Dodany: 24.11.2017 11:39|Autor: Bibliomisiek

Książka: Syn
Meyer Philipp

4 osoby polecają ten tekst.

Historia przemocy


Żyjemy na szczęście w czasach, kiedy przekłady literatury zza oceanu docierają do czytelników stosunkowo szybko, więc cieszy fakt, że krótko po laureatce Pulitzera 2014 ("Szczygieł" Donny Tartt) trafił do mnie finalista z tamtego roku. Czekałem na tę książkę, bo tematyka historii Pogranicza – a rzecz dzieje się w Teksasie na przestrzeni stu osiemdziesięciu lat – jest mi szczególnie bliska. Interesujące, że autor nie urodził się w Teksasie: mieszka w Austin od 2005 roku.

Ta książka to rodzinna saga, lecz nie taka jak inne sagi. Oparta została, niczym symfonia, na trzech przeplatających się wątkach, z których każdy mógłby funkcjonować oddzielnie, ale splecione razem potęgują znaczenia, wypełniają treścią wspomnienia, naświetlają wydarzenia i ludzi z różnych perspektyw (również w sensie czasowym), z bliska i z oddali. Spierają się o dziedzictwo pokoleń. A dziedzictwo to jest przesiąknięte krwią: i tą obficie przelaną, i tą przekazaną potomnym. Nie może być inaczej w krainie wydartej w blisko półwiecznym boju prawowitym właścicielom, gdzie ponadto żyją ze sobą dwie narodowości – Amerykanie i Meksykanie – pozostające od dawna, bo od wojny z lat 40. XIX wieku, w stanie bardzo chwiejnego zawieszenia broni, naznaczonego wzajemną nieufnością i odruchową przemocą. O historii tej krainy opowiada patriarcha rodu Eli McCullough, urodzony w 1836 roku. Jego narracja, nagrana krótko przed śmiercią w wieku lat stu, stanowi jeden ze wspomnianych "symfonicznych" motywów. To opowieść o korzeniach Teksasu, fenomenalnie przedstawiająca społeczność Komanczów, wśród których Eli jako młody chłopak spędził istotną część życia. To także klasyczny bildungsroman i portret człowieka, który dzięki niebywale silnej woli stworzył wielkość swojej rodziny i odcisnął na jej członkach tak silne piętno, że odczuwalne jest jeszcze siedemdziesiąt lat po jego śmierci. Ta sama na wskroś teksaska twardość ma też, co doskonale widać w powieściowych wypadkach, wymiar zarówno budujący, jak i niszczycielski. Bo wzrost znaczenia jednych zawsze odbywa się kosztem innych.

O dramacie tych, którzy nie wyrażają zgody na ów krwawy fundament potęgi, opowiada dziennik syna Eliego, Petera. Zamykające się w latach 1915-17 zapiski to świadectwo wrażliwca i intelektualisty, który wiążąc się z cudem ocalałą ofiarą masakry próbuje podświadomie odkupić rodzinne winy. Ne da się przy tym nie zauważyć, że Peter jest chodzącą emanacją przedwcześnie i tragicznie zmarłego stryja z początku powieści, a finał tego wątku stanowi swoistą, mimowolną, ale nie mniej przez to symboliczną, pomstę meksykańskich bohaterów powieści – coś w rodzaju przypadkowej sprawiedliwości dziejowej.

Ten wątek nierozerwalnie wiąże się z trzecim, współczesnym, najmniej może obfitującym w ekscytujące wydarzenia, ale wiarygodnie odmalowującym końcowy etap przemiany kraju hodowców bydła w stan usłany odwiertami ropy naftowej, z czasem zresztą wysychającymi. Obrazuje on szczególnie mocno mentalność, której eksploatacyjna zaciekłość powoduje prędzej czy później jałowość ziemi. Tak stało się z żyznymi niegdyś i porośniętymi trawą przestrzeniami Teksasu, które na oczach kolejnych pokoleń obróciły się w półpustynie, tak później odkryto i wydrenowano do dna złoża roponośne. Pozostała tylko nostalgia za dzikością dawnych czasów.

W pewnym sensie to powieść o dojrzewaniu, przy czym dojrzewa cały Teksas. Spina opisaną na wiele sposobów przeszłość teksaskiej ziemi ze współczesnością, w czym bliski jest Larry'emu McMurtry'emu (jakkolwiek korzysta z odmiennych konstrukcji fabularnych). Rozlicza się z jej mitami i wpisuje je we współczesną perspektywę. Wszak zmieniają się epoki, a geny pozostają te same.

"Syn" jest więc również powieścią rozliczeniową. Jeden z kamieni węgielnych amerykańskiej tożsamości stanowi przemoc – i Philipp Meyer bez ogródek to pokazuje. Czy sięgając do udanie zaadaptowanej poetyki Cormaca McCarthy'ego, czy w gorzkich rozważaniach Petera McCullougha, rozprawia się z romantycznym mitem podboju Zachodu i owianą nimbem heroizmu historią Teksasu. W tym sensie jego powieść jest próbą oddania sprawiedliwości ofiarom ekspansji – zarówno Indianom, którzy żyli na tej ziemi "od zawsze", jak i Meksykanom, którzy byli tam sporo przed Amerykanami.

To także powieść psychologiczna, skupiona na relacjach rodzinnych, ze szczególnym uwzględnieniem relacji międzypokoleniowych. Bo rodzina jest podstawową komórką społeczną przekazującą dziedzictwo – mity, wzorce zachowań – w którym odnajdują się (bądź nie) kolejne pokolenia. Zastanawiające przy tym, jak różni się odbiór tych samych postaci przez czytelników. Moją największą sympatią cieszył się najbardziej tragiczny Peter. Ale spotkałem opinie, że właśnie on irytuje albo że zgoła żadna z postaci nie budzi sympatii. Być może właśnie te rozbieżności stanowią świadectwo, że członkowie rodziny McCullough są po prostu ludzcy, pełni grzechów, zaniechań i słabości – od słabego charakteru po skłonność do przemocy. Ale też determinacji, skądinąd nie zawsze w słusznej sprawie. Może właśnie są tacy jak my sami?

Poza całą tą złożonością kunsztownie wycieniowanej literackiej konstrukcji, a muszę o tym wspomnieć, powieść Meyera niesie też ze sobą na wskroś realistyczny obraz codziennego życia plemienia Komanczów. Opis nasycony przykuwającymi uwagę szczegółami, naturalistyczny, ale w jakiś spontaniczny, nie-efekciarski sposób, a przede wszystkim wypełniony rzadko spotykaną w literackim wizerunku Indian prawdą emocjonalną. Jest w pewien sposób tętniącą autentyzmem rewizją wyidealizowanego do bólu "Tańczącego z Wilkami". Opartą na podobnym szkielecie (stąd wrażenie celowej polemiki), ale pozbawioną jego powierzchowności. Tu Komancze naprawdę przerażają i naprawdę fascynują. I na swój sposób są wielcy. I budzą litość. I nie ma w tym jednej fałszywej nuty.

Po lekturze "Syna", ze wszystkimi jego zawiłościami i emocjami, jestem w stanie zrozumieć, co skłoniło tłumacza (Jędrzej Polak, niegdyś tłumacz "Rączych koni") do nadania przekładowi własnej dedykacji – Mojemu Ojcu. W tej powieści przeszłość i teraźniejszość, i następujące po sobie pokolenia, spotykają się jak rzadko w której.


[recenzja opublikowana na moim blogu i lubimyczytac.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1098
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: miłośniczka 27.11.2017 12:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Żyjemy na szczęście w cza... | Bibliomisiek
Chyba rzeczywiście warto zwrócić na tę pozycję uwagę. Dzięki za ten tekst. Do schowka.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 28.11.2017 10:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Żyjemy na szczęście w cza... | Bibliomisiek
"Syn" czeka na mojej półce dokładnie rok i dwa dni - od ostatnich targów książki historycznej (UWAGA: w ten weekend kolejne w Arkadach Kubickiego!). Piszesz jednak "fenomenalnie przedstawiająca społeczność Komanczów" - a tu od miesiąca czeka również prezent imieninowy: Imperium księżyca w pełni: Wzlot i upadek Komanczów, najpotężniejszego indiańskiego ludu w historii Ameryki Północnej (Gwynne S. C.) - może warto wpierw przeczytać tę książkę historyczną, aby mieć pełniejszy obraz?
Użytkownik: Bibliomisiek 29.11.2017 21:02 napisał(a):
Odpowiedź na: "Syn" czeka na mojej półc... | LouriOpiekun BiblioNETki
One się bardzo dobrze zazębiają, a kolejność chyba dowolna :) Przy czym Gwynne popełnił książkę fascynującą.
http://zaokladkiplotem.pl/2015/10/s-c-gwynne-imperium-ksiezyca-w-peni.html
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: