł. Ryszarda Grzybowska, Wydawnictwo Literackie, 2014, s. 29.
[2] Tamże, s. 296.
[3] Tamże, s. 29.
[4] Tamże, s. 258-259.
[5] Tamże, s. 213-214.
[6] Tamże, s. 121.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.