Dodany: 10.07.2010 13:09|Autor: sildin
Dziewięć kręgów metra
Postapokalipsa to gatunek stary jak świat i eksploatowany na tysiące sposobów. Hasła takie jak „wojna atomowa”, „garstka ludzkości”, „ostatnie schronienie” i „mutanci” częściej mogą dziś wywoływać znudzenie niż ekscytację. Żadnego z nich nie brakuje w powieści Dmitry'ego Glukhovsky'ego. Ale jest tam także metro.
Metro to dla bohaterów książki synonim całego świata. Kiedy nad Moskwą zawyły syreny ostrzegające przed atakiem nuklearnym, to właśnie w jego tunelach znaleźli schronienie mieszkańcy stolicy. Minęło wiele lat, lecz poziom promieniowania wciąż nie pozwala wrócić na powierzchnię. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie to możliwe. Nie wiadomo, czy ktokolwiek jeszcze przeżył. Ludzie stopniowo zapominają o przeszłości i przyzwyczajają się do życia pod ziemią. Nie oznacza to jednak, że są bezpieczni. Na górze pojawiły się nowe, niezbyt przyjaźnie nastawione formy życia. Artem, młody mieszkaniec jednej z peryferyjnych stacji, podejmuje się wyprawy do serca metra, aby ostrzec o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Przebycie kilkunastu kilometrów tuneli nie będzie wcale tak łatwym zadaniem, jak mogłoby się wydawać…
Glukhovsky żongluje znanymi elementami i nie unika bezpośrednich odwołań do klasyki. Nawiązuje do braci Strugackich (stalkerzy wyprawiający się na powierzchnię po niezbędne dobra), ale i do H.G. Wellsa – jedna z postaci porównuje zepchniętych pod powierzchnię ludzi do znanych z „Wehikułu czasu” Morloków. Mimo pozornej wtórności i zachowania podstawowych reguł klasycznej postapokalipsy, powieść tchnie świeżością. Wszystko za sprawą wizji tytułowego metra.
Rozciągająca się pod Moskwą sieć tuneli to u Glukhovskiego odzwierciedlenie przedwojennego świata w skali mikro. Po załamaniu się centralnej władzy poszczególne stacje przybrały formę miniaturowych państw. Nie brakuje niczego – handlu, dyplomacji ani kontroli celnej. Absurdalna rzeczywistość, gdzie związek kilku dworców nazywany jest mocarstwem, a ludzie pomimo skrajnych warunków życia wciąż są skłonni do toczenia między sobą wojen, jest zarazem tragiczny i komiczny. Główny bohater odbywa iście dantejską podróż, w której obok faszystów z Czwartej Rzeszy pojawiają się komuniści szerzący międzystacyjną rewolucję, sataniści usiłujący dokopać się do piekła czy wreszcie oddający hołd wielkiemu czerwiowi kanibale.
Wszystkiego dopełnia doskonale budowana atmosfera niesamowitości, mistyki i grozy. Ludzie przestali być panami swojego świata i przypominają raczej zalęknione zwierzęta, kryjące się po kątach przed tym, co nieznane. Porzucone dworce i mroczne, niezbadane tunele budzą lęk, a podróż z jednej stacji na drugą często okazuje się nie lada wyzwaniem. Mnożą się legendy, mity i tajemnice. Paradoksalnie, najbardziej przerażającym miejscem jest jednak powierzchnia, bezpowrotnie wydarta człowiekowi. „Metro 2033” horrorem nie jest, ale śmiało mogę powiedzieć, że autor bez trudu odniósłby na tym polu spory sukces.
Książka Glukhovskiego to wreszcie smutna refleksja nad człowiekiem, którego natura w żadnym calu nie zmieniła się po zagładzie. Ludzie, nawet zdziesiątkowani, nie rezygnują z zabaw polityczno-ideologicznych. W „Metrze 2033” jesteśmy gatunkiem na wymarciu, którego koniec jest kwestią czasu i który stracił prawa do zniszczonego przez siebie świata. Bohaterowie nie mogą już nawet wyjść na powierzchnię w ciągu dnia, w obawie przed światłem słonecznym – wspomniane porównanie z wellsowskimi Morlokami nabiera tutaj szczególnej trafności. Jest to wizja jednoznacznie gorzka, a działania bohaterów tylko tymczasowo odwlekają to, co nieuchronne.
Chociaż konstrukcja fabularna powieści jest dość prosta, a przebieg akcji nie zaskakuje zbyt często, nie jest to istotne. Cały wątek fabularny i podróż głównego bohatera należy potraktować przede wszystkim jako pretekst do oprowadzenia czytelnika po moskiewskim metrze. A to z pewnością będzie warte poświęconego czasu.
[recenzja opublikowana wcześniej na portalu cdn.ug.edu.pl]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.