Dodany: 15.11.2017 21:05|Autor: misiak297

Skrawki życia i ostateczność śmierci


„Po pewnym czasie nie dało mu się już opowiedzieć historii, której bohater na końcu by nie umarł”[1].


Ależ osobliwe bywają ścieżki czytelnicze! Człowiek myśli, że sięga po jedną z wielu powieści. Żeby spędzić z nią czas, przeczytać, porównać z innymi, poukładać wątki (ileż to razy zaczynamy książkę i niemal od razu możemy przewidzieć, jak się skończy!), przeżyć, zapomnieć, zapamiętać zdania, bohaterów, urywki, emocje. Zwykle tak to wygląda. Ale czasem pierwsze strony zaskakują – zaskakują tak bardzo, że trzeba na chwilę przerwać lekturę, zastanowić się, czy naprawdę czytamy, czy może śnimy o tym, że czytamy Przygoda czytelnicza zmienia się w wielką podróż w nieznane. Prowadź, autorze.

Taka niezwykła podróż przytrafiła mi się właśnie przy czytaniu „Śladów”. Zacząłem niezobowiązująco, z sympatią przewracałem kolejne strony. Byłem z „małym żołnierzykiem” Tadeuszem Markiewiczem, kiedy zginął w niemieckiej zasadzce w Łomiankach („Mężczyźni upuszczali broń, osuwali się na kolana, i rozciągali na ziemi, zastygając zaraz w bezruchu, jakby to była taka zabawa, jakby się zaraz mieli podnieść i zapytać, kto wygrał”[2]). Towarzyszyłem pogardzanemu grajkowi Chwaściorowi. Budziłem się raz za razem z Ludwikiem – dwudziestoczteroletnim, siedemdziesięciodwuletnim, trzydziestoczteroletnim – wciąż rozpamiętującym śmierć żony pod gruzami zrujnowanej kamienicy i najszczęśliwszym wtedy, gdy śni (wówczas „jest sobą najbardziej. Jego życie zależy wreszcie tylko od niego, nie od wielkiej historii, przypadków ani rzutów monetą”[3]).

Poznawałem ich po kolei – Eustaszka, któremu dziadek opowiadał o smokach żyjących między wydmami, Świętą Eugenię grzebiącą w ogródku zabite zwierzęta, Franka, który jako mały chłopiec był świadkiem śmierci pięciu mężczyzn i tę śmierć dźwigał ze sobą niemal całe życie („Umierali, kiedy jadł śniadanie, kiedy pił kawę, kiedy stał w zatłoczonym tramwaju i kiedy oglądał film w kinie, nawet wtedy, kiedy przysięgał Mirce przed ołtarzem”[4]), Oskara – ofiarę głupiego przypadku i cudzego okrucieństwa zarazem. Byłem z Teresą Taraj – już owdowiałą – w schronisku w Szczyrku, opowiadała mnie i parze młodych obieżyświatów o swoim małżeństwie. Znalazłem się też na studniówce, gdzie Julia tańczyła z ukochanym bratem. Jechałem z Olem (podczytującym dla szpanu „Buddenbroków”) i starszym małżeństwem w przedziale. Patrzyłem, jak Klaudiusz ucieka przed życiem prosto w ziemię i wreszcie czuje, że istnieje. Wszyscy umarli, prędzej czy później (byłem świadkiem śmierci większości z nich). Każde z nich żyło osobno, a jednak trwali powiązani sieciami często niewidzialnych zależności. Nad nimi istniało „szare niebo, pod którym kruszy się świat”[5]. Są jak żywi i jak martwi. Wszystkich połączyła śmierć – nie ta sama, ale wspólna. Każde z nich – niczym w „Drachu” (z którym powieść Małeckiego może się luźno kojarzyć) – przekonuje się o tym, że życie „Nic nie znaczy i nic nie jest warte”[6]. Ta świadomość jednak nie jest oczywista, ucieka, przykrywana przez codzienność. Bohaterowie tylko w pewnych momentach dopuszczają do siebie tę prawdę – tak jak Tymoteusz uczestniczący w pogrzebie matki:

„Tymoteusz wyobraża sobie, jak czekam, i jeszcze przez chwilę naprawdę rozumie, że nieważne, ile będzie miał jeszcze kobiet, ile pieniędzy zarobi, ile krajów odwiedzi, ile przeczyta książek i ilu followersów zdobędzie na Instagramie, bo i tak zostanie po nim zaledwie kilka bladych śladów. Rozumie to jednak tylko przez chwilę, bo zaraz wszystko wraca: ciało, oddech, kościół, złość, formalności (…) i zaplanowane na następny tydzień spotkania. O mnie zapomina, ma na razie ważniejsze sprawy na głowie”[7].

„Ślady” to właściwie przejmująca powieść o przemijaniu, o jego nieuchronności. O tym, że śmierć jest pewna, że ten koniec świata nadejdzie dla każdego. A przed śmiercią? Trwa życie – sukcesy, porażki, szczęście, grzechy, miłości, nienawiści, romanse, traumy, spełnione i niespełnione marzenia. Życie może nieważne, bo przemijające. W tych krótkich opowiadaniach Jakub Małecki opisuje skrawki życia i nieuchronną śmierć. Być może mówi to, co już wiele razy powiedziano w literaturze, ale w sposób, w jaki nie powiedział tego jeszcze nikt. W tej książce tkwi niezwykła siła. W jej prawdziwości psychologicznej, w kunsztownej i zarazem bezpretensjonalnej formie, w uwodzicielskiej narracji, w wyważonym języku. W tej szkatułce opowieści ubranych w wyrafinowany literacki sztafaż kryje się swoiste memento mori: ponadczasowa prawda, o której dziś – w czasach kultu życia – najwygodniej zapomnieć.


---
[1] Jakub Małecki, „Ślady”, wyd. Sine Qua Non, 2016, s. 126.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 88.
[5] Tamże, s. 293.
[6] Szczepan Twardoch, „Drach”, Wydawnictwo Literackie, 2014, s. 309.
[7] Jakub Małecki, dz. cyt., s. 267.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1303
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Marylek 16.11.2017 14:08 napisał(a):
Odpowiedź na: „Po pewnym czasie nie dał... | misiak297
Tak, tak, tak! "Ślady" to moje tegoroczne odkrycie. Absolutna rewelacja tak w treści,jak i formie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: