Dodany: 01.01.2018 17:20|Autor: Marylek

Czytatnik: N

4 osoby polecają ten tekst.

Przeczytane w roku 2018


Grudzień


135. Lekkie czasy ciężkich chorób (Witkowski Przemysław)

Tomik wierszy od Biblionetkołaja.


134. Jaskółka, kot, róża, śmierć (Nesser Håkan)

Kryminał po części "literacki" - morderca używa pseudonimów pochodzących z przeczytanych przez niego książek.

W krótkim okresie czasu policja znajduje dwie kobiety zabite w identyczny sposób. Z przyczyn osobistych w śledztwie pomaga były komisarz Van Veeteren. Śladów jest tyle, co kot napłakał, gdyby nie intuicja byłego, niezwykle oczytanego policjanta, nie wiadomo czy udałoby się wpaść na trop sprawcy.

To jest także powieść o samotności. Strasznej samotności wśród ludzi i nieumiejętności radzenia sobie z nią.


133. Sprawa Ewy Moreno (Nesser Håkan)

Sprawa, w którą inspektor Ewa Moreno nieoczekiwanie angażuje się będąc na urlopie nie jest formalnie jej sprawą. Przypadkowo spotkana przez Ewę w pociągu młoda dziewczyna znika bez śladu. W Ewie Moreno instynkt policjantki bierze górę nad wszystkimi innymi cechami jej osobowości. Trop wiedzie do starej zbrodni sprzed szesnastu lat, której wyjaśnienie pozostawia, zdaniem pani inspektor sporo niedopowiedzeń.

Jest tu sporo pytań natury zupełnie nie kryminalnej: o odpowiedzialność za każdy czyn, o zaufanie, wierność własnym poglądom, o wybór mniejszego zła. O cenę, jaką trzeba zapłacić nawet za drobne błędy z młodości, bo żaden czyn nie znika bez śladu. Nawet, jeśli ten ślad zostaje tylko w czyjejś pamięci. "Człowiek to zwierzę o bardzo brudnej duszy. I piekielnej umiejętności jej mycia".

Bardzo dobra książka psychologiczna, Nesser w najlepszej formie.


132. Karambol (Nesser Håkan)

Ciekawa konstrukcja kryminału: poznajemy motywy i obawy mordercy, choć nie znamy jego tożsamości - ta ujawnia się powoli. Otrzymujemy natomiast bardzo dobry portret psychologiczny człowieka ogarniętego obsesyjnie jedną myślą: uniknąć ujawnienia się i odpowiedzialności. To, do czego takie myślenie potrafi doprowadzić, jest bardziej wstrząsające, niż sam fakt popełnienia zbrodni.

Seria z komisarzem Van Veeterenem, choć on sam nie bierze aktywnego udziału w śledztwie, wycofał się już bowiem z czynnej służby. Jedna z lepszych powieści w tej serii.


131. Agonia: Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym (Kapusta Paweł)

Reportaże o polskiej służbie zdrowia. Wstrząsające. Powalające. A wydawało mi się, ze po dwóch książkach Pawła Reszki niewiele może mnie w tym temacie zaskoczyć.

Autor pisze o: ratownictwie medycznym, chorobach ultrarzadkich, pracy na SOR, refundacji leków celowych, leczeniu transgranicznym, pielęgniarkach, transplantacjach, zaburzeniach umysłowych, służbie zdrowia w zakładach karnych. Mnóstwo jednostkowych przypadków, budujących obraz całości. Przerażający obraz.

Wszystko wpisane w system funkcjonowania (lub raczej niefunkcjonowania) NFZ. Przejmujące są już same braki i niedociągnięcia. Jednak gdy doda się do tego złą wolę lub bezmyślność urzędników, sytuacja staje się bardzo groźna. Walka z błędami systemu okazuje się walką z wiatrakami. Przeciętny obywatel, zdrowy lub chorujący sporadycznie na rozpowszechnione choroby, nie zderza się z systemem boleśnie, nie zdaje sobie sprawy z istniejących w nim paradoksów i luk.

Obyśmy wszyscy zdrowi byli.


130. Kieszeń pełna żyta (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Dla mnie największą zaletą tego akurat kryminału Agaty jest to, że absolutnie nie obstawiałam w roli mordercy tego, kto okazał się nim być. A poza tym, jak zwykle: świetna intryga, pyszne postacie i cała otoczka obyczajowa powojennej "starej Anglii". Poczucie humoru Agaty jest zaiste specyficzne, ale to jeden z powodów, dla których wciąż warto ją czytać.


129. Blackout: Najczarniejszy scenariusz z możliwych (Elsberg Marc (właśc. Rafelsberger Marcus))

Thriller naukowy. Zachodnia Europa, zima 2012 roku. Przerwa w dostawie prądu destabilizuje życie mieszkańców. Wszyscy niecierpliwie czekają na powrót normalności, jako że brak prądu oznacza nie tylko ciemne ulice, zepsute mięso w lodówce i ludzi uwięzionych w windach czy pociągach metra, ale i niemożność zatankowania samochodu czy pobrania pieniędzy z bankomatu. W domach nie ma wody - pompy też są zasilane elektrycznością. Z niewiadomych przyczyn awaria obejmuje coraz większe obszary i coraz więcej krajów. Zaczyna brakować żywności i leków. Ustaje komunikacja, handel. Generatory w szpitalach wyczerpują się. Padają wszystkie systemy pozwalające funkcjonować społeczeństwom. Elektrownie jądrowe, w których systemy chłodzenia zasilane są silnikami Diesla, do których też brakuje paliwa, grożą katastrofą. A jak zachowają się ludzie, zrozumiawszy, że mogą liczyć tylko na własną przedsiębiorczość i spryt?

Specjaliści z różnych branż, rządy, wojsko, Europol, na próżno próbują odkryć przyczyny katastrofy. A chaos narasta...

Świetnie przedstawiony jest obraz społeczeństwa, różne reakcje ludzkie i to, jak ewoluują w nieprzewidzianych kierunkach. Książka jest mocno osadzona w realiach współczesności, autor zadbał o rzetelne sprawdzenie naukowych podstaw opisywanych wydarzeń. Trzyma w napięciu tak, jak porządny thriller powinien.


128. Nie! (Altés Marta)

Przeurocza książeczka z obrazkami o piesku, który miał na imię "Nie" :)
Przeczytana na spotkaniu mikołajkowym.


127. Herbata dla smakoszy (Nicolin Marianne)

Ładnie wydane kompendium wiedzy o herbacie: historia uprawy, technologia obróbki liści, różne rodzaje herbat i różnice między nimi. Specjalnie dla Polaków jest też przegląd herbat dostępnych na naszym rynku. Sporo porad praktycznych na temat przygotowywania naparu i sposobów jego psucia. Mnóstwo przepisów na różne wykorzystanie herbaty i napojów z jej udziałem. No i, oczywiście, sporo pięknych zdjęć. Dla miłośników herbaty pozycja bardzo ciekawa.


126. Morderstwo w Orient Expresie (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Bardzo klasyczna klasyka kryminału ;) Jedność czasu i miejsca akcji niczym w greckim dramacie. Zamknięte miejsce - wagon, który utkwił w zaspie śnieżnej, brak możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, ograniczona liczba uczestników dramatu. Czas akcji: dwie doby, ale od popełnienia morderstwa do jego rozwikłania upływa jeden dzień. Agatha potrafi zrobić z tego majstersztyk zawikłania. Denerwujący jest tylko Hercules Poirot, geniusz rozwikływania zagadek, przy którym nie tylko każdy wydaje się głupszy, każdy literalnie tępieje, przestaje myśleć, traci umiejętności analizy. Strasznie mnie to denerwuje. Nie lubię Poirota i już!

Ale i tak warto było przeczytać :)


125. Oczy Buddy (Ondaatje Michael)

Anil urodziła się i wychowała na Sri Lance. W wieku lat 18 wyjechała, skończyła studia medyczne w Wielkiej Brytanii i zrobiła specjalizację z medycyny sądowej w USA. Po piętnastu latach, na przełomie lat 80. I 90. XX wieku, przyjeżdża do kraju jako przedstawicielka Organizacji Obrony Praw Człowieka w Genewie. Współpracuje z miejscowym archeologiem, Sarathem, rząd bowiem, pod naciskiem organizacji międzynarodowych, zgodził się w końcu na pracę ekip z udziałem zagranicznych konsultantów, badających zbrodnie wojenne. W kraju panuje strach, od kilkudziesięciu lat nieustannie tli się konflikt syngalesko-tamilski, każdy boi się podsłuchu i donosów sąsiadów. Ludzie znikają bez wieści bądź staja się mniej lub bardziej przypadkowi ofiarami zamachów ulicznych. Anil i Sarath odkrywają świeży, współczesny szkielet, podrzucane do starego stanowiska. Próba identyfikacji i otwarte mówienie o tym może być bardzo groźne.

Książka jest smętna i nostalgiczna. Ani Anil, ani Sarath i jego brat - lekarz, nie są szczęśliwi. Nie byli też tacy w dzieciństwie, spędzonym w kraju targanym ciągłymi konfliktami zbrojnymi i zamachami i terrorem. Narracja powolna, spokojna, nawet opisy ludzkich nieszczęść są mało poruszające. A może tak to odbieram, bo po Dzisiaj narysujemy śmierć (Tochman Wojciech) wszystko jest mniej poruszające.


124. Dzisiaj narysujemy śmierć (Tochman Wojciech)

Brak mi słów, żeby opowiedzieć o tej książce. Wszyscy zresztą wiedzą, o czym to jest. Więc tylko dwie refleksje uboczne.

Po pierwsze: odpowiedź na pytanie zadane przez autora na tylnej okładce mojego wydania książki: dlaczego w ogóle to czytam, dlaczego się z tym mierzę? Długo nie potrafiłam zabrać się za lekturę. W końcu dałam radę. Uważam, że skoro tamci ludzie mogli to przeżyć, to ja mogę chociaż przeczytać. Należy pamiętać, jakkolwiek bolesna to pamięć i ogromnie przykra.

Po wtóre: żadne zwierzę nie zrobiłoby czegoś takiego swojemu największemu, śmiertelnemu wrogowi. W żadnych okolicznościach. Człowiek używa swojego sporego mózgu, żeby wymyślać najbardziej okrutne, wyrafinowane sposoby zadawana cierpienia bliźniemu swemu. Nie ma na Ziemi drugiego gatunku tak makiawelicznie niszczycielskiego, jak gatunek ludzki.

Wstrząsająca lektura.


123. Nokturny: Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu (Ishiguro Kazuo)

Pięć opowiadań połączonych motywami muzycznymi. Sprawnie napisane, i nie pozostawiające we mnie żadnych emocji, żadnego śladu. Jutro nie będę pamiętać, że je czytałam. Chyba nie jest mi po drodze z Ishiguro, choć pierwsza jego książka jaką przeczytałam - Nie opuszczaj mnie (Ishiguro Kazuo) - zachwyciła nie. Ale tylko ta jedna. Jedno z opowiadań z "Nokturnów" skojarzyło mi się z Czechowem, z tym że ten ostatni był lepszy i bardziej zwięzły.


122. Sprawa G (Nesser Håkan)

Ostatnia część cyklu z komisarzem Van Veeterenem. Świetna, dopracowana do ostatniej kropki, wszystkie wątki pozamykane. Dzieli się na dwie części: w roku 1987 ma miejsce śmierć młodej kobiety, która zostaje zaklasyfikowana jako wypadek, choć policja, prokurator i prywatny detektyw są pewni, że to morderstwo. Z braku dowodów jednak podejrzany, a mąż ofiary, zostaje wypuszczony na wolność. Po piętnastu latach ówczesny detektyw, bardzo już posunięty w latach, znika. Komisarz Van Veeteren, też już w stanie spoczynku, próbuje wrócić do sprawy, która była jego jedyną porażką w życiu zawodowym.

Książka trzyma w napięciu, a końcowe sceny mogą być satysfakcjonujące dla największych miłośników zagadek kryminalnych.


121. Hotel "Bertram" (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Nie kupuję konwencji tej książki, a konkretnie jej zakończenia. A może raczej braku zakończenia. W klasycznym kryminale, a takiego oczekuję sięgając po powieść Agathy, zło powinno zostać ukarane. Jeśli tak się nie dzieje, czuję się oszukana przez autorkę.


120. Siedem matek Europy: Każdy współczesny Europejczyk jest potomkiem jednej z siedmiu kobiet epoki kamiennej (Sykes Bryan)

Historia odkrycia mitochondrialnego DNA (mtDNA) i jego roli w badaniu ewolucji gatunku homo. Bardzo przystępnie napisana, przy okazji przedstawiająca historię DNA i mitochondriów, sposób dziedziczenia DNA jądrowego i mitochondrialnego, a przede wszystkim historię badań i doskonalenia sposobów identyfikacji za pomocą mtDNA znajdowanych w różnych miejscach szczątków naszych dalekich przodków. Szczególny nacisk kładzie autor na identyfikację pochodzenia współczesnych mieszkańców Europy, klasyfikując ich do siedmiu "klanów", wywodzących się od siedmiu "pramatek". Odtwarza ich codziennie życie na podstawie odkryć archeologicznych i genetycznych, tworząc zbeletryzowane mini opowieści. Co ciekawe, tylko jeden z tych klanów wywodzi się z rolników przybyłych do Europy z rejonu Tygrysu i Eufratu na Bliskim Wschodzie. Reszta, czyli większość z nas, to potomkowie łowców-zbieraczy, zamieszkujących południe Europy po ostatnim zlodowaceniu.

Książka jest głęboko humanistyczna: pokazuje, że genetycznie wszyscy jesteśmy spokrewnieni, oczywiście w bardzo odległej przeszłości.


119. Ach, jak cudowna jest Panama: Opowieść o tym, jak Miś z Tygryskiem wędrowali do Panamy (Janosch (właśc. Eckert Horst))

Przepiękna bajka o tym, jak postępuje wielu z nas: szukamy mozolnie i daleko tego, co mamy tuż obok. Dla dzieci w każdym wieku. ;)


118. Mansarda (Mazurek Krzysztof)

Opowieść o osieroconym ojcu nastolatki, który w poszukiwaniu ukojenia przemierzył pół świata i znalazł to, czego wcale świadomie nie szukał.

W poszukiwaniu ukojenia


117. Ogród bestii (Deaver Jeffery)

Thriller polityczno-historyczny. Jest rok 1936. Amerykanie wysyłają do Berlina "żołnierza mafii", człowieka z misją specjalną, związaną z powstrzymaniem nadmiernego zbrojenia się Niemiec wbrew postanowieniom Traktatu Wersalskiego. Ale okazuje się, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.

Dobra rozrywka dla miłośników gatunku.


Listopad


116. Talizman (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl), Straub Peter)

Piękna opowieść inicjacyjna, w której autor zdołał umieścić nawiązania do mnóstwa ikon popkultury, do klasyki literatury młodzieżowej, fantasy, baśni, mitów różnych społeczności, a nawet Biblii. Czego tu nie ma! Jest i przejście do innego świata przez szafę, są mówiące i poruszające się drzewa, są monumentalne czerwie piaskowe, wilkołaki, oczekiwanie na zbawcę świata i wielka powieść drogi. Wielu nawiązań można się tu ze smakiem doszukiwać. A bohaterem jest dwunastoletni chłopak, pragnący ocalić umierającą na raka matkę, wędrujący w tym celu przez całe Stany Zjednoczone i nie tylko.

Jest to jednak przede wszystkim opowieść o sile uczuć: miłości, przyjaźni, wierności własnym ideałom. To pochwała siły woli, wytrwałości, rzetelności w dopełnianiu obowiązków. I zawiera potężne przesłanie: nic nie jest twoje, jeśli nie potrafisz się tego wyrzec.

Oczywiście, baśń musi skończyć się dobrze, wszystkie dzieci to wiedzą. Nie przeszkadza im to z zapartym tchem przeżywać przygód bohaterów. Dorosłym też nie przeszkadza. King mieszcząc się w konwencji powieści przygodowej, wyszedł jednak poza nią, tworząc (wraz z Peterem Straubem) oryginalną fabułę z kolażu elementów powszechnie znanych.


115. "A co ciebie obchodzi, co myślą inni?": Dalsze przypadki ciekawego człowieka (Feynman Richard Phillips)

Druga część wspomnień i rozważań genialnego fizyka. Podzielona na dwie części: pierwsza jest bardziej prywatna; druga to wspomnienia z prac w komisji badającej przyczyny katastrofy promu Challenger. Ta druga trochę zbyt szczegółowa, jak dla mnie. Feynman, jak zawsze, dowcipny, bardzo ludzki. To musiał być świetny człowiek. Warto przeczytać, choć pierwsza część - "Pan raczy żartować, panie Feynman!": Przypadki ciekawego człowieka (Feynman Richard Phillips) - podobała mi się bardziej.


114. Spokój doskonały (Oz Amos)

Połowa lat 60. XX wieku. Kibuc w Izraelu, jeden z wielu. Jonatan, dwudziestosiedmioletni syn jednego z liderów społeczności, przestaje widzieć sens w swoim życiu: w małżeństwie, pracy, działalności społecznej. Marzy o odejściu i rozpoczęciu życia od nowa. W tym samym czasie do kibucu trafia nieznany nikomu młody idealista Azaria. Napompowany wiedzą teoretyczną były żołnierz i student filozofii zamierza zmienić świat. Zbiegiem okoliczności zaprzyjaźnia się z Jonim i jego żoną.

W tle - wielka polityka: reminiscencje wciąż żywej w pamięci ludzi II wojny światowej i wszystkich minionych wojen izraelsko-arabskich oraz większych i mniejszych konfliktów państwa Izrael z sąsiadami. Jolek, ojciec Joniego, był przez lata ministrem, znał osobiście premiera Ben Guriona, jest przyjacielem aktualnie rządzącego Eszkola. Znał Trockiego. Analizuje z kolegami aktualną sytuację polityczną państwa, angażuje się emocjonalnie w działania rządu, choć nie ma już na nie żadnego wpływu.

Nie ma równowagi w książce między częścią prywatną, a polityczno-społeczną. Nawet na wycieczce młodzi dyskutują nad aktualnymi tematami politycznymi. Pewnie tak było w tamtych czasach w targanym wojną, nieokrzepłym jeszcze kraju. Oz to wie, sam spędził w kibucu dwadzieścia pięć lat. Dla mnie jednak za dużo tu polityki, i to takiej, która jest odległa od moich zainteresowań. Fragmenty skupiające się na jednostkowych bolączkach bohaterów, rozważania nad sednem istnienia, znaczeniem uczuć, marzeń, poszukiwaniem własnego miejsca w życiu - są świetne i wciąż aktualne. Polityka się zestarzała, nie budzi emocji. Oz operuje pięknym językiem i warto go czytać, jednak na przekór tytułowi, doskonalsza była Opowieść o miłości i mroku (Oz Amos) .


113. Drood (Simmons Dan)

Zmęczyła mnie ta książka okropnie.

Jest bardzo dobrze napisana. Simmons wykonał gigantyczną pracę, robiąc "research" na temat wiktoriańskiej Anglii z uwzględnieniem tak Londynu, jak i życia na prowincji; zgłębił życiorys Dickensa, postarał się w miarę możliwości poznać jego charakter; przeczytał jego książki, a "Tajemnicę Edwina Drooda" chyba wielekroć; pochylił się nad zapomnianym pisarzem Wilkie Collinsem, bliskim przyjacielem Dickensa, i uczynił go narratorem swojej powieści. A potem wykorzystał to wszystko, tworząc szczegółową, obszerną opowieść, z elementami horroru, wiedzy o literaturze, teatrze i duchu epoki.

To, co zachwyciło mnie w "Terrorze" (Terror (Simmons Dan)), zainteresowało w obydwu częściach "Hyperiona" (Hyperion (Simmons Dan)), w "Droodzie" znużyło i zniechęciło. Brnęłam przez ponad 800 stron przez ponad dwa tygodnie, oczekując momentu, gdy wreszcie się przestraszę, albo zachwycę, albo doznam jakichkolwiek emocji. A potem książka się skończyła. Z emocji odczułam jedynie ulgę. Szkoda, że Simmons nie zdecydował się, co właściwie chce napisać, ani to bowiem horror, ani powieść historyczna, ani psychologiczno-obyczajowa. Za dużo grzybów w barszczu, niepotrzebne dłużyzny, gdy Wilkie Collins tapla się we własnych wątpiach.

Jak zwykle, gdy spodziewam się zbyt wiele, spotyka mnie rozczarowanie.


112. Ja, deprawator (Hen Józef (właśc. Cukier Józef Henryk))

Dzienniki Hena z lat 2016-2018 (pierwsze miesiące). Jest zachwycająco przenikliwy, umysł ma jak brzytwa, zainteresowania rozległe i odwagę mówienia głośno o sprawach niepopularnych. Co mnie uderza, to erudycja autora. Ile ten człowiek wie! Sypie jak z rękawa nazwiskami, faktami, datami, dostrzega źródła wydarzeń współczesnych z faktami z przeszłości i od razu wyciąga wnioski. Owszem, częściowo wynika to z doświadczeń życiowych, im dłużej człowiek żyje, tym więcej ich gromadzi. Ale też trzeba umieć te doświadczenia wykorzystać. Wiek automatycznie nie oznacza mądrości, czasem jest nawet przeciwnie. Hen natomiast dodaje kolejne cegiełki wiedzy do tego, co już zgromadził w mózgu i ma z czego czerpać, ku zadowoleniu czytelników. Bardzo lubię jego dzienniki, cieszę się, że wciąż pisze.


Październik


111. Tajemnica Edwina Drooda (Dickens Charles (Dickens Karol))

Słynna ostatnia, niedokończona powieść Dickensa. Autor zmarł nagle zdążywszy doprowadzić fabułę mniej więcej do połowy. A ponieważ to kryminał, spekulacjom nie ma końca. Moje wydanie zawiera próby wywnioskowania, jakie możliwe zakończenie przewidział Dickens. Spekulujący zgadzają się w zasadzie tylko co do osoby zabójcy, reszta to pomysły od Sasa, do Lasa.

U Dickensa świetne są postacie i jego specyficzne poczucie humoru, plastyczne opisy i dopracowane szczegóły. XIX wieczna narracja jednak odbiega znacznie od współczesnej, jest pełna dygresji, szczegółów i dialogów okrążających sedno sprawy bez dotykania go. Jest to raczej powieść obyczajowa (szerokie tło społeczne) niż kryminał. I dłuży się to dzisiejszemu czytelnikowi niemiłosiernie.


110. Bajki filozoficzne (Piquemal Michel)

Zestaw króciutkich, bardziej i mniej znanych bajek i przypowieści z całego świata, wraz z krótkim komentarzem naprowadzającym na dalsze rozważania. Pomyślane jest to jako pomoc w lekcjach filozofii w szkołach ponadpodstawowych. Świetna koncepcja, a do samodzielnego czytania i przemyślenia też się nadaje.


109. Ciszej proszę...: Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać (Cain Susan)

Książka jest swoistą pochwałą introwertyzmu i obalanie związanych z nim stereotypów. O wpływie temperamentu na życie. O tym, czy rodzimy się z „genem introwertyzmu” i czy można zmienić charakter pracą nad sobą.

Co mnie zaskoczyło, to postawiona na początku teza, że ekstrawertycy są społecznie bardziej akceptowani, cenieni, poszukiwaniu jako pracownicy. Po krótkim przemyśleniu zobaczyłam, że to prawda. Łatwiej się z nimi dogadać, a już na pewno szybciej. Bardziej ich widać. Już w dzieciach wyrabiamy umiejętność pracy w grupie, współdziałania, eksponowania własnych zdolności – typowe cechy ekstrawertyczne. Czy rzeczywiście introwertycy nadają się jedynie do siedzenia w wieży z kości słoniowej, ewentualnie w odizolowanym laboratorium i samotnego grzebania w sobie tylko wiadomych problemach?

Książka pełna jest przykładów z życia, przede wszystkim z amerykańskich środowisk kampusowych i biznesowych. Z czasem staje się to trochę nużące. Gdyby choć z niektórych z nich zrezygnować, sporo odchudziłoby to całość i może wyszłoby na dobre meritum.


108. Rzeczy: Iwaszkiewicz intymnie (Król Anna (ur. 1979))

Kojarzy mi się z tą książką piękne, a trochę zapomniane słowo: pieczołowitość. Pieczołowicie bowiem podchodzi Anna Król do postaci Iwaszkiewicza, do pozostawionych przez niego przedmiotów, do jego twórczości. Zdaje się być zafascynowana jego postacią. I tą fascynacją potrafi pięknie zarazić czytelnika.

Sam Iwaszkiewicz jest dziś nieco zapoznany, może zepchnięty na margines. Angażował się wszak w politykę w słusznie minionym systemie, to trochę podejrzane... Nie wiadomo, warto sprawdzać, czy był dobrym pisarzem, czy nie warto? Anna Król pokazuje Iwaszkiewicza jako człowieka, z jego lękami, niepewnością, słabościami, zmiennymi nastrojami. Wczuwa się w atmosferę domu i epoki, rekonstruuje w myślach sytuacje i dialogi. Nikt tych rekonstrukcji dziś nie zweryfikuje, ale ubarwiają one opowieść, dodają jej kolorytu i tytułowej intymności.

Książka jest wysmakowana, język piękny, Czytanie jej w dobie wszechobecnej bylejakości i pospiechu to duża przyjemność.


107. Niemy świadek (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Hercules Poirot otrzymuje dziwny list: nie dość, że chaotyczny i pełen bliżej niesprecyzowanych obaw, to jeszcze otrzymany prawie dwa miesiące po śmierci nadawcy. Okazuje się, że nadawca ów, starsza pani z angielskiej prowincji, zmarła śmiercią naturalną, jednak niecałe dwa tygodnie przed śmiercią zmieniła testament wydziedziczając swoich pazernych krewnych, a było to kilka dni po drobnym wypadku, jaki jej się przytrafił podczas pobytu tychże krewnych w jej domu. Poirot postanawia przyjrzeć się bliżej sytuacji.

Książka nie tylko dla miłośników Agathy, ale dla każdego fana dobrego, klasycznego kryminału. Piękna galeria postaci i smaczki angielskiej przedwojennej prowincji. No i pies Bob (Bobik), który jest pełnoprawnym bohaterem powieści, mając swój udział w intrydze. Za samą postać Boba podnoszę ocenę o pół oczka! :D


106. Planeta małp (Boulle Pierre)

Ponoć klasyka science fiction. Nauki tam za wiele nie ma, a fikcja jest, ale podstarzała i nudnawa.

Sam pomysł ma w sobie potencjał: odwrócić o 180 stopni stosunki ludzie-małpy, tak, żeby pokazać jak mogą czuć się zwierzęta najbliższe nam gatunkowo, poniewierane przez człowieka, poddawane bezlitosnym i często niepotrzebnym eksperymentom, pogardzane. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Wykonanie natomiast pozostawia sporo do życzenia.

Przede wszystkim książce brak napięcia. Cała historia opowiadana jest retrospektywnie, czytelnik wie więc, że narrator przeżył. Ale opowiadanie jako podstawowy sposób narracji w powieści słabo się broni. Są dialogi, ale niewiele ich i trochę wysilone. Po wtóre koncept prostego odwrócenia relacji władzy na planecie, przy zachowaniu całkowitej identyczności reszty jest wątły. Książka powstała na początku lat 60. XX wieku. W tym samym czasie tworzył Lem, który potrafił przewidzieć nanoboty, ekrany ciekłokrystaliczne, e-maile, i e-booki, który potrafił wymyślić obcą inteligencję tak całkowicie nieantropomorficzną, jak myślący ocean! A ty Boulle kopiuje (żeby nie powiedzieć: małpuje) ziemską szatę roślinną i zwierzęcą, ludzką technologię taką, jak istniała we Francji w latach 60., ludzkie stosunki społeczne, nawet modę, szamerunek na mundurach i stawianie pasjansów. Dla mnie to jest pójście na łatwiznę. Można się było bardziej wysilić. O stronie naukowej nawet nie ma co mówić, chyba autor nie skonsultował z nikim swoich nielicznych pomysłów.

Spotkałam się z opinią, że książka się zestarzała. Z pewnością. Jednak inni autorzy SF z tamtego okresu zestarzeli się jakby mniej. Gdybym nie obiecała, że ją przeczytam, porzuciłabym po kilkudziesięciu stronach. Książka ma nieco ponad 200 stron formatu A6, powinno to być na trzy godziny czytania, a ja męczyłam ją trzy dni.


105. Absolwenci: Saga o pokoleniu, które chciało zmienić świat (Segal Erich)

Trochę powieść kampusowa, trochę obyczajowa. Prawie trzydzieści lat (1954-1983) życia pięciu studentów (potem absolwentów) Uniwersytetu Harvarda, najlepszej (według rankingów) uczelni na świecie. Książka poprzez ukazanie losów wybranych absolwentów portretuje środowisko akademickie, pokazuje spory fragment burzliwego XX wieku (wojna wietnamska, walki na Bliskim Wschodzie), zmiany obyczajowe. Portrety psychologiczne bohaterów ciekawe i zróżnicowane. Pojawiają się również historyczne postacie (ówcześni prezydenci amerykańscy i ich doradcy). Co ciekawe, Segal skończył Harvard, był absolwentem rocznika 1958, jak opisywane przez niego postacie.

Gratka dla miłośników klasycznej powieści z szerokim tłem obyczajowym i wyrazistymi bohaterami.


104. Wyspa (Björnsdóttir Sigríður Hagalín)

Islandia, współcześnie. Pewnego poranka okazuje się, że wyspa straciła połączenie ze światem: nie ma internetu, nie można dodzwonić się za granicę. Ustał transport powietrzny i morski. Ekipy wysłane celem zbadania sytuacji nie wracają. To, co początkowo wydawało się chwilową awarią, okazuje się zmianą trwałą. Społeczność kraju zostaje pozostawiona sama sobie.

Książka w przejmujący sposób pokazuje, jak w sytuacji ekstremalnej cała pozłotka cywilizacji opada, najpierw powoli, potem coraz szybciej, obnażając to, co tkwi w człowieku. Podstawowe instynkty. Nie każdy zachowuje się tak samo, ale jednostkom trudno jest się przeciwstawić sile większości. Osobną sprawą jest postępowanie rządu w obliczu kryzysu.

Przerażająca książka. Momentami kojarzyła mi się z "Ostatnim brzegiem" Shutego. Jeśli chodzi o opowieści postapo, ta niespełna trzystustronnicowa opowieść zrobiła na mnie znacznie większe wrażenie, niż osławiona trylogia Atwood "MaddAddam".


103. Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks (Skloot Rebecca)

W roku 1951 w szpitalu Johnsa Hopkinsa w Baltimore pobrano od młodej, czarnoskórej kobiety, Henrietty Lacks, komórki wyjątkowo złośliwego raka szyjki macicy, celem użycia ich do hodowli tkankowej. Henrietta wkrótce zmarła, osieracając pięcioro dzieci i męża. Nikt z jej rodziny nie wiedział przez długie lata, że z pobranych od niej komórek wyhodowano pierwszą ludzką linię komórkową, namnażającą się bez przerwy po dziś dzień. To dzięki badaniom i eksperymentom przeprowadzanym na komórkach linii HeLa stworzono szczepionkę przeciw polio i leki na wiele chorób wirusowych. To dzięki nim zrozumiano fenomen "nieśmiertelności" komórek nowotworowych, to, dlaczego dzielą się w nieskończoność. Zasługi tej linii dla nauki są nie do przecenienia.

Historia opowiadana jest dwutorowo: więcej miejsca poświęciła autorka życiu Henrietty (o której bardzo niewiele wiadomo) i jej rodziny, szczególnie dzieci i wnuków; nieco mniej historii badań naukowych. Komórki linii HeLa, początkowo rozdawane za darmo przez zajmującego się nimi badacza, po zmianach w ustawodawstwie zaczęły być sprzedawane na całym świecie z coraz większym zyskiem. Rodzina Henrietty nigdy nie odniosła z tego żadnych korzyści finansowych. Lacksowie borykali się z biedą, z problemami zdrowotnymi, cierpieli z powodu rasistowskich prześladowań. O samym fakcie pobrania komórek Henrietty nie wiedzieli, nie wiedzieli też, ze są one w dalszym ciągu namnażane. Wiadomość ta była dla wszystkich członków rodziny szokiem, szczególnie, że z powodu niskiego wykształcenia, nie rozumieli co właściwie dzieje się z komórkami ich żony i matki. W latach 50. XX wieku lekarz nie musiał mieć zgody pacjenta na pobranie jakiegokolwiek materiału do badań. Dziś taka sytuacja nie byłaby możliwa.

Książka Rebeki Skloot jest dokumentem, ale czyta się ją jednym tchem, bo opowiadana historia jest nie tylko pasjonująca, ale i napisana przystępnym, barwnym językiem.


Wrzesień

102. Czarne powietrza (Indriðason Arnaldur)

Mroczna i smutna opowieść o tym, jak ludzka chciwość i bezwzględność potrafi całkowicie zniszczyć komuś życie. Tytułowe Czarne Powietrza to nazwa najwyższego lodowcowego klifu na Islandii (Svörtuloft), miejsca opuszczonego, choć osobliwie pięknego; jednocześnie tak samo finansiści nazywają islandzki bank narodowy.

Inspektor Sigirdur Oli nieopatrznie zgadza się pomóc w drobnym problemie szwagrowi kolegi z klasy maturalnej. Ot, taka niezobowiązująca przysługa. Tymczasem okazuje się, że to czubek góry lodowej, u podstawy której można znaleźć i oszustwa finansowe, i pranie brudnych pieniędzy, i wykorzystywanie nieletnich. Przy okazji poznajemy spory kawał życia prywatnego Sigirdura Olego oraz mrok islandzkich wieczorów.

Książka jest dziesiątym tomem z serii o policjancie Erlendurze Sveinssonie, ale jego samego tym razem brak; wyjechał na urlop i tylko czasem koledzy zastanawiają się, gdzie przepadł na tak długo. Cała seria trzyma poziom. Porusza ważne problemy społeczne, ale bez niepotrzebnego epatowania przysłowiowymi flakami.


101. Dolores Claiborne (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl))

Przestawiona w formie monologu spowiedź życia starszej kobiety oskarżonej o morderstwo. Jak coś takiego może być interesujące? Ba, okazuje się, ze jak King weźmie coś na warsztat, to interesujące może być wszystko.

Bardzo dobre studium psychologiczne inteligentnej kobiety uwięzionej w konsekwencjach nieudanego wyboru partnera i konwenansów społecznych miejsca i czasu w jakich przyszło jej żyć.


100. Homo deus: Krótka historia jutra (Harari Noah Yuval)

Błyskotliwa, momentami prowokacyjna, bardzo „ludzka” książka. O tym, jak dziś postrzegamy samych siebie, o perspektywach naszej przyszłości, o zmianach, jakie zaszły w sposobie patrzenia na człowieka i cały otaczający go świat, przede wszystkim ożywiony. O tym, że humanizm stał się religią dnia dzisiejszego, ale nie wiadomo, co będzie religią jutra. I czy przetrwamy jako gatunek, nie wskutek kolejnego, przez nas samych spowodowanego kataklizmu (choć to tez możliwe), ale wskutek niewyobrażalnych dziś rezultatów naszych własnych interwencji w nas – w ludzi. Przyspieszamy ewolucję. Potrafimy dziś ingerować w żywą istotę, choćby tylko w ramach interwencji medycznych, w taki sposób, jakiego nie wyobrażano sobie jeszcze 50, a nawet 30 lat temu. Bo „nie ma wyraźnej linii rozgraniczającej leczenie od doskonalenia” [70].

Homo sapiens najpierw podbił świat wykorzystując umiejętności działania w grupie i własną wyobraźnię, potem nadał swojemu światu sens opowiadając różne historie, tworząc treści popychające miliony do działania: teorie, religie, systemy. Postawił samego siebie na szczycie, obwołał się panem wszelkiego stworzenia i koroną ewolucji. Czy w końcu straci kontrolę? Czy nie dzieje się to aby na naszych oczach?

Dlaczego niektórym ludziom tak strasznie trudno jest przyznać, że homo sapiens należy do królestwa zwierząt? Czy istotnie jesteśmy tylko zbiorem algorytmów? Czy cyborg to bardziej maszyna, czy człowiek? Gdzie przebiega granica, którą kolejne eksperymenty i definicje zdają się wciąż przesuwać. W jakim kierunku? Jak pysznym jest człowiek, próbujący wywyższyć swój gatunek w sposób mogący prowadzić do jego zagłady!

Erudycja autora ubarwia i uatrakcyjnia narrację. Jego otwarty umysł pozwala mu prowadzić najróżniejsze spekulacje, pomagając czytelnikowi nie tylko zrozumieć, ale wręcz odkryć nowe sposoby patrzenia na świat. Można się zgadzać lub nie z wyciąganymi przez Harariego wnioskami, trudno jednak polemizować z faktami, a tych książka jest pełna. Jest fascynująca, ale i przerażająca, gdy się głębiej zastanowić.


99. Białe kruki (Mjåset Christer)

Powieść obyczajowa (z niewiadomych przyczyn reklamowana jako thriller medyczny) o życiu i pracy lekarzy na norweskiej prowincji. Specyficzny wyścig szczurów, do jakiego zmuszona jest trójka młodych stażystów starających się o stały etat na oddziale neurochirurgii, problemy zawodowe i osobiste, przepychanki i niezbyt etyczne zachowania w drodze do kariery tworzą barwny obraz codziennych losów bohaterów. Postacie są wyraziste i wiarygodne, a problemy często zaskakujące, jeśli weźmie się pod uwagę opisywane środowisko. Jednak lekarz też człowiek, przeżywa takie same emocje i miewa tak samo niekontrolowane reakcje, jak każdy z nas.


98. Pod śniegiem (Soukupová Petra)

Jak pisał Tołstoj "każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób". Trudno opisywaną przez Soukupovą rodzinę nazwać szczęśliwą: nie jest szczęśliwa matka, której mąż chyba nigdy nie kochał, a teściowa (póki żyła) wtrącała się we wszystko, nie pozwalając jej cieszyć się nawet odrobiną domowej samodzielności; nie jest szczęśliwy jej zimny mąż, ani żadna z trzech córek; nawet dorastające wnuczki wydają się być obciążone niezadowoleniem z życia. A przecież pozornie żadne z nich nie ma powodu do narzekania - są zdrowi, mają pracę, mieszkania, jakieś własne życie. Czy to standard, że każdy pragnie tego, czego nie ma i mieć nie może?

Co charakterystyczne, nieusatysfakcjonowani bohaterowie nie są w stanie niczego w swoim życiu zmienić. Poza starzejącą się matką która po trzydziestu pięciu latach zdobywa się na decyzję prawie heroiczną, niezrozumianą przez nikogo z rodziny. Książkę czyta się szybko, pomimo ciężkiej, dusznej atmosfery, jaka cały czas towarzyszy opisywanym wydarzeniom.


97. Zwrot: Jak zaczął się renesans (Greenblatt Stephen)

To historia ponownego odkrywania jednego dzieła: poematu Lukrecjusza "O rzeczywistości". Utworu w średniowieczu zapomnianego, a zdumiewająco aktualnego i świeżego w dobie renesansu i później. Potoczystym językiem opowiada autor o poszukiwaczu starych ksiąg, Poggio Bracciolinim, który "O rzeczywistości" odnalazł i - używając współczesnego terminu - rozpropagował. Sporo też miejsca poświęcono samemu Bracoliniemu, człowiekowi świeckiemu, ale obeznanemu z praktykami kościelnymi, sekretażowi papieży, a nade wszystko humaniście.

Czy naprawdę to jedno dzieło miało aż tak ogromny wpływ na umysły współczesnych Bracoliniemu? Nie wiem. Sam "Zwrot" jednak był dla mnie nieco męczący. Obszerne przypisy zamieszczono na końcu książki, nie dodając w tekście żadnych odnośników. Utrudnia to czytanie, bo albo będziemy tych przypisów szukać zaburzając płynność czytania, albo się zmarnują, bo skomasowane i wyrwane z kontekstu nie dają wiele, a nużą. Autor chyba chciał zaspokoić i potrzeby wielbicieli literatury popularnonaukowej, i zwolenników opowieści. Wszystkim jednak nie da się dogodzić.

Biorąc pod uwagę multum szczegółów, to pozycja dla zapaleńców.


96. Jedenaście dni w Berlinie (Nesser Håkan)

Bardzo dziwna książka. Baśń dla dorosłych, choć zaczyna się i długo toczy realistycznie. Trochę dla miłośników Astrid Lindgren, trochę może Forresta Gumpa. Arne Murberg, nieco spowolniony w myśleniu po przebytym w dzieciństwie wypadku, jedzie do Berlina, z misją otrzymaną od umierającego ojca. Jest to pierwsza w jego życiu samodzielna podróż. To, co go tam spotyka, może jest bajką, a może prawdziwym życiem...

Powieść nie jest kryminałem, co istotne dla wielbiciel twórczości Nessera.


95. Bóg zapłać (Tochman Wojciech)

Tochman jest reportażystą wybitnym i nie boi się tematów trudnych, bardzo trudnych, a nawet wstrząsających. Ja - czytelnik - boję się i trudno mi się to czyta. Tyle bólu, tyle nieszczęść... Po pierwszym reportażu odłożyłam książkę na pół roku chyba. Mentalność opisywanych ludzi zwaliła mnie z nóg. Wszystkie teksty z tego tomu, z wyjątkiem dwóch: o Wandzie Rutkiewicz i jej matce oraz o Tomku Beksińskim, są wstrząsającymi dowodami słabości ludzkiego charakteru. I tchórzliwej hipokryzji. Bardzo bolesne to teksty.


94. Nocny człowiek (Horst Jørn Lier)

Komisarz Wisting mierzy się z międzynarodową szajką przemytników narkotyków. Działalność gangu obejmuje nie tylko Skandynawię, ale i część Europy, a jej korzenie sięgają Afganistanu. Mało tego, przestępcy nie wahają się zmuszać do współpracy nieletnich, a jakakolwiek próba sprzeciwu może skończyć się nawet śmiercią. Dość krwawa cześć serii, jest tu trochę makabrycznych opisów. Z problemów społecznych - losy imigrantów z krajów arabskich mieszkających w Skandynawii. Z prywatnego życia bohaterów - i komisarz, i jego córka Line otwierają się na nowe związki.


93. Czarownica (Läckberg Camilla (właśc. Läckberg Jean Edith))

Dziesiąta część opowieści o policjancie Patryku i pisarce Erice. Jeśli chodzi o problemy społeczne, tym razem mamy niechęć i strach przed uchodźcami z Syrii (z całym wachlarzem konsekwencji), znęcanie się nastolatków nad kolegami, problemy wieku dojrzewania, dysfunkcyjni rodzice. Wątek kryminalny to dziwnie łączące się miejscem akcji, choć oddzielone trzydziestoma latami, zabójstwa małych dziewczynek. W tle jest jeszcze historia klątwy z XVII wieku, choć nie jest dokładnie wyjaśnione, którzy ze współczesnych bohaterów są potomkami tamtych, przeklętych.

Lubię Läckberg głównie za te wątki społeczne, bo kryminalne szybko mi ulatują z pamięci.


Sierpień

92. Córka (Ferrante Elena)

Czterdziestoośmioletnia nauczycielka akademicka, matka dwóch dorosłych córek, jedzie na wakacje nad morze. Tam zachowuje się, jakby miała lat piętnaście. Dlaczego? Sama nie wie. Jednocześnie nachodzą ją wspomnienia, z których wynika, że niedojrzałe zachowanie jest u niej normą. Co z tego wynika dla czytelnika? Nic.

Duże rozczarowanie dla mnie. Raczej po twórczość pani Ferrante już nie sięgnę.


91. Straż! Straż! (Pratchett Terry)

Powtórka.
Bo czasem trzeba przeczytać jakiegoś pewniaka.
Ocena bez zmian - najwyższa z możliwych.


90. Zero (Elsberg Marc (właśc. Rafelsberger Marcus))

Cały świat (zachodni) zachwyca się aplikacją wspomagającą rozwój osobisty i pomagającą zdobywać punkty w cenionym przez wszystkich internetowym rankingu. Aplikacja popularna jest głównie wśród ludzi młodych i bardzo młodych, choć i starsi chętnie z niej korzystają. Tymczasem na YouTube tajemniczy użytkownik o kryptonimie Zero co jakiś czas ostrzega przed zbytnią otwartością w cyfrowym świecie, przed upublicznianiem czy wręcz sprzedawaniem swoich danych osobowych. Wydaje się, że ostrzega na próżno. Do czasu.

Bardzo współczesna powieść sensacyjna, przerażająco aktualna, biorąc pod uwagę, że wszystkie opisywane w niej technologie już istnieją. Rozrywka, ale i swoiste memento.


89. Przestrzeń za Szkłem (Mawer Simon)

Tytułowa "przestrzeń za szkłem" to modernistyczny budynek zbudowany w utworzonej po I wojnie światowej Czechosłowacji, przez wziętego architekta pod koniec lat dwudziestych XX wieku, dla czesko-żydowskiej pary. Czytelnik śledzi losy kolejnych właścicieli budynku do czasów upadku komunizmu. Przy okazji widać, jak zawirowania dziejowe wpływały na życie kolejnych pokoleń, przyczyniając się do nieodwracalnych tragedii jednostek.

Wygląda na to, że ksiązka oparta jest na faktach: https://pl.wikipedia.org/wiki/Willa_Tugendhat%C3%B​3w


88. Karzeł Mendla (Mawer Simon)

Tytułowy karzeł to praprawnuk Gregora Mendla, doktor genetyki, Karłowatość (fachowo: achondroplazja) zdominowała jego życie osobiste i zawodowe. A on, jak każdy, chce mieć normalne życie, kochać i być kochanym. W społeczeństwie oceniającym ludzi przede wszystkim na podstawie wyglądu, to praktycznie niewykonalne. Ale Benedict się stara.

Jego drugą pasją, poza genetyką, jest rekonstrukcja życia i pracy Gregora Mendla. W ten sposób otrzymujemy powieść wzbogaconą o esej na temat dziedziczności. Zupełnie mi to nie przeszkadza, czyta się samo, powieść jest dzięki temu zabiegowi szersza, ciekawsza.

Kilka słów o książce: Mutacja to też życie


87. Agonia dźwięków (Cabré Jaume)

Wstrząsająca opowieść o tym, jak pycha i bezkrytyczne przekonanie o własnych racjach, wsparte dodatkowo posiadaną władzą, potrafią zniszczyć człowieka, zniszczyć jego poczucie własnej wartości, radość z życia, zdrowie psychiczne i fizyczne.

Brat Junoy, franciszkanin, kocha piękno i muzykę. Grą na klasztornych organach czci Boga muzyką i sprawia radość ludziom. Jego przełożonemu przychodzi jednak do głowy myśl, że brat Junoy sam jest szczęśliwy grając, a to wszak niedopuszczalne. Zabrania mu dotykać instrumentu, a w końcu zsyła jako spowiednika do odległego żeńskiego klasztoru pokutniczego o bardzo surowej regule. Mniszki obowiązuje bezwzględne milczenie, raz dziennie mogą śpiewać nieszpory, poza tym modlą się w ciszy, a rozmawiać wolno im tylko w wypadku "absolutnej konieczności". Przeoryszą jest niegdysiejsza niespełniona poetka, kobieta twarda, pyszna, zacięta i fanatyczna, zasklepiona w realizacji własnej wizji życia klasztoru. Wrażliwość i delikatność nowego spowiednika mogą ją w najlepszym razie irytować. Jest tak przekonana o słuszności obranej drogi, że nawet największa tragedia nie zachwieje jej przekonaniami. Wszak ona wie, czego chce Bóg.

To najlepszy Cabre, jakiego do tej pory czytałam. Konflikt postaw i idei, wspaniałe, pełnokrwiste postacie, wyraziste dialogi, przepiękny język. Perełka.

.....................................

Rapiteńskie ubóstwo jest jałowe. Jest... jest podszyte ambicją, wyuzdaniem, bo zrobiłyście z niego cel sam w sobie, a nie środek na drodze do świętości. Co z tego, że będziemy ubodzy, jeśli ograniczenia stłamszą w nas ducha? (213-214)

Człowiek rodzi się po to, żeby wątpić, wielebna matko. Matka nie ma żadnej zasługi, bo nie ma pojęcia o wątpliwościach. Pewność matki nie jest święta, jest bezczelna. Diabeł to prawda nieskażona ludzkimi wątpliwościami. Tylko tyle, nie ma nic więcej... (214)

Pokuta nie jest celem samym w sobie, Bóg nie chce, byśmy ją przeceniali, ponieważ jest jałowa (...) w nadmiernym umartwianiu się może być więcej pychy niż cnoty. (260)

Ja wiem najlepiej, co dla ciebie dobre, a co nie; (305)


86. Przetwórnia (Zawadzki Zbigniew)

Patchworkowa opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości przez człowieka (rocznik 1951) naznaczonego traumami przeżytymi przez własnych rodziców: wojną, strachem, ukrywaniem się, antysemityzmem, komunizmem, niepewnością jutra. Sporo realiów z czasów PRL, bardzo poplątane losy w obrębie jednej rodziny. Losy członków tej rodziny czytelnik widzi jako epizody bez zachowanej chronologii. Napisane to jest dobrym językiem, czyta się szybko, ale zupełnie nie budzi emocji. Opowieść nie prowadzi też do żadnych konkluzji, główny bohater nie dowiaduje się tego, czego chciał się dowiedzieć, czytelnik, pozostaje wobec jego losów obojętnym. Mam wrażenie, że autor sam nie wiedział, na co chce położyć główny nacisk, co chce osiągnąć.

Do rychłego zapomnienia.


85. Cień eunucha (Cabré Jaume)

Skomplikowana i niejednoznaczna historia rodu Gensanów, opowiadana przez najmłodszego (47) żyjącego członka rodziny, Miguela, uzupełniana odkryciami jego szalonego wujka. Sporo odniesień do antyfrankistowskiego ruchu oporu - polityczne uwikłania bohaterów są bardzo ważne. Miguel to wiecznie niepewny własnej wartości mizantrop, przez całe lata nie potrafi dorosnąć, nauczyć się wyrażania uczuć, wziąć odpowiedzialności za własne życie.

Muzycznej struktury powieści nie potrafię, niestety, docenić, z powodu braku wiedzy teoretycznej.


84. Władysław Bartoszewski: Skąd Pan jest?: Wywiad rzeka (Bartoszewski Władysław, Komar Michał)

Co za język świetny, żywy! Co za styl wypowiedzi! Jakże żywo i ciekawie Bartoszewski opowiada o sobie i czasach swojej młodości! Jaka różnica w porównaniu z kostycznym językiem Russella!

Wywiad-rzeka, zawierający i wspomnienia z bogatego w doświadczenia życia Bartoszewskiego, i obraz epoki, szerokie tło historyczne, i jego osobiste refleksje. Ciekawa pozycja, ciekawy człowiek, niezmiernie bogata osobowość. Jeden z ostatnich autorytetów, jakie dane nam było, jako społeczeństwu, obserwować w działaniu. Poza wszystkim innym kopalnia wiedzy o czasach okupacji i pierwszych latach po wojnie. Forma rozmowy ułatwia czytanie.


83. Autobiografia: 1872-1914 (Russell Bertrand)

Wygląda na to, że pan Russel był człowiekiem skrupulatnym i metodycznym. Gdy więc postanowił napisać autobiografię, odnotował konsekwentnie wszystko, cokolwiek pamiętał: każde wspomnienie od wczesnego dzieciństwa, wygląd domów, ludzi, krajobrazów, wrażenia, jakie wywierały na nim rożne sytuacje. Opisuje szczegółowo każdego członka rodziny wraz z listą tytułów, każdego przyjaciela z Cambridge. Nie jest to zbyt porywające. Owszem, wśród tego zalewu detali są i jego rozważania, refleksje dotyczące wydarzeń, ludzi, jego samego, oceny sytuacji politycznej czy obyczajów, są fragmenty młodzieńczych zapisków, listy. I wielostronicowe dygresje na temat przodków, pociotków oraz krewnych i znajomych królika ;) Strasznie to wszystko jest jednak suche, kostyczne. Nawet o własnych związkach uczuciowych pisze tak, jakby analizował problem matematyczny.

Po kolejne tomy jego wspomnień raczej nie sięgnę.


82. Głosy Pamano (Cabré Jaume)

Z ogromnym rozmachem napisana opowieść o trudnych wyborach życiowych, skomplikowanych uczuciach i przez dziesiątki lat niewyjaśnionych tajemnicach osobistych i politycznych, a wszystko to na tle hiszpańskich zawirowań po wojnie domowej i II wojnie światowej. Jest też wątek współczesny, jak się okazuje sekrety i przekłamania trzymają się mocno. Wspaniała galeria postaci i świetna narracja, kontynuująca najlepsze dokonania w dziedzinie strumienia świadomości. Pasjonująca lektura!

Na pewno jeszcze sięgnę po pana Cabré.


Lipiec


81. Kiedy była dobra (Roth Philip)

Tym razem Roth zabrał się za studium nieudanych wyborów, nietrafionych związków, braku umiejętności rozmowy w rodzinie, pozornych ruchów, jakie wykonuje się nie z potrzeby serca, ale żeby komuś "pokazać" coś, udowodnić. To gotowy przepis na tragedię, więcej nawet niż jedną, bo wszystkie te nieudolności w komunikacji międzyludzkiej zdają się być dziedziczone z pokolenia na pokolenie. I jak zwykle u Rotha, świetna galeria postaci, chociaż ze świecą szukać tu kogoś naprawdę sympatycznego.


80. Jak błądzić skutecznie (Mikołejko Zbigniew, Kowalska Dorota)

Piętnaście obszernych rozmów z filozofem-religioznawcą, o wszystkich ważnych w życiu tematach. Mnóstwo wspomnień, odniesień do sztuki, literatury, historii. Niosące multum zagadnień do dalszych przemyśleń. Wiele trafnych obserwacji, choć czasem Mikołejko zapędza się w zbyt daleko idące, w moim odczuciu, uogólnienia. Być może jego osobiste doświadczenia do takich sądów właśnie prowadzą. Ogólnie jednak pozostaje przyjemne wrażenie rozdzielania włosa na czworo, co bardzo lubię.


79. Opowieść wdowy (Oates Joyce Carol (pseud. Smith Rosamond))

Nie potrafię powiedzieć, dlaczego niektóre książki na temat śmierci bliskiej osoby poruszają mnie, wstrząsają mną, wręcz zachwycają swoją prawdziwością, a inne drażnią i odrzucają. Może ma to związek z tym, czy autor bardziej skupia się na osobie, która odeszła (Dziedzictwo (Roth Philip) , Rzeczy, których nie wyrzuciłem (Wicha Marcin) ) czy na sobie samym. "Opowieść wdowy" to ten drugi przypadek. Drobiazgowa wiwisekcja uczuć wdowy, która zdaje się po śmierci męża samą siebie definiować jedynie tym terminem. Ekshibicjonistycznie i szczegółowo rozpisuje swoje cierpienie na ponad czterystu stronach. Cóż z tego, że pięknym językiem i z mnóstwem odniesień literackich, skoro mnie to odrzuca i wywołuje zażenowanie?

Jest to, oczywiście, literatura autoterapeutyczna. Tragedia rozwodniona słowami. Jak Ćwiczenia z utraty (Tuszyńska Agata), lub Niezawinione śmierci (Wharton William (właśc. Du Aime Albert)) . Można to pisać, można publikować. Zachwycać nie musi.


78. Księga Wysp Ostatnich (Klejzerowicz Anna)

Dziennikarz śledczy Emil Żądło wraz ze swoją partnerką rozwiązuje zagadkę tajemniczego, zaginionego starodruku, księgi tak cennej, że warto dla niej zabić. Intryga zaskakuje woltą pod sam koniec.

Książki Klejzerowicz z serii z Emilem Żądło to jak Pan Samochodzik dla młodzieży: są naszpikowane informacjami o danej epoce, jej cechach, związanych z nią wydarzeniach.


77. Jedna jedyna (Horst Jørn Lier)

Dobrze jest czytać serie po kolei. Ta część głównie koncentruje się na problemach młodych ludzi schodzących na bardzo złą drogę. Nie tylko złą, ale i krwawą, i okrutną. Niepotrzebnie zło dzieje się też zwierzętom. Jednak sama intryga się broni.

Znika bez śladu młoda piłkarka ręczna, mająca zamiar wstąpić do szkoły policyjnej. Grupa jej kolegów i przyjaciół nabiera wody w usta, nikt nic nie wie. Tymczasem atmosfera stopniowo się zagęszcza...


76. Gdy morze cichnie (Horst Jørn Lier)

Jedna z wcześniejszych opowieści z komisarzem Wistingiem. Bardzo upolityczniona: są tu echa zamachów muzułmańskich terrorystów w Madrycie i w Londynie. Fabuła tak pokręcona, że przez 3/4 książki nie wiadomo, o co właściwie toczy się gra. Najciekawsze dla mnie było tu prywatne życie komisarza Wistinga.


75. Pędzę jak dziki tapir: Bartoszewski w 93 odsłonach (Zając Marek)

Zbiór anegdot i ciekawostek z życia Władysława Bartoszewskiego, postaci niebanalnej i ciekawej. 93 anegdoty, bo tyle lat żył Bartoszewski. Książeczka na jeden wieczór, chyba że ktoś ma remont w domu, wtedy na kilka dni ;)


74. Król szczurów (Clavell James)

Wszyscy wiedzą, o czym to jest. Koniec drugiej wojny światowej, obóz jeniecki w Singapurze. Wojna widziana od drugiej strony, oczami jeńca, zamkniętego w obozie, zmuszonego do przystosowania się do narzuconych mu ograniczeń. Świetne postacie. Bardzo dobra analiza tego, jak zmienia się status osoby, w zależności od otoczenia i
warunków.


73. Upadek: Dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało (Diamond Jared)

O tym, jak człowiek - przez swoje działania wynikające z różnych przyczyn: z niewiedzy, niechęci do uczenia się na własnych błędach, chciwości, krótkowzroczności, lekkomyślności - doprowadza do katastrof ekologicznych, skutkujących nierzadko upadkiem całych kultur.

Autor zaczyna od analizy współczesnych problemów w stanie Montana w USA, gdzie jak w pigułce można zaobserwować skutki niszczycielskiej działalności człowieka, w dodatku z perspektywy współczesnej wiedzy i z uwzględnieniem opartych na niej możliwości zaradczych.

Na tym tle łatwej zrozumieć upadek dawnych społeczeństw: mieszkańców Wyspy Wielkanocnej, kultury Majów, Wikingów, normańskiej Grenlandii i kilku innych. Potem Diamond wraca do współczesności, usiłując zrozumieć, dlaczego w dalszym ciągu całe narody podejmują decyzje, będące podcinaniem gałęzi, na której siedzą. Wyróżnia pięć czynników sprawczych, prowadzących do katastrof ekologicznych: szkodzenie środowisku przez człowieka, zmiany klimatyczne, wrogo nastawieni sąsiedzi, przyjaźni partnerzy handlowi, wreszcie - najważniejszy czynnik - reakcje społeczeństwa na problemy ekologiczne. Wstrząsająca jest analiza sytuacji Chin i Australii.

Co oznacza to dla nas, czy płynie jakaś nauka z tych lekcji?

Przede wszystkim to, że człowiek potrafi zniszczyć wszystko, niekiedy nieumyślnie, zawsze konsekwentnie. Do gołej skały, do ostatniego mieszkańca nieurodzajnych, choć niegdyś bujnych ziem. Po wtóre, że wciąż popełniamy te same błędy, niezależnie od stopnia rozwoju technologii i nauki. Zależność bywa odwrotna: nierzadko nowoczesne technologie i narzędzia służą złej sprawie szybszego niszczenia, nie budowania czy rekonstrukcji. A do tego dochodzi jeszcze zadufanie człowieka w swoją nadrzędność w stosunku do przyrody, zapominanie, że w naturze warunki są płynne i nie wszystkie wydarzenia da się przewidzieć, a działania odwrócić. Bywa też tak, że widocznego problemu nikt nie chce rozwiązywać, bo łatwiej jest brnąć w starych koleinach, niż przyznać się do własnych błędów. Poszanowanie zaś zasad moralnych trzeba, zdaniem autora, wymusić, np. przez regulacje rządowe.

Książka ukazała się po raz pierwszy w roku 2005, jednak jest wciąż aktualna i ciekawa. Czyta się ją powoli, bo Diamond traktuje podjętą tematykę bardzo szczegółowo, a druk jest drobny i z minimalną interlinią. Czytałam to z przerwami przez cztery miesiące. Warto.


72. Śpiące królewny (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl), King Owen)

Jest rok 2017 w Stanach Zjednoczonych. Coś powoduje, że kobiety, które zasypiają osnuwają się czymś w rodzaju białych kokonów i nie potrafią się już obudzić. Wybucha panika, telewizja i internet pełne są doniesień o tych przypadkach. W ciągu kilku dni połowa ludzkości przestaje funkcjonować. Jak długo można wytrzymać bez snu?

Mężczyzn plaga nie dotyka. Zostają bez swoich żon, córek, matek, sióstr, kochanek, przyjaciółek, współpracownic. Zostają ze swoim widzeniem świata. Niektórzy próbują szukać rozwiązania katastrofy, inni - korzyści z zaistniałej sytuacji. Niektórzy nie wiedzą, co z tym światem zrobić. Z niektórych szeroką falą wylewa się mizoginizm.

Akcja koncentruje się w małym miasteczku, gdzieś w Appalachach, w Georgii.

Książka jest niesamowicie feministyczna i proekologiczna. U Kinga podobne nuty znaleźć można już wcześniej, choćby w Rose Madder (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl)) . Miałam też nieco odległe skojarzenia z Prowadź swój pług przez kości umarłych (Tokarczuk Olga) .

Ogólnie: Kingowie opowiadają moralitet o dobru i złu. Nie jest to jednak prosty podział: dobre kobiety, źli mężczyźni. Postacie Kingów są żywe, u Stephena zawsze tak jest, bo jest świetnym obserwatorem ludzi. (Nie wiem, jak duży był wkład Owena Kinga w powieść). Jest to też opowieść o sile miłości i o potrzebie porządkowania świata - własnego, tego w głowie, i tego wokół nas. I o tym, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, o prostych zasadach, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje.

Wydaje mi się jednak, że gdyby tę książkę napisała kobieta, jej odbiór byłby inny. Szczęśliwie napisali ją dwaj mężczyźni w dodatku ojciec i syn. Sztafaż fantastyki pozwala odetchnąć po skończeniu: uf, to przecież tylko bajka z akcją. Czy aby na pewno?

......................

Bo czy to nie kobiety zazwyczaj dostają taką robotę? Brudną, najpodlejszą? Jeśli widzisz sedes bez pierścienia brudu w środku, pomyślała, to znak, że gdzieś w pobliżu jest kobieta. (444)

To taki wyrobiony odruch: jeśli kobieta coś mówi, trzeba w to powątpiewać. Znaleźć pretekst, żeby nie uwierzyć jej na słowo. (468)

Dom mężczyzny to jego twierdza, jak głosiło stare powiedzenie, a w parze chromosmów XY zapisane było głębokie przekonanie, że każdy facet jest królem, a każda kobieta jego służącą. (565)


71. Sprawa Münstera (Nesser Håkan)

Ktoś zabija nożem kuchennym 72.letniego emeryta. Motywu brak. Van Veeteren jest na urlopie, sprawę przejmuje Münster. W trakcie śledztwa okazuje się, że pozornie normalna rodzina ofiary jest solidnie zaburzona, a konsekwencje tego dotykają nie tylko jej członków.

Świetne tło obyczajowe i wątki psychologiczne. Pojawia się zupełnie niepotrzebny cień mistycyzmu (przeczucia i sny Van Veeterena), ale jest tego na tyle niewiele, że nie psuje całości.


Czerwiec

70. Clair de Lune: Powieść o Debussym (La Mure Pierre)

Powieść biograficzna o Debussym.
Dobra, ale ja chyba wolę zwykłe biografie, nie zbeletryzowane.


69. More Happy Than Not: Raczej szczęśliwy niż nie (Silvera Adam)

Współczesna amerykańska młodzieżówka. O poszukiwaniu własnej tożsamości, również seksualnej. I o tym, że tym, co nas konstytuuje jako ludzi, są nasze wspomnienia. A to już nie jest amerykańskie tylko uniwersalne.

Nie należy się zrażać tym, że książka tak długo się rozkręca, aż czytelnik zadaje sobie pytanie, co w niej jest takiego wyróżniającego. Warto jednak dojść do tego, co to jest.


68. Niepoprawna politycznie historia Stanów Zjednoczonych (Woods Thomas E. Jr)

Próba wyjaśnienia błędów, pomyłek, niedopowiedzeń, przekłamań, wadliwych interpretacji, uproszczeń, itp., w historii USA.

Nie jest to linearnie opowiadana historia, raczej punktowe przyglądanie się wydarzeniom ważnym i temu, co rodzi wątpliwości autora bądź nie jest dostatecznie szeroko omawiane w amerykańskich programach szkolnych.Sugeruje to, kto jest adresatem książki; przeciętny polski czytelnik może pogubić się w szczegółach oczywistych dla studentów amerykańskich. Faktem jest, że często pomija się detale, szczególnie przy sumarycznych podsumowaniach jakichś wydarzeń; może to być krzywdzące, niuanse umykają.

Książka jest bardzo"amerykańska" - krótkie rozdziały, dużo tabelek, ramek z cytatami. Sporo ciekawych, nieznanych faktów. Autor nie ukrywa swoich prawicowych poglądów, co niewątpliwie rzutuje na jego odczytywanie historii. Trzeba o tym pamiętać, bo szukając faktów przemilczanych przez "oficjalną" historię, łatwo zapomina o tych powszechnie znanych.

Im bliżej współczesności, tym bardziej książka wydaje się być tendencyjna i pisana pod tezę. Występowanie przeciwko "poprawności politycznej" staje się wychwalaniem wszystkiego, co konserwatywne, a dyskredytowaniem otwartości, zmian i liberalizmu (przez który autor chyba rozumie raczej soc-liberalizm).

Pozycja dla zainteresowanych historią Stanów Zjednoczonych. Trochę ciekawostek, sporo wiadomości dla nas oczywistych, mało równowagi. Woods, walcząc z popularnymi przekłamaniami, tworzy własne. Dobrze jest już coś wiedzieć w temacie przed lekturą.


67. Rosemary znaczy pamięć (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Kryminał z bardzo rozbudowaną psychologią postaci. Wydaje się przez to bardziej współczesny, to dziś popularne są wątki szczegółowo wnikające w charakter osób opisywanych.

Rosemary, młoda, piękna i bogata żona sporo starszego od niej George'a, popełnia samobójstwo. Po pół roku George dostaje dwa anonimowe listy, informujące go, że tak naprawdę jego żonę ktoś zamordował. Lawina skutków tej informacji zaczyna się toczyć.

Jak to u Christie: znamy wszystkie osoby dramatu, ale nie wiemy kto jest mordercą. Każdy miał motyw. Oczywiście autorka wyprowadza czytelnika na manowce, choć znane są wszystkie fakty, połączenie ich jest zaskakujące.

To jedna z najlepszych Christie, jakie czytałam. Nie zestarzała się w ogóle, a w porównaniu ze współczesnymi opasłymi powieściami tego gatunku jest objętości wręcz skromnej.


66. Pod ziemią w Villette (Hedström Ingrid)

Trzecia część cyklu. Na bazie wypadków w kopalniach belgijskich w latach pięćdziesiątych, autorka snuje spekulacje, co mogłoby przydarzyć się później dotkniętym tamtymi zdarzeniami ludziom, jak ich losy mogłyby wpłynąć na kolejne pokolenia. Fabuła jest bardzo przemyślana. Postacie wyraziste, z całym bagażem życiowych doświadczeń. Polubiłam też sędzię śledczą o nazwisku jak z Agathy Christie.


65. Dziewczęta z Villette (Hedström Ingrid)

Druga część opowieści o sędzi śledczej z Villette. Pani sędzia zajmuje się potrójnym morderstwem, a w tle przewijają się tragedia z czasów II wojny, w tym prywatna tragedia jej matki, byłej więźniarki Ravensbrück. Podobają mi się nawiązania historyczne w tej serii.


64. Nauczycielka z Villette (Hedström Ingrid)

Kryminał. Autorka jest Szwedką, ale akcja powieści rozgrywa się w fikcyjnym belgijskim miasteczku w roku 1994. W nieudolnie pozorowanych wypadkach giną ludzie związani z niewyjaśnioną tajemnicą podpalenia w roku 1961 starej szkoły i zamkniętych w niej uchodźców z Rwandy. W tle przewijają się stare problemy kolonialne Belgii i aktualne walki w Rwandzie, zmieniające się w hekatombę ludobójstwa. Jednocześnie podczas przygotowywania terenu pod budowę supermarketu odkryty zostaje masowy grób ze średniowiecza; mąż pani inspektor prowadzącej śledztwo, wybitny historyk, poszukuje wyjaśnienia co się wtedy wydarzyło. Gorzką konkluzją jest, że za każdą pozornie nieplanowaną, dokonywaną w afekcie zbrodnią, niezależnie od czasu jej popełnienia, stał precyzyjny plan kogoś, kto miał na celu własną korzyść.

Zaskakująco dobra książka.


Ślepnąc od świateł (Żulczyk Jakub) - porzucam po 50 stronach przeczytanych i pobieżnym przekartkowaniu reszty.

Nie wiem, jaki procent społeczeństwa prowadzi takie życie, jak bohaterowie Żulczyka, ale na pewno nie "wszyscy", jak twierdzi Jacek, narrator. Nie interesuje mnie ten świat, szkoda mi czasu, żeby w niego wchodzić, nawet jedną powieścią. Dla mnie jest pusty. Puste dialogi, sytuacje. Nie chcę wpuszczać sobie tego do mózgu.

Narrator nie przemawia do mnie zupełnie: twardziej handlujący kokainą, jedyny "czysty" wśród morza uzależnionych, bez wahania ściągający swoją należność z pomocą brutalnych zbirów, ale słuchający Bacha i hołubiący w sobie wiarę, że "można stąd uciec". Wzruszające. To ja uciekam od tej książki od razu.


63. Morski trakt (Le Guin Ursula K. (Le Guin Ursula Kroeber))

Opowiadania. Realistyczne, współczesne, świetne mini-portreciki ludzi, ich problemów, charakterów, systemu wartości. Narracja oszczędna, czytelnik często musi się domyślać powiązań między bohaterami, między tym co teraz, a tym co kiedyś. Łączy je miejsce akcji - fikcyjne miasteczko Klatsand gdzieś na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Powoli obraz się wypełnia, bo miejsce akcji test tak niewielkie, że wszyscy się znają, nawet przyjezdni mijają się na ulicy wciąż z tymi samymi ludźmi. Przywodzi to trochę na myśl Ślady (Małecki Jakub [pisarz]) . Każde opowiadanie skupia się na jednym człowieku, czasami kilku przedstawicielach tej samej rodziny; to z kolei przypomina mi Miasteczko Winesburg: Obrazki z życia w stanie Ohio (Anderson Sherwood) . Warsztatowo świetne, nieprzegadane, psychologicznie poruszające i bardzo prawdziwe. Niektóre z subtelnym, zakamuflowanym pod powierzchnią dowcipem. Robią na mnie większe wrażenie niż opowiadania Munro. Warto przeczytać, mówię to ja, która nie lubię opowiadań.


62. Mali bogowie 2: Jak umierają Polacy (Reszka Paweł (ur. 1969))

Tym razem Reszka koncentruje się na pracy ratowników medycznych i SOR-ów. Sam jeździł z karetkami przez jakiś czas, żeby na zobaczyć i poczuć, na czym polega ta praca. Stara się być obiektywny - nie ocenia, tylko przedstawia fakty. A u czytelnika te fakty wywołują spore emocje. Chyba po to jest literatura.

Książka równie dobra, jak część pierwsza. I wbrew tytułowi, więcej tu o życiu, niż o umieraniu, choć życie medyków przedstawia się specyficznie.


61. Mali bogowie: O znieczulicy polskich lekarzy (Reszka Paweł (ur. 1969))

Świetna analiza systemu polskiej tzw. służby zdrowia. Wręcz wstrząsająca. A najbardziej wstrząsające jest to, że system - niewydolny, źle działający, dziurawy i chory, którego wady widzą wszyscy - wciąż niezmiennie trwa.


60. Everyman (Roth Philip)

Króciutka książeczka o śmierci, wobec której wszyscy jesteśmy równi. Ciekawa jest konstrukcja powieści - zaczyna się od pogrzebu bohatera, potem dopiero poznaje czytelnik jego życie, mocne i słabe strony, dążenia, zainteresowania, charakter.

Główna postać nie jest wzorcem szlachetności czy jakichkolwiek innych cnót. Ma zalety, ale i wady. Jak każdy. Ma fizyczność, sporo w tek książce fizyczności, wszak przyjemności płynące z posiadania ciała (sprawnego!), to jedna z rzeczy, które trzymają nas przy życiu. Każdego z nas. I przez całe życie bohater widzi obok siebie śmierć: a to zwłoki nieznanego marynarza wyrzucone przypadkowo przez morze, a to chłopca z sąsiedniego łóżka w szpitalu z lat dziecinnych, a im jest starszy, tym tego więcej - rodzice, koledzy, znajomi. Widzi też to, co poprzedza śmierć: powolną degradację ciała, zanik zainteresowań, pogłębiającą się obojętność wobec snutych całe życie planów o tym, czegóż to nie zrobimy, gdy wreszcie będziemy na emeryturze, mając cały czas dla siebie.

Everyman. Jak każdy z nas.


Maj

59. Decyzja (Link Charlotte)

Uwaga Link skupia się w tym tomie na handlu żywym towarem, konkretnie na przymusowym wywożeniu dziewcząt i kobiet z krajów dawnego bloku wschodniego na zachód i zmuszanie ich do prostytucji. Główna postać męska drażni swoją naiwnością i biernością - nie wiem, czy prawdopodobna jest aż tak ekstremalna postawa.


58. Od zwierząt do bogów: Krótka historia ludzkości (Harari Noah Yuval)

Tak powinno się pisać książki popularnonaukowe! Z takim zacięciem, żeby nie można było się oderwać!

Jest tutaj wszystko: od czasów, gdy homo sapiens był jednym z wielu mało znaczących zwierząt na planecie Ziemia, do dziś, gdy jest panem tej planety, kosztem wszystkich innych żyjących na niej istot, kosztem nieożywionej przyrody i samej planety, Gdy dzięki stworzonej przez siebie technologii staje się równy bogom (przynajmniej we własnym mniemaniu). Od rewolucji poznawczej, przez agrarną do przemysłowej i naukowej. Harari bierze pod uwagę zależności fizjologiczne i socjologiczne, fizykę i filozofię. Wspaniała, skłaniająca do refleksji nad naszą naturą, nad losem, który sami sobie gotujemy w przyszłości książka. Polecam każdemu.


57. Modlitwy zwierząt (Bernos de Gasztold Carmen)

Wiersze w formie krótkich modlitw zwierząt do Boga, stanowiące ich charakterystykę w pigułce. Kojarzy mi się ten tomik z epitafiami ze Spoon River Umarli ze Spoon River (Masters Edgar Lee) - podobnie krótkie formy, pokazujące czasem pragnienia, czasem kompleksy, czasem pewność siebie - tam mieszkańców wioski, tutaj zwierząt.


56. Ciotka Flora (Leonia (właśc. Buchner Helena))

"Śląska" książka. Dzieje rodziny z małej wsi na Śląsku opolskim w czasie pierwszych dwudziestu lat po II wojnie. Wojna i późniejsza zmiana granic podzieliła rodziny, zaburzyła ich tożsamość. Rozrzuceni po różnych krajach (Polska, Niemcy Wschodnie i Zachodnie, USA) usiłują zbudować swoje życie na nowo. Powieść z pewnością oparta na faktach, zawiera sporo wiedzy na temat powojennych realiów. Język czasami toporny, to nie jest wybitne dzieło literackie.

Pozycja ciekawa dla zainteresowanych historią Śląska i jego problemami, jako terenu nadgranicznego, którym przynajmniej w części wciąż jest, pomimo upływu lat.


55. Chciwość: Jak nas oszukują wielkie firmy (Reszka Paweł (ur. 1969))

"- To lepiej pomówmy o codzienności, wciskaniu klientom kiepskich produktów.
- Dobrze, wciskamy im kiepskie produkty. Zarabiamy na tym pieniądze. Jesteśmy pazerni i żerujemy na ich pazerności". (235)

Na podstawie rozmów (wiele z nich przytaczanych jest w książce) z bankowcami, pracownikami towarzystw ubezpieczeniowych, różnej maści doradców finansowych, Paweł Reszka przedstawia obraz systemu przeżartego chciwością, oszustwami, naciąganiem naiwniaków. Obraz ludzi, których życie toczy się wokół pieniędzy, i to dużych. Prawie każdy z nas ma konto w banku, wielu korzystało lub korzysta z kredytu. Niektórzy mają polisy, lokaty, inwestują w fundusze. Każdy (?) chce zarobić, i klient, i "bankster", wygląda na to, że nieważne jakim kosztem.

Reszka nie wyjaśnia, jak działają (lub powinny działać) poszczególne instrumenty finansowe, skupia się na przekrętach, kłamstwach, naciągactwie. Na praniu mózgu klientom. Czy to jest pełny obraz rynków finansowych w Polsce, czy tylko jego część? I czy winę ponosi jedynie system korporacyjny? Czy drobny ciułacz nie może obronić się przed namolnością systemu?

Obraz jest ciemny, nie wiem, czy przerysowany i na ile przez to wydaje się bardziej interesujący. Priorytety, i życiowe, i finansowe, realne czy wirtualne, każdy musi ustalić sobie sam. Pozostaje też pytanie, dla jakiego procentu społeczeństwa ta "zabawa dla bogatych" jest codziennością?


54. Oszukana (Link Charlotte)

Powtórka.

Przeczytałam to ponownie, bo zapomniałam że już to czytałam. O książce świadczy to chyba dobrze - skomplikowana, wielowątkowa intryga. O mnie, znacznie gorzej.

Zemsta po latach, po tak wielu latach, że nikt już nie pamięta o jaką sprawę chodziło, gdy zaczynają pozornie bez związku z sobą, ginąć ludzie. Nie pamięta nikt, poza mścicielem. A w tle szereg problem społecznych: nieprzystosowanie do życia, wyuczona bezradność, alkoholizm, wypalenie zawodowe, ekstremalny brak wiary w siebie, trauma wojenna, nieumiejętność radzenia sobie z problemami, która rzutuje na rodzinę i społeczeństwo. To nie tylko bardzo dobry kryminał, ale i świetna galeria charakterów.

Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu


53. Skrawki (Sienkiewicz Krystyna)

Wspomnienia, a właściwie, jak mówi tytuł, skrawki wspomnień, refleksji, mott życiowych Krystyny Sienkiewicz. Czasem chaotyczne. Zapiski obejmują ostatnie lata życia aktorki i już sam ten fakt sprawia że smutno się to czyta, choć autorka do wszystkiego podchodzi z humorem, chorobę obraca w żart i stara się dać czytelnikowi radość. Wyjątkiem od przyjętych ram czasowych są dzienniki z tournee po Ameryce z roku 1989; już wtedy ze wzrokiem autorki nie było najlepiej. Książka wydana jest pięknie, mnóstwo zdjęć i rysunków, fotokopie listów od czytelników i wielbicieli. I duża czcionka.

Krystyna Sienkiewicz była postacią barwną, o ogromnej wewnętrznej sile, wrażliwości artystycznej i niespożytej energii. Kochała zwierzęta, przygarniała te najbardziej pokrzywdzone przez los. Mimo wszelkich starań o pogodny jej odbiór, widzę w tej książce schyłkowość.


52. Oberki do końca świata (Szostak Wit (właśc. Kot Dobrosław))

Apoteoza wsi w wykonaniu inteligenckim. Wykonanie to jest piękne, perfekcyjne. Dopracowane. Losy wsi Rokiciny poznajemy w czasie życia Józefa Wichra, najmłodszego syna muzykanckiej rodziny osiadłej w tym samym miejscu od pokoleń. Obserwujemy wieś i zachodzące w niej zmiany jego oczami. Małego Józka ojciec uczy grać na skrzypkach, jak wcześniej uczył starszych synów, jak przedtem jego uczył jego ojciec, ojca dziadek i tak od zawsze. Wichrowie nie uprawiają pól, żyją z tego, co zarobią grając na wiejskich weselach.

Józef dorasta, przeżywa pierwszą miłość, która okazuje się być tą jedyną, dojrzewa, starzeje się, jak wszystko wokół niego. Najmocniejszą stroną książki, poza rozśpiewanym, naśladującym powracające motywy ludowych melodii językiem, jest pokazanie przemijania, powolnej degeneracji, osłabienia i zaniku możliwości, umiejętności, w końcu chęci i pragnień.

Czy taka jest, była kiedykolwiek, polska wieś, czy to jedynie licentia poetica autora i realizm magiczny? Ludzie prości, uczciwi, przestrzegający dawnych obyczajów, nieakceptujący, kłamstwa, ani bratania się z diabłem. Pokolenia zadowalające się tym, co mają, czerpiące codzienną radość z rzetelnego wykonywania obowiązków. Cechy realistyczne przejawia tylko najmłodsze pokolenie, uciekające do miast, wyjeżdżające za granicę, wstydzące się "dziadów" i "bab", oczekujące na ich odejście na zawsze, żeby można w końcu zająć się własnym ważnym życiem. Rokicianie zaś tkwią w miejscu, chronieni magią swoich muzykantów, potrafiących zatrzymać czas, jak zatrzymują melodie w instrumentach, radość w ludziach, śmierć na progu domu.

"Oberki" przywodzą mi na myśl młodopolskie zauroczenie wsią. Są piękne, smutne i nieprawdziwe. Piękne językiem, przemyśleniami i interpretacją działań ludzkich, jaka mogła zrodzić się w wyrafinowanym umyśle poety, badacza muzyki, filozofa. Miastowego.


51. Chleb olbrzyma (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Powieść obyczajowa, wydana niegdyś przez autorkę pod pseudonimem. Młody arystokrata ze zubożałej rodziny odkrywa w sobie nagle pasję muzyczną i postanawia skomponować dzieło wiekopomne. W tle pierwsza wojna światowa oraz cała galeria postaci otaczających młodego Vernona. I to jest największą siłą tej książki: świetne, pełnowymiarowe przedstawienia bohaterów, postacie Agathy żyją, ich emocje są realne, czytelnik współodczuwa wraz z nimi. Sporym plusem jest też tło historyczne: opis życia na prowincji przed pierwszą wojną, ochotnicza praca kobiet z arystokracji w szpitalach w czasie wojny. Minusem jest niepotrzebnie melodramatyczne zakończenie. Poza tym po niektórych scenach autorka prześlizguje się za szybko (np. Vernon w Holandii).

No i sam geniusz muzyczny: nie mam pojęcia, czy to jest realistyczne, żeby nawet geniusz, ale niemający pojęcia o formalnym zapisie nutowym, potrafił napisać operę na cztery orkiestry symfoniczne. Usłyszeć, wymyślić, samemu zagrać - tak. Chodzi mi o stronę formalną, o samodzielne pisanie partytury. Owszem, poszedł na studia muzyczne, miał wtedy 20 czy 21 lat, a pierwsze dzieło napisał i wystawił rok czy dwa lata później. Chciałabym, żeby mi ktoś powiedział, czy to jest możliwe? Bo jego wypowiedzi na temat muzyki współczesnej bardzo są mętne.


50. Świat po niewidomemu (Boguszewska Helena)

Opowieści o życiu ociemniałych dzieci w zakładzie w Laskach, gdzie autorka bywała często przed II wojną światową. Pełne dźwięków, zapachów, "widzenia" dotykiem małych dłoni, pełne radości z drobnych, codziennych osiągnięć. Spokojne, bez patosu, skupiające się na codzienności, a piękne i wzruszające. I ta polszczyzna! Nikt już dziś tak nie pisze...


49. Łzy diabła (Deaver Jeffery)

Nieprzewidywalny socjopata, nieuleczalny perfekcjonista, prowadzi za nos policję, FBI i władze DC w Waszyngtonie, wybierając jako czas akcji ostatni dzień starego roku. Deaver w niezłej formie, w przeciwieństwie do polskiego tłumacza.

W tej książce (tłum. Konrad Krajewski) protagoniści ciągle ubierają jakieś części garderoby: płaszcz, kostium, rękawiczki, buty. Nie jest powiedziane w co je ubierają, ani tym bardziej dlaczego. Nadmiar zaimków żywcem a niepotrzebnie przeniesiony z angielszczyzny, podobnie jak sporo innych zwrotów ("lubił tę ideę" zamiast "podobała mu się"). "Z ramienia zdjął plecak i zatrzymał go na łokciu. zaczął go rozpinać". Łokieć?! Ogólnie, tłumaczenie pozostawia sporo do życzenia.


48. Wzburzenie (Roth Philip)

Marcus, dziewiętnastoletni przewrażliwiony neurotyk, pełen młodzieńczych ideałów i niespełnionego buntu wybiera się na studia. Aby uniknąć nasilającej się, obsesyjnej kontroli ojca, wybiera uczelnię odległą o setki kilometrów od domu, gdzie czuje się wolny i dorosły. Jest rok 1951, trwa wojna koreańska, w której giną też amerykańscy chłopcy. Oczywiście, studenci są zwolnieni od służby wojskowej do czasu ukończenia nauki.

Opowieść, jak zwykle u Rotha, traktuje o ludzkim losie, na który mają wpływ każde, najdrobniejsze nawet dokonywane przez nas wybory. Teza niby banalna, jednak ubranie jej w słowa przez Rotha - bez zarzutu.


47. Ludzie na drzewach (Yanagihara Hanya)

Brak równowagi. Pierwsza część książki jest rozwlekła, część druga potraktowana ekstremalnie skrótowo.

Powieść ma formę pamiętnika głównego bohatera, pisanego jako wspomnienia z jego życia, podczas odbywanie kary dwóch lat więzienia; wzbogacona jest licznymi przypisami jego ucznia i przyjaciela, który jest także jej redaktorem.

W pierwszych dwóch trzecich książka jest zwyczajnie nudna. Przeładowana szczegółami i szczególikami, masą opisów nie tylko niczego niewnoszących do akcji, ale wręcz obniżających napięcie. Bo na początku jakieś napięcie jest, rozmywa się jednak w nadmiarze słów. Przy czym to początkowe napięcie jest szczątkowe, bo oś fabularna zostaje zarysowana na pierwszych trzech stronach powieści. Czytelnikowi pozostaje wiara w magię szczegółów i moc literatury. I tu, niestety, Yanagihara zawodzi.

Nieistotne bądź mało istotne wydarzenia rozciągnięte są w tej opowieści do groteskowych, kilkusetstronicowych rozmiarów. Fakty i wydarzenia kluczowe skondensowane są zaś maksymalnie – do pojedynczych pytań. Te pytania są przecież najważniejsze! To pytania o cel ludzkiej działalności, o motywy nami kierujące, o rolę etyki i zysku w naszym życiu. to pytania o jakość tego życia, o to, jak jeden, zdawałoby się nieistotny czyn, pociąga za sobą lawinę zdarzeń, której nie da się zatrzymać. To również pytania o odpowiedzialność za własne decyzje i umiejętność radzenia sobie z ich skutkami. I po tych wszystkich problemach Ynagihara prześlizguje się gładko i szybko, jakby nie starczyło jej siły, by rozwinąć je w podobnie szczegółową opowieść, jak ta o dzieciństwie czy studiach bohatera, skupiając się po chwili znów na kształcie jakiegoś kwiatu czy ziarnistości i kolorze piasku na drodze.

Bohatera nie sposób polubić: jest arogancki, zapatrzony w siebie, przekonany o własnym geniuszu i prawie do decydowania o cudzym życiu, czy to jednostek, czy całych społeczności. Innych ludzi często nie lubi od pierwszego wejrzenia, jeszcze zanim ich bliżej pozna. Zdolności przewidywania skutków własnych czynów ma, jak na naukowca, bardzo kiepskie. Brak mu też ogólniejszych refleksji – koncentruje się na losie swoim, swojej kariery, swoich obsesji, swojego brata, swojego mentora w pracy; troski o losy ludzkości czy fragmentu świata, który udało mu się zniszczyć, nie widać. Kompulsywne działania, jakimi są liczne adopcje mikronezyjskich sierot, kończą się na przywożeniu ich do Stanów, resztą zajmują się wynajęci przez adopcyjnego tatusia ludzie.

Bardzo mnie rozczarowała ta książka.

I jeszcze od strony formalnej: część V w spisie treści nosi tytuł "Zwycięzca", w tekście zaś "Pierwsze dziecko". Ktoś w wydawnictwie WAB nie zauważył tego?

Tytuł części III to "Marzyciele" (w oryginale "dreamers"); mianem tym określa się ludzi nazywanych w dalszej części tekstu "lunatykami" (w oryginale dalej "dreamers"). Tym razem to lapsus tłumaczki.



Kwiecień


46. Przestępstwo (Schirach Ferdinand von)

Zbiór opowiadań napisany przez niemieckiego adwokata, w oparciu o prowadzone przez niego przypadki. Autor koncentruje się na "ludzkiej twarzy" przestępstwa - na motywach, roli czynników społecznych, na okolicznościach w życiu sprawcy, które doprowadziły do konkretnej sytuacji. Nie ocenia, jedynie rzetelnie przedstawia fakty. To coś w rodzaju reportażowej analizy psychologicznej czynów karalnych.


45. Córka czasu (Tey Josephine (właśc. MacKintosh Elizabeth))

Śledztwo historyczne. Komisarz Scotland Yardu, przymusowo unieruchomiony w szpitalu, zajmuje się losami potępianego przez wieki króla Ryszarda III, jako że po zobaczeniu portretu tegoż, nie może uwierzyć, że był to człowiek zły, morderca własnych bratanków,
perfidnie dążący po trupach do celu. Prowadzenie dochodzenia na podstawie zachowanych dokumentów i nie zawsze wiarygodnych relacji historyków, jest samo w sobie wyzwaniem. Dodatkowy smaczek stanowi ukazanie, w jaki sposób można fałszować historię, wpływać na opinie i poglądy potomnych i jak trudno takie zafałszowane opinie wyprostować. Bo, jak pisze Josephine Tey, nikt nie lubi nie tylko przyznawać się do błędów, ale nawet zmieniać raz powziętych poglądów. Teza w dzisiejszych czasach wciąż aktualna.


44. Paskudna historia (Minier Bernard)

Przemyślnie skonstruowany thriller. Akcja w większości rozgrywa się na niewielkiej wyspie na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Kanady. Grupa szesnastoletnich przyjaciół, niewielka społeczność, w której wszyscy się znają, wszędzie woda, lasy, chłód. Jest rok 2013, wszyscy mają dostęp do nowoczesnych technologii, ale mimo wszystko, gdy dochodzi do tragedii, mieszkańcy niewielkiej społeczności w dużym stopniu zdani są na samych siebie. Końcówka zaskakuje - to plus dla autora. Przyszła mi do głowy książka Musimy porozmawiać o Kevinie (Shriver Lionel) , gdzie też bohaterem był inteligentny szesnastolatek. U Miniera więcej jest współczesnej technologii i - jak to w thrillerze - spory nacisk położony jest na akcję, jednak problemów do przemyślenia po lekturze nie brakuje.


43. Jak wysoko sięga miłość?: Życie po Broad Peak: Opowieść żony himalaisty (Sabała-Zielińska Beata, Dyakowska-Berbeka Ewa)

Chaos – to jest to, co dominuje w tej opowieści. Brak myśli przewodniej. Przeskakiwanie z wydarzenia na wydarzenie, poszarpana chronologia, ba, relacja z jednego wydarzenia, powiedzmy w Nepalu, przerwana wspomnieniami z Zakopanego, po to, żeby znów wrócić w kolejnym rozdziale do tego samego momentu w Nepalu. Ciągły patchwork spraw poważnych i błahych. I sporo egzaltacji narracyjnej – w krótkim reportażu może to być zabawne i odświeżające; w ponad trzystustronicowej książce – nuży i drażni.

I jeszcze jeden – w moim odbiorze – minus tej książki: multum mistycyzmu. Los zakręcił kołem, Bóg tak chciał, znaki, przeczucia, sygnały, symbole, fatum, sny, modlitwy, przeznaczenie... „Być może miało tak być”. „Być może jego los był z góry przypieczętowany". Co chwila takie wstawki, które mnie, racjonalistkę, po prostu odrzucają. I nie chodzi o rytuały, które osieroconej rodzinie pomagają przetrwać po tragedii, bo oboje Berberowie zdają się zwracać uwagę na znaki i omeny przez całe swoje życie.


42. Wanda: Opowieść o sile życia i śmierci: Historia Wandy Rutkiewicz (Kamińska Anna)

To biografia nie tylko wyjątkowo dokładna, ale przede wszystkim nieoceniająca. W przypadku Wandy Rutkiewicz to bardzo ważne. I widać, jak autorka wyszukuje najdrobniejsze szczególiki, żeby przybliżyć czytelnikowi postać Wandy, jednak bez szukania sensacji. Dobra, rzetelna pozycja.


41. Nocna runda (Child Lee (właśc. Grant Jim))

Jack Reacher na tropie afery nielegalnego handlu opiatami. W tle lojalność wobec "swoich" - w tym przypadku koleżanki z wojska, która skończyła West Point, jak niegdyś on sam, walka po stronie sprawiedliwości i mityczna inteligencja skuteczność Reachera.

Nic nie poradzę. Gdy wpada mi w ręce kolejny tom przygód Reachera - wszystko idzie w kąt.


40. Komisarz i cisza (Nesser Håkan)

Komisarz Van Veeteren zamiast wyjechać na urlop pomaga policji w sąsiedniej gminie znaleźć mordercę-gwałciciela kilkunastoletnich dziewczynek z niedalekiego letniego obozu. Książka poprawna, ale bez fajerwerków; obawiam się, że za miesiąc nie będę jej już pamiętała.


39. Muzyka i cisza (Tremain Rose)

Powieść historyczno-obyczajowa. Dania za panowania króla Christiana IV, wiek XVII. Król sprowadza angielskiego lutnistę, aby uzupełnił wakat w jego słynnej orkiestrze. Wiele postaci historycznych, sprawnie poprowadzona choć niespieszna narracja, kilka wątków osobistych i sporo o miłości. Jednak jakoś mnie nie porwała.


38. No Space, No Choice, No Jobs, No Logo (Klein Naomi)

Książka została wydana w roku 2000, w Polsce ukazała się w 2004. Czy się nie zestarzała? Co się zmieniło?

Mechanizmy działania reklamy i brandingu są takie same, może bardziej finezyjne, ale działają i marka ma się dobrze. Powszechny, oddolny bunt przeciwko ogólnoświatowej dominacji korporacji jak dotąd nie wybuchł. Eskalacja reklam, spowodowana coraz większą obojętnością odbiorcy, trwa. Powszechny dostęp do informacji, jawność mechanizmów działania reklamy, nie zawsze przekładają się na negatywne wybory konsumenckie, ba, czasem wręcz popularyzują markę zamiast do niej zniechęcać.

Do Polski zjawiska opisywane przez Klein dotarły z opóźnieniem, wciąż ciekawie jest zobaczyć, jak narastały, do czego doprowadziły w społeczeństwach i gospodarkach Zachodu, choć zalew przykładów ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, często nieznanych polskiemu czytelnikowi może być nużący.


37. Zmiana (Jaruzelska Monika)

W porównaniu z poprzednimi trzema książkami Moniki Jaruzelskiej, mającymi charakter refleksyjno-wspomnieniowy, ta jest zdecydowanie słabsza. Koncentruje się na temacie zmiany - jest trochę współczesnych refleksji autorki, jej trochę starych felietonów, co jest uzasadnione, bo pokazuje, jak niewiele się w kontekście danej sprawy zmieniło, ale jednocześnie kojarzy się z odcinaniem kuponów od niegdysiejszych dokonań. Każda część kończy się rozmową Jaruzelskiej z filozofem czy psychologiem, na temat zmian i ich roli w życiu. Te rozmowy są najciekawsze.

Ale ogólnie - rozczarowanie. Mam wrażenie, że książka pisana była z wysiłkiem, i że to da się odczuć.

Korektę chyba robił Word, człowiek nie przepuściłby takich błędów:
"Albo ktoś myśli, że musi być punktualny, bo szef karze. (...) Nikt nie lubi robić czegoś dlatego, że ktoś mu karze". (195)

Widząc prawdziwka z mazurskiego lasu, nagle chwyta ją niezrozumiały sentyment za polskimi grzybami (...)" (225)

W przyrodzie, u niektórych gatunek mrówek (...) (251).

Za to niedbalstwo - ocena pół oczka w dół.


Marzec

36. Jezioro pełne łez (Wójcik Wojciech)

Ależ to jest fatalnie napisana książka! Czuję się, jakbym czytała szkolne wypracowanie. Wójcik wyraźnie preferuje zdania pojedyncze. Opowiada i streszcza, nie ma mowy o warsztacie pisarskim, streszcza akcję, nawet groźne bójki czy dynamiczne pościgi wypadają tak samo blado, jak obiad na stołówce. Zero emocji, a to przecież kryminał! I te porównania - oklepane kalki językowe - blady jak prześcieradło, drążyć temat, zimne ciarki biegnące po kręgosłupie, pięść przeszywająca powietrze, bezbrzeżny smutek, dywan mchu - cały słownik frazeologiczny. Pojedynczo użyte wszystkie są ok, ale gdy spotyka się je na każdej stronie - drażnią. Najgorszy jednak jest styl "Wszyscy wbili wzrok w usta dziewczyny" (260) "W jego piwnych oczach zalśniły łzy" (252). W prywatnej, wspomnieniowej rozmowie facet do dziewczyny mówi: "Ulice Mogielna usłane były śniegiem, który na chodnikach zalegał w metrowych zaspach" (136). Kto tak mówi na co dzień? To jest mylenie rejestrów!

I te opisy fizyczności, jak w kabaretowym skeczu, nie w powieści kryminalnej: "Zamachnąłem się jeszcze dwa razy i wreszcie udało mi się go trafić. Na jego zębach pojawiła się krew. Otarł ją ręką, a potem splunął na żwir. Jego oczy patrzyły na mnie z zimnym wyrachowaniem" (273). Miał roztrzaskaną czaszkę, a jej zawartość znajdowała się wszędzie wokół - na drzewach, pnączach, w zaroślach i na gołej ziemi" (227). I chwilę potem.
- Co ci się stało? Masz krew na czole.
Przetarłem czoło, ścierając z siebie kawałek mózgu. Musiał skapnąć mi na głowę z któregoś z drzew"(228).

Akcja pędzi, a jej szybkie zwroty nie są rzadkością: "Przez chwilę miałem serdecznie dosyć Gęgławek i "Rybitwy". W tym uroczym zakątku Mazur mieściło się zbyt wiele zła - zarówno współczesnego, jak też dawno minionego, które jednak wciąż bolało. Chciałem zawrócić, a potem wsiąść w samochód i pojechać gdzieś daleko stąd. Ale w tym momencie dostrzegłem wśród mchu brązowy łepek borowika. Wyrwałem go z ziemi, a wczasowicze przestali się mazać i ruszyli między drzewa" (262). Na marginesie: grzybów się z ziemi nie wyrywa!

Merytorycznie też nie lepiej. Autor raczej nie sprawdził szczegółów natury medycznej (pacjent świeżutko wypisany z OIOMu natychmiast ucieka ze szpitala przez okno, po rosnącym przy ścianie bluszczu; patolog przeprowadzający sekcję nie odróżnia starszawych zwłok od świeżych), czy militarnej (gdy strzela się z pistoletu, nie trzeba przykładać go do oka!). Wszyscy, bez względu na płeć płaczą rzewnie przy byle okazji. Liczba nieudaczników wszelkich maści, w tym sporo wykonujących zawody związane z prawem, przekracza chyba wszystkie średnie krajowe. Ale za to liczba tragicznych miłości po grób, a nawet poza - tak samo. A poza tym, pod koniec autor uważał za stosowne wyjątkowo topornie umoralnić czytelnika. To już go całkowicie pogrążyło w moich oczach.

Książka kiepsko napisana, postacie niewiarygodne psychologicznie, intrygi kryminalne wydumane. Gniot.


35. Betonowy ogród (McEwan Ian)

Naturalistyczne studium dojrzewania w nierealistycznym odosobnieniu od społeczeństwa. Czwórka rodzeństwa - dwóch chłopców, 15 i ok. 6 lat i dwie dziewczynki, 13 i ok.16 - przez ponad dwa miesiące samodzielnie prowadzą gospodarstwo domowe.

Powieść z jednej strony naszpikowana jest hiperrealistycznymi szczegółami dotyczącymi fizjologii i biologii, z drugiej, przedstawia zupełnie nierealny obraz społeczności, w której nikt nie zauważa, że dzieci mieszkają zupełnie same w opuszczonym domu. Owszem, trwają wakacje letnie, owszem, mieszkają na uboczu, w domu położonym w dzielnicy zakwalifikowanej do wyburzenia. I mają środki do życia. Nie mają natomiast żadnych kolegów, koleżanek czy przyjaciół, wśród których zwykle kręci się życie nastolatków. Jedynie najmłodszy, Tom, czasem bawi się z chłopcem z niedalekich bloków. Dwójka najstarszych - Jack i Julia - w sytuacji ekstremalnej zachowują się jak gdyby nie mieli pojęcia o istnieniu norm społecznych. Nawet zachowanie matki jest co najmniej zdumiewające, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że rodzeństwo samo się nie wychowa, że dzieci nie mają szans na dłuższą metę przetrwać w ten sposób.

Nie kupuję pomysłu McEvana. Historia jest przerysowana, zderzenie elementów prawdopodobnych z nieprawdopodobnymi zgrzyta. Sporo jest epatowania makabrą, fantazjami seksualnymi. Trwa upalne lato, wydarzenia zdają się zwalniać, jak we śnie, dzieci żyją niczym na bezludnej wyspie, nikt się nimi nie interesuje. W zakończeniu znów dominuje realizm, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Psychologicznie niewiarygodne są i starsze dzieci, zachowujące się jak dzikusy, i "chłopak" Julii (23 lata), i nieistniejący, niereagujący sąsiedzi.

Tłumaczenie też pozostawia wiele do życzenia, zbyt wiele potknięć.
W sumie, książkę można sobie darować.


34. Słodziutki: Biografia cukru (Kortko Dariusz, Watoła Judyta)

Właściwie to jest reportaż historyczny - historia poznawania roślin dających cukier, rozpowszechniania ich, a przede wszystkim kosztów tego procesu. Koszty te mierzy się liczbą wykarczowanych pod uprawy hektarów lasów, liczbą zmuszonych do pracy na plantacjach ludzi, liczbą uzależnionych od słodyczy cukrzyków (słowo ponoć niepopularne). Biografia cukru sporo ma wspólnego z historią odkryć geograficznych, roi się od szczegółów życia związanych z nim ludzi i iskrzy od anegdot. Dość dużo jest też wiadomości z medycznych, choć tych akurat spodziewałam się więcej, dlatego odczuwam niedosyt. W sumie - ciekawa pozycja, napisana z rozmachem, ale przystępnie i solidnie zniechęcająca do sięgnięcia po kolejny cukierek.


33. Córka jest córką (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Smutna, a dobra książka. Christie jest wyraźnie niedoceniana jako autorka powieści obyczajowych.

Powieść zadaje zawsze aktualne pytania o relacje matki z córką, o stopień samodzielności, niezależności i emocjonalnej dojrzałości jednej i drugiej, który pozwoliłby zachować dobre relacje pomiędzy dwoma dorosłymi kobietami, jakimi kiedyś będą obydwie. Anna jest samotną matką, to też dziś nierzadkie, dla której jedyna córka stanowi oś, wokół której kręci się świat. Sara, dziewiętnastolatka stanowiąca centrum tego świata, wbrew temu co mówi nie wyobraża sobie, żeby jej matka, czterdziestodwuletnia "staruszka" mogła naprawdę mieć własne życie. Jeśli spróbuje, dojdzie do konfliktu. Matka próbuje. Co znamienne, zaczyna żyć własnym życiem pod nieobecność córki, która akurat wyjeżdża na trzytygodniowe wakacje za granicę.

Napisana lekko, mająca ponad 60 lat pozycja, wciąż warta jest poświęcenia jej kilku godzin czytelniczego czasu.


32. Ostatni intruz (French Tana)

Sensacja, ale baardzo rozwlekła. Pierwsza połowa wypełniona jest przede wszystkim rozważaniami pani detektyw-narratorki na temat jej pozycji w wydziale zabójstw. Akcja zaczyna przyspieszać w drugiej połowie, normalnego tempa nabiera po dwóch trzecich książki. Pomysł na intrygę niezły, ale za tę koszmarną rozwlekłość - spory minus.


Światło między oceanami (Stedman M. L.)
Nie dam rady przez to przebrnąć. Nuda straszliwa. Odkładam po 46 stronach.


31. Morfina (Twardoch Szczepan)

Lubię Twardocha. Przeczytałam prawie wszystko, co napisał. Gdyby nie to, nie skończyłabym tej obsypanej nagrodami książki. Mało tego, gdybym zaczęła od "Morfiny", moja znajomość z Twardochem mogłaby się na tym skończyć.

Nie mogę powiedzieć, że to jest literacko zła książka - jest dobrze napisana. ma wyrazistych (choć odstręczających) bohaterów i dopracowane tło historyczne. Jest też koszmarnie przegadana, głównie z powodu erudycyjnych popisów autora. Ciekawe, te same popisy w "Wiecznym Grunwaldzie" nie tyko nie przeszkadzały mi, ale bardzo się podobały i wręcz imponowały. Poza tym ilość przemocy i dosadność opisów odrzuca mnie. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Zdaje się też Twardoch lubować w analizie działania końcowego odcinka przewodu pokarmowego, co też nie wzbogaca akcji. Spotkałam się z zarzutem zbyt wielkiej przemocy w "Królu", tymczasem tam było to usprawiedliwione akcją i profesją bohaterów - ktoś uprawiał boks, ktoś inny był członkiem mafii. W ogóle "Król" znacznie bardziej mi się podobał; wątek poszukiwania własnej tożsamości był dla mnie w "Królu" wstrząsający; w "Morfinie" rozwlekły i przewidywalny. Być może zależy to od kolejności czytania?

Poza tym, jest sporo prawdy w tym, że Twardoch pisze wciąż tę samą książkę, zmieniając tylko dekoracje.

Będę wiernie kochać Twardocha za genialnego "Dracha", choćby niczego już więcej nie napisał. Jednak "Morfiną" jestem rozczarowana.



30. Niewiadoma (Stelar Marek (właśc. Biernawski Maciej))

Drugi tom perypetii byłego inspektora Sudera. Trzyma poziom, połyka się w mig, chociaż jak dla mnie, trochę za dużo jest tam szczegółowych opisów wnętrzności nie na swoim miejscu, nawet jak na kryminał.

Jednak kolejną część, jeśli zostanie napisana, i tak przeczytam!


29. Nie zgadzam się (Petterson Per)

Skomplikowane relacje rodzinne, sąsiedzkie, przyjacielskie w Norwegii drugiej połowy XX wieku i początku obecnego. Znów wszystko zaczyna się w małej wsi, skąd pochodzą bohaterowie.

Na co można nie zgadzać się w życiu? Przede wszystkim na bierne poddanie się losowi. Nie zgadza się na to matka Tommy'ego, on sam, jego późniejszy opiekun Jonsen (ale on "nie robił tego dostatecznie mocno"), siostra Tommy'ego - Siri. Trudniejsza jest sytuacja przyjaciela Tommy'ego, Jima, któremu wyznawana religia w dużym stopniu determinuje światopogląd.

Inną jest rzeczą, ile zależy od losu i okoliczności, a ile od nas samych. I jeszcze to, w jaki sposób niezgoda jednych, wpływa na losy ich bliskich. I o tym też pisze Petterson.


28. Kradnąc konie (Petterson Per)

Przepiękna opowieść o trudnych życiowych wyborach. Wspaniały język.

Moja pierwsza tegoroczna szóstka.

Wciąż żywe wczoraj


Luty

27. Mapa i terytorium (Houellebecq Michel)

To moje drugie podejście do autora i zarazem ostatnie.

Widzę, o czym miała być ta książka. Miała być o smutku alienacji, braku celu w życiu i ogólnym bezsensie istnienia. Jest natomiast o niczym, okraszona za to obszernymi popisami erudycji autora w dziedzinie sztuki, architektury współczesnej, polityki francuskiej, dodatkowo wzbogacona instrukcjami obsługi aparatów fotograficznych, szczegółowymi opisami rozczłonkowanych zwłok (ludzkich i psich) oraz dewiacyjnych przyjemności, jakim mogą oddawać się przedstawiciele gatunku homo nie zawsze sapiens z udziałem owadów. Przy czym te ostatnie przyjemności nie odczuwają.

Może to zresztą jest o czymś innym, bardzo eklektyczne i modernistyczne, a ja nie nadążam za autorem, bo jestem za płytka, za mało kulturalna lub zwyczajnie jest nam nie po drodze. Tak czy siak, więcej prób nie będzie.


26. Dziwne przypadki ludzkiego mózgu: Historie szaleństw i powrotów do zdrowia z neurochirurgami w roli głównej (Kean Sam)

Mózg ludzki - od szczegółów anatomicznych, poprzez "okablowanie" wewnątrz, do zarządzania ciałem i poszukiwania świadomości. Wszystko poparte przykładami, okraszone anegdotami i mnóstwem przypisów, które same w sobie stanowią kopalnię wiedzy. Dla zainteresowanych tematem - gratka nie lada, szczególnie, że książka napisana jest bardzo przystępnie. No warto pamiętać, że nikt z nas nie przejdzie przez życie z niezmienionym mózgiem...


25. Dygot (Małecki Jakub [pisarz])

Strasznie męczyłam tę książkę. Odkładałam i wracałam. Tyle okrucieństwa... Tyle bezmyślności i prymitywizmu. Tyle niezrozumienia. Strasznie to przygnębiające.

Książka jest bardzo dobra, bardzo prawdziwa i potwornie smutna. Zdaje mi się że życie, to jednak trochę więcej niż to, co pokazuje Małecki. Ta strona życia istnieje, ale nie dominuje. A jeśli jest inaczej, to cieszę się z własnych złudzeń.


24. Spod zamarzniętych powiek (Bielecki Adam (ur. 1983), Szczepański Dominik)

Opowieść o górach przez pryzmat siebie. Nie odwrotnie - Bielecki chroni swoją prywatność. Jednocześnie jednak dzieli się nie tylko faktami, ale i przemyśleniami. Opowieść jest bardzo żywa, żadnych dłużyzn, napisana językiem codziennym, ale ładną, poprawną polszczyzną. Wszystko aż iskrzy w tej książce, niczym śnieg w słońcu! Nie wiadomo kiedy się ją połyka - człowiek otwiera, żeby przejrzeć zdjęcia, a nagle odkrywa, że to już koniec.

Wszystkim miłośnikom gór i literatury górskiej bardzo polecam.


23. Rendez-vous ze śmiercią (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię Poirota: te jego długaśne, teatralne tłumaczenia kto, tak, a kto nie - strasznie to dla mnie irytujące.

Portret rodziny zdominowanej przez matkę/macochę, byłą strażniczkę więzienną, wydaje mi się nieco przerysowany. Być może w latach 30. ubiegłego wieku taka sytuacja była możliwa. W porównaniu z czytaną niedawno prze mnie świetną "Próbą niewinności", gdzie też przedstawiona była dysfunkcyjna rodzina, "Rende-vous" wydaje mi się dużo słabsze. Intryga kryminalna, jak zwykle u Christie, wystarczająco zapętlona, żeby nie dało się odgadnąć mordercy; z drugiej strony jednak brakuje czytelnikowi wszystkich klocków układanki, żeby naprawdę móc takiego odkrycia dokonać.


22. Przypomnij sobie (Hirvonen Elina)

Anna - fińska studentka literatury i Ian - amerykański wykładowca, odkrywają coś, co ich łączy: potwornie traumatyczne dzieciństwo. Ojciec Anny, kaznodzieja z sadystycznym zacięciem, katując własnego syna doprowadza go do obłędu. Ojciec Iana sam się do niego doprowadził, decydując się ochotniczo na "przygodę" - udział w wojnie wietnamskiej. Matki pary głównych bohaterów salwują się przyzwalającą na wszystko biernością bądź ucieczką. Dzieci wychowywane w takich rodzinach nie radzą sobie najlepiej z codziennością. W tle - wielka polityka: atak na WTC i protesty na ulicach Finlandii przeciwko antyterrorystycznej polityce Georga W. Busha.

Smutek i beznadzieja wypełniające tę krótką książeczkę nie znajdują żadnego ujścia. Nie ma katharsis, nie ma rozwoju bohaterów (ojciec i matka namawiają Annę do odwiedzenia brata w szpitalu. Czy sami tam chadzają? Nie wiadomo). Porównywanie Hirvonen do Axelsson - bezzasadne. Opowieści Axelsson do czegoś prowadzą. U Hirvonen jest rozdrapywanie bólu dla samego rozdrapywania. Nie porusza mnie to zupełnie.


21. Próba niewinności (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

Pewien naukowiec niemal w przededniu wyprawy na Antarktydę zostaje potrącony przez samochód. Ląduje w szpitalu ze wstrząsem mózgu, a po dojściu do siebie odkrywa, że spory fragment rzeczywistości tuż przed wypadkiem zatarł mu się w pamięci. Na szczęście jego kompetencje zawodowe nie ucierpiały. Wyjeżdża, wraca. Po mniej więcej dwóch latach od wypadku, pakując coś w stare gazety natrafia przypadkiem na zdjęcie twarzy, która wydaje mu się skądś znajoma. I wtedy dopiero pamięć mu się odblokowuje. To autostopowicz, którego podwoził tuż przed wypadkiem! Zaczyna odtwarzać przeszłość i z przerażeniem odkrywa, że człowiek ze zdjęcia został skazany za zabójstwo matki, niesłusznie skazany, bo zbrodnia miała miejsce dokładnie wtedy, gdy oskarżony przebywał w samochodzie doktora. Trzeba koniecznie przywrócić mu dobre imię, a i rodzina z pewnością odetchnie z ulgą odkrywszy, że syn nie był mordercą.

Okazuje się, że otóż, niekoniecznie...

Jaka tu jest przepyszna galeria postaci! Historia powstania rodziny Argyle, skomplikowanych stosunków między jej członkami, trwająca latami pełna napięć i niedomówień atmosfera - toż to bardziej powieść psychologiczna, niż kryminał! Momentami przypominało mi się "Piąte dziecko" Lessing, trochę też "Samotna wiosną" Christie. Nie spodziewałam się takiego poziomu analizy psychologicznej w starszawym kryminale. Intryga, owszem, wystarczająco skomplikowana, żeby wywieść czytelnika w pole, ale postacie przebijają wszystkie książki autorki z Herculesem Poirot i z panną Marple razem wzięte.

Bardzo pozytywne zaskoczenie. Szczerze polecam.


20. Smętarz dla zwierzaków (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl))

Młode małżeństwo z dwójką dzieci i kotem przeprowadza się z Chicago do niewielkiej mieściny w stanie Maine, żeby zacząć żyć na własny rachunek: z dala od rodziców żony, w czystym ekologicznie regionie, wśród życzliwych sąsiadów. Własny dom, kierownicze stanowisko dla ojca rodziny. Miało być pięknie.

King, mistrz psychologicznej wiwisekcji, nie zawodzi. To opowieść o tym, ile jesteśmy w stanie zapłacić za spełnienie marzeń; o tym, jak bardzo nie potrafimy zrezygnować z czegoś, co wymarzyliśmy sobie w duszy; jak nie umiemy uczyć się na błędach - pomimo ostrzeżeń innych i własnych doświadczeń, wciąż popełniamy te same.

Jest to, oczywiście, też książka o niepogodzeniu się ze śmiercią i strachu przed nią, i o tym, jak to wpływa na nasze życie. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Wszystko jest dodatkowo okraszone kingową mistyką, magią miejsca i ingerencją sił nadnaturalnych. Spokojnie można to przyjąć za ukłon w stronę reguł gatunku; horror największy i tak rodzi się i pozostaje w naszych głowach.


19. - ?... - zapytał czas (Siesicka Krystyna)
Stara, dobra, klasyczna młodzieżówka.

Trzy kobiety: teściowa/matka/babcia, synowa/żona/matka i córka/wnuczka oraz jeden facet - syn/mąż/ojciec. Kobiety silne, dociekliwe, drążące problemy z przeszłości; facet - poza pracą zawodową ślepy na wszystko, co się wokół niego dzieje, głuchy i niczym niezainteresowany. Gdyby mu UFO wylądowało w ogródku, a żona czy córka powiedziały, że to kwiatek, uwierzyłby bez sprawdzania.

Lektura na jeden wieczór.


18. Upokorzenie (Roth Philip)
Starzejący się aktor traci zdolność wykonywania zawodu, a w konsekwencji: pewność siebie, żonę, zdrowie, impresario i motywację do życia. Jednak zapala mu się płomyk nadziei, że może jeszcze zaznać w życiu innych przyjemności...

Smutna opowieść o nieodwracalności biegu czasu.


17. Pod prąd (Biedroń Robert, Łyczko Magdalena)
Wywiad-rzeka.

Trochę o dzieciństwie, sporo o byciu gejem - tego tematu nie da się uniknąć w Polsce, w przypadku osób o odmiennej orientacji seksualnej to wciąż ważniejsze niż kompetencje i poglądy, bardzo dużo o polityce. Biedroń jest otwartym, sympatycznym człowiekiem, społecznikiem, pełnym energii i chęci zmieniania świata. Wartym bliższego poznania. Sympatyczna lektura.


16. Kobieta ze znamieniem (Nesser Håkan)
Wreszcie odnalazłam nesserowski klimat ;)

Ktoś zabija absolwentów szkoły kadetów sprzed trzydziestu lat. Pozornie ofiary nie mają ze sobą nic wspólnego...

Jeśli chodzi o serię z komisarzem Van Veeterenem, to pierwsza książka która podobała mi się i trzymała w napięciu.


15. Dom (Kalwas Piotr Ibrahim)

Tytułowy dom autora znajduje się w Aleksandrii. Kiedyś był w Warszawie, ale po przejściu na islam Kalwas wyprowadził się wraz z rodziną tam, gdzie czuje się bezpieczny i gdzie chce wychowywać swojego syna.

Bardzo czarno-białe jest spojrzenie Kalwasa na realia polskie i egipskie. Wszystko co w Polsce jest rozczarowujące, brudne, złe. W Polsce rządzi chamstwo, policja boi się meneli, strach wyjść na ulicę, wszyscy kradną, przeklinają, urządzają burdy z użyciem najgorszego słownictwa. Wspomnienia Kalwasa z mieszkania w "dobrej kamienicy" na Mokotowie porażają i odstręczają. Egipt - to inny świat. Ludzie uprzejmi, życzliwi, uśmiechnięci, uczciwi; nawet nie trzeba domów zamykać, bo nikomu nie przejdzie przez myśl, żeby zabrać cudzą własność. Miasto - piękne, klimatyczne, czyste. Wędrówka po nim to jednocześnie poezja i zmysłowa przyjemność. W Warszawie był hałas, smród i nie do zniesienia wrzaski pijaków; w Aleksandrii są miłe dla ucha zaśpiewy muezinów, wszystko pięknie pachnie, nawet koci mocz w bramach i na podwórkach, nikt nie przeklina. Sielanka.

Po powrocie ze spaceru po mieście marzeń do swojego domu marzeń Kalwas ogląda stare polskie kroniki filmowe z lat 60. i 70 lub stare polskie filmy, przegląda stare gazety rodem z PRL-u. I płacze z tęsknoty. Mam wrażenie, że ktoś autora bardzo kiedyś skrzywdził.

Tekst jest trochę filozoficzny, trochę oniryczny, obserwacje realnych miejsc mieszają się z wyobrażeniami i projekcjami pisarza, wszędzie wpychają się jego wspomnienia. Nostalgia za czasem dzieciństwa nieodmiennie minionym, odrzucenie zmiany, idealizacja tego, co stało się świadomym wyborem. Poszukiwanie tożsamości w sytuacji, gdy poszukujący sam siebie przekonuje, że z pewnością już znalazł.


Styczeń

14. 7 lat później... (Musso Guillaume)

Koszmarny kicz i grafomania. Sztampowe sceny, urwane, powierzchowne dialogi, płaskie postacie, niezakończone wątki. Schematyczna, naiwna, zupełnie nierealistyczna akcja. Autor gromadzi sensacyjne motywy, nawarstwia komplikacje, logika treści sypie się jak kiepska babka z suchego piasku i nic z tego nie wynika. Nuda i męka. Niepotrzebnie uparłam się to dokończyć. Autor najwyraźniej uważa, że wystarczy gnająca na łeb, na szyję (nie mylić z: szybka) akcja, kilka typowych dla sensacji tematów (porwania, zabójstwa, ucieczki pościgi, handel narkotykami, tortury) plus jakieś krwawe epizody i wątek romansowy, żeby przyciągnąć czytelnika. I ten język! "Jej oczy koloru absyntu błyszczały jak tafla jeziora. Unosząca się w łazience para podkreślała mleczną bladość jej cery, obsypanej niczym gwiezdnym pyłem dyskretnymi piegami". Mrowi się tam od takich klisz stylistycznych, a im bliżej końca, tym gorzej. Już nawet nie opis, ale pospieszna relacja, niczym z uczniowskiego wypracowania. A zakończenia właściwie nie ma. Nawet od czytadła wymagam więcej. To zdecydowanie moje ostatnie spotkanie z panem Musso.

Nie mam w tym roku szczęścia do sensacji. Ale tak złej książki dawno nie czytałam.


13. Wypędzeni do raju (Załuski Krzysztof Maria)
Zapiski emigranta. Przenikliwa, gorzka diagnoza zachowań emigrantów ekonomicznych (nie tylko Polaków) w Niemczech, w których na siłę i często bezskutecznie usiłują się odnaleźć. Z reguły kosztem własnej tożsamości. Pomimo upływu lat (książka została wydana w 2010 roku), mnóstwo obserwacji jest wciąż aktualnych. Aktualne są też dylematy imigranta, może w obecnej sytuacji społeczno-politycznej powinny być nawet bardziej zrozumiałe. I sporo jest refleksji prywatnych autora, teksty jest bowiem pisany w formie wspomnień. Drażniące może być to, że czasem Załuski zdaje się widzieć siebie jako "jedynego sprawiedliwego", odmieńca w tłumie bezideowych i przekupnych, choć istotnie, po latach prób przystosowania się nie wytrzymał na imigracji i wrócił do Polski.


12. Ciemność płonie (Ćwiek Jakub)
Doceniam talent i zręczność autora, wyobraźnię i umiejętność kreowania atmosfery. Język też jest dobry - stylizowany w dialogach, bogaty w opisach. Książkę mogę z czystym sumieniem polecić miłośnikom horrorów. Ja kimś takim nie jestem; skusiłam się na nią z uwagi na miejsce akcji (nieistniejący już dworzec PKP w Katowicach).


11. Powrót (Nesser Håkan)
Z więzienia wychodzi człowiek dwukrotnie skazany za morderstwo. Jakiś czas potem przedszkolaki na wycieczce w lesie znajdują zawinięte w dywan bezgłowe zwłoki. Komisarz Van Veeteren, sam zmagający się z rakiem jelita, stara się odnaleźć i zrozumieć powiązania w tych sprawach.

Znów to samo - przyzwoity kryminał, ale nie zachwyca, to nie to, nie to co seria z inspektorem Barbarottim.


10. Rzeczy, których nie wyrzuciłem (Wicha Marcin)
To nie jest książka o rzeczach, a o ludziach. O ludziach, których już nie ma, ale obecni są wciąż w naszych myślach, we wspomnieniach i zawsze będą stanowić cząstkę naszego życia. O bliskich, nie tylko o matce, choć to ona stanowi oś narracji, punkt odniesienia, do którego się wraca.

Bez czułostkowości (matka jej nie lubiła), prostymi zdaniami, kreśli Wicha portret matki, a przy okazji obraz rodziny, dzieciństwa, systemu w jakim wszyscy funkcjonowali. To właśnie po nas zostaje: trochę wspomnień, wyuczone zachowania przekazane bliskim, reakcje, które zostają przejęte, czasem ze zdziwieniem, przez potomnych. Rzeczy są mniej ważne, choć sam ich widok potrafi boleć. Tylko kto myśli, gromadząc przedmioty, o bliskich, którzy będą musieli kiedyś się ich pozbyć?


9. Jak zawsze (Miłoszewski Zygmunt)
Bardzo smutna książka.

Pod płaszczykiem zabawnej historyjki o przeniesieniu się dwojga starzejących się bohaterów w czasy własnej młodości, otrzymujemy gorzką ocenę kondycji społeczeństwa polskiego. Analogie do współczesności są aż nadto widoczne.

Przez pierwszą część książki wydawało mi się, że jest za długa, że są tam fragmenty przegadane. Po skończeniu widzę, że to wszystko było przygotowaniem czytelnika do tego, co się wydarzy. Pozornie zabawna i łatwa w odbiorze, niesie ze sobą bardzo poważne memento.


8. Dobrze się myśli literaturą (Koziołek Ryszard)
Eseje o literaturze.

Koziołek inteligentnie i błyskotliwie zestawia najróżniejsze teksty, czyta między wierszami, ma wspaniałe, erudycyjne skojarzenia. Jego myśli podążają ścieżkami, o których istnieniu przeciętny czytelnik nie to, że nie wie, ale nawet nie pomyśli, że istnieją. Niektóre eseje koncentrują się na twórcy (Prus, Sienkiewicz, Malewska, Mrożek), inne, na konkretnej książce ("Sońka", "Drach", Wschód"). Wszystkie czyta się z przyjemnością, jaką zapewnia pasja autora, nie tylko myślącego literaturą, ale nią żyjącego, zakochanego w niej. To uczta dla miłośnika literatury.

Język książki jest przystępny (poszczególne teksty były publikowane wcześniej w czasopismach), choć od czasami autorowi nie udaje się uniknąć używania specjalistycznego słownictwa, swoistego żargonu literaturoznawcy. Ale zdarza się to na tyle rzadko, że spokojnie można polecić książkę każdemu miłośnikowi i esejów, i literatury.


7. Chce się żyć (Pieprzyca Maciej)
Historia Mateusza, który urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym i przez pierwsze 27 lat życia traktowany był jak osoba niepełnosprawna intelektualnie. Przypadek sprawił, że odkryto sposób porozumiewania się z nim.

Książka bardzo potrzebna, oparta na prawdziwej historii, przybliżająca problemy niepełnosprawnych. Jedno, co do mnie nie przemawia, to sposób narracji: Mateusz "spisuje" swoje wspomnienia jako osoba dorosła, tymczasem przyjęta konwencja każe mu posługiwać się językiem uproszczonym, prawie dziecinnym. Nie wiem, czy przez to nie spłyca się problemu. Taki Hawking, dla przykładu, też nie mówi i nie chodzi, ale nikomu nie przyjdzie do głowy, że ma budować tylko proste zdania i posługiwać się podstawowymi pojęciami.


6. Dochodzenie: Na styku (Dionne Karen)
Policjanci z Seattle rozwiązują zagadkę dwóch morderstw oraz nieszczęśliwego wypadku, które zdarzyły się na tym samym osiedlu przyczep kempingowych w tym samym prawie czasie. Środowisko narkomanów, biedoty, ludzi wykluczonych, a w tle duże pieniądze i intryga oparta na możliwościach współczesnej genetyki. Całość na poziomie średnim w porównaniu z innymi thrillerami, jakie zdarzyło mi się czytać.


5. Ballada Lili K (Callet Blandine Le)
Dystopia. Paryż około roku 2100. Społeczeństwo poddane ekstremalnej kontroli typu analizy wydzielin w toalecie czy skanowaniu tęczówki przy wejściu do jakiejkolwiek instytucji, konieczności dostosowania się do narzuconych przez władze norm, każde odstępstwo od których jest surowo karane. Wszystko to pod hasłem dbania o dobro obywateli. Z drugiej strony, poza obszarem kontrolowanym, w tzw. Zonie, ludzie żyją jak niegdyś, ale standard ich życia jest dużo niższy niż w objętym nadzorem centrum.

Tytułowa bohaterka, przeniesiona we wczesnym dzieciństwie z Zony do centrum i poddana koszmarnemu praniu mózgu i indoktrynacji, poszukuje własnej tożsamości.

Książka dobra, ale temat solidnie już wyeksploatowany.


4. Pejzaż w kolorze sepii (Ishiguro Kazuo)
Japonka mieszkająca w Anglii wspomina swoją młodość spędzoną w Nagasaki po drugiej wojnie światowej.

Książka jest bardzo japońska. Akcji prawie nie ma, choć jest mnóstwo niedopowiedzeń między wierszami, dotyczących tragedii, jakie zdarzyły się w życiu bohaterki - Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Bohaterowie nie okazują praktycznie żadnych emocji, rozmowy nie dotykają sedna problemów, choć widać zderzenie kultury przedwojennej Japonii z powojennymi wpływami świata Zachodu.

Co jest dla mnie nie do przyjęcia, to szczegółowy, nie służący niczemu opis topienia kociąt. Zniechęciło mnie to do autora ogromnie. Nie znoszę przedmiotowego, manipulacyjnego traktowania zwierząt przez autora. Gdyby mnie ktoś uprzedził, nie sięgnęłabym po tę pozycję.


3. Dziesiąta symfonia (Gelinek Joseph)

Wybitny dyrygent oznajmia, ze zrekonstruował z notatek Beethovena pierwszą część jego X symfonii. Bezpośrednio po prawykonaniu utworu na prywatnym koncercie, dyrygent zostaje zamordowany w tajemniczych okolicznościach. W śledztwo zaangażowani są: policja, sędzia, anatomopatolog, muzykolog z uniwersytetu i osoby prywatne. Książka zaklasyfikowana jest jako thriller i niby jest tu wszystko: morderstwo, śledztwa, wiele wątków, odrobina prywatnego życia bohaterów i nawet masoni, tylko napięcia jakoś brak. Nie pomagają nawet liczne odniesienia do muzyki klasycznej.

A od strony czysto technicznej: często autor kończy rozdział sceną przekazywania sobie przez bohaterów jakichś nieznanych dla czytelnika, a ważnych dla śledztwa informacji. W ten sposób czytelnik zupełnie nie ma możliwości samodzielnego rozwiązania zagadki.


2. Sekretne życie drzew (Wohlleben Peter)

Autor jest leśnikiem i miłośnikiem przyrody. Ma ogromną wiedzę na temat roślin, całego ekosystemu, wzajemnych zależności między jego członkami. Ma też świadomość z różnych przyczyn wynikających różnic w postrzeganiu rzeczywistości między człowiekiem a innymi żyjącymi organizmami - tak, nie tylko zwierzęta, ale i rośliny postrzegają świat, choć używają do tego odmiennego aparatu zmysłów. Odmiennego, ale porównywalnego, dzięki czemu możemy próbować je "zrozumieć". Wohlleben pisze o drzewach i innych mieszkańcach lasów z szacunkiem, miłością i czułością, często używając porównań rodem ze świata ludzi. Spotkałam się z zarzutem zbytniej antropomorfizacji drzew. Jest to zarzut chybiony. Dla mnie to ogromna zaleta tej książki, ułatwiająca zrozumienie procesów często dla nas abstrakcyjnych i nieoczywistych.

Fascynująca, przepiękna książka. Miałam szczęście czytać edycję ilustrowaną, wzbogaconą zdjęciami z polskich lasów.

Kilka wybiórczych cytatów tutaj: O drzewach - wyimki in memoriam


1. Druga diagnoza (Palmer Michael)

Thriller medyczny. Znany lekarz ulega dziwnemu wypadkowi, w wyniku którego zostaje całkowicie sparaliżowany i pozbawiony kontaktu z otoczeniem (locked-in syndrome). Leży w swoim szpitalu. Jego dzieci najchętniej pomogłyby mu odejść na zawsze, sprzeciwia się temu jedynie najmłodsza, autystyczna córka. Ona też odkrywa szereg dziwnych i podejrzanych zbiegów okoliczności towarzyszących specjalistycznym praktykom medycznym w tej samej placówce.

Książka zaczyna się bardzo dobrze, ale stopniowo gromadzi się w niej tak wiele nieprawdopodobnych elementów zachowania bohaterów (nawet u autystycznej Thei łatwowierność i bezkrytycyzm przekraczają granice wytrzymałości czytelnika), że zaczyna to drażnić i irytować.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11887
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 90
Użytkownik: misiak297 05.01.2018 17:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
O, a gdzie "zgubiłaś" "Dobrze się myśli literaturą"?:)
Użytkownik: Marylek 05.01.2018 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: O, a gdzie "zgubiłaś" "Do... | misiak297
Już odnalazłam! :)
Użytkownik: misiak297 16.01.2018 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
O, skąd masz tego Wicha? Mogę ewentualnie być po Tobie? Jestem zapisany w bibliotece na tę książkę, ale kto wie, kiedy się doczekam.
Użytkownik: Marylek 16.01.2018 21:56 napisał(a):
Odpowiedź na: O, skąd masz tego Wicha? ... | misiak297
Mój Ci jest! Nabyłam drogą kupna ;) Jak przeczytam, odłożę dla Ciebie :)
Użytkownik: misiak297 24.01.2018 19:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Mój Ci jest! Nabyłam drog... | Marylek
Myślę o tej książce i myślę. To nie jest zła pozycja - dałem jej 4+ - ale jest w tej ocenie coś z rozczarowania. Mam bardzo mieszane uczucia. Nie wiem, Marylko, czy Twój zachwyt nie nastawił mnie właśnie na zachwyt. A tymczasem mam wrażenie, że szybko o tej książce zapomnę.

Jest to rzecz napisana bardzo zgrabnie, z erudycją, językowo ciekawa, bogata (to wbrew pozorom książka nie tylko o matce i masie spadkowej, ale także o dziedziczeniu traum, o antysemityzmie). Aczkolwiek zostawiła mnie niemal zupełnie bez emocji. Nie chodzi o to, żeby szafować rozdzierającymi scenami - a jednak czytało mi się to trochę "na zimno". Niektóre rozdziały były kapitalne (czytanie ulubionych lektur matki, czatowanie w księgarni, wizyta na poczcie, epilog), inne wydawały mi się napisane na siłę, a całość połączona nieco inwazyjnie.

Mam też poczucie, że Wicha w temacie śmierci i żałoby nie powiedział nic nowego, nic, co by mnie poruszyło, w jakiś sposób zaskoczyło. Samo poruszenie tematu śmierci bliskiej osoby to dla mnie za mało - może dlatego, że dla mnie nie jest to tabu?

Na pewno warto przeczytać.
Użytkownik: Marylek 24.01.2018 19:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę o tej książce i myś... | misiak297
Jesteśmy różni. I bardzo dobrze! Śmierć i żałobę też każdy z nas przeżywa inaczej.

Tak, mogłeś się niefortunnie nastawić na zachwyt, co zawsze niesie duże ryzyko rozczarowania. Natomiast to, że teraz myślisz o niej,to jest wartość. Nawet jeśli potem zapomnisz.

Mnie akurat Wicha bardzo "przypasował".

4,5 to nie jest zła ocena przecież!
Użytkownik: misiak297 24.01.2018 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Jesteśmy różni. I bardzo ... | Marylek
Nie - bo nie uważam, aby ta książka zasługiwała na złą ocenę.
Ale taka "Lala" - w pewnych aspektach podobna - to ma u mnie 6.
Użytkownik: misiak297 28.01.2018 19:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Przez chwilę myślałem, że czytasz Emily Giffin i się zdziwiłem - bo mnie ta powieść ogromnie się podobała. Zresztą - jakby co, służę pożyczką:)
Użytkownik: misiak297 09.02.2018 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Mam słabość do "Zapytał czas". Może nie jest to najlepsza Siesicka, ale nadal bardzo dobra - i mało eksperymentalna. Urzeka mnie język, zwłaszcza w częściach poświęconych "średniej" Julii. Bardzo podoba mi się wątek szczerej przyjaźni między teściową a synową (ten pieniążek za noże!). Czytałem dwa razy i pewnie jeszcze wiele razy sięgnę.

Ale Fabian był taki specjalnie. On nie miał dostać "czasu antenowego".
Użytkownik: Marylek 10.02.2018 09:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam słabość do "Zapytał c... | misiak297
To jest dobra książka. Jak zawsze u Siesickiej jest problem i jest reakcja ludzi na problem - to są mocne punkty jej prozy. Natomiast Fabian dla mnie był nie do strawienia: po pierwsze bardzo blada postać, słabo zarysowana; to mogę darować, bo chodziło o te trzy kobiety. Ale ta jego mięczakowatość potworna! Scena gdy ma w ręce portret, a zona mu go zabiera i mówi, że ma iść sobie pooglądać tv, bo coś akurat ciekawego leci, zabiera u obraz, i chowa za szafą - czy tacy ludzie w ogóle istnieją? Nie chodzi o to, żeby był postacią dominującą, ale niech będzie chociaż prawdopodobny!
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Użytkownik: misiak297 10.02.2018 09:23 napisał(a):
Odpowiedź na: To jest dobra książka. Ja... | Marylek
Dla mnie - do czytelnika. Wydaje mi się, że już wtedy Siesicka zaczęła trochę eksperymentować i to są ślady tych eksperymentów. Innej odpowiedzi nie widzę.
Użytkownik: Marylek 10.02.2018 10:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie - do czytelnika.... | misiak297
Hm, ale to musi być czytelnik płci żeńskiej? Bo w jednym miejscu świadczy o tym końcówka czasownika.
Użytkownik: misiak297 10.02.2018 10:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Hm, ale to musi być czyte... | Marylek
Rzeczywiście - teraz pamiętam.
A może - choć ocieram się tu o nadinterpretacje Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Nie, nie ma na to dowodów w tekście.

We wcześniejszej swojej książce - "Chwileczkę, Walerio", Siesicka zwraca się wprost do czytelniczki. Nie lubię tej książki, poczułem się wykluczony.

Przynieść Ci może: Moja droga Aleksandro (Siesicka Krystyna)?
Użytkownik: Marylek 10.02.2018 14:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście - teraz pami... | misiak297
Nie, dzięki. Tę Siesicką przeczytałam poza planem, bo akurat miałam ją na przechowaniu :)
Użytkownik: misiak297 13.02.2018 14:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, dzięki. Tę Siesicką ... | Marylek
Ciekaw jestem, co napiszesz o tym "Cmentarzu...". Muszę go sobie kiedyś powtórzyć, aż szkoda, że oddałem własny.
Użytkownik: Marylek 13.02.2018 15:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekaw jestem, co napisze... | misiak297
Pożyczyć Ci mój?

Właśnie skończyłam, ale muszę iść do pracy i wrócę późno. Muszę to sobie przemyśleć. W każdym razie budowanie nastroju - poziom ekspert.
Użytkownik: misiak297 13.02.2018 15:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Pożyczyć Ci mój? Właśn... | Marylek
Dziękuję za propozycję, zastanowię się - może sobie sprawimy własny:)
Użytkownik: margines 13.02.2018 15:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście - teraz pami... | misiak297
No, patrzcie ludzie!…
A za mną akurat od kilku dni chodziło Moja droga Aleksandro (Siesicka Krystyna)
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 27.03.2018 07:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Ostro skosiłaś ten "Betonowy ogród" - ja czytałem tegoż autora Pokuta (McEwan Ian) i również miałem mieszane uczucia, też w kwestii realności/prawdopodobieństwa pewnych szczegółów czy charakterów postaci. Ale polecam Ci nie jakąś super, ale dobrą książkę w tematyce "odosobnienia od społeczeństwa" - Samobójczynie (Eugenides Jeffrey), jakkolwiek tu jest ono wymuszone przez chorobliwie religijnych rodziców. No i ogólnie sądzę, że powinnaś zaznajomić się z Eugenidesem :)
Użytkownik: Marylek 27.03.2018 08:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ostro skosiłaś ten "Beton... | LouriOpiekun BiblioNETki
"Pokutę" też czytałam i bardzo się rozczarowałam. Była koszmarnie przegadana, autor opisywał z detalami niemalże każdy kamyk na drodze. "Betonowy ogród" był drugą szansa dla autora. I już wiem, że nie jest mi z nim po drodze. W "Pokucie" przynajmniej był porządnie postawiony problem, tutaj zaś wszystko się rozmywa leniwie w słońcu upalnego lata. I żeby nie było: w takim samym słońcu pogrążone jest Południe Stanów w Kiedy umieram (Faulkner William) - ale tam nie ma nawet śladu epatowania makabrą, a czyta się na wdechu i ksiązka zostaje w człowieku na zawsze. I druga książka, która mi się po "Betonowym ogrodzie skojarzyła: Kompleks Portnoya (Roth Philip) - też mamy sporo opisów fizjologii dorastającego młodzieńca, ale jakże finezyjnie to czemuś służy! Nie, McEvan to po prostu nie ta półka. Widać, że się stara ale wychodzi, jak wychodzi.

Dzięki za polecankę , już o Eugenidesie słyszałam, jednak opinie były mocno rozbieżne.

Ciekawam, jak odbierzesz Iwasiów. To jest książka, do której się przymierzam, ale okropnie się jej boje. Daj potem znać, pliz.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 27.03.2018 09:14 napisał(a):
Odpowiedź na: "Pokutę" też czytałam i b... | Marylek
Jeśli chodzi o "Virgin suicides" (tłumaczone jako "Samobójczynie", albo kiepsko jako "Dziewicze samobójczynie" tudzież pięknie jako "Przekleństwa niewinności") to uważam, że ekranizacja jest lepsza. Jednak "Middlesex" to wybitna saga amerykańska (nagrodzona Pulitzerem!), a "Intryga małżeńska" to porno dla wielbiciela literatury - tyle nawiązań, odwołań, transpozycji tematu, no i ta atmosfera powieści kampusowej...


A czego się konkretnie boisz u Iwasiów? Może będę mógł się do lęków odnieść, bo tak to nie wiem, na co zwrócić uwagę (szczególnie, że już 2/3 książka za mną).
Użytkownik: Marylek 27.03.2018 17:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli chodzi o "Virgin su... | LouriOpiekun BiblioNETki
Boję się, że mi się nie spodoba, bo mam zbyt wielkie oczekiwana. Temat mnie ciągnie, ale sposób jego przedstawienia może odrzucić, choć od strony formalnej książka może być napisana poprawnie. Trudno mi to określić, może na przykładzie. Dla wielu czytelników Dziedzictwo (Roth Philip) nie do przyjęcia był sposób, w jaki autor Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Tymczasem dla mnie to scena niezbędna, wręcz kluczowa, ona uzasadnia tytuł książki! Mocna, ale prawdziwa. A z drugiej strony, czytałam Ćwiczenia z utraty (Tuszyńska Agata) i denerwowała mnie ta książka czymś nieuchwytnym - czy zbyt literackie to było, czy nie mogłam się pogodzić z niektórymi stwierdzenia autorki? Nie pamiętam. W każdym razie książce nie mogłam nic zarzucić, a oddałam, bo nawet na półce nie chciałam jej mieć. A znów Obecność: Rozmowy (antologia; Grzela Remigiusz, Janda Krystyna, Sawicka Paula i inni) - były świetne. Wychodzi na to, że boję się samej siebie! ;-p
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 28.03.2018 09:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Boję się, że mi się nie s... | Marylek
Ja schowkowałem chyba po http://krytycznymokiem.blogspot.com/2013/12/umar-mi-notatnik-zaoby-inga-iwasiow.html Wystawiłem 4.0, bo dla mnie książka była po prostu dobra - nie było w niej słabizn, nie było też jakichś olśnień. Jest świadectwem ale i elementem dojrzale przeżywanej żałoby. Brak tu przeintelektualizowania albo emocjonalnego ekshibicjonizmu, który dobrze się może sprawdzać w beletrystyce, ale budzi zażenowanie, jeżeli opowiada fakty. To jest opowieść nie tylko o śmierci, przygotowaniach do pochówku i samym pogrzebie, ale i po prostu o ojcu - która pomaga uporządkować wspomnienia o nim i przedłużyć jego obecność, być jego non omnis moriar. Bywa (z rzadka) wzruszająco, ale nie ma kiczu - bo Iwasiów nie pisze "na siłę", napisała to bardziej dla siebie.
Użytkownik: Marylek 28.03.2018 19:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja schowkowałem chyba po ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ale nie jest to taka proza autoterapeutyczna? Jak Moja walka: Księga pierwsza (Knausgård Karl Ove) Nie trawię tego.

To mi się bardzo podobało Rzeczy, których nie wyrzuciłem (Wicha Marcin) - też raczej wspomnienia o osobie żyjącej, choć i przygotowania do pochówku są, i pogrzeb, ale nic żenującego czytelnika. Choć to akurat sprawa indywidualna.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 29.03.2018 08:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale nie jest to taka proz... | Marylek
Niestety nie znam tych książek i nie potrafię się do tego odnieść :/ Żenującego nic u Iwasiów nie znalazłem, podobnie jak egzaltacji.
Użytkownik: elwen 27.03.2018 10:27 napisał(a):
Odpowiedź na: "Pokutę" też czytałam i b... | Marylek
"Pokutę" usiłowałam wreszcie przeczytać w zeszłym tygodniu i poległam, nijak nie mając poczucia obcowania z książką wybitną, o arcydziele nie wspominając: jakieś sto stron przeczytałam względnie uczciwie, potem już tylko prześlizgując się po treści. Choć filmu nie oglądałam, zakończenie znałam - takie rzeczy jednak z reguły mi nie przeszkadzają. Irytował mnie niemożebnie narcyzm Briony, co w zasadzie jest komplementem dla autora, bo postać, było nie było, emocje we mnie wzbudzała. Cecylia i Robbie, przy całym dramatyzmie ich sytuacji, obchodzili mnie niestety tylko o tyle, że nakazywał mi to autor. Zakończenie, w którym dowiadujemy się, czym jest całą opowieść, kwestionuje w moich oczach wiarygodność CAŁEJ narracji (wbrew temu, co mówi Briony o prawdzie) - zabieg ciekawy i dający spore pole do interpretacji rozmaitych, gdybym nie była tak koszmarnie wymęczona, przepraszam za określenie, nudnym ględzeniem o szczegółach właśnie. Choć zastanawiam się, co sprawia, że niektórzy autorzy rozpisując się o szczegółach, są fascynujący (uwielbiam opisy Balzaca!), podczas gdy inni... cóż...
Użytkownik: Marylek 27.03.2018 16:36 napisał(a):
Odpowiedź na: "Pokutę" usiłowałam wresz... | elwen
Prawda? To jest świetne pytanie, rzeczywiście. Niektórzy autorzy mogliby wymieniać produkty z jakiegoś katalogu, a byłoby to fascynujące. Cóż, różnica klasy.
Użytkownik: elwen 28.03.2018 23:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Prawda? To jest świetne p... | Marylek
Fascynuje mnie jednak to, co robi z tą książką zakończenie. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Niestety, styl McEwana zabija całą przyjemność z takiej zabawy!
Użytkownik: misiak297 21.04.2018 21:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
No i powtórzyłem po latach Smętarz dla zwierzaków (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl)). Ocena z 4 powędrowała do 4+.

King w najlepszym wydaniu. Może dlatego jest królem horrorów - ten gatunek kojarzy(ł) się z siekanką, literaturą mocno tandetną, tanią. A tutaj nie dość, że jest świetnie nakreślone tło, kapitalne pod względem psychologicznym postaci (Louis, Rachel, Ellie, Jude, Irwin i Dory Gordmanowie), to jeszcze powieść nabiera nieoczekiwanej głębi. To poruszające studium tego, co strata bliskiej istoty robi z człowiekiem. Do czego można się posunąć z rozpaczy. Czyta się to ze zgrozą - bo tych ludzi w sumie łatwo zrozumieć.

King fantastycznie stopniuje grozę Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. W sielankę wkrada się niepokój. Byłaby piątka, gdyby nie trochę dłużyzn w drugiej części książki. Nie podoba mi się też ta Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu, to jest ten moment, w którym przestaję horrory traktować poważnie. Niemniej rozumiem, że takie są wymogi gatunku.

Świetna książka. Za nastolatka śledziłem fabułę, a głębia powieści mi umknęła - a przecież tam jest. King naprawdę zasługuje na miano króla.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.05.2018 10:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Piszesz o "Chlebie olbrzyma":

"No i sam geniusz muzyczny: nie mam pojęcia, czy to jest realistyczne, żeby nawet geniusz, ale niemający pojęcia o formalnym zapisie nutowym, potrafił napisać operę na cztery orkiestry symfoniczne. Usłyszeć, wymyślić, samemu zagrać - tak. Chodzi mi o stronę formalną, o samodzielne pisanie partytury. Owszem, poszedł na studia muzyczne, miał wtedy 20 czy 21 lat, a pierwsze dzieło napisał i wystawił rok czy dwa lata później. Chciałabym, żeby mi ktoś powiedział, czy to jest możliwe? Bo jego wypowiedzi na temat muzyki współczesnej bardzo są mętne."

Zapewne musiałbym przeczytać książkę, aby wypowiadać się z całą pewnością, ale spróbuję coś poradzić na wątpliwości.
Zasadniczo zapis nutowy partii instrumentu składa się z 4 elementów:

- klucz wraz ze znakami przykluczowymi (przy zapisie partii fortepianu są np. 2 pięciolinie, jedna dla klucza wiolinowego, druga dla basowego; gdy komponowałem kwartet smyczkowy (4 pięciolinie) to dość trudno było mi się przyzwyczaić do klucza altowego, w którym zapisana jest partia altówki, dodatkowo wykorzystuje się także klucz tenorowy dla wysokich partii wiolonczeli - czasem nie jest łatwo się przestawić; dodatkowo - pewne instrumenty mają zapis TRANSPONOWANY, czyli ich partie zapisuje się "w innych tonacjach", czyli z innym zestawem znaków przykluczowych - niektórzy kompozytorzy mieli nawet z tym problemy, np. Szostakowicz niektóre symfonie zapisywał bez owych transpozycji, co jest błędem formalnym)

- nuty (2 wymiary: 1. wymiar pionowy tzn. wysokość dźwięku odzwierciedlona położeniem niżej lub wyżej na pięciolinii - tu dochodzi dodatkowa sprawa współbrzmień i akordów, co jest BARDZO złożone: z jednej strony można "słyszeć" jakieś brzmienie, ale z zapisaniem już nie jest tak prosto - to jest pochodna "doświadczenia" w tworzeniu muzyki, a przynajmniej kształcenia z teorii muzyki; 2. wymiar poziomy tzn. podział nuty na części, odpowiadające długości trwania - to jest istotne w zapisie, a czasem niełatwo to "wyliczyć" z melodii, co "w duszy gra" - choć kiedyś było łatwo, dopiero w muzyce współczesnej i jazzie nieregularności zaczęły robić prawdziwe problemy, np.: https://www.youtube.com/watch?v=xkL5fTYSKLs )

- dynamika i określenia wykonawcze (głośność i jej modyfikacje, także gra dźwięków łącznie (legato), oddzielając (portato), skacząc (staccato) - różni się w zależności od instrumentu: nie da się w nieskończoność łączyć dźwięków na instrumentach dętych, a na smyczkowych można oznaczać kierunek pociągnięcia smyczkiem, nie mówiąc już o numerach strun, choć to raczej przy partiach solowych; określenia wykonawcze to już kwestia pewnych konwencji płynących z tradycji i uzusu słów pochodzących z języka włoskiego - choć od Debussy'ego zaczął się silny pochód w kierunku rozbudowanych opisów pożądanego stylu wykonania, dodatkowo w językach ojczystych)

- charakterystyka instrumentów (trzeba wiedzieć, jakie dźwięki da się wydobyć z jakiego instrumentu - zasadniczo każdy instrument ma inne ograniczenia najniższego i najwyższego dźwięku, ale dochodzi jeszcze przestrajanie, flażolety na instrumentach smyczkowych, różne typy smyczkowania: col arco, gettato, pizzicato, na dętych przedęcia, niektóre akordy są niemożliwe do zagrania ze względu na rozstaw palców i zasięg ręki itp.; dodatkowa rzecz do w/w współbrzmień - swego czasu siedziałem trochę w czytelni BN studiując Zasady instrumentacji (Rimski-Korsakow Mikołaj) - na dziś jest już trochę przestarzała, ale na czasy powieści jak znalazł - mnóstwo wiedzy o tym, jakie grupy instrumentów jak ze sobą się łączą, jakie efekty kolorystyczne można uzyskać przy jakich zestawieniach, jakie są siły i równowagi rozkładające się w orkiestrze; oczywiście dodatkową sprawą są głosy solowe oraz chór)


Zasadniczo wydaje się, że dla GENIUSZA ogarnięcie tego nie musiałoby być niemożliwe, chociaż... Nie wiem, co znaczy "opera na cztery orkiestry symfoniczne"? Na poczwórny skład orkiestry? VIII Symfonia Mahlera, zwana "Symfonią Tysiąca" ze względu na liczbę wykonawców, napisana została na podwójny skład orkiestry, organy, podwójny chór, chór chłopięcy oraz 8 głosów solowych. No więc warto sobie zobaczyć, jak to wygląda w zapisie pod muzykę: https://www.youtube.com/watch?v=e7WgXhUBrps Zapisanie czegoś takiego to nie kaszka z mleczkiem. Moja partytura studyjna symfonii VI Mahlera (bez chórów) ma 380 stron i to nie jest wiele - Msza h-moll Bacha jest dużo grubsza. Jeśli zaś chodzi o czas komponowania - to sprawa indywidualna, ale mi się zdarzało pracować godzinę nad akompaniamentem w 10 taktach muzyki fortepianowej ;)
Możliwość jest na pewno kwestią skali - Mozart pierwsze symfonie napisał nim ukończył 10 lat, Prokofiew swoją "naprawdę" pierwszą symfonię napisał w wieku 11 lat (choć jako I. znana jest tzw. "Symfonia klasyczna" - na niej można się uczyć czytania partytur: https://www.youtube.com/watch?v=WLT55kPIFCo ), wielu kompozytorów pisało całkiem udane i złożone utwory jako prace dyplomowe: I. koncert fortepianowy Rachmaninowa, I. symfonia Szostakowicza itp.

Jak Ci się to widzi teraz?
Użytkownik: Marylek 08.05.2018 12:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Piszesz o "Chlebie olbrzy... | LouriOpiekun BiblioNETki
Dzięki, że się nad tym pochyliłeś! :)

Autorka chciała pokazać, jak geniusz potrafi zniszczyć "zwyczajne" życie. Geniusz, czyli skoncentrowanie się osoby wybitnie uzdolnionej na realizacji z pasją tychże uzdolnień. Odnoszę wrażenie, że sama Agatha wielkiego wykształcenia muzycznego nie miała, nie wiem dlaczego wybrała akurat tę dziedzinę sztuki dla swojego geniusza. Swoją drogą, moja wersja książki (nowy przekład) nosi tytuł "Cena geniuszu".

Postać skonstruowana jest w następujący sposób: w dzieciństwie przyszły geniusz nienawidzi muzyki, unika jej, nigdy nie słucha; jako dziecko bał się fortepianu, na któym grywa matka, a który małemu dziecku wydawał się groźnym potworem. W wieku lat dwudziestu zostaje zmuszony (ze względów towarzyskich) do pójścia na koncert symfoniczny, co wywołuje u niego wstrząs psychiczny i przełom: doznaje objawienia i nagle muzyka staje się dla niego całym światem. Oto jego refleksje po tym pierwszym w życiu koncercie.

"Nie, nadal nie uważam, że muzyka jest piękna w ogólności. Ale może taką być... Jeśli jest grana tak, jak to było w zamyśle. Jak należy ją grać! Jej małe fragmenty są wstrętne. To tak, jakby podejść zbyt blisko do obrazu i widzieć jedynie paskudną szarą smugę. Ale patrząc z dystansu, kiedy wszystko trafia na swoje miejsce, obejmujemy całość i dostrzegamy piękno. Muzyka musi być c a ł a! Pojedyncze skrzypce są okropne. Fortepian również. Owszem, nie przeczę, są potrzebne. Ale... (...) Muzyka może być taka piękna!" (123-4)

Zapisuje się na studia muzyczne (cokolwiek to znaczy) do Cambridge. Z treści wynika, że trwają one rok. Może geniuszowi to wystarczy, żeby posiąść umiejętności formalne, które opisujesz?

Tak, chodzi chyba o zwielokrotniony skład orkiestry ("Miał przed sobą orkiestrę sześciokrotnie większą od tej, jaka, kiedykolwiek wystąpiła w Covent Garden" (9); "Dziewięć orkiestr symfonicznych. Grających razem. Dźwięk może być wspaniały, jeśli jest go wystarczająco dużo". (124)).

I jeszcze jedna wypowiedź bohatera: "Kiedy Strawiński pisze coś na klarnet, nawet do głowy ci nie przyjdzie, że mógłbyś to zagrać na czymkolwiek innym!" (390). No, właśnie że przyjdzie. To się nazywa transpozycja, czyż nie?

Uważam, że pomysł miała Agatha bardzo dobry i rozrysowała postacie świetnie. Natomiast wolałabym, żeby wybrała dla swojego geniusza inną dziedzinę działalności, niż muzyka. To, w jaki sposób przedstawia tę jego genialność nie przekonuje mnie, czuję coś w rodzaju zażenowania.


Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.05.2018 13:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki, że się nad tym po... | Marylek
Z tego co piszesz to wygląda mi, jakby w ogólności powieść była spojrzeniem z innej strony na to, co było tematem Źródło (Rand Ayn (właśc. Rosenbaum Alissa))

Ten fragment o tym, że "Muzyka musi być c a ł a!" dla mnie jest jakimś bełkotem - ale może to element stylizacji, aby ukazać nieszablonowość myśli "geniusza"? Dla mnie to jest licentia poetica i jakkolwiek zupełnie się nie zgadzam z treścią tego cytatu - jestem w stanie przyjąć, że ktoś może tak właśnie myśleć :)

Nie do końca rozumiem, jak studia muzyczne mogą trwać rok? W Polsce standardem jest zaczęcie od podstawowej szkoły muzycznej lub uczenie się prywatne, aby przygotować do średniej szkoły muzycznej, po której można próbować dostać się do Akademii Muzycznej. Oczywiście można próbować swojego szczęścia bez przygotowania, ale egzaminy obejmują teorię muzyki oraz grę na instrumencie - nawet studiując kompozycję czy dyrygenturę trzeba równocześnie studiować jakiś instrument(o ile dobrze pamiętam - możliwe, że musi być główny oraz dodatkowy). Może nie wymagają tego np. studia muzykologiczne? Ale po takich studiach można zostać prezenterem, krytykiem muzycznym albo kimś w branży wydawniczej, chyba że się na boku, prywatnie uczy gry na instrumencie. W każdym razie umiejętność zapisu partytur nie jest elementarna, a co do jakichś elementów klastrowych muzyki czy specyficznych efektów kolorystycznych (jak np. w "Święcie wiosny": https://www.youtube.com/watch?v=FFPjFjUonX8&t=3m27​s ) to nie są one łatwe do "napisania" no a prócz tego... nie znam ŻADNEGO utworu, w którym orkiestra gra nieustanne tutti albo unisono, mnóstwo instrumentów jest pojedyncze w składzie (np. piccolo, czelesta albo perkusyjne, obsługiwane po kilka przez perkusitę). To są jakieś wewnętrzne sprzeczności, więc dla mnie niedostatek warsztatowy Agatki. Co najwyżej przypomina mi jednego z bohaterów Statek (Łysiak Waldemar (pseud. Baldhead Valdemar)), któremu na koncercie symfonicznym najbardziej podobało się strojenie instrumentów ;)

Transpozycja to zmiana tonacji - zmiana instrumentu to aranżacja :) Natomiast racją jest, że pewne utwory brzmią swoiście czy charakterystycznie tylko na danym instrumencie i trudno je przełożyć na coś innego, także przez wzgląd na trudności techniczne, np.: https://www.youtube.com/watch?v=JJEQqcw-830
Użytkownik: Marylek 08.05.2018 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tego co piszesz to wygl... | LouriOpiekun BiblioNETki
Cóż, nie chciałam używać aż tak mocnych słów. Jednak to mi właśnie szwankuje - wybór dziedziny sztuki, na której autorka się nie zna zupełnie i próba wtłoczenia tej sztuki w przykrojone ramy. To dla mnie nie tyle niedostatek warsztatowy Agatki, bo dla pisarza warsztatem jest słowo, a tym ona operuje dobrze, ale raczej niedostatek kompetencji - wypuściła się na nie swoje poletko, z nikim tego nie skonsultowawszy. Strasznie mi to zgrzyta. To samo dotyczy podjętych przez Vernona studiów. Nie mówiąc już o tym, że on do czasu tamtego pierwszego koncertu nawet nut nie znał, czyli, de facto, startował od zera. Od przedszkola. I po roku nauki - voila, od razu opera! Genialność geniusza jakoś tu kuleje.

Aranżacja, o, to, to! Tak mi się zdawało, że coś skopsałam. Ale się przynajmniej dopytałam u jakiegoś źródła. ;)
Użytkownik: verdiana 09.05.2018 01:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Piszesz o "Chlebie olbrzy... | LouriOpiekun BiblioNETki
Nie czytałam książki, to nie wiem, ale jak byłam dzieckiem, to uczono dzieci gry na instrumentach systemem beznutowym. Dla mnie był nie do nauczenia, bo ja znałam nuty, a on się dla mnie na nuty nie przekładał, ale może można nim zapisać całą partyturę. ;) Można też dyktować. ;)
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.05.2018 07:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie czytałam książki, to ... | verdiana
Ależ oczywiście - grać można nie znając zupełnie nut! W końcu Kolberg Oskar zbierał i zapisywał zasłyszane melodie ludowe, których wykonawcy nie mieli żadnego formalnego wykształcenia - także w zakresie notacji. Podobnie i dziś mnóstwo amatorów gry na gitarze grywa ze słuchu, wyższą szkołą jazdy jest czytanie tabulatury, a sporadycznie grają z zapisu nutowego. Jednak w przypadku muzyki orkiestrowej nie jest możliwe wyjście przed muzyków i nakazanie im zagrania "czegoś" - chyba, że ma to być jakieś ostinato albo potpourri ;) Tym niemniej czy system zapisu ma być "nutowy" czy "beznutowy" - nadal systemem zapisu pozostaje.

Analogia mi się nasuwa - są jakieś metody uczenia czytania nie przez poznawanie pojedynczych liter i składanie ich, ale wzwyczajenie do odczytywania całych wyrazów (tak, jak to jest u osoby czytającej płynnie). Niemniej jednak aby osoba tak nauczona czytać także coś napisała - znajomość liter jest raczej niezbędna, inaczej będzie to raczej "rysowanie tekstu", a nie pisanie, nowe słowa nie powstaną. Pisanie książki w ten sposób byłoby męczarnią. Tak alfabet jak i pismo nutowe po prostu ułatwiają zapis odpowiednio słów i muzyki.
Użytkownik: verdiana 09.05.2018 15:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ oczywiście - grać mo... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ja mówię o zapisie. Bo pytanie brzmiało, jak zapisał partyturę, nie znając nut. No to np. właśnie tak. ;) Ale skoro rok chodził do szkoły muzycznej, to przecież to aż za wiele czasu, żeby się nauczyć.

Ta metoda czytania, to nie metoda nauczania, tylko naturalny sposób, w jaki robi to mózg myślący obrazami. Większość osób z ZA nie fonetyzuje, tylko widzi reprezentacje graficzne, dlatego jak ktoś napisze nieistniejący wyraz, to nie da się zrozumieć, o co chodziło. Nawet w bnetce o tym pisałam niedawno.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.05.2018 15:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja mówię o zapisie. Bo py... | verdiana
Nie do końca rozumiem, o co więc chodzi - tak czy inaczej musi to być taki zapis, który będzie zdatny do odczytania przez muzyków z orkiestry czy śpiewaków - konwencją jest zapis nutowy. W przeciwnym wypadku owego "alternatywnego zapisu graficznego" musiałaby się uczyć cała armia ludzi.

Dalej piszesz: "skoro rok chodził do szkoły muzycznej, to przecież to aż za wiele czasu, żeby się nauczyć" - tylko że sprawa jest bardziej skomplikowana - cyrylicy można się nauczyć pewnie w parę dni-tygodni, ale nie napiszesz powieści po rosyjsku tylko dlatego, że znasz ów alfabet. Podobnie jest z partyturą...


"reprezentacje graficzne" - przypomina mi to język siedmionogowy-B z tytułowego opowiadania ze zbioru Historia twojego życia (Chiang Ted) ;)
Użytkownik: verdiana 09.05.2018 17:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie do końca rozumiem, o ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Z partyturą tak nie jest. Jak znasz nuty, to zapiszesz wszystko. A on zapisywał przecież własne kompozycje, nie cudze z pamięci.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.05.2018 18:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Z partyturą tak nie jest.... | verdiana
Nie zgadzam się, a dlaczego, to wyłożyłem szeroko w pierwszym poście w tym temacie, gdzie opisałem 4 warstwy zapisu nutowego - potrzeba też znajomości możliwości technicznych każdego zapisywanego instrumentu, DUŻEGO doświadczenia styku muzyki i jej zapisu (Beethoven zapisywał muzykę, będąc głuchym, ale po prostu wielokrotnie już dane harmonie stosował i wiedział, jak dany akord np. zabrzmi, ale przy roku doświadczenia to jak stawianie losowe nut na pięciolinii - też tak się bawiłem na początku nauki gry na fortepianie), no i zapisuje partyturę nie DLA SIEBIE, tylko DLA WYKONAWCÓW. Ta sprawa jest dużo bardziej skomplikowana niż "dla chcącego nic trudnego". Polecam zajrzeć do zalinkowanych przeze mnie wyżej kilku filmów na YouTubie - tam jest w warstwie audio muzyka, a w video - partytura. Może to zmieni trochę Twoje spojrzenie na temat :)
Użytkownik: verdiana 10.05.2018 18:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zgadzam się, a dlacze... | LouriOpiekun BiblioNETki
Cóż, niektórzy się nie zgadzają, że Ziemia nie jest płaska, ale to jakby nie wpływa na fakty. ;P Nie ucz ojca dzieci robić. Ja to piszę z własnego doświadczenia. Sama byłam muzykiem na poziomi wirtuozerii co najmniej 2 instrumentów i serio jest tak, jak napisałam.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.05.2018 07:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie czytałam książki, to ... | verdiana
Ach, zawsze jest możliwość, że miała to być opera jazzowa (w jazzie najczęściej można raczej dokonać transkrypcji już zagranego utworu, tak jak to było chociażby z koncertem z Kolonii Keitha Jarreta) albo zupełna dowolność materii muzycznej wykonawców orkiestry, tak jak w pierwszych 2 minutach I. symfonii Alfreda Schnittke: https://www.youtube.com/watch?v=QoaTVgvxm-M
Użytkownik: Marylek 09.05.2018 07:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, zawsze jest możliwoś... | LouriOpiekun BiblioNETki
Nie, to nie byłą opera jazzowa. To była opera "współczesna" - tylko nie bardzo wiadomo, co to znaczy. Jest mowa o tych czterech czy sześciu orkiestrach oraz o nowych instrumentach, które zostały zbudowane na potrzeby tego utworu a metalu i ze szkła - tu nie wiadomo kto je zbudował, czy sam geniusz, czy komuś zlecił. No i jest dyrygent, czyli musi być po pierwsze partytura, którą on czyta, a po wtóre muzyka musi być rozpisana na poszczególne instrumenty, jakie by one nie były, żeby to się mogło zgrać. Dobrze mówię?

Moim zdaniem Agatka rzuciła się na głęboką wodę, nie mając pojęcia o temacie. Wymyśliła "cenę geniuszu" bardzo udatnie, ale dziedzinę genialności wybrała taką, na której się nie znała i stąd te wszystkie potknięcia i lapsusy.
Użytkownik: verdiana 09.05.2018 15:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, to nie byłą opera ja... | Marylek
Dyrygent też nie musi mieć partytury. Są tacy, co znają ją na pamięć. Można się też nauczyć utworu bez nut. ;) A jak się ma słuch absolutny, to już w ogóle jest to banalnie proste.
Użytkownik: Vemona 09.05.2018 20:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Dyrygent też nie musi mie... | verdiana
Masz rację. Swego czasu pracował w Teatrze brazylijski dyrygent - Jose Maria Florencio, wszystkie spektakle dyrygował z pamięci, nigdy nie używał partytury. Pamiętam, że jak to zauważyłam pierwszy raz, byłam w szoku, a i potem pod ogromnym wrażeniem.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 10.05.2018 07:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz rację. Swego czasu p... | Vemona
Ja akurat nie widzę w tym nic dziwnego, wielu dyrygentów OD PEWNEGO MOMENTU nie musi zaglądać do partytury, ponieważ poprzez wiele powtórzeń nauczyli się już przebiegu utworu - ale jeśli utwór jest im nieznany, to bez zaznajomienia się wcześniejszego z partyturą nie poradzą. Dodam jeszcze - koncertmistrze często-gęsto wykonują partię solową, równocześnie dyrygując orkiestrą, takoż bez partytury! Ale oni też musieli SKĄDŚ nauczyć się na pamięć utworu - co najmniej wiele razy dokładnie go wysłuchując. A do tego chyba trzeba lubić muzykę, a nie być jak bohater powieści Christie...
Użytkownik: verdiana 10.05.2018 18:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja akurat nie widzę w tym... | LouriOpiekun BiblioNETki
Wystarczy raz usłyszeć utwór, żeby go powtórzyć. Wielu powtórzeń potrzebują jedynie osoby pozbawione słuchu absolutnego.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 10.05.2018 18:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Wystarczy raz usłyszeć ut... | verdiana
No i? Każdy muzyk w orkiestrze ma słuch absolutny? A kompozytor przybywa na białym rumaku, by telepatycznie wtłopaczyć to dyrygentowi i muzykom do głowy?
Użytkownik: verdiana 11.05.2018 22:19 napisał(a):
Odpowiedź na: No i? Każdy muzyk w orkie... | LouriOpiekun BiblioNETki
To, że jest to nie tylko możliwe, ale i normalne.
Użytkownik: Marylek 09.05.2018 07:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie czytałam książki, to ... | verdiana
Grania bym się nie czepiała, sama znałam ludzi (z moim własnym Dziadkiem włącznie), którzy co usłyszeli, to zagrali. Na czymkolwiek, co akurat było pod ręką- na harmonijce ustnej, mandolinie, skrzypcach. I nie byli to geniusze muzyczni, tylko ludzie o dobrym słuchu. Agatki się czepiam, bo jej bohater nie chciał na niczym grać, nawet nie próbował, on chciał komponować. I to w wielkiej skali, na powiększony skład orkiestry (cztery orkiestry symfoniczne pierwsza opera, druga sześć). A żeby skomponować, trzeba zapisać. I nie, nie dyktował, rzucił pracę u wuja i całymi dniami siedział sam w pokoju i pisał. Po roku nauki, którą zaczynał od zera, bo wcześniej nie znał ani jednej nuty (w sensie zapisu). To nie jest dla mnie wiarygodne.
Użytkownik: verdiana 09.05.2018 15:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Grania bym się nie czepia... | Marylek
Aaa, myślałam, że zapisywał przed tą nauką. Dlatego podałam ten zapis beznutowy. Ale jak po roku nauki, to nie widzę w ogóle, w czym problem? Przecież 6-latki w zerówce znają już nuty. Jak się zna jeden klucz, to zna się wszystkie. Sama zagrałam na flecie altowym od razu, jak go pierwszy raz wzięłam do ręki, mimo że z kluczem nie miałam nigdy wcześniej do czynienia. A zapisywanie to tylko odwrotność czytania, żadna filozofia po aż roku nauki!
Użytkownik: Marylek 09.05.2018 16:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Aaa, myślałam, że zapisyw... | verdiana
Nie, zapis był po tym roku studiów, nutowy.

Sylwetka geniusza muzycznego jest skonstruowana tak: przez pierwszych 20 lat życia nienawidził muzyki, niczego nie słuchał, uciekał w popłochu jak ktoś coś grał. W wieku lat 20 po raz pierwszy poszedł na półtoragodzinny koncert symfoniczny, przeżył oświecenie i natychmiast zapisał się na "studia muzyczne" w Cambridge. To był jego pierwszy formalny kontakt z muzyką. Po roku skończył i od razu zabrał się za komponowanie, zachwycając wszystkich znawców swoim - nieoszlifowanym jeszcze acz niewątpliwym - geniuszem.

Czy to jest wiarygodne?
Użytkownik: verdiana 09.05.2018 17:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, zapis był po tym rok... | Marylek
Jeśli tak, to nie widzę tu żadnego problemu od strony formalnej. Za to niewiarygodne jest co innego. O talencie do kompozycji nie dowiadujemy się w dorosłości. Dzieci to wiedzą, będąc bardzo małymi. 3-latki już komponują melodie. Co innego gra na instrumencie - jak nie dowiesz się, że dany instrument istnieje, to się nie dowiesz, że masz talent do gry na nim. Ale kompozycje? Wiesz od razu, podśpiewujesz sobie pod nosem własne melodie, zanim się nauczysz nut. Mozart komponował bodajże w wieku 5 lat, całe symfonie! To niemożliwe, żeby nie komponować 20 lat, a potem nagle zacząć. Chyba że przez te 20 lat nie miało się w ogóle styczności z muzyką, a on przecież miał, skoro jej nienawidził.

Aczkolwiek jest możliwe, że ktoś, kto nie znosił muzyki, nagle zaczyna ją kochać. Bodajże Sacks opisywał takie przypadki - po urazach mózgu. Po urazie ktoś nagle zaczynał się interesować czymś, co go dotąd nie obchodziło, i objawiać talenty, których dotąd nie miał.
Użytkownik: Marylek 09.05.2018 22:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli tak, to nie widzę t... | verdiana
Miał styczność z muzyką od najmłodszych lat. Jego matka grała na fortepianie. On się go bał, postrzegał instrument jako groźnego potwora. Dźwięki muzyki przyprawiały go o ból głowy, odczuwał co najmniej duży dyskomfort. I nie miął żadnego urazu mózgu, był neurotypowy :)
Użytkownik: verdiana 10.05.2018 18:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Miał styczność z muzyką o... | Marylek
Dla mnie to jest niewiarygodne. Ta postać jest niewiarygodna, nie jej formalne możliwości. Christie popłynęła nieźle.
Ale uraz mózgu nie powoduje, że się przestaje być NT. ;)
Użytkownik: misiak297 10.05.2018 23:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Czytam Twój komentarz o tym Szostaku (książki nie czytałem) i myślę sobie, że chyba dlatego wolę czytać o wsi spod pióra Orzeszkowej czy Konopnickiej. Nawet jeśli jest w tym tendencyjność (właściwie: u Orzeszkowej), to nadal jest to bardzo autentyczny obraz tamtej wsi - w to wierzę. Już nie mówiąc o Reymoncie.

Ha, albo "Śniła się sowa" Ostrowskiej - tak bliżej naszych czasów.

My, czytając dziś literaturę współczesną, często możemy odnaleźć doskonale znane nam realia.
Użytkownik: Marylek 11.05.2018 07:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam Twój komentarz o t... | misiak297
Widzisz, mam problem z tą książką. Ona jest literacko bardzo dobra, dopieszczona, wysmakowana. Język to czysta poezja. Opowieści pisane w rytm ludowych przyśpiewek, to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. Byłoby to pewnie ciekawe dla Ciebie ze względów zawodowych. I magiczność miejsca przywodzi na myśl Macondo. Tyle, że mieszkańcy Macondo nie byli tak wyidealizowani. "Oberki" to reminiscencje z "Wesela" i "Jańcia Wodnika", otulone tęsknotą Szostaka do dawnej wsi, której już nie ma, która pełna była ludowej muzyki towarzyszącej wspólnemu darciu pierza, żyła w zgodzie z rytmem przyrody i radośnie spełniała dawne obrzędy. A jak się ktoś upił w karczmie, to nie bił potem żony, dzieci, ni psa, tylko sobie filozofował na zapiecku. Ubolewam nad swoją ohydną racjonalnością i niezrozumieniem magii, nad tym, że nie zdołałam wejść w klimat tekstu, nie obudził we mnie emocji, że cały czas stoję boku i dokładnie widzę szwy, którymi to jest tak pięknie pozszywane. To piękna książka, doceniam ją rozumem, ale nie sercem. Wręcz mi te powracające naokoło przyśpiewki przeszkadzały. Jeden tylko rozdział zachwycił mnie naprawdę: starzejący się Antoni czeka na przyjazd dzieci i wnuków z miasta. I czeka...

Ostrowskiej się boję, ale mam wrażenie, że jak ona pokazuje tylko jedną stronę wsi, tak Szostak tylko tę drugą, szlachetną. A poetyckość formy, która zupełnie nie przeszkadzała mi w "Srebrzynku", tutaj jest tak dominując nad treścią, że nie umiem tej treści poczuć, dotknąć sercem. Widzę tylko, jak słowa Szostaka tańczą w rytm oberków i mazurków, cenię, że potrafił je do tego zmusić, ale nie przyłączam się do tańca.
Użytkownik: Vemona 11.05.2018 13:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Widzisz, mam problem z tą... | Marylek
A ja się czuję zachęcona do lektury, z tego, co piszesz, to taki język narracji, takie budowanie treści będzie mi odpowiadało. I takie umagicznienie, bo zachwyciły mnie Wichry Smoczogór (Szostak Wit (właśc. Kot Dobrosław)), które też mają taki klimat. Chyba się nie upieram przy racjonalizmie, autor w tych swoich snutych na spokojnie opowieściach mówi, choć nie wprost, o rzeczach ważnych, o odczuciach, o przemijaniu, nie żałuję, że jest to odrealnione. I zapoluję na "Oberki" :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.05.2018 20:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Widzisz, mam problem z tą... | Marylek
A ja tańczę. Tańczę, bo wieś, którą z dzieciństwa zapamiętałam, jest znacznie bliższa tej z "Oberków" (albo z "A jak królem, a jak katem będziesz" Nowaka, albo z wierszy Barana) niż tej z "Chłopów" (od której dzieli ją wystarczająco dużo lat, żeby pewne rzeczy uległy zmianom) albo ze "Śniła się sowa". Były tam jakieś waśnie, ale skutkujące raczej plotkami, docinkami, niż użyciem kłonic i siekier; żadnych głów porozbijanych sztachetami po zabawie w remizie, żadnych staruszków i staruszek wyrzucanych z domu przez chciwe dzieci. Nie powiem, że nie śmierdziało gnojówką, ludzkim i zwierzęcym potem, bo i owszem, śmierdziało, ale jakoś tak mało dolegliwie, bo ja po latach już tych odorów nie czuję w pamięci, a czuję zapach przejrzałych papierówek zbieranych spod drzew w sadzie i zeszłorocznych renet leżących w słomie na strychu, świeżo upieczonego chleba, ciastek na smalcu, sera z miętą, malin, bzu, floksów, pomidorowych liści, wiklin nad Nidą, kurzu i świec w kościele; nie słyszę przekleństw sąsiada o pięknym imieniu Winicjusz (nikogo innego nie spotkałam, kto by się tak, zwłaszcza przy dzieciach, wyrażał), oberków zresztą też, bo wieś akurat z muzykantów nie słynęła, ale słyszę różne opowiadane historie: o żołnierzu powracającym z wojny do dawnej narzeczonej, która po kilkunastu latach już przestała nań czekać i myślała, że jego duch ją przyszedł ukarać za to, że wyszła za innego; o chłopaku, co się założył z kolegami, że najdłużej z nich będzie płynął pod wodą i zakład wygrał, ale się o tym nie dowiedział, bo go wir wiślany wciągnął; o Honorce i Rózi czy może Józi, z których młodszej rodzice zakazali za mąż iść, póki starsza się nie wyda, a ta starsza była taka grymaśna, że w końcu obie zostały starymi pannami, rodzice pomarli i musiały same gospodarstwo prowadzić (na własne oczy je widywałam, były trochę starsze od dziadków - czyli jak ja miałam 8 czy 10 lat, musiały mieć po 70-tce - i czasem od nich konia z wozem pożyczały); o moim własnym ojcu, jak wracając zimą z tajnej szkółki zobaczył z daleka Niemców na drodze, więc pobiegł na przełaj, wpadł do jakiegoś ledwie przymarzniętego stawku, o mało się nie utopił, a zanim wrócił do domu, cały kożuszek miał sztywny od lodu... Jakże miałabym się dopatrywać u Szostaka idealizowania, kiedy ja to samo mam w głowie...
Użytkownik: Pingwinek 13.05.2018 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja tańczę. Tańczę, bo w... | dot59Opiekun BiblioNETki
Jak Ty pięknie piszesz, Dot :). Bez idealizacji - ale pięknie. Jak Szostak w "Oberkach...". Lubię czytać takie opisy wsi, mimo że wsi nigdy nie lubiłam, a przebywanie na niej strasznie mnie męczyło (miałam okazję podczas pieszych pielgrzymek w latach 2005-9). Miło jednak powspominać, również dzięki takim opisom.
Użytkownik: Marylek 13.05.2018 21:35 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja tańczę. Tańczę, bo w... | dot59Opiekun BiblioNETki
Piękne są wspomnienia...

A chciałabyś tam mieszkać? Na tej wsi? Na stałe? W realu przebywać, nie we wspomnieniach?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.05.2018 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Piękne są wspomnienia... ... | Marylek
Ech, wiesz, to trudne pytanie… Bo zawsze chciałam i nie chciałam. Bo co prawda nauczyłam się prawie wszystkiego, co w gospodarstwie przydatne, i masło ubijać, i ziele dla inwentarza na sieczkarni ciąć, i pomidory do tyczek podwiązywać, kartofle kopać, stonkę zbierać, powrósła kręcić, tytoń nabijać na druty do suszenia, jedynie doić nie (mimo szczerych chęci) i kuraków zabijać (przy absolutnym braku chęci, a na szczęście nikt mnie do tego nie zmuszał) – ale z drugiej strony, im byłam starsza, tym bardziej nie wyobrażałam sobie, że mogłabym robić TYLKO to, i nie ja jedna, bo przecież ostatecznie nikt z dzieci i wnuków tam nie został. Książki to by się znalazły, jakaż tam była cudna biblioteka! – ale gdzie moje harcerstwo, gdzie kino, gdzie sklepy? No i jednak zdecydowanie bardziej odpowiadała mi toaleta ze spłuczką i wanna, niż sławojka za oborą i balia w kuchni, cywilizacja wygrała z urokiem prymitywizmu. Po latach, kiedy dom dziadków już dawno był sprzedany, a wieś nadrobiła zaległości w postępie technicznym, od czasu do czasu nachodziła mnie myśl, żeby go odkupić, bo przecież ojcowizna … ale pomijając dostępność finansową tego pomysłu, w międzyczasie zdążyłam zamieszkać na innej wsi, bez styczności z gospodarstwem, najpierw w pełnej euforii, no bo te okoliczności przyrody takie zachwycające, i to czyste powietrze, i Wisła ta sama, tylko płytsza i cieńsza – a potem wyszły wszystkie minusy takiego życia. Że jak się człowiekowi sznurowadło zerwie albo polecony trzeba wysłać, to nie ma zmiłuj, tylko siadać w auto albo w autobus, bo tu wsie są tak rozciągnięte, że w odległości pieszego spaceru można nie napotkać żadnej instytucji użytku publicznego. Że chcąc się wybrać na spotkanie biblionetkowe albo odwiedzić rodzinę, trzeba zaliczyć dwie-trzy godziny jazdy w jedną stronę. Że jakby, nie daj Boże, człowieka jakaś nagła a ciężka choroba dopadła, to karetka może nie zdążyć, bo do najbliższego szpitala 40 czy 50 kilometrów. Więc nie, teraz już nie, ale mimo wszystko pozostała mi wdrukowana w pamięci pocztówka z nadwiślańskiego raju utraconego.
Użytkownik: Czajka 11.05.2018 12:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam Twój komentarz o t... | misiak297
To jakby przekładać Reymonta nad Marqueza. Można, tylko sensu za bardzo w tym nie ma. :)
Użytkownik: Czajka 11.05.2018 12:46 napisał(a):
Odpowiedź na: To jakby przekładać Reymo... | Czajka
Przedkładać. Strasznie małe litery mam w tym telefonie. :)
Użytkownik: Marylek 11.05.2018 14:01 napisał(a):
Odpowiedź na: To jakby przekładać Reymo... | Czajka
Toteż nie przedkładam. :) Tyle, że u Marqueza forma nie przesłoniła mi treści, a u Szostaka musiałam się z nią mocować. Co nie zmienia faktu, że to jest bardzo dobra książka.

A ja - zwyczajnie jestem mugolem :D
Użytkownik: Czajka 13.05.2018 19:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Toteż nie przedkładam. :)... | Marylek
Ty nie przedkładasz, Marylku, to Misiak przedkłada. :)

Napisałaś o Szostaku bardzo sprawiedliwie. W Twoim podsumowaniu mnie zastanowiło jedno - piszesz, że to nieprawdziwa książka. I tak sobie myślę - co to znaczy, że książka jest nieprawdziwa? Przemijanie jest nieprawdziwe? Muzyka jest nieprawdziwa? Sami muzycy?

Teraz mi przyszło do głowy jeszcze jedno porównanie, skoro oberki. W sumie równie podobną wygładzoną, inteligencką wersję oberków mamy u Chopina. Mogą się nie podobać, ale czy są nieprawdziwe? No nie wiem. :)

Taką akurat rano przeczytałam ciekawą wypowiedź Cézanne'a: "Tu na brzegu rzeki motywy się mnożą, ten sam temat widziany pod innym kątem jest tematem potężnie ciekawym i jakże różnorodnym. Zdaje mi się, że mógłbym całymi miesiącami pracować nad nim, nie zmieniając miejsca, tyle że się nachylając to bardziej na prawo, to bardziej na lewo."
"Tumult i widma" Józef Czapski

Dla mnie książki, które mają w sobie prawdę o życiu i o świecie, są prawdziwe o ile pozostają w jasno określonej konwencji i nie pretendują do bycia czymś innym. Szostak nie udaje Reymonta, tak jak "W stronę Swanna" nie udaje książki kucharskiej. I moim zdaniem w Oberkach mamy prawdę o życiu (chociaż bez realistycznej wsi) i u Prousta prawdę o magdalence (chociaż bez proporcji jajek do mąki).
Takie widoki pod kątem. :D
Użytkownik: Marylek 13.05.2018 21:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Ty nie przedkładasz, Mary... | Czajka
Przemijanie jest prawdziwe, i muzyka, i zmiany. Gdybym miała oceniać tylko jeden oberek, ten Antoniego, który czekał na dzieci i wnuki, i czekał, a jego chata coraz bardziej zapadała się w sobie, i nawet wybite okna zabił deskami, ale czekać nie przestał, bo nie potrafił, bo to było ponad jego możliwości, takie dobre dzieci przecież, tak się kiedyś pięknie bawiły i śmiały goniąc między jabłoniami, gdybym więc miała oceniać całość za ten jeden rozdział, dałabym szóstkę. Nawet nawracający oberek tam mi nie przeszkadzał, był raczej jak chór w tragedii antycznej. Ten jeden rozdział ogromnie mnie poruszył.

Nieprawdziwi są ludzie. Wyidealizowani. Niegdysiejszy przyjaciel który Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu; toż to czysta poezja! A ja czytałam powieść. Cała wieś takich ludzi? Nie potrafię tego "kupić", bardzo chcę, ale nie potrafię. Przyjmę diabła w wierzbie, przyjmę zatrzymany czas, ale takich ludzi nie ma ani w mieście, ani na wsi. Jeden może być, jak opiekun Srebrzynka, z którego cała wieś się naśmiewała, a dzieciaki rzucały kamieniami, pamiętasz? Ale u Szostaka za duży jest rozziew między - jak piszesz - prawdą o życiu, a prawdą o jednostce. To jest właśnie inteligencki idealizm. Laurka. Książka jest pięknie dopracowana, ale ten idealizm mnie drażni. Nie umiem z nimi zatańczyć.

Tak mi przyszło do głowy: zachwyciła mnie w tym roku książka Kradnąc konie (Petterson Per) . Tam też jest wieś, norweska. Też jest ciężka praca i współpraca przy tej pracy, i wspólne śpiewy. I miłość jest, o której nikt nie mówi przy użyciu tego słowa. I nie ma sielanki. Nigdzie jej nie ma w życiu tak naprawdę. Miałam jednak niesamowite wrażenie spójności obrazu.

Swoją drogą, czekam na Misiakową ocenę "Oberków". Sądzę, że będzie wysoka :)
Użytkownik: Czajka 14.05.2018 19:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Przemijanie jest prawdziw... | Marylek
Marylku kochany! W pierwszym rzędzie zrobiło mi się trochę głupio, że wciągnęłam Cię w dyskusję o książce, która Ci się nie podobała. No ale z drugiej strony właśnie z tego wynikają dyskusje. :)
W drugim rzędzie rano obmyśliłam sobie cały plan z argumentami. Była w nim Dulcynea na przykład. Czy jest słuszne zabraniać (albo go potępiać za to) Don Kichotowi postrzegać Dulcyneę jako piękną, bezbrodawkową, z kompletnym uzębieniem i niepachnącą czosnkiem? To kwestia w ogóle ogólna jest. :) I doszłam do wniosku, że nie możemy mu tego odmawiać. Potem długo też myślałam o radiowej Dwójce, której słucham chyba od trzech lat i o muzykach ludowych, którzy wypowiadają się o muzyce codziennie w audycji Źródła i jak ciężko jest uwierzyć, że tacy ludzie są i że jest ich tylu. Miałam też inne argumenty, ale zapomniałam jakie, bowiem przed wyjściem do pracy taki mój osobisty pęd do uczciwości skłonił mnie do wyciągnięcia Oberków z eksponowanej półki - nie chciałam za bardzo się wypowiadać o książce, której w szczegółach jednak nie pamiętam. Pamiętałam jedynie, że oceniłam ją na szóstkę, a raczej nie wystawiam szóstek nieprawdziwym, ulukrowanym, ucukrowanym i młodopolskim pozycjom. A przynajmniej taką mam nadzieję. ;)

No i wyciągam książkę i otwieram w trzech (tu, niestety, musisz mi uwierzyć na słowo harcerza Czajki) przypadkowych miejscach.
"Wojciech Kowal pił, od otwarcia pił, w kadzidlańskiej karczmie pił.
Groził, że do wieczora dziedzic już nie będzie żył. (...) ludzie różne rzeczy mówią po pijaku. Wygrażają bliźnim, obrażają bliskich i dalekich. (...) to była wola zła."
"Nie lubili chłopi partyzantów. Pasożytowali na chłopskiej pracy, żerowali na chłopskiej biedzie."
"Chodził, chodził dziad po wioskach i grał na skrzypeczkach, na lichych skrzypeczkach.
Chłopi drzwi zatrzaskiwali, bo się dziada bali, nic mu nie dawali. (...) Dziada kochały dzieci i psy wioskowe"
Oberki do końca świata, Wit Szostak

Czytam, czytam i sobie myślę - wojna, zdrada, zła wola, mordy, strach, egoizm, zazdrość, zwątpienie, zmęczenie. No, jak tak wygląda sielanka i wyidealizowana jednostka, to chyba nie chcę wiedzieć, jak wygląda niewyidealizowana. :)
Użytkownik: Marylek 14.05.2018 20:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Marylku kochany! W pierws... | Czajka
Po pierwsze primo, Czajeczko Najmilsza, nie mogę powiedzieć że nie podobała mi się książka, którą oceniłam na 4,5! Strasznie chciałam dać jej 5, bo widzę ogrom pracy włożony w nią, ale jednak niewystarczającom muzykalna. Rozczarowanie moje wynika pewnikiem z tego, że liczyłam na to, że wystawię 6. A nie wystawiłam, bo mi nawracające w kółko oberki grały na nerwach. No co ja poradzę, jeden lubi kiszone ogórki, a drugi pańskie córki ;) :D

Po drugie primo, no pili, a nawet gadali różne rzeczy. To im zupełnie nie przeszkadzało pozostawać jednostkami szlachetnymi i wrażliwymi, a jak oni sami nie chcieli być szlachetni i szczuli psy na dziada, to te psy go kochały i znów było pięknie. A Wojciech Kowal, jak pamiętasz, dziedzica jednak nie zabił. A wojna wszak Rokiciny ominęła, albo prawie. Dla mnie to jest sielanka. Niewyidealizowana zdaje się jest wieś u Ewy Ostrowskiej, ale ja też nie chcę wiedzieć, jak ona wygląda i nie czytam. Istnieje też możliwość, że mam odłamek zaczarowanego lustra w oku i widzę coś krzywo.

Na pocieszenie powiem Ci, że Wróżenie z wnętrzności (Szostak Wit (właśc. Kot Dobrosław)) zachwyciło mnie ogromnie. De gustibus... :)
Użytkownik: Czajka 16.05.2018 10:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Po pierwsze primo, Czajec... | Marylek
Ojtam, zaraz niewystarczającom - trzeba było się kiwać. Kiwanie się w kółko i w rytm bardzo pomaga na muzykalność.
Nie zabił, bo nie zdążył!:)
Mi te wnętrzności musiałaś przypomnieć, a już się kiedyś powstrzymałam przed zakupem. :))
Użytkownik: Marylek 16.05.2018 14:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Ojtam, zaraz niewystarcza... | Czajka
No, Wnętrzności bardzo dobre. I wiarygodne. I wstrząsające, tak naprawdę. :)
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 15.05.2018 11:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam Twój komentarz o t... | misiak297
A ja Wam obojgu polecam (Marylkowi już dawniej) inne spojrzenie na wieś: Wielki las (Nienacki Zbigniew (właśc. Nowicki Zbigniew Tomasz))

Niewyidealizowane, ale i nie zdemonizowane. I jest to spojrzenie nie tylko na wieś, ale i na las właśnie - las od różnych stron: z zewnątrz i z wewnątrz, z punktu widzenia tych, którzy traktują go tylko jak skupisko drzew, fabrykę czy spichlerz, jak i tych odbierających go jak żywe stworzenie. I bardzo istotna jest tu też swoista walka, ale niczym w uścisku miłosnym, pomiędzy lasem a mieszkańcami podleśnej wioski oraz leśnymi ludźmi, którym "las odebrał dusze".

Przestrzegam lojalnie, że trochę krzywdy zwierzętom się dzieje (główny bohater jest strażnikiem łowieckim, więc ma do czynienia z kłusownictwem), ale jest to niewiele i bardzo stonowane - a rozwiązanie tych nielicznych wątków wrażliwym może się raczej spodobać.

Dla mnie to kilkukrotnie czytana "szóstka" - może Was dodatkowo zachęci fakt, że książka jest częściowo powieścią sensacyjną, z elementami beletrystyki psychologicznej - ale bardzo lajtowo, czyta się potoczyście. Najwięcej jednak jest o lesie właśnie - uważam, że zbieżność tytułu ze zbiorem opowiadań Faulknera jest nieprzypadkowa.

Na koniec jeszcze do "Oberków" Szostaka taki akcent muzyczny - jeden z najpiękniejszych oberków Chopina: https://www.youtube.com/watch?v=FWuHxw9JLb0
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 07.08.2018 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Zamiast czytać Russell Bertrand lepiej poczytać Raymond Roussel (Foucault Michel) albo jeszcze lepiej Locus Solus (Roussel Raymond) ;)
Użytkownik: Marylek 07.08.2018 18:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Zamiast czytać Russell Be... | LouriOpiekun BiblioNETki
No, niestety, się rozczarowałam tym Russellem... :-/
Użytkownik: Anna125 07.08.2018 23:01 napisał(a):
Odpowiedź na: No, niestety, się rozczar... | Marylek
To tylko moje wyobrażenia, naturalnie. Russel taki był jak opisujesz. Za głęboko wsiąkł, uwierzył w możliwość opisania rzeczywistości przez język formalny, logiczny. Stąd też wziął się jego rozbrat (chłodne stosunki) z Wittgensteinem (jego uczniem, genialnym studentem), kiedy ten, po napisaniu Traktatu, wiele lat milczał, a potem, swoją metodą i sposobem zaczął zastanawiać się nad zwykłym życiem, rozbierać je i różne psychologiczne (troszkę) słowa na czynniki pierwsze.
Russel jest niesamowicie rzetelny lecz zimny. Swoją drogą to bardzo ciekawe!
Wczoraj pokochałam cytat Camusa ze „Stanu oblężenia”:
„...Ale ja, zniewolony jak oni, jak oni upokorzony, oznajmiam wam, że jesteście niczym, i że ta potęga, co rozprzestrzenia się jak okiem sięgnąć i aż zaciemnia niebo, jest tylko cieniem rzuconym na ziemię i w jednej chwili rozpędzi ją wściekły wiatr. Sądziliście, że można wszystko przełożyć na cyfry i formuły! W waszej pięknej nomenklaturze zapomnieliście jednak o dzikiej róży, o znakach na niebie i twarzach lata, o wielkim głosie morza, o chwilach rozdarcia i gniewie ludzi...”.
„Stanu oblężenia” nie czytałam, a z Camus miałam do czynienia w liceum. Czuję, że warto byłby przeczytać teraz. A jak ten cytat po francusku brzmiał - poezja. Co jest, nie przepadam za Francuzami ale jestem zakochana w ich słowie, podejściu i filmach - czasami.
Użytkownik: Marylek 07.08.2018 23:38 napisał(a):
Odpowiedź na: To tylko moje wyobrażenia... | Anna125
Czytałam kiedyś eseje Camusa, w czasach gdy zachłysnęłam się egzystencjalizmem, i bardzo go dobrze wspominam. Nie mówiąc już o genialności "Dżumy". Tam jest życie i emocje. U Russella emocji nie ma w ogóle. Jest rzetelność i uporządkowanie tak dokładne, że aż nużące.

Użytkownik: Anna125 08.08.2018 00:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam kiedyś eseje Cam... | Marylek
Wyobrażam sobie go w tużurku, sztywnego jak diabli. Konwenans i marzenie o usiedleniu rzeczywistości. Swoją drogą silna pasja w tym była - nierozpoznana. Sama nie wiem co z tym egzystencjalizmem, drogi Sartre’a i Camusa rozeszły się, a kiedy mój profesor powiedział jak Sartre splagiatował idee od kolegi (praca doktorska, teraz łatwo porównywać) to go nie poważam, nie wierzę. Sartre był medialnym fenomenem na czasy swojej epoki. Niestety, było to coś więcej niż popularyzowanie, a może to było właśnie to, lecz nie po dziennikarsku lecz jako własne przemyślenia.
Rzuciłam się na Camusa i zakupiłam (promocja klasyki na Publio) trzy jego książki, prócz „Dżumy”, ktora gdzieś jest wciśnięta w mojej bibliotece. Może jednak powinnam zakupić czytnik, zamiast ściągać na ipada, jednak ciagle jeszcze jestem nieprzekonana.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 03.09.2018 07:37 napisał(a):
Odpowiedź na: To tylko moje wyobrażenia... | Anna125
Chomiku, jestem ciekaw, co Ty na to?

Na jednej z fejsbókowych grup o pseudonauce wrzucono 3 cytaty (zdjęcia z książek w oryginale, z tłumaczeniem OPa) z Wittgensteina, którego tak cenisz, i szczerze - dla mnie jest to głęboko niepokojące...:

"Mając na względzie to, że książki są do czytania a nie do konsultowania, odrzucam akademicką tradycję umieszczania stron w stopce" ["The Technological Society"]
"(...)zatem nie podaję żadnych źródeł, bo uważam za bez znaczenia fakt, czy ktoś inny nie pomyślał wcześniej o tym, o czym obecnie myślę" [Tractatus logico-philosophicus (Wittgenstein Ludwig) ]
"Ujawniono mi to kiedyś w jednym ze snów" ["The Divine and the Human"]
Użytkownik: Anna125 04.09.2018 23:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Chomiku, jestem ciekaw, c... | LouriOpiekun BiblioNETki
Co ja na to, jeszcze nie wiem, ponieważ nie rozumiem?
Na szybko myślę tak, Wittgenstein był bardzo logicznym i racjonalnym „facetem”. Nie nadążali za nim wielcy jego świata, cóż więc powiedzieć może ktoś, kto go zacytuje odnosząc do konkretu i interpretując podług swoich przekonań. Brak zewnętrznego kryterium, zamiast tego indywidualny uzus.

Prostota jego cytatów jest złudna, trzeba prześledzić ciąg, ktory doprowadził go do konkluzji. Wittgensteinów w ogóle (moim zdaniem, tzn. podzielam opinię mądrzejszych ode mnie) jest dwóch: ten z Traktatu, przerwy w publikowaniu i z Dociekań. Ten pierwszy sądził, że możliwym jest opisanie świata przy pomocy logiki, ten drugi zmagał się z opisem zjawisk psychicznych, najprostszych - co opisuje osoba mówiąca o swoim bolu np. głowy, ręki, skąd wiemy, że mój „ból” oznacza to samo co Twój, przecież Twojego nie znam, nie odbieram.
Mój profesor powiada, że każda jego myśl, konkluzję można analizować bez końca, zważ jak cienkie w gruncie rzeczy są jego książki.

Gdybym miała, na gorąco, odnieść się do zamieszczonych przez Ciebie cytatów to powiedziałabym:
1/ Nie znam kontekstu, czyli co po czym. Wittgenstein wyprowadzał swoje myśli, zaczynał od najprostszej konstatacji i ją rozwijał. Mamy w cytacie dwa pojęcia:czytanie i konsultowanie. Czytanie to poznawanie punktu widzenia innej osoby, wiele punktów widzenia prowadzi do uzgadniania znaczeń, jednakże dotyczy to jedynie określonych zdań, reszta jest nieweryfikowalna, i w pierwszym okresie uznawał, ze w związku z tym „bez znaczenia”, nie w sensie, że nie istotna lecz niemożliwa do rozstrzygnięcia, uzgodnienia, czy prawda, czy fałsz, również czym jest, jaka. Na przykład „czuję”, „widzę”.
W związku z tym konsultacja nie ma sensu, jeśli nie ma zewnętrznego, obiektywnego kryterium to mamy do czynienia z dwoma, odrębnymi postrzeganiami, co więcej nie jesteśmy w stanie nawet ustalić różnic, podobieństw, ponieważ nie mamy wzorca z Sévres. Natomiast jeśli mamy linijkę to sprawa przedstawia się inaczej.
2/ Tu podobnie jak w 1/
3/ Wittgenstein był osobą głęboko wierzącą lecz jednocześnie uznawał to za wykraczające poza sferę języka, nie poddającą się jemu.

A co to znaczy - „z tłumaczeniem OPa”?

Nie niepokój się tzn. zmartwienie podzielam lecz tak to się dzieje. To znak każdych czasów, bąbel czegoś, co gromadzi się wywołane zupełnie czymś innym. Zwróć uwagę na to, że idee Marksa wykorzystał komunizm, Nietschego na sztandarach niósł nazizm, postmodernizm i strukturalizm zbudował gmach indywidualizmu i wolności. Wybiera się strzępy i powstają narracje ideologiczne. Przyczyny leżą gdzie indziej.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 22.10.2018 09:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Z okazji Ciszej proszę...: Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać (Cain Susan) chętnie polecę Ci kupioną przeze mnie niedawno Introwertyzm to zaleta czyli Jak prosperować w ekstrawertycznym świecie (Laney Marti Olsen) - książka zgapiona ze źródła tego zestawienia, bardzo celnego moim zdaniem (to właśnie po nim i paru rozwinięciach przyjąłem do wiadomości swój introwertyzm i w sumie go zaakceptowałem ;) ): http://carlkingdom.com/10-myths-about-introverts
Użytkownik: Marylek 22.10.2018 12:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Z okazji Ciszej proszę...... | LouriOpiekun BiblioNETki
O, dzięki. Tej pozycji nie znałam.
Użytkownik: misiak297 09.12.2018 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
A poza tym "spornym" motywem (choć przecież książka się kończy na domniemanym ujęciu sprawcy - panna Marple pyta, czy prowadzący śledztwo pozwoli sprawcy odejść, a on się reflektuje i stwierdza, że nie) jak oceniasz "Hotel Bertram"? Mnie uderzyło, jak to wyprzedzająca swoje czasy książka - dziś jest takich wiele na kryminalnych półkach: prywatna historia, a w tle jakiś spisek, często działalność zorganizowana. Bardzo podobały mi się też postaci Bess i Elwiry oraz opis atmosfery hotelu.
Użytkownik: Marylek 09.12.2018 23:27 napisał(a):
Odpowiedź na: A poza tym "spornym" moty... | misiak297
Dla mnie słowa a czyny to dwie różne sprawy. Książka jest, według mnie, bez zakończenia, a to duży minus w przypadku kryminału. Czy autorka, która przez całe życie specjalizowała się w wymyślaniu skomplikowanych intryg, nie mogła dopisać strony lub dwóch? Usiłowałam rozszczepić ostatnią kartkę, pewna, że mi się strony skleiły, że musi tam być coś jeszcze! Ech...

Ta działalność zorganizowana trochę nie pasuje mi do Christie. I jest tak jakoś pospiesznie podsumowana pod koniec. Są w tej książce dobre postacie, ale takie zawsze znajdą się u Agatki. Poza tym strasznie długo wszystko się rozkręca. Na początku opisy hotelu, sposobu jego działania, specyfiki gości wydają się ciekawe, ale jest tego, jak na mój gust, nieproporcjonalnie dużo. Agatha jest zwykle skondensowana, przynajmniej w porównaniu z dzisiejszymi kryminałami, a w dość krótkim "Hotelu Bertram" są dłużyzny. Przeczytać można, ale bez zachwytu.
Użytkownik: misiak297 10.12.2018 11:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie słowa a czyny to... | Marylek
Jasne, te szpiegowskie wątki Christie chyba po prostu nie wychodziły. Jednak mi się podobał "Hotel Bertram" (nie zachwycił, ale podobał) właśnie dlatego, że poczułem się zaskoczony, jakie to prekursorskie, nawet jeśli niewybitne. "Hotel Bertram" należy do ostatnich książek Christie - one zwykle pozostawiają coś do życzenia, ale z drugiej strony ona w tych ostatnich książkach w pewnych aspektach pokazywała całkiem nową jakość swoich kryminałów.
Użytkownik: misiak297 25.12.2018 22:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Widzę, że "Kieszeń pełną żyta" oceniliśmy podobnie. Nie wydaje Ci się, że w tym kryminale jest coś prekursorskiego? Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. W dzisiejszych kryminałach to nie dziwi, ale jak na kryminał z lat bodaj 50 - jest to coś nowego. A poza tym Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu jest dla mnie przejmująco smutna.
Użytkownik: Marylek 27.12.2018 10:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Widzę, że "Kieszeń pełną ... | misiak297
Wyliczanka u Agatki akurat mnie nie dziwi :) No i, biorąc pod uwagę kategorie dzisiejsze, to bezczeszczenie było wyjątkowo łagodne. Natomiast pomysł jest jak najbardziej współczesny i sądzę, że można go istotnie nazwać prekursorskim. Z tym, że współczesny autor rozbudowałby książkę o dodatkowe 300 stron. To naprawdę bardzo dobra książka jest.
Użytkownik: ktrya 27.12.2018 01:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień 135. Lekkie... | Marylek
Co do Tochmana i stwierdzenia, że nie ma gatunku zwierząt, by tak okrutnie zachowywało się względem jakiegoś wroga. Nie wiem, jakie Tochman praktyki opisuje, ale u Zadie Smith czytałam, jej wyrywki książki o życiu owadów (Seks na sześciu nogach: Kto bzyka w trawie (Zuk Marlene)), jakie to brutalne i bezlitosne względem siebie stworzenia... Całkowicie zmieniłam dotychczasowe zdanie, że człowiek jest najgorszą bestią, zdolną do wymyślania najokrutniejszych praktyk - nie jest. To tkwi w naturze.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 27.12.2018 07:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do Tochmana i stwierdz... | ktrya
Ja dokładnie takie samo wrażenie odniosłem przy "kazaniu" Darryla van Horne'a w Czarownice z Eastwick (Updike John), gdzie na kilku ładnych stronach skupia się on na przytoczeniu opisów wielu naprawdę ohydnych, okrutnych (z ludzkiego punktu widzenia), aczkolwiek całkowicie "naturalnych" działań stworzeń innych niż człowiek - akurat w książce jest to ironiczny przyczynek w temacie "jakiż cudowny i piękny świat stworzył dla nas dobry Bóg" - ale w powyższym temacie także się nadaje.
Użytkownik: Marylek 27.12.2018 11:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do Tochmana i stwierdz... | ktrya
Być może to prawda, ze tkwi w naturze. My, ludzie chlubimy się tym, że stworzyliśmy cywilizację. Ale ta nasza cywilizacja, a szczególnie zachowania kulturowe, to tylko pozłotka - wystarczy lekko podrapać i zejdzie. A co dopiero, gdy wydarzy się kataklizm taki jak wojna. Konwenanse puszczają i biologiczne prawa przetrwania okazują się najsilniejsze.

No i wydaje mi się, że jest różnica, pomiędzy działaniami instynktownymi, wymuszonymi przez naturę, jakkolwiek okrutne by nam się nie wydawały, a niepotrzebnym okrucieństwem wydeliberowanym przez człowieka tylko dla zaspokojenia jego własnych upodobań. Dodajmy do tego technologię, jaką dysponuje człowiek. Siłą rzeczy, żadne zwierzę nie wymyśliło broni masowego rażenia i nie zastosowało jej do wybicia grupy przedstawicieli własnego gatunku, tylko dlatego, ze mieli oni jakieś inne poglądy. Nie wymyśliło skomplikowanych narzędzi tortur, które można potem zadawać publicznie, ku uciesze innych zwierząt. Nie wymyśliło obozów zagłady. A seks, jakkolwiek okrutny by nie był, służy jednak przedłużeniu gatunku. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

A książkę o owadach dodałam sobie do schowka, gdybym się kiedyś natknęła, chętnie przeczytam.
Użytkownik: ktrya 28.12.2018 00:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Być może to prawda, ze tk... | Marylek
Przychodzi mi na myśl "Kultura jako źródło cierpień". Czy nasze okrucieństwa, straszniejsze niż te w naturze, nie wynikają właśnie z tego, że żyjemy w kulturze, która ogranicza nasze naturalne, pierwotne instynkty (m.in. popęd śmierci)? Dlatego są cywilizacyjnie potworniejsze.
Użytkownik: Marylek 28.12.2018 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Przychodzi mi na myśl "Ku... | ktrya
To jest możliwe, jak sądzę. Cywilizacje, które budują kolejne ludy, to nie jest samo dobro...
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: