Dodany: 13.11.2017 00:00|Autor: Pingwinek

Czytatnik: Pingu-pingu-ping! ;)

1 osoba poleca ten tekst.

Moje ulubione wiersze Wojciecha Młynarskiego


(Czytatka zdradza co nieco.)

Przeczytałam zbiór "Od oddechu do oddechu" (jak mówi nota edytorska - oparty o tomy poezji: "W co się bawić", "Róbmy swoje", "Jeszcze w zielone gramy", "Robię swoje", "Moje ulubione drzewo, czyli Młynarski obowiązkowo"; niepełen, niestety, niepełen - więc pewnie wrócę jeszcze w przyszłości do Młynarskiego, o ile uda mi się zdobyć tomiki... "Polską miłość" i "Róbmy swoje: Już 30 lat" wypożyczyłam ostatnio - edytuję 1.04.2019). 5+ - ciut może za wiele, aż tak się nie identyfikuję (serio?! co ja piszę...), jednak doceniam.

"Kiedyś, gdy mi było trzeba
twoich pieszczot małej chwili,
pocałunków, które pewnie już nie wrócą,

wymyśliłem sobie niebo,
gdzie się wszyscy odmienili
i gdzie nawet z kotem pies już się nie kłócą.

W moim niebie Demostenes
gada prawie że na migi,
a pustelnik pełnym stołem się zachwyca,

w moim niebie stary Rubens
chce malować chudą Twiggy,
stary Wolter nie dokucza zakonnicom.

Świętym tutaj w głowie kpiny,
a ja z kąta w kąt się wiercę,
gdyż pułapkę zastawiłem sam na siebie,

bo w tym niebie są dziewczyny,
które mają dobre serca
- i dlatego nie ma ciebie w moim niebie...

Pełen gniewu, blady, wściekły
odliczałem złe godziny
i na chwilę przed świtaniem w noc bezsenną

wymyśliłem sobie piekło,
gdzie są same złe dziewczyny,
tu cię znajdę, tu się musisz spotkać ze mną.

Wołam, ile w płucach siły,
tłamszę ogień, co mnie trawi,
szukam ciebie wśród jazgotu diablich przekleństw,

lecz przewidzieć nie zdążyłem,
że ty zdążysz się poprawić
- i dlatego nie ma ciebie w moim piekle.

A mnie trzeba, tak mi trzeba
oczu twych, co lśnią z oddali,
i drzwi śpiewu, kiedy je uchylisz w sieni,

nie ma ciebie w moim niebie,
piekła ogień nas nie spali,
wracaj do mnie, jaka jesteś, tu, na ziemi!"
-> "Nie ma ciebie w moim niebie". Przyfruń!

"Doświadczenie jest poniekąd kwestią wieku,
wiek wyznacza doświadczenia kategorię,
z wiekiem wreszcie nagromadza się w człowieku
dość przesłanek, aby wysnuć z nich teorię.

I ja właśnie mam teorię taką jedną
nieomylną, empiryczną prawdą tchnącą,
i bezbłędnie trafiającą w samo sedno,
a teoria owa brzmi następująco:

Że każda, każda blondynka
łagodna, subtelna i cicha,
każda, każda blondynka
na męską niedolę czyha,
i wady jej, nie zalety,
przechylają wad i zalet wagę
i każda, każda blondynka, niestety,
jest przeze mnie brana pod uwagę...

Mam kolegę, co ma sporo blond doświadczeń
i sprzed nosa już czterdziecha mu ucieka,
mówi: stary, powiem ci, jak na to patrzę,
ja w blondynce chcę dokopać się człowieka.

Kilkanaście lat już tak go obserwuję
i rezultat jego zmagań tak bym ujął,
że nie on się w nich człowieka dokopuje,
ile one jemu strasznie dokopują.

Bo każda, każda blondynka,
gołąbka bladolica
to siedmiu nieszczęść kuzynka,
i pecha siostrzenica,
i wierzyć jej będę jak kretyn,
i ona we mnie każdą wmówi blagę,
i każda, każda blondynka, niestety
jest przeze mnie brana pod uwagę...

Ilem fotografii na kawałki pociął,
i nie cieszy mnie to ani odrobinę,
że największy, najgorętszy w piekle kocioł
jest specjalnie przeznaczony dla blondynek,

to jest chwila, jedna chwila, w chwili tejże,
choćbym nawet walczył z sobą przeogromnie,
ja za blond warkoczem muszę się obejrzeć
i oglądam się raz jeszcze. I jest po mnie.

Bo każda, każda blondynka,
owo stworzonko urocze,
całą mą złotą swobodę
złotym skrępuje warkoczem,
i będę ja przez nią
aż do dna
swój marny los jak cierpką pił «Alpagę»,
i każda, każda blondynka, niestety,
jest przeze mnie brana pod uwagę..."
-> "Każda blondynka". Blondynki na stos!

"Szanowni Państwo, sami zważcie,
że my - to niegdysiejszy śnieg,
że za niedługie lat trzynaście
zakończy się dwudziesty wiek.

I stąd się bierze myśl w człowieku
i człek by odpowiedzieć rad,
jak się ma ten nasz koniec wieku
do fin de siècle'u sprzed stu lat?

Tamten fin de siècle
na obrazek mglisty
białą chmurką biegł
spod impresjonisty czułych rąk...
A mój fin de siècle
w górę wznosi głowę,
jego trwożny wzrok
chmurki atomowej szuka w krąg...

Tamten fin de siècle
kwiat miał w butonierce,
na spotkanie biegł
tam, gdzie damskie serce w tiulach drży,
a mój fin de siècle
stroje i fryzury
złączył w uniseks,
w smętny i ponury zanik płci...

I męczę, dręczę się przewlekle
i spokojnego nie znam snu,
dwa porównując fin de siècle'e
- ten nasz i tamten sprzed lat stu:

Tamten fin de siècle
Imć Pan Prus, Pan Rzecki
miał - by zgłębić świat,
jeden staroświecki przyrząd - mózg.
Nasz fin de siècle ma
komputerów tony,
ale z ludzkich głów
słychać wciąż znajomy wody plusk.

Tamten fin de siècle
piękniej ludzi zbliżał,
choć list wolno biegł,
czekał na dyliżans koni rząd,
a nasz fin de siècle
na wyrzutni czeka,
blisko stąd do gwiazd,
ale do człowieka dalej stąd.

Czemu żyjemy na przedpieklu,
gdzie zdrowy się rozsądek wściekł,
my - pokolenie fin de siècle'u
w marszu w dwudziesty pierwszy wiek?

I męczy mnie na jawie, we śnie
głupie pytanie, co tu kryć:
czemu jest coraz nowocześniej,
a mnie jest coraz trudniej żyć?"
-> "Piosenka o dwóch fin de siècle'ach". Byle nie fin du monde.

"Wstałeś trochę przed szóstą,
popatrzyłeś się w lustro,
świt do refleksji skłania,
pysk już raczej niemłody,
ślady męskiej urody,
w sumie do wytrzymania.

Skronie wprawdzie już białe,
czoło też w zmarszczkach całe,
lecz głos brzmi wdzięcznym echem.
W stosownej odległości
przy sądu życzliwości
wyglądasz na czterdziechę.

Wokół letnie upały,
a ty w skowronkach cały
czujesz nagłych sił przybór,

znowu w lustro spoglądasz,
bardzo dobrze wyglądasz,
w końcu starość to wybór.

Wzrokiem wesołym błyskasz
i humorem w krąg tryskasz
jak radości reklama.
I poruszasz się młodo,
istny Eugeniusz Bodo,
słowo honoru, amant.

Wreszcie jedziesz tramwajem,
wtem młode dziewczę wstaje.
Opiekuńczo, ochoczo
i współczująco patrzy
i mówi: «Panie starszy,
pan będzie łaskaw spocząć...»"
-> "W letni poranek". Najgorzej...

"Jak tylko sięgnę wstecz pamięcią,
jeszcze u starożytnych pogan,
by się interes jakoś kręcił,
potrzebny był stosowny slogan.

Kolportowano slogan tenże
takoż u plebsu, jak u dworu,
na przykład: Panem et circenses -
pieczywko z walką gladiatorów.

I dziś by warto slogan krótki
wymyślić tu, gdzie złote snopy,
gdzie kraj Szopena, czystej wódki,
Zalesie Górnej Europy.

«Zwiedzajcie Polskę, kraj półwiejski,
co wiatr postępu w żagle łapie»
- nawet półgłówek europejski
na taki slogan się nie złapie.

Słuchając, jak się inni pocą,
a nie jest to zajęcie miłe,
nad białą kartką czarną nocą
stosowny slogan wymyśliłem:

«Zwiedź Polskę, a marzenie ziścisz,
bo ujrzysz z bliska, nie z oddali,
jedyny kraj, gdzie komuniści
z czułością tworzą kapitalizm»."
-> "Slogan". Kapitalizm to się w Polsce skończył zaraz po tym, jak się zaczął.

"Te dziewczyny, co Powstanie świętowały,
O swych czynach opowiadać nie umiały.
Jeśli padły - padły cicho jak te kłosy,
Jeśli żyją - wplotą kwiaty w jasne włosy.
Te dziewczyny, co Powstanie świętowały,
W tamte dni we włosy kwiatów nie wplatały...
Jeśli padły - noszą dziś imiona sławy,
Jeśli żyją - to powrócą do Warszawy.
Warszawa przecież jest tam, gdzie była,
Do niej idziemy,
Wojna po świecie nas rozrzuciła,
Lecz się znajdziemy.
Potem do ziemi się pokłonimy
Brukom rozdartym
I zaśpiewamy, jak te dziewczyny
W '44:
Że jeszcze przyjdzie czas odbudowy
I czas kochania,
Że ludzie dumnie podniosą głowy,
Dzień nowy wstanie
I świeżą barwą się zazieleni
W Łazienkach trawa.
Dzisiaj przed nami szmat obcej ziemi,
Jutro - Warszawa."
-> "Jutro - Warszawa". Bardzo lubię tematykę Warszawy.

"Ktoś mnie pokochał,
świat nagle zawirował, bo
ktoś mnie pokochał
na dobre i na złe,
bezchmurne niebo
znów mam nad głową,
bo ktoś pokochał mnie!

Ktoś mnie pokochał,
niech wszyscy ludzie wiedzą to,
ktoś mnie pokochał
na dobre i na złe,
ktoś mnie pokochał,
ze snu mnie zbudził
ktoś, kto pokochał mnie!
Lampa nad progiem
i krzesło, i drzwi,
wszystko mi mówi,
że mnie ktoś pokochał,
i woda, i ogień
powtarza wciąż mi,
że mnie ktoś pokochał dziś!

Pukajcie ze mną
w niemalowane drewno, bo
czasami szczęście
trwa tylko chwile dwie,
pukajcie ze mną,
bo wiem na pewno,
że ktoś pokochał mnie!"
-> "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał". Kocham tę piosenkę, choć nikt mnie nigdy nie pokochał.

"Trudno nie wspomnieć w opowiadaniu
choćby najbardziej pobieżnym,
że się spotkali pan ten i pani
w pociągu dalekobieżnym.
Ona - na pozór - duży intelekt,
on - może trochę mniej,
ona z tych, co to pragną zbyt wiele,
on szeptał jej:

«Za kim to, choć go przedtem nie znałem,
przez tłoczny peron się przepychałem?
Za panią, bynajmniej za panią!
Przez kogo płonę i zbaczam z trasy,
czyniąc dopłatę do pierwszej klasy?
Przez panią, bynajmniej, przez panią!
Byłem jak wagon na ślepym torze,
pani zaś cichą stać mi się może
przystanią, bynajmniej, przystanią...
Mówię, jak czuję - mówię, jak muszę,
gdzie pani każe - tam z chęcią ruszę
Za panią, bynajmniej, za panią...».

Ta pani tego pana niszczyła
przez cztery stacje co najmniej,
zwłaszcza złośliwie zaś wyszydziła
użycie słowa «bynajmniej».
A on? On w końcu nie był zbyt tępy,
cokolwiek przygasł, to fakt,
ale ogromne zrobił postępy,
mówiąc jej tak:

«Człowiek czasami serce otworzy,
kto go zrozumie? Kto mu pomoże?
Nie pani, bynajmniej, nie pani!
I kto, nie patrząc na zdania składnię,
pojmie, co człowiek ma w sercu na dnie?
Nie pani, bynajmniej, nie pani!
U pani w życiu wszystko jest proste,
myśli są trzeźwe, słowa są ostre
i ranią... Cholernie mnie ranią!
I wiem, że jeśli szczęście dogonię,
w cichej przystani się kiedyś schronię,
to nie z panią... Bynajmniej nie z panią...».

Trudno nie wspomnieć w opowiadaniu,
które jest prawie skończone,
że gdy rozstali się ten pan z panią,
szedłem za nimi peronem
i wtedy czegoś, co się zatliło
i uleciało gdzieś w dal,
przez jedną chwilę mi się zrobiło
bynajmniej żal, bynajmniej żal, bynajmniej żal, żal..."
-> "Bynajmniej". Cechuje mnie, ekhm, słabość do błędów językowych <3

"Byłaś u kresu drogi dalekim światełkiem,
Nadzieją, którą darmo szukać mędrca szkiełkiem,
Byłaś serca stukotem i myśli gonitwą
I żebyś wreszcie przyszła, żarliwą modlitwą.

Byłaś liściem świecącym w purpurze jesieni,
Byłaś drzwi niecierpliwym uchyleniem w sieni
I chwilą, w której zamarł czas i znikła przestrzeń,
Przez jedną chwilę byłaś, tym byłaś, a jesteś...

Jesteś wesołym ogniem, co strzela wysoko,
Nadzieją, którą darmo szuka mędrca oko,
Czasem mierzonym serca biciem niecierpliwym
I żebyś tu została westchnieniem żarliwym.

Jesteś moją muzyką w siedmiu strunach śpiącą
I garścią śniegu, w którą wtulam twarz płonącą,
I nitką, co się złoto w przędzy myśli przędzie,
Tym wszystkim dla mnie jesteś, tym jesteś, a będziesz...

Będziesz wiatrem wiosennym, co wieje od rzeki,
Będziesz snem, co zmęczone zamyka powieki,
Moim świtem spokojnym, dni szarych pogodą,
Będziesz soli okruchem i chlebem, i wodą.

Będziesz niezgrabnym wierszem i świerszczem w kominie,
Babim latem w jesieni i kolędą w zimie,
Bo tak nam już sądzone, tam gdzie ja i Ty wszędzie
Byłaś jesteś i będziesz..."
-> "Ty". Bądź.

"Mówią mi ludzie, gdy bez tchu
gnam przez ten świat, najlepszy z światów,
szczęścia choć trochę zaznasz tu,
dziękuj i za to,
bo ci wystarczy mały fart,
życie cichutkie i układne,
a ja traktuję to jak żart,
nie tego pragnę!

Nie pragnę szczęścia odrobiny,
nie umiem bawić się w nieśmiałość,
niech się w nią bawią inne dziewczyny,
ja - idę na całość!
We wzgardzie mam rozsądne czyny,
wytworną słowa doskonałość,
niech o nią dbają inne dziewczyny,
ja - idę na całość!

Niejeden mędrzec już mi snuł
tę myśl rozsądną, acz nienową,
by mówić ludziom prawdy pół,
słowa miarkować...
A ja do ludzi gnam jak w dym
i słowa «kocham» się nie wstydzę,
a «nienawidzę» mówię im,
gdy nienawidzę.

Nie pragnę szczęścia odrobiny,
nie umiem bawić się w nieśmiałość...
Więc choć niejeden mądry tom
rozsądne rady te uświetnią,
nie każcie płynąć moim dniom
leniwie, letnio.
Nie doradzajcie, proszę, mi,
bym żyła cicho, szaro, średnio,
na wasze point de rêveries
odpowiem jedno:

Nie pragnę szczęścia odrobiny,
nie umiem bawić się w nieśmiałość,
niech się w nią bawią inne dziewczyny,
ja - idę na całość!
We wzgardzie mam rozsądne czyny,
tchórzliwość myśli, serca małość,
dopóki ciebie kocham, jedyny,
to - idę na całość!
Idę na całość!"
-> "Idę na całość". Idę na całość.

"Słów kilka w sprawie grupy facetów chcę tu wygłosić,
lecz zacząć muszę nie od konkretów, a od przeprosin -

skruszon szalenie, o przebaczenie pokornie proszę,
że troszkę pieprzny jest felietonik, który wygłoszę.

Lecz mam nadzieję, że choć się w słowie tutaj nie pieszczę,
to wybaczycie mi to, panowie, raz jeden jeszcze...

Otóż faceci wokół się snują, co są już tacy,
że czego dotkną, zaraz popsują, w domu czy w pracy,

gapią się w sufit, wodzą po gzymsie wzrokiem niemiłym,
na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek!

Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę:
«Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze?».

Czasem facetów, żeby mieć spokój, ktoś tam przerzuci
do jakiejś sprawy, co jest na oko nie do popsucia.

I już się prężą mózgów szeregi i wzrok się pali,
i już widzimy, żeśmy kolegi nie doceniali.

A oni myślą w ciszy domowej lub w mózgów truście:
«Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze?».

Lecz choć im wszystko jak z płatka idzie, sprawnie i krótko,
czasem faceci - gdy nikt nie widzi - westchną cichutko,

bo mając tyle twórczych pomysłów, tyle zdolności,
biją się, by im wkrótce nie przyszło trwać w bezczynności.

A brak wciąż wróżki, która nam powie w widzeniu wieszczym:
«Jak długo można pieprzyć, panowie? No jak długo jeszcze?».

Pozwólcie, proszę, że do konkretów przejdę na koniec -
okażmy serce dla tych facetów, zewrzyjmy dłonie, weźmy się w kupę,

bo w tym jest sedno, drodzy rodacy, by się faceci czuli potrzebni
w domu i w pracy.

Niechaj ta myśl im wzrok rozpromienia, niech zatrą ręce,
że tyle jeszcze jest do spieprzenia! A będzie więcej!"
-> "Co by tu jeszcze?". Dobry tekst ;)

"Spóźniłam się na mój ślub, dlaczego - czy ja wiem?
Spóźniłam się na mój ślub, tak się złożyło.
W urzędzie tłum, ludzi tłum z zapartym czekał tchem.
Fotograf był, tylko mnie jakoś nie było.

Spóźniłam się na mój ślub, niedużo, parę lat,
Spóźniłam się na mój ślub chwileczkę małą.
Mówili mi - suknię kup, we włosy wepnij kwiat,
Nie marnuj lat, najlepszych lat, a ja... czekałam.

Bo chciałam, by mą druhną była miłość,
Tren niosła i tuliła się do niego,
A jej po drodze na mój ślub nie było,
Nie chciała mi świadkować i dlatego...

Spóźniłam się na mój ślub, ze wszystkich mądrych rad
Wybrałam głos, uparty głos serca dziewczyny,
Że mnie napotka ktoś, kto na swój się spóźni ślub
Lat tyle samo i z tej samej przyczyny."
-> "Spóźniłam się na mój ślub". Nie całkiem o mnie, ale - ładny utwór.

"Poranne łzy,
Serdeczne przyjaciółki me.
W kolejnej biedzie znów odwiedzić wpadły mnie.
Porannym łzom
Próbuję opowiedzieć,
Jak to z nami jest,
Jak to jest.

Chcę czułych słów.
Twój głos jest pełen zimnych nut,
Daremnie czekam na czułości choćby łut.
Dlaczego chłód, nagły chłód
Zmienił serce twe?
I raz po raz wtórują mi
Poranne łzy... kap... kap...

Kto życie zna, pociesza mnie.
Pociesza mnie, że nie ja jedna pytam tak.
I jeszcze cień, nadziei cień,
Że serce me doczeka się na swój świąteczny dzień.

Wśród czułych słów,
Słów najcieplejszych nut
Ach, nie mnie jednej się przydarzył taki cud,
Że zniknął chłód, nagły chłód.

Świąteczny nastał dzień,
Rozchmurzył się poranek zły
I nie powrócą już
Poranne łzy..."
-> "Poranne łzy". Czy nastanie świąteczny dzień? Czekam, tęsknię, marzę, pielęgnuję nadzieję (bezpodstawną?).

"Tych miasteczek nie ma już,
pokrył niepamięci kurz
te uliczki, lisie czapy, kupców rój,
płotek z kozą żywicielką,
krawca Szmula z brodą wielką,
co jak nikt umiał szyć ślubny strój.
A zakochane oczy lśnią,
otula się liliową mgłą
zapomniany świat i płynie, płynie w dal,
z kogucim i baranim łbem,
na białej chmurze ginie, hen,
tak jak malował pan Chagall.

Już zmierzony ślubny strój,
chudy krawcze, atłas krój
i odmierzaj łokciem śnieżnobiały tiul,
gdy wypieścisz ślubną suknię,
w mig o srebro srebro stuknie,
a ty żyć będziesz, ech, jak ten król!
A zakochane oczy lśnią
otula się liliową mgłą
zapomniany świat i płynie, płynie w dal,
z kogucim i baranim łbem,
na białej chmurze ginie, hen,
tak jak malował pan Chagall.

Tych miasteczek nie ma, nie
ale, krawcze, oczy twe
miał kolega, gdy pociągu zagrzmiał gwizd,
pozostały na peronie
nasze zaciśnięte dłonie
i ten szept: «Bywaj zdrów... Napisz list...».
A zapłakane oczy lśnią,
otula się marcową mgłą
smutny pociąg i odpływa w dal, hen, w dal,
o ciepłym, dobrym domu sen
w tunelu czarnym ginie, hen,
nie tak malował pan Chagall!

Łzy obeschły dawno już,
ale niepamięci kurz
warto, żeby jakiś wiatr nareszcie zwiał,
warto pięścią w stół uderzyć,
czarną prawdę tak odmierzyć
jak ten Szmul, gdy na frak miarę brał...
A potem niechaj skrzypki tną
i zakochane oczy lśnią,
i cymbałów dźwięk niech płynie, płynie w dal,
z tułaczem krawcem za pan brat
niech zawiruje w tańcu świat,
tak jak malował pan Chagall."
-> "Tak jak malował pan Chagall". Barwny obrazek :-)

"Raz Noe wypił wina dzban
i rzekł do synów: «Oto
przecieki z samej góry mam,
chłopaki, idzie potop!
Widoki nasze marne są
i dola przesądzona,
rozdzieram oto szatę swą,
chłopaki, jest już po nas».
A jeden z synów, zresztą Cham,
rzekł: «Taką tacie radę dam:
Róbmy swoje,
pewne jest to jedno, że
róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce,
skromniutko, ot, na swoją miarkę
majstrujmy coś, chociażby arkę, tatusiu,
róbmy swoje,
może to coś da? Kto wie?»

Raz króla spotkał Kolumb Krzyś,
a król mu rzekł: «Kolumbie,
idź do lekarza jeszcze dziś,
nim legniesz w katakumbie!
Nieciekaw jestem, co ksiądz truć
na twoim chce pogrzebie,
palenie rzuć, pływanie rzuć
i zacznij dbać o siebie!».
Skłonił się Kolumb niczym paź,
po cichu tak pomyślał zaś:
«Róbmy swoje,
pewne jest to jedno, że
róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce,
i zamiast minę mieć ponurą,
skromniutko, ot, z Ameryk którą- odkryjmy...
Róbmy swoje,
może to coś da? Kto wie...».

Napotkał Nobla kumpel raz,
a ten mu rzekł: «Alfredzie,
powiedzieć to najwyższy czas,
że marnie ci się wiedzie.
Choć do retorty wciąż cię gna,
choć starasz się od świtu,
ty prochu nie wymyślisz, a
tym bardziej dynamitu».
Spłonił się Nobel niczym rak,
po cichu zaś pomyślał tak:
«Róbmy swoje,
pewne jest to jedno, że
róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce,
w myśleniu sens, w działaniu racja,
próbujmy więc, a nuż fundacja - wystrzeli...
Róbmy swoje,
może to coś da? Kto wie...».

Ukształtowała nam się raz
opinia, mówiąc: «Kurczę,
pociechy żadnej nie ma z was,
inteligenty twórcze!
W krąg wali się ten kram,
aż sypią się zeń drzazgi,
o skórze myśleć czas, a wam,
wam w głowie wciąż drobiazgi».
Opinia sroga to, że hej,
odpowiadając przeto jej:
Róbmy swoje,
pewne jest to jedno, że
róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce,
drobiazgów parę się uchowa -
kultura, sztuka, wolność słowa - dlatego
róbmy swoje,
może to coś da? Kto wie...

Róbmy swoje,
a ty, widzu, brawo bij,
róbmy swoje,
a ty nasze zdrowie pij!
Niejedną jeszcze paranoję
przetrzymać przyjdzie - robiąc swoje,
- kochani,
róbmy swoje,
żeby było na co wyjść!"
-> "Róbmy swoje". Staram się...

"Co dzień nas gna
W nowe strony zadyszany czas.
Sto dat, sto spraw
Wciąga nas, gna nas.

I moje dni
Wszechobecny pośpiech, czasu znak
Naznaczy mi,
Może przez to tak lubię:

Lubię wracać tam, gdzie byłem już,
Pod ten balkon pełen pnących róż,
Na uliczki te znajome tak.
Do znajomych drzwi
Pukać myśląc, czy,
Czy nie stanie w nich czasami
Ta dziewczyna z warkoczami.

Lubię wracać w strony, które znam,
Po wspomnienia zostawione tam,
By się przejrzeć w nich, odnaleźć w nich
Choćby nikły cień, pierwszych serca drżeń,
Kilka nut i kilka wierszy z czasów,
Gdy kochałaś pierwszy raz.

W samym środku zdyszanego dnia
Oglądasz się tak jak ja, jak ja.
Oglądasz się
Tam, gdzie miłość zostawiłaś swą,
Ty jedna mnie umiesz pojąć, bo lubisz:

Lubisz wracać tam, gdzie byłaś już,
Pod ten balkon pełen pnących róż,
Na uliczki te znajome tak.
Do znajomych drzwi
Pukać myśląc, czy,
Czy nie stanie w nich czasami
Tamten chłopak ze skrzypcami.

Lubisz wracać w strony, które znasz,
Do mej twarzy zbliżyć twoją twarz,
By się przejrzeć w niej,
Odnaleźć w niej
Choćby nikły cień, pierwszych serca drżeń
Kilka nut i kilka wierszy z czasów,
Gdy kochałaś pierwszy raz."
-> "Lubię wracać tam, gdzie byłem". Zgrabnie.

"Rozplatam smutnych myśli sto
nad cienką dnia herbatką,
ty o to dbasz niewiele, bo
widujesz mnie dość rzadko.
Twój uśmiech ulatuje i
na miejskim niknie niebie,
cóż mam ci odpowiedzieć, gdy
znów spytasz: «Co u ciebie?».
Mam złe lata i dobre dni,
na pełny los mam pustych dziesięć,
jak dobry wstęp - to finał zły,
jak ciepły maj - to zimna, długa jesień.
Mam złe lata i dobre dni,
nadziei liść na smutku strudze,
proporcja marna, ale cóż,
przyzwyczaiłam się i już,
obietnicami już dawno się nie łudzę...
Lecz gdy czasem w lustrze,
zawiedziona srodze,
przyjrzę się zmęczonym oczom swym,
bywa, że popuszczę
swej fantazji wodze,
szczęście ciężko przekląć rada bym!
Szczęście na to: «Czy
dopomóc umiesz mi?
Inaczej z tobą się nie bawię!».
Chwilę się waham, po czym - hyc,
umykam jak przelotny widz,
nie umiem zrobić nic w tej sprawie...

Lecz miast powiedzieć wszystko to,
mówię ci: «Jakoś leci»,
a ty, rzecz jasna, wierzysz, bo
faceci są jak dzieci.
Potem odchodzisz poprzez śnieg,
czy przez jesienne liście,
czas wraca na jałowy bieg
i myślę - rzeczywiście:
Mam złe lata i dobre dni,
na pełny los mam pustych dziesięć,
jak dobry wstęp - to finał zły,
jak ciepły maj - to zimna, długa jesień.
Mam złe lata i dobre dni,
nadziei liść na smutku strudze,
proporcja marna, ale cóż,
przyzwyczaiłam się i już,
obietnicami już dawno się nie łudzę...
Życie me nie wzmaga
nieśpiesznego tętna,
ale jedna myśl rozjaśnia wzrok -
życie to jest waga
trzystasześćdziesiętna -
w dzień się równoważy marny rok...

Ciepły miejski maj
w tej ważnej sprawie mi
takie podsuwa stanowisko
i już nie straszy mnie rok zły,
bo dnia któregoś przyjdziesz ty -
i w jeden dzień odegram wszystko!

A potem znów odejdziesz, by
kolejny świt przypomniał mi,
że mam złe lata i dobre dni..."
-> "Mam złe lata i dobre dni". Ja, ja... Chciałabym wierzyć w równowagę.

"Srebro najczulszych słów, milczenia złoto,
nadziei wielki szmaragd, ciężką forsę wart,
korale tęsknoty, perły łez -
panowie - oto ma stawka rzucona dziś
na jedną jedyną z kart...
Bo ja, jak gram to gram,
mnie nie wstrzymasz namową i siłą,
a dziś zagrać chcę - było nie było -
o twą miłość...
Bo ja niewiele dbam o złe wróżby na ziemi i niebie,
czy to dobrze, czy źle, nie wiem, nie wiem,
gram o ciebie...
Chcę być bogata, choć przez chwilę,
chcę bogata być,
w kasynie świata nie umiem tkwić,
niby widz, bierny widz.
I to wiem, ten system mam,
czy do szczęścia daleko, czy blisko,
kiedy kocham - gram o wszystko!

A gdy przegrywam, to nie bywam smutna,
a kiedy myślą wracam do minionych chwil,
z goryczą nie wymazuję ich z pamięci płótna -
przynajmniej mi o coś szło, przynajmniej się miało styl...
Bo ja, jak gram to gram,
mnie nie wstrzymasz namową ni siłą,
a dziś zagrać chcę - było nie było -
o twą miłość...
Bo ja niewiele dbam o złe wróżby na ziemi i niebie,
czy to dobrze, czy źle - nie wiem, nie wiem,
gram o ciebie...
Chcę być bogata, choć przez chwilę,
chcę bogata być,
w kasynie świata nie umiem tkwić,
niby widz, bierny widz.
I to wiem, ten system mam,
czy do szczęścia daleko, czy blisko,
kiedy kocham - gram o wszystko!

CODA: I ty bądź taki sam,
czy do szczęścia daleko, czy blisko,
kiedy kochasz - graj o wszystko..."
-> "Gram o wszystko". Ja zawsze gram o wszystko.

"Uparcie i skrycie
och, życie, kocham cię, kocham cię,
kocham cię nad życie!
W każdą pogodę
potrafią dostrzec oczy moje młode
niebezpieczną twą urodę!
Kocham cię, życie,
poznawać pragnę cię, pragnę cię,
pragnę cię w zachwycie,
choć barwy ściemniasz,
wierzę w światełko,
które rozprasza mrok.
Wierzę w niezmienność nadziei,
nadziei - światełko na mierzei,
co drogę wskaże we mgle,
nie zdradzi mnie, nie opuści mnie!

A ja szepnę skrycie:
«och, życie, kocham cię, kocham cię,
kocham cię nad życie».
Choć barwy ściemniasz,
choć tej wędrówki mi nie uprzyjemniasz,
choć się marnie odwzajemniasz!
Kocham cię, życie,
kiedy sen kończy się, kończy się,
kończy się o świcie,
a ja się rzucam z nadzieją nową
na budzący się dzień!
Chcę spotkać w tym dniu
człowieka, co czuje jak ja,
chcę powierzyć mu,
powierzyć mu swój niepokój,
chcę w jego wzroku
dojrzeć to światełko, które sprawi,
że on powie jak ja, jak ja!

Uparcie i skrycie
och, życie, kocham cię, kocham cię,
kocham cię nad życie!
Jem jabłko winne
i myślę: «Ech, ty życie, łez mych winne
nie zamienię cię na inne!».
Kocham cię, życie,
poznawać pragnę cię, pragnę cię,
pragnę cię w zachwycie
i spotkać człowieka,
który tak życie kocha i tak jak ja
nadzieję ma..."
-> "Kocham cię, życie!". Wykonanie Edyty Geppert to majstersztyk...

"Przez kolejne grudnie, maje
człowiek goni jak szalony,
a za nami pozostaje
sto okazji przegapionych,
ktoś wytyka nam co chwilę,
w mróz czy w upał, w zimie, w lecie
szans niedostrzeżonych tyle -
i ktoś rację ma, lecz przecież...

Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy,
jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany,
jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną,
jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną!
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali,
jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali.
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie -
jeszcze nie, długo nie!

Więc nie martwmy się, bo w końcu
nie nam jednym się nie klei,
ważne, by choć raz w miesiącu
mieć dyktando u nadziei,
żeby w serca kajeciku
po literkach zanotować
i powtarzać sobie cicho
takie prościuteńkie słowa...

Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy,
jeszcze się spełnią nasze piękne dni, marzenia, plany,
tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom,
bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją,
jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa,
jeszcze sól będzie mądra, a oliwa sprawiedliwa,
różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie -
jeszcze nie, długo nie!

Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła,
jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
i myśli sobie Ikar co nie raz już w dół runął:
«Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął!».
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera,
gramy w nim swoje role, naturszczycy bez suflera,
w najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej,
co się skończy źle,
jeszcze nie! Długo nie!"
-> "Jeszcze w zielone gramy". Zieleń, ważna zieleń.

"Ludzie są, jacy są,
Ludziom niewiele się marzy,
Mało chcą, grzecznie śpią,
Przegrani, trwożni, szarzy.
A mnie gna, goni mnie
Myśl, że coś jednak się zdarzy,
Że lśni w noc okno, gdzie
Jest Dulcynea, moja nadzieja,
Moja nadzieja, moja nadzieja.

Nieprawda, że
Ostatni błędny rycerz zasnął,
Że jego duch
U Elizejskich stoi bram.
On żyje wciąż
Za zbroję ma uczciwość własną,
Precz rzucił miecz,
Lecz honor - honor ma ten sam.
Obcy mu spokój święty
I snu cieplutki koc,
Drogę mu ognik błędny
Wskazuje w noc,
A on, on wciąż wyzywa
Na pojedynek los,
Uczciwość za uczciwość,
A cios za cios.

Nieprawda, że
Ostatni błędny rycerz pojął,
Że odejść czas,
Że nie ma sensu walczyć już.
On żyje wciąż,
Czyste sumienie ma za zbroję
I wierzy, że
Jest gdzieś otwarte okno
I Dulcynea, jego nadzieja,
Jego nadzieja, jego nadzieja.
Nieprawda, że
Żywot rycerza kresu dobiegł,
Że nie brzmi w noc
Wdzięczną kanconą jego głos.
Nieprawda, bo
On może odżyć we mnie, w tobie,
By wyzwać los
Uczciwość za uczciwość,
A cios za cios."
-> "Błędny rycerz". "Don Kichot" na półce od dawna...

"W białych zim białych wierszach,
Złotych sierpnia pokojach
Moja miłość największa
Nie wie nic, że jest moja.
Czas ją syci jak wino,
Wyobraźnia upiększa
Moją miłość jedyną,
Moją miłość największą.

I nic nie powiem jej, broń Boże,
Nie powiem nic umyślnie,
Bo póki milczę, to ją mnożę,
Gdy wyznam wszystko - pryśnie,
Więc nie wyśpiewam mej miłości,
Niech nie wie, co się dzieje,
I nieświadoma swej piękności
Niech w myślach mych pięknieje.

W białych zim białych wierszach,
Złotych sierpnia pokojach
Moja miłość największa
Nie wie nic, że jest moja.
Czas ją syci jak wino,
Wyobraźnia upiększa
Moją miłość jedyną,
Moją miłość największą.

Może kiedyś, po latach
Jednak szepnę nieśmiało:
«Kiedyś, tamtego lata
Strasznie panią kochałem».
A ty przerwiesz w pół zdania
Me wyznania zabawne:
«I ja pana kochałam
Wtedy latem i dawniej».

I nic prócz małej chwilki żalu
Nie złączy nas, kochana,
W tym dziwnym życiu, śmiesznym balu
Miłości niewyznanych.
Bladym tancerzom gra cichutko
Orkiestra salonowa,
A pod orkiestry każdą nutką
Podpisać można słowa:

W białych zim białych wierszach,
Złotych sierpnia pokojach
Moja miłość największa
Nie wie nic, że jest moja.
Czas ją syci jak wino,
Wyobraźnia upiększa
Moją miłość jedyną,
Moją miłość największą."
-> "Moja miłość największa". Bajor śpiewa to jak natchniony.

"Młody człowiek w Sochaczewie - typ liryczny -
rzekł mi kiedyś na przystanku autobusu:
«Umysł, wie pan, mam w zasadzie empiryczny,
ale w jednym nie mam z sobą konsensusu.
Znam Mariolę. Pytam: 'Kochasz?' mówi: 'Kocham'.
Krótko mówi, choć ma słownik nie najmniejszy,
więc gdy wracam od Marioli i na socha-
czewskie city patrzę, to na dzień dzisiejszy..

Nie mam jasności w temacie Marioli,
nie mam jasności i dość mnie to boli.
Jak ona mówi: 'Te, nie rób mi wioski!',
to daje dowód ironii czy troski?
Ona mi mówi: 'Wyklepuj mnie z chaty,
bo zapodajesz zbyt smętne klimaty',
a jak chcę odejść - to wyjść nie pozwoli...
Nie mam jasności w temacie Marioli.
Jak ona mówi: 'Wiej ze mną do Tłuszcza!',
to serio mówi czy podpuszcza?
Jak mówi: 'Porwij mnie choć do Kobyłki!',
poważnie mówi czy dla zmyłki?
Ja do niej: 'Czemu do Tłuszcza, kochanie?',
a ona do mnie: 'Ach, żesz ty kasztanie,
tępy modelu, drętwy aparacie!'.
Nie mam jasności w Marioli temacie!».

Na wieczornym niebie młody księżyc ziewał
i do dziewczyn puszczał oko od niechcenia,
a ja rzekłem: «Mój Werterze z Sochaczewa,
ach, postaram się ukrócić twe cierpienia.
Gdy się wypowiada płeć tak zwana słaba,
to jest tylko - zapamiętaj, mój kolego -
to jest tylko zwykłe babskie szaba-daba,
a ty bierzesz to logicznie! - i dlatego...

Nie masz jasności w temacie Marioli,
w temacie Dziuby, Marzeny, Haliny,
możesz ich teksty roztrząsać do woli
i nic nie pojmiesz - w tym nie ma twej winy.
Lecz oprócz znaczeń jest słów smak i dotyk,
zielone oczy i profil prześliczny,
i głos dziewczyny - ten głos jak narkotyk -
i teraz słuchaj, koleżko liryczny!
Jak ona mówi: 'Wiej ze mną do Tłuszcza!',
to wiej, łap mocno i nie puszczaj!
Zrozum, że w ustach jej słowo 'Kobyłka"'
to otchłań zmysłów, a nie zmyłka!
Bowiem, ujmując tę rzecz jeszcze prościej,
a jest to temat sercu memu bliski,
nie ma jasności w temacie miłości!
Nie ma jasności - ale są przebłyski!

Lecz są przebłyski, choć jasności ni ma,
mój ty liryczny, zwiewny przyjacielu,
więc nie rób wioski i wyczuj ten klimat!
Ty aparacie! Kasztanie! Modelu!
Wyczuj ten klimat, bo z tobą wymięknę,
i niech to dojdzie do ciebie powoli,
że życie właśnie dlatego jest piękne,
że nie ma jasności w temacie Marioli...»."
-> "Nie mam jasności w temacie Marioli". Dla jasności - ten wiersz poczułam dopiero przy którymś czytaniu, a dołączyłam do czytatki 1.04.2019.

"Drogi widzu, jeśli zechcesz – mą ideę łap:
Oto mój nieśmiały, pierwszy nadwiślański rap.
Rap raptownie mi zaświtał jako forma, wśród
Innych form, by opowiedzieć coś o diecie-cud.

Świetny przepis na tę dietę niechaj poda wam
Skromny rap mój numer jeden, czyli number one:

Koleżanka do Chicago pojechała raz
Występować dla Polonii, tak jak wielu z nas;
Miała dość pokaźną tuszę i psychiczny mus,
By ją stracić, pijąc w Stanach tylko orange juice.

Drogi widzu, kręć się, wierć się, z ciekawości sap,
Słuchaj, co mój na ten temat opowiada rap:

Koleżanka wyczytała, po highwayu mknąc,
Że w Chicago zamieszkuje polski zielarz – ksiądz.
Ogłoszenie zajmowało szpalty dwie i pół,
Że nadwagę ksiądz usuwa przy pomocy ziół.

Lepsza szansa tylko z nieba chyba mogła spaść!
– myślisz, widzu, i masz rację – koleżanka zaś:

Łap za telefon pierwszy z brzegu!
I słyszy głos w słuchawce: – Cegój?!
Więc referuje, co i jak,
A głos jej odpowiada tak:

– Ksiundz wyjechany jest do Winni-
peg! Jo jest ksiendza gospodyni!
Ksiundz ma tam az do maja być,
A jeśli chodzi o diet
– mniej zryć!

Diet – po angielsku dieta, bowiem polski lud
Śmiesznie w Stanach polskie słowa z angielskimi splótł.
I to jest najlepsza dieta, lepsza od stu ziół,
Spróbowałem – i przez tydzień siedem kilo w dół!

Jeśli przeto chcesz nadwagę stracić tak jak ja,
Stosuj dietę gospodyni księdza z USA!

Od maja do maja – gdy szczupły chcesz być:
Jezeli chodzi o diet
– mniej zryć!"
-> "Rap w sprawie diety". No a jakże! :P

"W Mieście Niekochanych nie ufaj tramwajom -
zawsze zatłoczone, zawsze się spóźniają,
w Mieście Niekochanych ludzie źli i smutni
nie podadzą ręki i rwą się do kłótni.
W Mieście Niekochanych kłamstwa smog się snuje
i bezczelna władza ludzi oszukuje,
więc uciekasz stamtąd całkiem niedaleczko
przez łez gorzkich rzeczkę - a tuż za tą rzeczką
Miasto Zakochanych! Przysięgam ci, mamo,
i w tym mieście niby wszystko jest tak samo -
ludzie źli i smutni warczą w kłótni zgiełku,
lecz wszystko za mgiełką, za różowym szkiełkiem...
W Mieście Zakochanych łże bezczelna władza,
ale nad to śmieszy, nam to nie przeszkadza,
draństwa nas mijają w maseczce, w woalce -
machasz na nie ręką i patrzysz przez palce,
bo inaczej patrzą co wieczór, co rano
oczy roziskrzone, oczy całowane...
Tu się prosi puenta idiotyczna trochę:
na okres przejściowy - tylko się zakochać.
Śmieje się z tej puenty co wieczór, co rano
z Miastem Niekochanych - Miastem Zakochanych,
a co najśmieszniejsze, mężu i niewiasto,
że to przecież jedno i to samo miasto..."
-> "Dwa miasta". I dwa nastroje...

"Znów biegnę z głową pochyloną
i kiedy tyle barw się mieni,
gdy brzozy tańczą, klony płoną,
znowu mnie nie ma w tej jesieni.

Z walizki wielkiej wyciągnąłem
szaliczek tkany z szarej troski,
nie patrząc, jak co świt minąłem
sejm ptasi w parku Ujazdowskim.

I ten kretyński pęd, co gna mnie,
minąć mi kazał żółtą różę,
która szeptała: «Popatrz na mnie,
bo jutro już się nie powtórzę...».

Jutro się zacznie pora mglista,
czas fatalnego kapuśniaczka,
lecz dzisiaj Kubuś Fatalista
tak mnie poucza znad bukłaczka:

«Odpuść, przyhamuj, przystań,
kmotrze,
nim smutne róże w szronie
zginą,
popróbuj jabłka, gdy najsłodsze,
spójrz, jak się płoni
dzikie wino...».

Tak kończy się króciutki wrzesień,
szalony jak spóźniona miłość,
i kończy się kolejna jesień,
ta, w której znowu mnie nie było..."
-> "Kolejna jesień". Całe życie pragnę być.

"Minęły lata, proszę pań,
i chmurzy lico moje
to, że wczorajszy byle drań
dziś śpiewa «Róbmy swoje!».
I w mądrych ludziach ginie duch,
choć ciągle im tłumaczę,
że gdy to samo śpiewa dwóch,
to nie to samo znaczy.
Inteligencie, wstydź się waść,
nie pozwól sobie śpiewki kraść!
Róbmy swoje,
póki resztkę chęci masz!
Róbmy swoje,
wróćmy słowu sens i twarz!
Zwalczajmy nową paranoję
z tym hasłem: «Dalej robię swoje!».
Róbmy swoje, róbmy swoje,
idź za mym przykładem,
a na pewno radę,
a na pewno radę dasz!"
-> "Róbmy swoje - suplement". Czasami brak sił...

"Kolejny dzień zamyka bramy
I słońce w głębi mórz się skryło,
Oto czas przeszły dokonany,
To już historia, to już było.

Niczego zmienić w tym nie mogę,
Lecz przez zakręty życia mego
Mogę wyruszyć w dalszą drogę
Z nadzieją nową i dlatego

Kocham jutro
Z jego każdą obietnicą,
Z jego wielką tajemnicą.
Kocham jutro

Kocham jutro,
Co porwane myśli sklei,
Które bratem jest nadziei.
Kocham jutro

Kocham jutro,
Co mi każe mylnie sądzić,
Głupio pytać, ciężko błądzić.
Kocham jutro

Kocham jutro,
Co objawi mi ład życia
W zadziwieniu i w zachwycie
Kocham jutro...

Jutro ciekawi mnie ogromnie,
Jest szansą, która wszystko zmienia,
Dlatego nie spisuję wspomnień,
Ale notuję swe marzenia.

Marzenia kształt szalony mają,
Są rozpalone do białości
I chociaż rzadko się spełniają
To nie umniejsza mej miłości.

Kocham jutro,
Kocham świt w Ardeńskim Lesie,
Co odmianę mi przyniesie.
Kocham jutro

Kocham jutro,
Kocham życie w ciągłym biegu,
Ślad na piasku, ślad na śniegu.
Kocham jutro

Kocham jutro,
Kwiaty, co twój balkon zdobią,
Nuty, które się sposobią,
Kocham jutro

Nie patrz smutno,
Odgoń z czoła chmurę ciemną,
Dłoń mi podaj i wraz ze mną
Kochaj jutro...

Kocham jutro
Z jego każdą obietnicą,
Z jego wielką tajemnicą
Kocham jutro

Kocham jutro,
Co mi każe mylnie sądzić,
Głupio pytać, ciężko błądzić.
Kocham jutro

Kocham jutro,
Co objawi mi ład życia
W zadziwieniu i w zachwycie
Kocham jutro...

Kocham, kocham, kocham..."
-> "Kocham jutro". Boję się jutra, lecz stale je sobie wyobrażam.

"Żal mi nadziei, co się nie spełniły,
żal białych płatków, co pomknęły w dal,
żal mi tych dziewczyn, które się spóźniły
na karnawału najpiękniejszy bal.

Żal mi okazji, które zmarnowałem
przez chwile tremy, co dopadła mnie,
żal mi tych listów, których nie wysłałem,
podpisywanych: miła, kocham cię.

Dlatego przeżyć chcę do cna
to wszystko, co mi życie niesie,
gdy młoda wiosna bzami gra,
gdy się zapala wczesna jesień.

By nie żałować wierszy niespełnionych,
nie minąć nuty, która szuka słów,
i dotknąć białych ramion wyrzeźbionych
w światłości, która nie powróci znów...

Żal mi nadziei, co się nie spełniły
żal wczesnej wiosny, gdy dojrzewa liść,
żal mi tej drogi, którą mgły spowiły,
którą w nieznane nie umiałem iść.

Żal mi tych losów, których nie kupiłem,
a przecież wygrać mógłby każdy z nich,
żal mi tych włosów, których nie tuliłem
i nawet dostrzec nie umiałem ich.
Więc chcę do bólu przeżyć to,
co jeszcze z życia mi zostało,
żeby wspominać było co,
żeby się nic nie zmarnowało.

By czas jaskrawy dognać i przegonić,
żeby nie stchórzyć, nie pójść drogą złą
i aby jednej chwili nie uronić
z wielkiej podróży, w której jestem wciąż.

Żal mi nadziei, co się nie spełniły,
żal białych płatków, co pomknęły w dal,
żal mi tych dziewczyn, które się spóźniły
na karnawału najpiękniejszy bal.

Żal mi okazji, które zmarnowałem
przez chwile tremy, co dopadła mnie,
żal mi tych listów, których nie wysłałem,
podpisywanych: kocham cię...
kocham..."
-> "Żal mi nadziei". Czy pora na żal?

"Nie opuszczaj mnie,
każda moja łza
szepcze, że co złe,
się zapomnieć da,
zapomnijmy ten
utracony czas,
co oddalał nas,
co zabijał nas,
i pytania złe,
i natrętne tak:
Jak? Dlaczego? Jak?
Zapomnijmy je -
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie...

Ja - deszczowym dniem
ci przyniosę z ziem,
gdzie nie pada deszcz,
pereł deszczu sznur,
jeśli umrę, z chmur
spłynie do twych rąk
światła złoty krąg
i to będę ja;
w świecie ziemskich spraw
miłowanie twe
będzie pierwszym z praw,
królem staniesz się,
a królową ja -
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie...

Nie opuszczaj mnie,
ja wymyślę ci
słowa, których sens
pojmiesz tylko ty,
z nich ułożę baśń,
jak się serca dwa
pokochały na
przekór ludziom złym,
z nich ułożę baśń
o królewnie, co
zmarła z żalu, bo
nie poznała cię -
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie...

Przecież zdarza się,
że największy żar
ciska wulkan, co
niby dawno zmarł;
pól spalonych skraj
więcej zrodzi zbóż
niż zielony maj
w czas wiosennych zórz,
gdy księżyca cierń
lśni na nieba tle
i z czerwienią czerń
nie chcą złączyć się -
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie...

Nie opuszczaj mnie,
już nie będzie łez,
już nie będzie słów,
dobrze jest, jak jest,
tylko taki kąt,
mały kąt mi wskaż,
gdzie twój słychać śmiech,
widać twoją twarz;
chcę, gdy słońca krąg
wzejdzie - być co dnia
cieniem twoich rąk,
cieniem twego psa -
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie..."
-> "Nie opuszczaj mnie" - tłumaczenie Jacquesa Brela. I znów Bajor...

"Następny! Następny!
Skrywając męskość mą
w ręczniczek szczupły ciut
i w garści mydła ćwierć
hołubiąc ile sił...
Następny! Następny!
Dwadzieścia miałem lat
i stało nas tak stu,
i każdy przed kimś był,
i każdy po kimś był...
Następny! Następny!
I towarzyski szlif,
ów pierwszy szlif mi dał
wojskowy burdel, co
na gumach kółka miał...
Następny! Następny!
I choć nie było w tym
czułości nic a nic,
choć wolał przy tym bym
nie śpieszyć się, mieć czas...
Następny! Następny!
Chociaż nie Waterloo,
lecz i nie Austerlitz
w objęciach owych dam
oczekiwało nas...
Następny! Następny!
I wielu z nas ten głos,
co ciszę ciął jak nóż,
do wielkiej armii ciot
na zawsze wcielił już...
Następny! Następny!
I klnę się tutaj na
mych krętków blady tłum,
że ten naglący głos
po nocach mi się śni...
Następny! Następny!
I czosnek śmierdzi w nim,
i chrzczony wodą rum,
to jest narodów głos
i głos wezbranej krwi...
Następny! Następny!
To jest kobiety głos,
która w spełnienia czas,
w sekundę potem już
mamrocze: zrób to raz...
Następny... Następny...
Następni wszystkich ras,
ze wszystkich świata stron,
swą dłoń mi dajcie, lecz
nie pocieszajcie mnie...
Następny... Następny...
Że być następnym niż
poprzednim lepiej jest,
że mimo wszystko to
mniej upokarza cię...
Następny... Następny...
Na stryczek splatam sznur,
nóż ostrzę nocą złą,
bo jeśli żyć - to jak,
jak żyć, by nie być wciąż...
Następnym! Następnym! Następnym!"
-> "Następny" - tłumaczenie Jacquesa Brela. Następna czy poprzednia? Hę?

"Pierwsza miłość z wiatrem gna,
z niepokoju drży,
druga miłość życie zna
i z tej pierwszej drwi,
a ta trzecia jak tchórz
w drzwiach przekręca klucz
i walizkę ma
spakowaną już.

Pierwsza wojna - pal ją sześć,
to już tyle lat,
druga wojna - jeszcze dziś
winnych szuka świat,
a tej trzeciej, co chce
przerwać nasze dni,
winien będziesz ty,
winien będziesz ty.

Pierwsze kłamstwo - myślisz: ech,
zażartował ktoś,
drugie kłamstwo - gorzki śmiech,
śmiechu nigdy dość,
a to trzecie, gdy już
przejdzie przez twój próg,
głębiej rani cię
niż na wojnie wróg..."
-> "Trzy miłości" - tłumaczenie Bułata Okudżawy. A czwarta miłość?

Od oddechu do oddechu: Najpiękniejsze wiersze i piosenki (Młynarski Wojciech)
W co się bawić (Młynarski Wojciech)
Róbmy swoje (Młynarski Wojciech)
Jeszcze w zielone gramy (Młynarski Wojciech)
Robię swoje (Młynarski Wojciech)
Moje ulubione drzewo, czyli Młynarski obowiązkowo (Młynarski Wojciech)
Polska miłość [WAiF] (Młynarski Wojciech)
Róbmy swoje: Już 30 lat (Młynarski Wojciech)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 23991
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Pingwinek 18.08.2019 01:41 napisał(a):
Odpowiedź na: (Czytatka zdradza co niec... | Pingwinek
Jeśli chodzi o "Ne me quitte pas" Jacquesa Brela, to wysłuchałam oryginału, jest dobry, ale stokroć bardziej lubię polską wersję w wykonaniu Michała Bajora (Edyty Górniak jakoś nieszczególnie, choć za jej głosem przepadam). A to "Nie opuszczaj mnie" w przekładzie Aleksandra Nawrockiego:

"Nie opuszczaj mnie.
Zapomnieć już chcę
to, co jeszcze można,
to, co mija już,
to, co dzieli znów
i co stracić można,
zapomnieć ten czas
utracony w nas,
te obce godziny,
co w nas często biły
pytaniem «Dlaczego?»,
by szczęście odebrać.
Nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie.

Ja ci ofiaruję
w deszczu pereł brzask
z krainy, gdzie trwa
tylko słońca blask,
będę drążył ziemię
poza swoją śmierć,
żeby twoje ciało
w złotym świetle mieć,
i utworzę państwo,
gdzie miłości dzień
będzie moim prawem,
ty - królewskim snem.
Nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie.

Nie opuszczaj mnie,
miła, proszę cię.
Wymyślę ci słowa,
w których tylko ty
znajdziesz sens ukryty,
więc opowiem ci
o tych sercach, które
dwa razy płonęły,
o królu, co umarł
w życia beznadziei,
bo ciebie nie spotkał,
ja też pragnę cię:
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie.

Często się spotyka,
jak bucha płomieniem
wulkan już wygasły
i porosły ziemią,
wszyscy już myśleli,
że on tylko zboże
jeszcze rodzić może
w majowej zieleni.
Zmierzch jest po to, żeby
w niebie ogień gorzał,
bo czyż czerń i zorza
nie kochają się?
Nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie.

Nie opuszczaj mnie,
dosyć moich łez,
dosyć zbędnych słów,
z ukrycia już będę,
spoglądał na ciebie,
śmiejąc się i tańcząc
będę słuchał ciebie,
więc pozwól mi zostać
cieniem twego cienia,
ciepłem twojej dłoni,
piosenką spojrzenia,
cieniem psa wiernego,
śpiewem smutku twego.
Nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie,
nie opuszczaj mnie."
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: