Dodany: 11.07.2010 16:25|Autor: in_dependent

Gaumardzios! Na zdrowie!


Podczas pierwszych letnich dni odbyłam niezwykłą podróż, co prawda kosztującą mnie nieco wysiłku, skupienia, samozaparcia, ale zarazem cudowną, ekscytującą i niezapomnianą.

Wyruszyliśmy skoro świt, bo przecież droga miała być długa i nużąca.

Pierwszy naszym oczom ukazał się kraj pełen kontrastów. Nowoczesne rafinerie rozprowadzające ropę naftową, ograniczoną przestrzenią baryłki, statkami do wszystkich zakątków świata, jednocześnie pozwalające jej płynąć niczym życiodajna woda rurociągami do całej Europy i Azji. A nad rurami górujące strzeliste minarety, z których wzywa się wiernych do modlitwy. I wierni przychodzą, całe 92% narodu stawia się na takie wezwania, modli się, żyje zgodnie z duchem islamu, jest symbolem skostniałej tradycji. Kraj złożony ze zlepków kilku kultur - tureckiej, perskiej, udińskiej, hinalugijskiej, nachiczewańskiej - istnieje jakby wbrew prawom fizyki, ale ma się dobrze.

Zdezelowaną ładą, dusznym pociągiem, klaustrofobiczną marszrutką, starym motorem, nieekologicznym autobusem, siłą własnych nóg - obojętne czym, byle dalej, byle do drugiego celu podróży. Witają nas ośnieżone szczyty gór, które przygniatają mocno do rzeczywistości, uświadamiają, jacy mali być musimy wobec wielkości wszechświata. Na każdym kroku kościółki, zupełnie jak te greckie czy bułgarskie - małe prawosławne cerkwie, ale proste, tradycyjne, bez rosyjskiego przepychu. W każdym domu grzmią echa wojny, wylewają się pretensje do Rosji, a chwilę, za moment powraca wspomnienie wielkiego wodza - Wissarionowicza Stalina. Jeszcze kilka godzin dyskusji przed nami za suto zastawionym stołem, jeszcze kilkanaście toastów, góra jedzenia, którą trzeba pochłonąć i już, już można udać się dalej. Wycelować po raz ostatni.

Piękny kraj, z wielką górą jako symbolem i wielkim mitem jako narodową tradycją. Góry nie ma, nie należy już do terytorium państwowego, ale mit pozostał. Mit, iż ziemia ta była świadkiem zakończenia wielkiego biblijnego potopu, a naród to potomkowie przybyłego w Arce rodu Noego. Jako godni następcy biblijnego patriarchy wszyscy muszą dawać przykład bliźniemu, a przez to i całemu światu. Pragną nade wszystko pomagać, być przewodnikami, szczególnie dla gości przybywających z całego świata. I trudno jest wykręcić się od ich pomocy, wręcz nie można, a na pewno nie powinno się odmawiać. Nawet jeśli pokrzyżować to ma nasze plany. Taki nieco wrażliwy, obrażalski, ale mocno doświadczony to naród.

Azerbejdżan, Gruzja i Armenia. Kaukaska triada. Postkomunistyczne republiki. Tereny pogranicza Europy i Azji.

Różnie możemy nazwać te kraje. Łączy je bardzo wiele, a jeszcze więcej dzieli. Wciąż odwołujące się do historii swego regionu, swego kraju, tworzące niesamowite mity, a potem tę mityczność utrzymujące.

Wszystkie trzy, w przeszłości uciskane, należące do wielkiego ZSRR, tuż po wyzwoleniu z jarzma komunizmu próbowały odbudowywać swą państwowość praktycznie od początku. I próbują po dziś dzień, ale coraz lepiej im to wychodzi.

Podróż, jaką odbyłam z Wojciechem Góreckim w jego książce "Toast za przodków" była wędrówką osobliwą i raczej niespotykaną. Bo kto zwiedzał te wciąż mało popularne kraje (choćby idąc po kartkach książki) z dziennikarzem, który na Kaukazie mieszkał, Kaukaz zjeździł wzdłuż i wszerz, w którego umyśle zagościły miliony opowieści i opowiastek o tamtym regionie, który poznał tamtejsze zwyczaje?

Pan Wojciech pokazał mi egzotyczność, ale jednocześnie surowość Azerów.

(Są surowi do tego stopnia, że uważając się za potomków Mahometa w linii prostej, rody strzegą swojej czystości obyczajowej, kulturowej, za którą odpowiada głowa rodziny, obojętne, czy jest nią mężczyzna, czy kobieta, ale mniej więcej chodzi o to, by muzułmanie wiązali się z muzułmanami, a najlepiej z kuzynami/kuzynkami, bo przecież kto zadba lepiej o małżonka, jeśli nie własny ród? Wtedy wszystko zostaje w rodzinie. Jednocześnie pielęgnują sprzeczny z islamem, pogański kult pirów - miejsc będących szczególnie istotnymi, świętymi, w których od dawien dawna modli się, odprawia obrzędy i dzięki temu zachowuje zdrowie na ciele i duchu).

Poznał z serdecznymi, gościnnymi i kochającymi dobrą zabawę Gruzinami.

(Wyglądają jak kompilacja Polaków z Bałkańczykami - radość, dobre jedzenie, hektolitry wina, wznoszenie toastów za całą rodzinę, za kraj, a wreszcie za cały świat, uporządkowany plan ucztowania, nad którym czuwa swego rodzaju wodzirej, a przy tym otwarte drzwi dla każdego gościa, troskliwość, chęć niesienia pomocy. I to słynne polskie "zastaw się, a postaw się". Z Polakami łączy ich również niechęć do Rosjan, pamiętliwość historyczna, czynienie z narodu męczennika, ale dzieli stosunek do uwielbianego przez Gruzinów ich rodaka - Stalina).

Wreszcie zaznajomił ze świadomymi swej historii, niezbyt wylewnymi, ale odpowiedzialnymi i troskliwymi Ormianami.

(Uważają się za poszkodowanych w przeszłości, przede wszystkim przez rzezie, które zdziesiątkowały ich naród, a szczególnie te dokonywane przez Turków, ale też przez brak własnej państwowości. Niezwykle pamiętliwi i przez to podobni do Żydów, żyjący tak jak wyznawcy judaizmu w diasporze, są jednak najstarszym na świecie narodem chrześcijańskim. Gdy Ormianin coś proponuje, zaprasza, nie wolno odmówić, bo wówczas naraża się na szwank jego honor, jego poczucie odpowiedzialności za gościa, który odwiedza jego rodzinny kraj. Kult Arki Noego, liczne religijne płyty wotywne zwane chaczkarami, domy w miastach budowane z tufu wulkanicznego, odosobnione klasztory w górach, zamieszkane przez zdziwaczałych mnichów, dopiero niedawno zbudowane metro w stolicy Armenii - to wszystko świadczy o skostnieniu tego kraju, o skostnieniu narodu, który niechętnie idzie do przodu).

Byłam wręcz nasiąknięta, przepełniona i przytłoczona wiedzą, doświadczeniem oraz lekkością wypowiedzi autora. Jedyne, czego brakowało mi do szczęścia, to kolor - barwne zdjęcia, niekonwencjonalne kadry, naoczna obserwacja kaukaskiego życia. Ale nie można mieć wszystkiego i całkiem możliwe, że fotografie to byłoby już za dużo. Nie dałoby się wypić tego kielicha, a ponieważ byłby kaukaskim zwyczajem w kształcie stożka, to nie moglibyśmy go też odstawić na stół. Proporcje jednak zostały zachowane i radosna, upojona lekturą niczym gruzińskim winem, ale nie wstawiona, mogłam poczynić kolejny krok naprzód. Spróbować odpowiedzieć na wirujące mi w głowie pytanie.

Czy Kaukaz Południowy to jeszcze Europa, czy już Azja (albo: jeszcze Azja, czy już Europa)? Sami mieszkańcy czują, że mieszkają na pograniczu. Część opowiada się za Europą, pozostała część za Azją. Są też tacy, którzy wiedzą, iż żyją na granicy i są wciąż rozrywani.

Gruzini uczynili co prawda wielkie kroki, by nie odłączać się od Europy - pragną wstąpienia do NATO, współpracy z UE - czym wskazali kierunek swego rozwoju, ale pozostałe państwa tkwią w rozerwaniu.
Wojciech Górecki też nie odpowiedział mi na to pytanie, stwierdził w ostatnim rozdziale swej książki, iż granica między kontynentami gdzieś tam jest, ale przebiega "zakosami, łukami, esami-floresami, zostawiając po obu stronach liczne enklawy należące do sąsiada..."*.

Moim zdaniem, nie europejskość czy azjatyckość się tu liczy, ale silna świadomość narodowa, rozwijająca się kultura polityczna oraz otwartość i serdeczność.

A jaka jest Wasza opinia?



---
* Wojciech Górecki, "Toast za przodków", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2010, s. 381.


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1185
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: