Dodany: 07.11.2017 22:04|Autor: misiak297

Wszystko się zmienia, Pat


Dobrze pamiętam ten czas, gdy odkryłem powieści Lucy Maud Montgomery. Oczywiście, zaczęło się od „Ani z Zielonego Wzgórza”, która w podstawówce była lekturą szkolną. Szybko zauroczył mnie świat Wyspy Księcia Edwarda. W krótkim czasie przeczytałem nie tylko pierwszy, ale i kolejne tomy najsłynniejszego cyklu Montgomery. Miałem poczucie pewnej ciągłości, czegoś ważnego – choć, wówczas nastoletni, nie potrafiłbym tego nazwać. Kiedyś dzięki tym książkom – o siermiężnych i jakby poszarzałych okładkach – moi bliscy wchodzili w świat Ani. Po latach to ja sięgałem po owe mocno zaczytane egzemplarze i przeżywałem swoją przygodę.

Dziś z rozczuleniem myślę o tamtym nastolatku, który zachwycał się rzeczywistością wykreowaną przez kanadyjską pisarkę i który – jak pewnie wielu czytelników wcześniej – chciał przenieść ten sposób widzenia świata na swoje czasy. I chciał wierzyć we wróżki, w to, że las nie jest zwykłym lasem, dom – zwykłym domem, a staw nieopodal niego – zwyczajną wodą. Wystarczy tylko znaleźć odpowiednie nazwy, aby wszystko stało się magiczne. Niemniej została mi słabość do Montgomery. Po Ani Shirley poznałem także Emilkę, Joannę/Valancy, Pat, Marigold. Lata mijały, a ja odsunąłem od siebie jej powieści na rzecz bardziej „dorosłych” lektur, choć w sercu zachowałem pamięć o ich bohaterkach. No i – pewnie znów jak wiele osób – szybko wyrosłem z wiary w magię świata i z tego rozpaczliwego pragnienia, aby istniały wróżki i leśne duchy.

Teraz – będąc już od dawna dorosłym człowiekiem – wracam do lektur dzieciństwa i nastoletniości, aby odkryć je na nowo. Już nie potrafię patrzeć na nie z takim zachwytem, jak tamten dzieciak. Dostrzegam braki warsztatowe autorki, pewną wtórność. Bawią mnie lapsusy tłumaczeniowe, na które dawniej nie zwracałem uwagi (karykaturalne wydają mi się zestawienia polskich zdrobnień imion z obcymi nazwiskami. W omawianej tu pozycji pojawiają się m.in.: Marynia Baker, Joasia i Dorotka Selby, Misia Frazer, Andrzej Morgan, Ela Hughes, Franek Russell, Hela Price, Józek Gardiner). Ale też widzę więcej, niż mógł spostrzec odległy ode mnie kilkunastoletni czytelnik. Nie, to nie są tak proste i cieplarniane opowiastki, jak mogłoby się wydawać. Spontanicznie sięgnąłem po sagę rodzinną „Pat ze Srebrnego Gaju”, którą swego czasu oceniłem bardzo nisko. Wtedy wydawała mi się nudna, irytująca, ckliwa. Teraz przeczytałem ją w trzy dni – bliski zachwytu. Przeniosłem się w znaną sobie rzeczywistość – i były takie momenty, gdy znów stawałem się zauroczonym dzieckiem. Tak jakby nie tylko Pat Gardiner, Szkrab, Judysia czy nobliwy Dżentelmen Tom czekali na mnie na kartach tej powieści, ale również ja sam – sprzed lat.

Pat Gardiner, równie wrażliwa jak większość dziecięcych bohaterek powieści Montgomery, jest jednak w dużo lepszej sytuacji życiowej niż Ania, Emilka czy Jana. Mieszka w szczęśliwym domu, z rodzicami, rodzeństwem, ukochaną Judysią Plum (która wydaje się centrum całego domostwa. To najwspanialsza postać w tej książce), otoczona miłością i troską. Nade wszystko kocha Srebrny Gaj – rodzinną posiadłość, którą Gardinerowie zajmują od pokoleń („jedynym prawdziwym talentem Pat była umiejętność kochania”[1]). Każde związane z nią miejsce, każdy dywanik, każde drzewo jest dla niej cenne. Ta bohaterka nie ma większych ambicji (inaczej niż Ania czy Emilka). Jej jedynym powołaniem wydaje się stanie na straży ukochanego domu. Jak mówi: „niczego innego nie pragnę, tylko zostać na zawsze w Srebrnym Gaju i kochać go, i się o niego troszczyć”[2]. Wszelka zmiana wpędza ją w histerię, tak jakby najdrobniejsze naruszenie porządku tego świata mogło oznaczać jego koniec. I nieważne, czy chodzi tu o – dłuższy lub krótszy - wyjazd bliskiej osoby, ślub w rodzinie, ścięcie drzewa, zerwanie starych tapet, zgolenie wąsów przez ojca. Można powiedzieć, że takie podejście ma w sobie coś chorobliwego. A jednak jest w tym coś przekonująco dziecięcego. Emocje Pat – jakkolwiek wyolbrzymione – tchną autentyzmem.

Problem w tym, że życie nie może trwać niezmienne – i o tym właśnie traktuje ta powieść. Oczywiście, jak to u Montgomery, mowa tu o dorastaniu – ale w cieniu zmian niechcianych i nieuchronnych. Ludzie, zwierzęta przychodzą i odchodzą, pojawiają się nowe cele i wymagania, najbliżsi wybierają własne drogi. To, co wydawało się bohaterce niewyobrażalne, nadchodzi i jej nie zabija. Pat może irytować, lecz – wbrew pozorom – jej niechęć do zmian nie jest tak niewzruszona, jak można by sądzić. Montgomery traktuje dziewczynkę z łagodną ironią. Przykładowo zgolenie zarostu przez ojca okazało się dla niej tragedią zaledwie trzydniową – później z łatwością się przyzwyczaiła. Podczas świniobicia wpadała w histerię, a jednak – jak zauważyła mądra Judysia – „nie przeszkadzało jej to później pałaszować boczku i kiełbasy”[3]. Nie jest to postać idealna – często wykazuje się bezmyślnością czy snobizmem.

W tej powieści mamy do czynienia ze swoistą klamrę kompozycyjną. To nie przypadek, że rozpoczyna ją i wieńczy ślub w rodzinie. Na początku za mąż wychodzi ciocia Azalka. Dla Pat to pierwszy z wielu „zamachów” na Srebrny Gaj i jego mieszkańców. Gdy ślub bierze Winnie, bohaterka – już dorosła – przyjmuje to nie jak tragedię, a jak naturalną kolej rzeczy. Dojrzewa.

Oczywiście, między kolejnymi zmianami toczy się tu zwyczajne życie, bez szczególnych rewolucji. Dzień mija za dniem, Pat spędza czas z Judysią (doprawdy, mógłbym nie wychodzić z kuchni tej cudownej kobiety i tylko słuchać snutych z pełną powagą opowieści czy to o wróżkach, czy to o realnych ludziach – wspaniałe są te ironiczne makabryczno-straszne anegdotki), spotyka się z nowymi przyjaciółmi, bawi się i uczy. Chce się przebywać w tym świecie. Jest ciepły, przytulny – choć pod miłą powłoką kryje się twarde, bezwzględne życie. Łatwo je przegapić, nie przywiązywać wagi do perypetii postaci zaledwie wspomnianych – ale ono istnieje.

Co więcej, w „Pat ze Srebrnego Gaju” znajdziemy mnóstwo szczegółów, które mówią o czasach, w jakich akcja tej powieści się rozgrywa. Łatwo uwierzyć, że tak właśnie w latach dwudziestych ubiegłego wieku żyli mieszkańcy Kanady. Widać tu też nadchodzące lub już dokonujące się przemiany społeczne. Nawołuje się do brania z życia tego, co się da, bez patrzenia na powinności czy obowiązki. Pojawiają się ludzie niewierzący w Boga (dla Pat jest to szokujące). Coraz więcej mówi się o konieczności kształcenia kobiet (choć pojawiają się też głosy, że to zmarnowane pieniądze, bo taka wiedza na nic się im nie przyda po ślubie. No i wykształcenie może utrudnić złapanie męża). Sama Pat nie ma takich ambicji. Oto cytat z jednego z jej listów:

„Ciocia Azalka uczy mnie robić leguminę czekoladową i obrębiać. Lubię prace domowe i Sylwia Cyryla uważa, że jestem staroświecka. Obecnie dziewczęta powinny mieć zawód. Ona będzie miała zawód. Nie jestem pewna, czy mam na to ochotę. Ktoś musi robić leguminy i zauważyłam, że Sylwia Cyryla lubi je jeść jeszcze bardziej niż ja”[4].

Język się przeobraża („kawalerowie” wychodzą z użycia, zastąpieni przez „chłopców”. „Podrywacz” również jest w tej powieści ujęty w cudzysłów. Z kolei o dziewczynach łatwo dających się omamić chłopcom mówi się, że są „zbyt chętne”). Zmieniają się też zwyczaje. Judysia nie uznaje materacy, które uważa za „współczesny wynalazek diabła”[5]. Narzeka, że po ślubie trzeba zamiatać confetti („Za dawnych dobrych czasów obrzucano młodą parę ryżem. I chociaż kury miały z tego jakiś pożytek”[5]). Z kolei pani Wilcox jest przeciwna piżamom – stanowiącym ostatni krzyk mody – każe córce spać w tradycyjnej koszuli nocnej. Edyta – ciotka Pat – uważa, że piżamy to „bezwstyd i obraza boska”[7]; gorszy ją też na jednym ze ślubów kreacja panny młodej:

„Wszyscy się zachwycali poza jedną ciotką Edytą, która zgorszyła się, że suknia jest zbyt krótka. Akurat była taka moda. Ciotka Edyta od paru lat modliła się, żeby kobiety przestały pokazywać nogi, ale jej modlitwy nie zostały jeszcze wysłuchane.
– Na modę modlitwy nie mają wpływu – napomniał ją poważnym tonem stryj Tom”[8].

Zabawne, prawda? Bo sporo tu błyskotliwego humoru, często czarnego („A stary Elmer Davidson spóźnił się i zakłócił swoim człapaniem ceremonię. Ten to spóźni się na Sąd Ostateczny…”[9], „Sylwia Cyryla opowiedziała mi także, że Petersonowie z Południowego Glen mieli w zeszłym tygodniu straszne przeżycie. Myśleli, że Myrtle uciekła z kimś. Ale okazało się, że się tylko utopiła”[10]). Trudno uwierzyć, że niektóre fragmenty mogły wyjść spod pióra żony pastora. Ciotka Franciszka jest oburzona, gdy ktoś proponuje jej aspirynę na męczący ból głowy („– Wszechmogący nie życzy sobie, byśmy uciekali się do aspiryny, by złagodzić ból, który nam raczył zesłać!”[11]. Autorka opatruje tę scenkę cierpkim komentarzem: „ciotka Franciszka wciąż jeszcze z Bożej woli cierpiała w swojej sypialni”[12]).

Powróciłem do „Pat ze Srebrnego Gaju” bez specjalnej chęci – pamiętałem swoje rozczarowanie sprzed lat. Być może musiałem dojrzeć, aby odkryć wszystkie treści, które w sobie kryje. To chyba mniej znana powieść Lucy Maud Montgomery, a szkoda. Może jej tytułowa bohaterka nie jest równie wyrazista, jak Ania czy Emilka, ale nie zmienia to faktu, że może zauroczyć. Judysia stwierdza: „przyjaciół się nie wybiera. Przyjaciele pojawiają się sami…”[13]. Myślę, że tak samo bywa z książkami. Ja zupełnie nieoczekiwanie zyskałem książkę-przyjaciela. Może i wy się z nią zaprzyjaźnicie?


---
[1] Lucy Maud Montgomery, „Pat ze Srebrnego Gaju”, przeł. Ewa Fiszer, Wydawnictwo Literackie 2015, s. 268.
[2] Tamże, s. 265.
[3] Tamże, s. 138.
[4] Tamże, s. 177.
[5] Tamże, s. 10.
[6] Tamże, s. 64.
[7] Tamże, s. 266.
[8] Tamże, s. 299
[9] Tamże, s. 66.
[10] Tamże, s. 182.
[11] Tamże, s. 75.
[12] Tamże, s. 77.
[13] Tamże, s. 264.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1186
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: