Dodany: 06.01.2018 18:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Tort weselny
Callet Blandine Le

2 osoby polecają ten tekst.

Na tym torcie wisienki nie ma


Z trzech utworów Le Callet, które – co nawet w przypadku bardzo znanych autorów nie jest wcale takie oczywiste – wszystkie przetłumaczono na polski, pozostał mi do przeczytania jedynie debiutancki „Tort weselny”, trzymany na podorędziu na ewentualność czytelniczej pustki, jaką koniecznie trzeba wypełnić czymś ponadprzeciętnym. Gdyby w takiej sytuacji powieść okazała się jednak kiepska, rozczarowanie byłoby… także ponadprzeciętne. Ale zbyteczne były te obawy – Le Callet to pisarka, która wie, po co trzyma pióro w ręku (chociaż, jak przystało na przedstawicielkę stosunkowo młodego pokolenia, pewnie nawet pióra w sensie materialnym nie posiada, zastępując je klawiaturą). Ma i pomysły, i warsztat. W tym przypadku istotny jest zwłaszcza warsztat, bo sam pomysł wykorzystania ślubnej scenerii do stworzenia ironicznego portretu zbiorowego pewnej grupy społecznej nie jest może aż tak nowatorski. Chociaż z drugiej strony… Przyjrzyjmy się sami.

Vincent i Bérengère niemal zaraz po poznaniu się zapałali do siebie gwałtownym uczuciem. Nie obyło się bez pewnych komplikacji, ale o tym dowiemy się później; na razie wiemy, że w sobotnie popołudnie w kościele „w jakiejś zapadłej wiosze”[1] odbędzie się ceremonia ślubna, już od miesięcy planowana w najdrobniejszych szczegółach. Przebieg wydarzeń w trakcie tych kilku godzin – chociaż właściwie „wydarzenia” to może za duże słowo, chodzi raczej o pojedyncze scenki i kombinacje scenek – poznamy z relacji samych państwa młodych, garstki krewnych Bérengère (babki, stryja, siostry, bratowej, ośmioletniej bratanicy) oraz dwóch osób niespokrewnionych (kolegi z pracy i księdza udzielającego ślubu). Narrator wejdzie w skórę każdego z nich, popatrzy na pozostałych jego oczami, ujawni jego uczucia i myśli, a także garść faktów, o których – być może – nie wiedzą inni. Z tych obserwacji zaś wyłoni się obraz wcale nie tak sielankowy, jak można by się spodziewać po uroczej wiejskiej scenerii i upragnionym związku dwojga niespełna trzydziestolatków z dystyngowanych i zamożnych rodzin, wykształconych, mających dobrą pracę, niemuszących (przynajmniej tak się zdaje na pierwszy rzut oka) niczym się martwić. Bo dla wielu członków jednej i drugiej rodziny najbardziej liczy się to, co widać.

Ten piękny służbowy (ale skoro nie ma na nim logo firmy ani reklam, któż postronny zauważy, że nie własny?) samochód Alexandre'a z tapicerką z jasnej skóry i „duży szafir w litej oprawie otoczony sporymi brylantami (...) za trzydzieści tysięcy franków”[2] na palcu Hélène. Te wybierane całymi miesiącami ubranka orszaku małych druhen i drużbów. Te wszystkie „lampiony, popielniczki z sercami, atłasowe poduszki dla nowożeńców”[3] i ten tort, w którym sam Vincent dostrzega tylko „groteskową piramidę naznaczoną posrebrzonymi kryształkami cukru, listkami z pistacjowozielonego opłatka i marcepanowymi różyczkami, cukierniczego potworka na nugatowym cokole”[4]. I to, czy „u Clouetów także są oryginalne fotele z epoki Ludwika XVI”[5]. A każda skaza na tym pokazowym wizerunku zasługuje na jak najszybsze usunięcie. Dlatego siostra panny młodej manipuluje ustawianiem maluchów tak przebiegle, by na zdjęciach nie było widać twarzy dziewczynki z rodziny Vincenta, dotkniętej zespołem Downa. Dlatego mały Hadrien, zabrudziwszy w trakcie podróży uroczysty strój, „zostaje wykluczony z grona drużbów, skoro nie ma obowiązkowego mundurka”[6]. Dlatego, skoro już nie można było uniknąć obecności „nietypowej” [7] siostry Vincenta ani „familijnej buntowniczki”[8], sadza się je przy stole nie z najbliższą rodziną, tylko z dalszymi kuzynami i kolegami z pracy.

A pod tą sztucznie upiększoną powłoką aż wrze od emocji!

Mała Pauline nie potrafi się pogodzić z dyskryminacją nowej koleżanki.
Jean-Philippe nie może zapomnieć, jak potraktowała go jego rodzina, gdy postanowił ożenić się z „dziewczyną wyciągniętą z rynsztoka”[9].
Hélène patrząc na swój oszałamiający pierścionek zastanawia się, dlaczego – ledwie dziesięć lat po ślubie – Alexandre „zupełnie już się nie stara”[10], a ona sama ma wrażenie, „że na niegdysiejszych marzeniach zaległa cieniutka warstwa ołowiu”[11].
Marie czuje się upokorzona spojrzeniami i komentarzami matki i rodzeństwa, choć tak się starała wreszcie zasłużyć na pochwałę. A potem spotyka kogoś, pod czyim wzrokiem ożywa, czuje się atrakcyjna i interesująca. Ale czy się odważy zaryzykować…?
Madeleine, powoli zmierzająca w stronę drugiego świata, coraz wyraźniej odczuwa ciężar od sześćdziesięciu lat niesionej na barkach tajemnicy z przeszłości.
Bérengère – niegłupia przecież, a zachowująca się tak, jakby sądziła, że idealnie zaaranżowana ceremonia ślubna jest najważniejszym warunkiem szczęśliwego pożycia małżeńskiego – oburza się na księdza, który jej zdaniem nie włożył dość starań w sprawowanie obrządku. A wieczorem, już po wszystkim, zdaje sobie sprawę, że nie to stanowi jej największy problem, lecz świadomość, iż czas okazał się tak niełaskawy dla osoby, którą kocha najbardziej na świecie (może jedynie oprócz świeżo poślubionego męża), zaś szczęście jest czymś tak nietrwałym…
Vincent… powiedzmy prawdę: przeraża go i zniesmacza cały ten ślubny cyrk, ta konieczność zademonstrowania wszystkim krewnym i znajomym, że młoda para potrafi stanąć na wysokości zadania, to poczucie, że sam nie ma na nic wpływu.
Takie samo poczucie ma Bertrand, coraz mniej sensu widzący w swojej kapłańskiej posłudze, po której wierni nie oczekują wyjątkowych przeżyć religijnych, lecz odfajkowania obowiązkowych ceremonii, „żeby wszystko było na swoim miejscu i żeby można za tym zatrzasnąć drzwi kościoła”[12].
I tylko Damien, zadufany w sobie lowelas, nie splami swojego błyskotliwego umysłu żadną głębszą refleksją, nie powie ani nie zrobi nic, co godne byłoby zapamiętania przez kogokolwiek. Chociaż może kiedy zejdzie ze sceny, w końcu dotrze do niego, że niejedna – albo i każda? – z tych kobiet, które traktuje z taką nonszalancją i pogardą, jest od niego o wiele więcej warta?…

Jakaż to doskonała panorama ludzkich postaw i charakterów! (A przecież mówi się tu jeszcze o paru osobach z drugiego planu, które obserwujemy jedynie z perspektywy ich krewnych czy znajomych!) Oczywiście, można by wybrzydzać, że fabuły za mało (bo, prawdę mówiąc – wszystko, co się wydarza, można by streścić w objętości mniejszej, niż zajmują niniejsze rozważania), że ta w gruncie rzeczy prosta i krótka historia nie kryje w sobie jakichś nadzwyczajnych głębi, nie opowiada o wyjątkowo bolesnych traumach ani nie ukazuje najmroczniejszych stron ludzkiej natury. Z drugiej strony jej finał nie prostuje wszystkich pokręconych ścieżek, nie zmazuje wszystkich win i nie wynagradza niepowodzeń. Owszem, temu i owemu zostaje dana szczypta otuchy – ale na tym się kończy. Narrator-operator wyłącza kamerę, zostawiając bohaterów ze wszystkimi ich radościami, smutkami, kompleksami, urazami, marzeniami, nadziejami. Jak to w życiu. Jeden dzień się kończy, nadejdą kolejne. Może coś się wydarzy, a może nie…

Sama ta koncepcja nie gwarantowałaby wrażenia, jakie robi „Tort weselny”, gdyby nie wykonanie. Autorka świetnie potrafi oddać sposób myślenia oraz słownictwo każdej osoby – i ośmioletniej dziewczynki, i mężczyzny po pięćdziesiątce, i osiemdziesięcioparoletniej staruszki – wydobyć z postaci wszystkie grające w nich emocje, sprawić, że włączamy się w to, co czują i przeżywają (może z wyjątkiem Damiena, bo czy tak niemiły osobnik może wzbudzić choć ślad empatii?). Wrażenia dopełnia doskonałe (jak zwykle!) tłumaczenie Bożeny Sęk i dopracowana strona edytorska.

Jak to miło zacząć czytelniczy rok od lektury tak dobrej powieści!


---
[1] Blandine Le Callet, „Tort weselny”, przeł. Bożena Sęk, wyd. Sonia Draga, 2011, s. 98.
[2] Tamże, s. 95.
[3] Tamże, s. 236.
[4] Tamże, s. 251
[5] Tamże, s. 228.
[6] Tamże, s. 135.
[7] Tamże, s. 141.
[8] Tamże, s. 147.
[9] Tamże, s. 171.
[10] Tamże, s. 117.
[11] Tamże, s. 116.
[12] Tamże, s. 56.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 739
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 09.01.2018 23:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Z trzech utworów Le Calle... | dot59Opiekun BiblioNETki
Czytałem jeden zbiór opowiadań tej autorki i pozostawił po sobie przyjemne wrażenie.

"Jak to miło zacząć czytelniczy rok od lektury tak dobrej powieści!"

Owszem - mnie się, niestety, nie udało. Przeczytałem książkę zdumiewająco nieodległą od gniotów.
Użytkownik: hburdon 10.01.2018 00:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałem jeden zbiór opow... | misiak297
"Książka zdumiewająco nieodległa od gniotów" – przepiękne określenie. <3
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: