Dodany: 12.07.2010 16:17|Autor: Aithne

Czytatnik: Hon no mushi

Rani Manicka


Nie wiem, czy Empik w jakiś sposób monitoruje książki, których ludzie szukają na ich stronie lub dodają do schowka. Mam niejasne wrażenie, że tak, bo nieraz książki, na których bardzo mi zależało, ni z tego, ni z owego pojawiały się w katalogu. Tydzień temu znów spotkała mnie taka niespodzianka. W "Nowościach" zauważyłam "Japońską Parasolkę" Rani Manickiej, a po kliknięciu - bez większych nadziei, mechanicznie... - jej nazwiska odkryłam, że wydawnictwo Albatros wydało "Matkę Ryżu"! Moja radość sięgnęła zenitu gdy odkryłam, że pojawił się również "Chłopiec z latawcem" Khaleda Hosseiniego. I jedna, i druga książka figuruje w moich polecankach chyba od samego początku, i niezbyt cieszyło mnie to, że nie mogę ich dostać. Ale w końcu się doczekałam!
Hosseini leży jeszcze przy łóżku, nawet nie rozpoczęty. Za to obie panie Manickie zostały pochłonięte w ciągu ubiegłego tygodnia. Może moje opinie nie będą zbyt przemyślane, bo jestem ciągle "na świeżo" po lekturze, ale...


Matka Ryżu (Manicka Rani)

Powiem wprost: książka była dobra, oceniłam ją na 5, ale mimo tego jestem nią rozczarowana.
Może dlatego, że jeśli coś wyświetla się w moich polecankach od 2 czy 3 lat i ma mi się spodobać na 95%, oczekuję, że zwali mnie z nóg.
Czy zwaliło? Cóż, jak już mówiłam, książka była dobra, a nawet bardzo dobra. Postaci żywe, fabuła ciekawa, momentami wstrząsająca - nie mogłam przejść do porządku dziennego nad tym, że Japończycy zabrali Mohini... I to tak na sam koniec, kiedy była już prawie bezpieczna. Żal mi było biednej Dimple. Starzejącej się, tracącej energię Lakszmi. O Mui Tsai już nie wspomnę. Ale w tym wszystkim ukryte jest też to, co w tej powieści bardzo, bardzo mi się NIE podobało.
A mianowicie: czy pani Manicka nie mogła pozwolić, żeby choć JEDEN z jej bohaterów był w życiu szczęśliwy?
Zaczynało się tak pięknie. Lakszmi, która orientuje się, że została oszukana, ale w zasadzie jej to nie przeszkadza. W pewnym sensie nawet cieszy się, że jej mąż nie jest bogaty, że nie mieszka w pałacu, bo tworzenie czegoś od podstaw jest dużo bardziej interesujące... Jej dzieci, czwórka pięknych i dwójka wprawdzie brzydkich, ale przez to rozczulających matkę, niepewną ich (zwłaszcza córki) przyszłości. A potem umiera Mohini. I, co podkreślają wszyscy bohaterowie, to wydarzenie jest przełomem dla rodziny. Lakszmi zaczyna wariować. Aja wpada w coś na kształt depresji. Lakszmana do końca życia boryka się z wyrzutami sumienia. A potem bierze ślub z Rani (swoją drogą, ciekawa jestem, czemu najbardziej negatywną bohaterkę powieści autorka nazwała swoim imieniem...) i jest coraz gorzej. Z piątki ocalałych dzieci Lakszmi przynajmniej troje jest głęboko nieszczęśliwych. Lalita, stara panna, wbrew pozorom wydaje się najszczęśliwszą z nich wszystkich. O mojej ulubionej bohaterce, Annie, nie wiemy od pewnego momentu nic, co też mam autorce za złe. Jej mąż ją kochał, więc możliwe, że jej jednej życie dobrze się ułożyło. A to, oczywiście, nie pasowało do koncepcji książki, która przedstawia tylko ludzi smutnych, złamanych, popełniających błąd za błędem...

Odetchnęłam trochę, kiedy do akcji wkroczyła Dimple. No, pomyślałam, wreszcie jakiś optymistyczny akcent. Reinkarnacja Mohini. Jej ciotka zginęła, kiedy miała 14 lat, ale odrodziła się i tym razem życie ułoży jej się inaczej. I... Och, rzeczywiście, ułożyło się "inaczej", ale bynajmniej nie lepiej. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Manicka to zrobiła. Zupełnie. Dlaczego nie mogła sprawić, żeby bratanica Mohini miała udane życie. Bo Dimple została przez autorkę zwyczajnie skopana, zniszczona, i to w naprawdę okrutny sposób. A mi opadły ręce. Dlaczego? Po co? Dzieci Lakszmi nie, rozumiem, ale czemu nie chociaż wnuczka?
Można powiedzieć, że przecież jest jeszcze Niśa, że może jej się udało, może była szczęśliwa. Może. Ale czy dziewczynka, która traci pamięć w wieku 7 lat, przez lata spotyka się z chłodem ze strony ojca, a gdy zostaje sierotą dowiaduje się, że robił to, bo miał zapędy pedofilskie, a przy okazji pośrednio zamordował jej matkę, może żyć szczęśliwie? Nie sądzę. Niestety.

Chciałam dać "Matce ryżu" 6, ale nie mogę. Ta książka jest za depresyjna. Coś jak "Sto lat samotności" - tyle że tam fabuła była mniej istotna niż sam sposób opisu, a tu jest w powieści najważniejsza...


Japońska parasolka (Manicka Rani)

Książka, dla odmiany, niedepresyjna. Parwati, główna bohaterka, radzi sobie w życiu dobrze. Jest inteligentna, skromna, nie ulega instynktom, które mogłyby ją zniszczyć. Jej mąż jej nie kocha - trudno. Jest mu wierna i uczciwa. Za to po jego śmierci przeżywa romans, który jest czymś w rodzaju zadośćuczynienia za mało uczuciowe życie małżeńskie. Nawet to, że jej ukochany ostatecznie ginie, nie wprawia czytelnika w smutny nastrój. Bo przecież kochała. Przeżyła to, o czym marzyła. A czytelnik wie, że to się na dłuższą metę nie mogło udać...

Z początku byłam tą powieścią zachwycona i zamierzałam ocenić ją wyżej niż "Matkę Ryżu". Ale niestety, jest w niej parę zgrzytów, przez które postawiłam jedynie 4,5.
Po pierwsze - Maja. Kucharka, szamanka, przyjaciółka Parwati. Z początku lubiłam jej postać, taką tajemniczą i ludową... Ale Manicka przegięła. Wywód Mai na temat tego, że za 100 lat pojawi się coś takiego jak globalizacja, a potem, żeby zyskać ropę, ludzie wymyślą modny termin "terroryzm", po prostu mnie zniesmaczył. Nie pasowało to ani do postaci, ani do fabuły... Do niczego. Po prostu autorka wcisnęła własne przemyślenia w usta kobiety, która żyła na początku XX wieku. Moment, w którym Maja poradziła komuś, żeby nie dał wyciąć sobie śledziony, bo tam jest zgromadzona energia ciała i ona, Maja, ma dla śledziony lepszy plan, przeraził mnie. Szamanka jest opisywana w sposób tylko i wyłącznie pozytywny, jako kobieta posiadająca tajemną wiedzę. Mam rozumieć, że rezygnowanie z koniecznej operacji na rzecz ziółek i tajemniczych zabiegów jest pozytywne?
A po drugie, błędy rzeczowe. Niby niewielkie, nie przeszkadzają fabule i zwykły czytelnik pewnie by ich nie zauważył, ale, cóż - japonistyka robi swoje z człowiekiem...
A więc: zwrot giri-ninjo, który wg autorki oznacza "obowiązek wobec żony, dzieci, rodziców". Nieprawda. To, o czym pisze autorka, to samo giri. Ninjo natomiast to uczucia, namiętności, wszystko to, co wypływa z ludzkiego serca. Giri-ninjo to poczucie rozdarcia między jednym a drugim, konflikt między obowiązkiem, a uczuciami.
"Piętnasty sierpnia. Cesarz Hirohito został zmuszony ogłosić przez radio, że nie jest Bogiem. Japonia <<zniosła to, co jest nie do zniesienia, i wycierpiała to, czego ni sposób ścierpieć>>"
Bzdura. Zupełna. Tzw. "deklarację człowieczeństwa" cesarz wygłosił dopiero 1.01.1946. 15.08 Japonia tylko skapitulowała. Nie mówiąc o tym, że jeśli już, to "bogiem", nie "Bogiem". Japończycy wierzą w najróżniejsze rzeczy, ale akurat monoteizm się u nich nie przyjął.
Nie żeby to były wielkie błędy, ale... Wydaje mi się, że jak ktoś o czymś zaczyna pisać, to powinien robić to porządnie. A jeśli nie ma pewności, czy ma rację, to niech to po prostu pominie. Tych błędów nie powinno być.
No i do tego dochodzi to, czego nie znoszę najbardziej, czyli Japonia jako cudowna, nieodgadniona, tajemnicza wyspa. Nawet język autorki zmieniał się, gdy tylko zaczynała pisać o ojczyźnie generała Hattoriego. To ekscytowanie się gejszami... Nie lubię czegoś takiego. Robienia z Japonii jakiegoś dziwu nad dziwami. Malezja jest dla mnie o wiele bardziej egzotyczna, więc podkreślanie niezwykłości Japonii jest wg mnie zupełnie pozbawione sensu.
Sumując to wszystko: 4,5. Ach, jeszcze jedno - opis na tylnej okładce kłamie, książka wcale nie jest podobna klimatem do "Wyznań gejszy"

Następny w kolejce czeka Hosseini. A może najpierw skończę "Czas czerwonych gór"? Czytałam i przerwałam w połowie, żeby przeczytać Manicką...

A najlepszą powieścią Rani Manickiej i tak pozostanie dla mnie "Dotknięcie ziemi"!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2348
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: nikeska 02.10.2016 14:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, czy Empik w jak... | Aithne
Ad. "Matka ryżu" Rani Manickiej

Mnie się wydaje, że jeśli tylko będzie nowe zainteresowanie tą powieścią, autorka dopisze ten rozdział o Annie. Jego brak wydał mi się tak oczywisty! Odczułam go wręcz boleśnie, i widzę że nie tylko ja.
Serio, myślałam że w mojej książce brakuje kartek!(a raczej plików, bo siedzę w audiobookach) aż szukałam egzemplarzy pdf w internecie. Kilka stron o Annie miało rozświetlić ten ponury świat; byłam pewna że nastąpi na sam koniec, słodka wisienka po dzbanie gorzkich ziółek. Chcemy wiedzieć w szczegółach, jakie wspaniałe życie zgotowało jej niespotykanie dobrane małżeństwo!
Bardzo trafne streszczenie, Aithne, a Twoje czytelnicze odczucia dzielę też na pewno nie tylko ja. "Sto lat samotności" też przyszły mi do głowy nie raz!
Jeszcze mam uwagę nt. Rani. Jej obecność miała dla mnie jedną zaletę. Znając już od innych bohaterów prawdziwą wersję wydarzeń, szczerze się ubawiłam przy jej opowieściach (zwłaszcza pierwszych). A to kłamliwa jędza!
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: