Dodany: 16.11.2017 11:44|Autor: RenKa76

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Warkot
Rybski Jarosław

1 osoba poleca ten tekst.

Tymczasem we Wrocławiu...


Zawsze mam kłopot z debiutantami. Jak ocenić książkę, do czego porównać, napisać, że jest lepsza czy gorsza – ale od czego? Dziesiątą publikację autora ocenić łatwo: pisze się, że tendencyjna, że nie potrafi już zaskoczyć, albo wprost przeciwnie – wychwala się pod niebiosa styl, ciągle nowe pomysły czy niesłabnące nigdy poczucie humoru. A u debiutanta? Porównywać do kolegów po fachu trochę nie fair, do jego samego nie ma jak, bo to pierwsza książka. Wyznaczyłam więc sobie kryterium tyleż proste, co logiczne – albo mi się podoba, albo nie; albo się dobrze czyta, albo nuda. Z takim nastawieniem sięgnęłam po „Warkot” Jarosława Rybskiego.

Lata pięćdziesiąte do lekkich tu nie należały. Wojna niby się skończyła, ale że Wrocław – jak wieść głosi – poddaje się ostatni, przypomina on archipelag; obok zamieszkanych wysepek rozciąga się morze ruin, gruzu i miejsc, gdzie lepiej po zmroku nie łazić. W najlepsze trwa przebudowa Festung Breslau w miasto Wrocław. Otwiera się wyższe uczelnie, kina i restauracje (w których króluje jazz), na ulicach mieszają się języki, bo pełno tu repatriantów, ludności napływowej, autochtonów i studentów z całego kraju. A nad ordnungiem czuwają Milicja Obywatelska i wszechwiedzący Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. W takim tyglu łatwo zniknąć. Ale kiedy po raz kolejny ktoś trafia na trupa, nawet niezbyt lotne służby orientują się, że coś się dzieje. Coś niedobrego, bo te wszystkie zwłoki takie… dziwne. Jakby tego było mało, krąży plotka, że po mieście nocami jeździ czarna pobieda (jakieś skojarzenia z legendarną czarną wołgą?) i może to ona ludzi porywa?! W ogóle w tym Wrocławiu jakieś cuda-wianki się dzieją: słupy ognia, łuny nad parkiem, sabotaż w drukarni. Diabeł ogonem mąci? Ale jaki diabeł, diabła nie ma, podobnie jak Boga, o czym głośno krzyczy władza ludowa… Skoro jest zagadka (i zaręczam, że niejedna, a co druga to bardziej zagadkowa), do akcji wkraczają główni bohaterowie – student, milicjant, majster drukarski, profesor oraz pewien starszy pan…

Jarosław Rybski jest wrocławianinem z urodzenia i zamieszkania, co się czuje czytając „Warkot”. Naprawdę wiele pracy kosztowałoby szczegółowe opisywanie miasta, w którym się nie bywa. Książkowy Wrocław tętni życiem. Chylę czoła przed pracą autora – trzeba było długich godzin w archiwach, żeby porównać stare mapy, nazwy ulic czy układ placów sprzed wojny i po niej, nowe nazwy ulic ze starymi. Opłaciło się – czuje się atmosferę miejsca tętniącego życiem i nadzieją ludzi zaczynających wszystko od nowa. Do tego dodać trzeba trafne opisy czasów stalinowskich, smutnych panów z bezpieki, zetempowską młodzież czy kelnerów w restauracjach, którzy wtedy nie krzywili się na pstrykanie palcami… Historyczne tło – jest. Idziemy dalej. Zagadka – jest. I to nie jedna, jak już wspomniałam, ale kilka. Miłośnicy kryminalnych łamigłówek mogą czuć się usatysfakcjonowani, wielbiciele teorii spiskowych też, nawet tacy, którzy wierzą w duchy będą zadowoleni. Serio. Sprawa kolejna – bohaterowie. Mamy tu pełny przekrój społeczeństwa: od gospodyń domowych, przez studentów, milicjantów i tajnych agentów, aż po generałów i wspomnianych już kelnerów. Całe to towarzystwo jest nadzwyczaj barwne, a jak się cudnie niektórzy nazywają! Na przykład Stanisław Szybkowarny (zwany pieszczotliwie Prodiżem), tajny agent Ryszard Znój, student Walenty Zakońpolski, profesor Ochocki (nie mylić z bohaterem „Lalki”) czy tytułowy Janek Warkot ze wsi Czorty. I tak dochodzimy do największej zalety tej powieści – do języka i humoru. Rybski jest tłumaczem, członkiem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, więc język polski to dla niego narzędzie pracy. „Warkot” stanowi mały klejnocik językowy, skrzący się naleciałościami regionalnymi, bon motami, ludowymi powiedzonkami, cytatami z literatury czy piosenek. I ten humor – językowy przede wszystkim, wcale nie nachalny, ale sprawiający wrażenie, że przychodzi autorowi lekko, jakby mimochodem. Cudownie się to czyta, naprawdę.

Mam problem z zaszufladkowaniem „Warkotu” („Warkota” może, w końcu to nazwisko…). Kryminał fantastyczny? Fantastyka kryminalna? Jak zwał, tak zwał, w każdym razie dobra książka na jesienne wieczory – napisana z rozmachem, z humorem. Pozostaje mieć nadzieję, że Rybski pójdzie za ciosem i napisze nowe przygody Gromiła, Warkota i Słupeckiego. Za Słupeckim tęsknić będę szczególnie…


[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu oraz innych portalach]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1317
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: sowa 16.11.2017 13:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Zawsze mam kłopot z debiu... | RenKa76
Omatko, no jak ja to upchnę w schowku?! Tam już naprawdę miejsca nie ma...
Użytkownik: RenKa76 16.11.2017 16:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Omatko, no jak ja to upch... | sowa
W schowku jak w schowku- mnie się drugi regał zaraz skończy :)Dylematy zapalonego czytacza...
Użytkownik: sowa 16.11.2017 16:33 napisał(a):
Odpowiedź na: W schowku jak w schowku- ... | RenKa76
O regałach nawet nie wspominam, już się dawno skończyły, hehe...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: