Dodany: 01.11.2017 23:13|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

JĘZYKI OBCE w LITERATURZE - KONKURS nr 212


Przedstawiam KONKURS nr 212, który przygotował KrzysiekJoy.



Zapraszam na konkurs!


Regulaminowa część konkursu.

Punktacja i laureaci:

Do odgadnięcia jest 30 fragmentów, za każdy można otrzymać 2 punkty (po jednym za autora i tytuł), czyli maksymalnie 60 punktów. W przypadku jednakowej liczby punktów o miejscu zdecyduje czas zdobycia ostatniego punktu.


Podpowiedzi:

- Na forum macie pełen luz, więc podpowiadajcie sobie w dowolny sposób.
- Jeżeli ktoś chce uzyskać podpowiedzi standardowe, czyli czytałaś/eś, znasz autora, proszę mnie o tym poinformować.
- Jeżeli ktoś życzy sobie podpowiedź dotyczącą konkretnego fragmentu, może mnie o takową poprosić.


Kontakt:

- Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...] lub, jeśli ktoś woli, to przez BiblioNEtkowe PW.


Termin:

- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 16 listopada o godzinie 23.59.


Uwagi różne:

- Wszystkie książki występujące w konkursie mam ocenione.
- Forum ma żyć! Liczę na Waszą aktywność.


Miłej zabawy,
KrzysiekJoy




1.


JAK PO ANGIELSKU MÓWI SIĘ "GRUPA KRWI"

Z tym pytaniem zwracały się do X wielkie, groźne czarne litery. X rozejrzała się wokół siebie. Nikogo nie było. Pytanie skierowano najwyraźniej do niej. Rzeczywiście, pomyślała, X, jak po angielsku mówi się "grupa krwi"? I ostrożnie podeszła do plakatu.

NIE MA WYMÓWKI DLA TYCH, KTÓRZY TWIERDZĄ
ŻE NIE MOGLI NIE MIELI OKAZJI
NAUCZYĆ SIĘ PRZYNAJMNIEJ JEDNEGO OBCEGO JĘZYKA!

Nie ma!, natychmiast zgodziła się X.

JAK UCZY DOŚWIADCZENIE NASZYCH KURSÓW,
NIKT NIE JEST ANTYTALENTEM DO JĘZYKÓW OBCYCH,
A WIEK NIE GRA TU ŻADNEJ ROLI!

Właśnie tak!, pomyślała X.

JĘZYK OBCY JEST WASZYM OKNEM NA ŚWIAT!
OTWÓRZCIE OKNO - NAUCZCIE SIĘ JĘZYKA!
MILIONY LUDZI NA CAŁYM ŚWIECIE WIEDZĄ,
JAK PO ANGIELSKU MÓWI SIĘ "GRUPA KRWI",
A WY JESZCZE NIE WIECIE!
MY TO WIEMY - DOWIECIE SIĘ I WY!

Otóż to!, zachwyciła się X, wzięła kartkę i długopis, zapisała adres oraz numer telefonu.
X wróciła do domu i już od drzwi krzyknęła do ciotki:
- Ciociu, jak po angielsku mówi się "grupa krwi"?
- Blad tajp! Czemu pytasz? - odparła ciotka błyskawicznie, jakby ktoś odpalił działo, i dodała: - Grupa krwi to bardzo ważna rzecz.



2.


Sprawy w życiu niekiedy tak się gmatwają, że staje się niejasne, co było wcześniej, a co potem, tak jak ja nie wiem, czy snuję tę opowieść, by dotrzeć do jej kresu, czy też do początku. Odkąd znalazłam się na obczyźnie, swój ojczysty język - ten, który wedle ekstatycznego wiersza chorwackiego poety "bzyczy, szczęka, dzwoni, szumi, grzmi, dudni, huczy" - odbieram jako ciągłe dukanie, przekleństwa, klątwy, szczebiot lub też suche, bezbarwne zbitki wyprane z wszelkiego sensu. Dlatego wydaje mi się czasem, że tutaj - gdzie okrążona jestem holenderskim, a porozumiewam się po angielsku - przyswajam sobie swój ojczysty język od początku. Nie idzie to łatwo, połykam słowa, wydaję z siebie półgłosy. Mierzę się z klęską, z faktem, że nie jestem w stanie wyrazić tego, co chcę powiedzieć, a to, co mówię, brzmi pusto. Wypowiadam słowo, ale nie czuję jego treści, czuję treść, ale nie mogę znaleźć właściwego słowa. Zastanawiam się, czy w okaleczonym języku, który nie nauczył się opisywać rzeczywistości, jakkolwiek złożone wydawałoby się jej wewnętrzne przeżycie, czy w takim języku można zrobić cokolwiek, opowiedzieć historię, na przykład.

Życie jest dla mnie dobre. Z czasem nauczyłam się mieć w oknach rozsunięte zasłony. Co więcej, staram się to wystawianie siebie na pokaz tłumaczyć jako zaletę. Zgłosiłam się na kurs języka holenderskiego. Podobnie jak inni uczestnicy, za często posługuję się zaimkiem osobowym ik. Dla początkujących świat zaczyna się od ik, "ja".



3.


- Widzę, S., że wodzisz oczyma po klasie, zamiast patrzeć w książkę. Szkoda, że nie okazujesz zapału do języka francuskiego.
- Język ten bardzo mi się podoba - odpowiedziała S., próbując znów zabrać głos - ale...
- Nie powinnaś mówić „ale”, gdy ci coś rozkazują przełożeni. Patrz w książkę. S. wlepiła wzrok w książkę - ale już ani się nie uśmiechnęła, nawet wtedy, gdy wyczytała, że le fils oznacza „syna”, a le frère - „brata”.
- Gdy przyjdzie monsieur D. - myślała - już ja mu wszystko wytłumaczę.
Niebawem nadszedł monsieur D., miły, inteligentny Francuz w średnim wieku.
Ujrzawszy S., niby to pogrążoną w lekturze rozmówek francuskich, zainteresował się tym jej skupieniem i grzecznością.
- Czy to nowa uczennica dla mnie, Madame? - zapytał przełożonej. - Sądzę, że będę miał z niej pociechę.
- Jej ojciec, kapitan C., bardzo pragnie, by rozpoczęła naukę języka francuskiego.
Boję się jednak, że ona ma do francuzczyzny jakieś dziecinne uprzedzenia... bo nie bardzo się garnie do nauki - odpowiedziała miss M.
- Wielka szkoda, mademoiselle - odezwał się monsieur D. uprzejmie do S. - Może, gdy zaczniemy razem się uczyć, potrafię panią przekonać, że jest to język bardzo piękny.
S. powstała. Czuła się tak zrozpaczona, jak gdyby popadła w niełaskę. Rozwarłszy szeroko swe zielone oczka, spojrzała nimi szczerze i prostodusznie w twarz monsieur D.; wyczytała w niej, że on pojmie, o co chodzi i po prostu zaczęła w dźwięcznej płynnej francuzczyźnie tłumaczyć mu rzecz całą. Zwierzyła się więc, że madame nie zrozumiała jej intencji; prawdą jest, że nie uczyła się francuskiego na lekcjach i z książek, ale tatuś i inni ludzie często mówili do niej tym językiem, tak, iż umiała nim mówić - i pisać - jak rodowitą swą mową. Był to przecież rodzinny język jej matki, która umarła po jej urodzeniu; dlatego to i tatuś - i ona za jego przykładem - lubili się nim posługiwać.
W końcu S. zapewniła monsieur D., że bardzo chętnie będzie się uczyła wszystkiego, czego on zechce ją uczyć, a jeżeli zabierała głos wobec przełożonej, to jedynie w tym celu, by jej wyjaśnić, iż wszystkie słówka w podręczniku zna już od dawna.
W chwili, gdy S. zaczęła mówić, miss M. drgnęła i jęła niemal z oburzeniem wpatrywać się spod okularów w uczennicę.
Monsieur D. uśmiechał się z wielkim zadowoleniem, słysząc w ustach tego dziecka czysty i uroczy dźwięk ojczystej swej mowy, który myśl jego przeniósł hen do kraju lat młodzieńczych - z dala od ciemnego, mglistego Londynu. Gdy S. skończyła mówić, spojrzał na nią z rozczuleniem i odebrawszy od niej podręcznik, odezwał się do miss M.: - Ach, madame, toż ja niewiele już ją mogę nauczyć! Ona się nie uczyła francuskiego, ale mówi jak rodowita Francuzka. Akcent ma wyborny.



4.


Po raz kolejny podjął naukę staroirlandzkiego. Nauczycielka, Mrs Temple, z laską, w okularach i kapelusiku z woalką, przychodziła do niego trzy razy w tygodniu na lekcje gaelickiego i zostawiał mu zadania, które później poprawiała czerwonym ołówkiem i oceniała, zazwyczaj dość nisko. Dlaczego tak trudno mu było nauczyć się języka Celtów, z którymi tak bardzo się identyfikował? Miał smykałkę do języków, opanował biegle francuski, portugalski, co najmniej trzy języki afrykańskie, potrafił dogadać się po hiszpańsku i włosku. Dlaczego język ojczysty, z którym czuł się tak związany, umykał mu? Za każdym razem, gdy z najwyższym trudem nauczył się jakiegoś zwrotu lub reguły, po kilku dniach, a niekiedy wręcz po kilku godzinach, zapominał wszystko. Od tego czasu, nie mówiąc nikomu, a już szczególnie nie w trakcie dyskusji politycznych, podczas których dla zasady bronił tezy przeciwnej, zastanawiał się, czy jest możliwe do spełnienia, czy pozostanie chimerą marzenie ludzi takich jak profesor Eion MacNeill albo poeta i pedagog Patrick Pearse, by przywrócić do życia język prześladowany i zepchnięty do podziemia przez kolonizatora, mniejszościowy, niemal wymarły, by ponownie uczynić zeń język ojczysty Irlandczyków. Czy istnieje możliwość, by w przyszłej Irlandii angielski wycofał się zastąpiony, dzięki szkołom, dziennikom, kazaniom w kościołach i przemowom polityków, językiem Celtów? Publicznie Roger twierdził, że tak, że jest to nie tylko możliwe, lecz wręcz niezbędne po to, by Irlandia odzyskała swoją tożsamość. Będzie to proces długi, trwający wiele pokoleń, lecz nieuchronny, ponieważ dopiero wówczas gdy gaelicki odzyska status języka narodowego, Irlandia będzie wolna.



5.


Kelnerka nazywała się Ni Wayan Laksmi, miała trzydzieści dwa lata i właściwie powinna zostać wydana za mąż wiele lat temu. Była ładna, ale nie pochodziła z zamożnej rodziny, nie miała pieniędzy i powszechnie wiedziano, że jej iloraz inteligencji był jak u kodoka, balijskiej żaby. Dlatego Ni Wayan Laksmi nikt nie wybrał, gdy chłopcy wybierali dziewczęta, a dziewczęta chłopców (na tyle, na ile mogły same wybierać).
To zresztą nie bardzo jej przeszkadzało, bo nigdy nie czuła się swobodnie w towarzystwie mężczyzn. Ani kobiet. W towarzystwie w ogóle, prawdę powiedziawszy. Aż do teraz! Było coś zupełnie specjalnego w jednym z dwóch nowych bladoskórych gości hotelu. Nazywał się Herbert i jak gdyby... mieli wiele wspólnego. Wprawdzie był dobre trzydzieści lat starszy od niej, ale nie uważała, że miało to znaczenie, ponieważ... zakochała się. Z wzajemnością! Herbert nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto byłby niemal równie wolno myślący jak on.
Gdy Ni Wayan Laksmi skończyła piętnaście lat, dostała w prezencie od ojca książkę do nauki języka. Zamysłem ojca było, że córka tym sposobem nauczy się holenderskiego, bo Indonezja w tym czasie była kolonią holenderską. Pewnego dnia zawitał w ich domu Holender. Ni Wayan Laksmi, po czterech latach nauki języka, po raz pierwszy odważyła się użyć holenderskiego, którego z trudem się nauczyła, i dowiedziała się, że mówi po niemiecku. Ojciec, który sam nie był zbyt bystry, podarował córce nie tę książkę.
A teraz, siedemnaście lat później, ta pomyłka wyszła jej na dobre, bo Ni Wayan Laksmi i Herbert mogli ze sobą rozmawiać i wyznać sobie miłość.



6.


Istnieje coś takiego jak prywatna etymologia; zależy ona od języków, które dziecko znało we wczesnym dzieciństwie.
"Gilgamesz" i "Enkidu" były dla mnie porywającymi słowami, zetknąłem się z nimi dopiero w wieku siedemnastu lat. Możliwe, że wpłynęły na to hebrajskie modlitwy, które wcześnie odmawiałem, nie rozumiejąc ich.
Powinienem pozbierać wszystkie najwcześniejsze hiszpańskie słowa, które jako takie pozostały dla mnie ważne.
Czasy zuryskie były odwróceniem się od wszystkiego, co romańskie, jeśli było w y m a w i a n e. Łacina mi tego nie zastąpiła, odczuwałem ją jako język sztuczny, szczególną niechęcią napawał mnie wówczas łaciński wers ze swoim dowolnym przestawianiem słów. Podobała mi się proza Salustiusza, służyła jak przygotowanie do łacińskiego autora, który mnie potem całkowicie pochłonął: Tacyta.
Największym rozczarowaniem moich lat szkolnych było to, że nie uczyłem się greki. Odczuwałem to jako duchową przewinę, że nie wykazałem więcej uporu i pozwoliłem zamknąć sobie grecką drogę. Spośród postaci rzymskich kochałem Grakchów, jako braci.
Do historii młodości powinno wejść stwierdzenie faktu, że poważnie zajmuję się nazwami i słowami j a k o t a k i m i.
W Ruszczuku: słowo "Stambol". Określenia roślin: calabazas, merengenas, nazanas; criatura (dziecko), mancebo, hermano, ladroón; fuego (ogień), mañana, entonces; culebra (wąż), gallina (kura, z powodu tego słowa późniejsza sympatia dla Galów); zinganas (Cyganie).
Imiona: Aftalion, Rosanis, później Adjubel.
Pogardliwym słowem dziadka było corredor (określenie kogoś, kto błąka się po świecie i nie ma stałego miejsca). Wymawiał je z taką pogardą, że wcześnie mnie zafascynowało to słowo, ruch w nim zawarty i ludzie, którzy stale żyli w ruchu. Chętnie zostałbym "corredorem", ale nie odważyłem się na to.
Język niemiecki miał początkowo w sobie coś przerażającego z powodu sposobu, w jaki musiałem się go uczyć. Duma z faktu, że jednak się go nauczyłem, wkrótce została stłumiona przez zhańbienie tego języka w czasie wojny. Dzięki jednej pieśni, niemal jedynej wówczas, polubiłem słowo Dohle (kawka); do dziś je lubię. Zainteresowanie ptakami, które później rozwinęło się w pasję, miało swoje korzenie w tym słowie. Polska (Polen), które to słowo w wierszu rymowało się z Dohlen - sterb ich in Polen - stała się dla mnie tajemniczym krajem.
Dialekt szwajcarski objawił mi się - przyjechałem w środku wojny z Wiednia - jako język pokoju. Był to jednak ostry język, z mocnymi wyrażeniami i bardzo oryginalnymi wyzwiskami, tak, że owa "pokojowość" nie miała w sobie nic letniego i słabowitego, ten dialekt uderzał z mocą, ale w kraju był spokój.
Angielski pozostał dla mnie nienaruszony, bo ojciec uczył się go z zachwytem. Wymawiał te słowa z zaufaniem, jakby to byli ludzie, którym wierzył.
Dosyć długo trwało, zanim doszedłem do przekonania, że nie ma brzydkich języków. Dzisiaj słucham każdego tak, jakby był jeden jedyny na świecie, a kiedy dowiaduję się o jakimś, że wymiera, wstrząsa to mną, jakby to była śmierć Ziemi.
Niczego nie da się porównać ze słowami, ich zniekształcanie dręczy mnie, jakby to byli ludzie zdolni do cierpienia. Pisarz, który o tym nie wie, jest dla mnie istotą niepojętą.
Ale nad językiem, w którym nie wolno tworzyć nowych słów, wisi groźba uduszenia: taki język ogranicza mnie.



7.


Była jednakowa dla wszystkich, dla zdolnych i niezdolnych, pilnych i leniwych, zdyscyplinowanych i krnąbrnych. I to właśnie było okropne.
Nie dawała się też w żaden sposób zagadać, choć lekcje francuskiego stwarzały po temu szansę. Pierwszy kwadrans zawsze poświęcony był na tak zwaną swobodną konwersację.
M. zaczynała o czymś mówić (po francusku, rzecz jasna), po czym rzucała kilka prostych pytań i miała się z tego wywiązać konwencjonalna rozmowa. To właśnie był moment na próbę podejścia jej słowem. Najczęściej stosowany chwyt polegał na rozpoczynaniu jakiejś - rzekomo - arcyciekawej historii, utykaniu z nią już na drugim zdaniu z powodu braku słów i nagłym, desperackim przejściu na polski. „Parle francais!” przecinała wtedy natychmiast M.. „To zbyt skomplikowane, proszę mi pozwolić dokończyć po polsku”, walczył jeszcze rozpaczliwie niepoprawny marzyciel, lecz było to daremne. „Mais non!”, odrzucała stanowczo jego błagania M., „si tu veux nous raconter quelque chose d’interessant, tu dois le faire en francais”.
I śmiałek, jak przekłuty balon, opadał z plaskiem na ławkę.
Lecz po francusku też to nie wychodziło. Raz pewien adorator przygotował sobie całą mowę, by w pewnym momencie omotać ją siecią pytań i wydobyć z niej w końcu coś osobistego. Na próżno. Naprzód, gdy zorientowała się, że jakoś zbyt płynnie mówi, zaczęła mu co chwilę przerywać, poprawiając niedociągnięcia gramatyczne; gdy zaś przebrnął przez to szczęśliwie i postawił nareszcie pierwsze z obmyślanych pytań - gdzie i jak spędziła wakacje - usłyszał w odpowiedzi, że bardzo jej przykro, mais elle n’a pas eu de vacances cette annee, co zamknęło mu drogę do dalszych podchodów.



8.


Czego chcesz, Taniu? - zwróciła się po francusku do córeczki, która właśnie weszła.
- Mamo, gdzie moja łopatka?
- Mówię do ciebie po francusku, mów więc do mnie tak samo!
Dziewczynka spróbowała, ale okazało się, że zapomniała, jak się to po francusku mówi. Matka podpowiedziała, po czym - w dalszym ciągu po francusku - wskazała jej miejsce, gdzie znajdowała się łopatka. Nie podobało się to L.
W ogóle od tej chwili wszystko w tym domu, łącznie z dziećmi, wydawało się L. niesympatyczne i już wcale nie takie miłe jak przedtem.
„I po co ona gada z dziećmi po francusku? - pomyślał. - Jakie to nienaturalne, jaki w tym fałsz! I dzieci to czują. Nauczy je francuskiego, a oduczy szczerości” - rozmyślał. Nie wiedział, że D. A. wielekroć łamała sobie głowę nad tą kwestią i mimo wszystko w końcu postanowiła, choćby z uszczerbkiem szczerości, w ten właśnie sposób uczyć swoje dzieci francuskiego.
- Dokąd pan się tak śpieszy? Niechże pan jeszcze zostanie.



9.


- Ale o co właściwie idzie? Które to zadanie?
- O, to właśnie - Jurek pokazuje zadanie.
Janinka chodzi też do czwartej, ale i ona nie wie, jak to się robi. Ale jest rada. Zaraz przyjdzie panna Augusta i zrobi. Panna Augusta to korepetytorka. Jurek parsknął śmiechem na taką śmieszną nazwę.
- Jak to powiedziałaś? K o p e r y t o t o r k a?
- Ależ nie. Przecież mówię wyraźnie: korepetytorka.
Ale Jurek nijak nie umie powtórzyć.
- To do ciebie nie przychodzi korepetytorka?
- Nie.
- A do ciebie?
- Do Maniusi też nie przychodzi.
- Och, jacyście wy szczęśliwi. Nie macie pojęcia co to za piła! Wciąż jej wszystkiego za mało. A już najgorzej z tym francuskim. La klosz son, el anons le komąsmą de la lson. Że wu pri madam uwrir la fnetr? A wiesz, jak po francusku jeden? Ę. Dwa, trzy, cztery, pieć - ę, de, trua, katr, sęk...
Tu Jurek zaśmiał się najgłośniej. Bo i jak? Sęk? Od drzewa?
- A jak dziesięć?
- Dis.
- Dwadzieścia?
-Wę.
- Trzydzieści?
- Trant.
- To ci mowa! A jak sześćdziesiąt?
- Soazan.
Jurek znowu się śmieje, a panienka wtóruje tak piskliwie, że aż pani usłyszała; drzwi się otworzyły i weszła do kuchni.
Janinko, co tu się dzieje? Co to za dzieci?
- To te z dołu, mamusiu!
- Aha!...



10.


Fryzjerka mojej Gawy nazywa się Rusłanowa. Tak samo jak znana śpiewaczka. Kiedyś podczas żmudnego i skomplikowanego procesu strzyżenia psa zainteresowała się, czym się zajmuję.
- Jestem tłumaczem.
- A z jakich języków? - postanowiła pogłębić swoją wiedzę.
- Z polskiego i angielskiego - odpowiadam, wiedząc, że w żaden sposób porazić fryzjerki mojej Gawy tym nie mogę. Ale tu się mylę, bo ona zachwycona wykrzykuje:
- Szanuję poliglotów!
Prawdę mówiąc, jeśli się zastanowić, to są ludzie, którzy mają poważne problemy nawet z jednym językiem. A tutaj - aż dwa! Specjalnie nie wymówiłem trzeciego, z którego też czasem przekładam. Nie wymieniłem, bo przekładanie z niego w naszym kraju uchodzi albo za przejaw kiepskiego gustu, albo za robotę głupiego, albo nawet za kulturalne szkodnictwo i wbijanie klina między dwa bratnie narody. Uważa się, że w tej niby pracy jest mniej więcej tyle sensu co w strzyżeniu krótkowłosych retrieverów. I gorączkowo myślę: mówić jej czy nie? Jeśli nie powiem, to i tak w jej sercu fryzjerki zostanę wiecznym poliglotą. Jeśli powiem, to mogę jednym słowem zburzyć wypracowany wizerunek.
Jednak w pewnej chwili patos egoisty ustępuje tupetowi eksperymentatora i ryzykuję.
- Jest jeszcze, co prawda, jeden język, z którego tłumaczę - zachodzę od opłotków, żeby jakoś przygotować grunt.
Fryzjerka przerywa mi, nie wiadomo czemu rzucając:
- Martwy?
- Nie - mówię - żywy. Bardziej żywego nie ma.
- Znowu robię pauzę, rzucając piłeczkę na jej stronę boiska.
- Typu chiński? - jakby zażartowała. I wiem, że w jej słowach jest trochę prawdy. Tak, bardziej żywego nie ma.
Znowu czekam i mówię:
- Wielkoruski...
- Hm, dziwne. Takiego języka nie znam.



11.


Chłonęliśmy język włoski. Zdeterminowani zmierzaliśmy do celu, ryzykując, że w trakcie poznawania narzecza, którym wszyscy dookoła porozumiewali się z rozwścieczającą nas łatwością, ucierpi nasze zdrowie psychiczne. Uczyliśmy się z podręczników. Czytaliśmy włoskie gazety, podkreślając słowa, których nie znaliśmy, sprawdzaliśmy ich znaczenie i zapisywaliśmy na marginesach. Niestety, prasę wypełniały tematy związane z polityką, której zresztą nie rozumieją sami Włosi, pewnie dlatego, że w kraju zarejestrowanych jest ponad cztery miliony partii. Dlatego czytaliśmy o wyścigach Grand Prix, ponieważ łatwiej było za tym nadążyć, a uczestnicy wydawali się normalniejsi. W ten sposób poznaliśmy potoczne wyrażenia w rodzaju płata nośnego, przyczepności na zakręcie czy automatycznej skrzyni biegów. Czytaliśmy także porzuconą przez Eleonorę Paolucci "Teleromanzi", coś w rodzaju opery mydlanej w formie komiksu z fotografiami głupiutkich panienek i dryblasów, nauczyliśmy sie kluczowych dla toskańskiej wsi sformułowań, takich jak "Oooooh,ooooh, Tesoro. Baciami, baciami, bacia tutto il mio corpo", co oznaczało dosłownie "Och, och, kochanie. Całuj mnie, całuj, całuj, całuj całe moje ciało".
Zrobiliśmy nawet coś, co wcześniej byłoby nie do pomyślenia: kupiliśmy telewizor i oglądaliśmy Telegiornale, wiadomości stanowiące włoską wersję rzeczywistości: mieszankę świeżych wiadomości, starych zdjęć oraz fragmentów filmów ze Steve'em McQueenem.
Angielskiego unikaliśmy jak zarazy. Kiedy nasze oczy napotykały w mieście turystę, odwracaliśmy głowy w przeciwnym kierunku; w trakcie kolacji z przyjaciółmi mówiącymi w różnych językach posługiwaliśmy się tylko naszą barbarzyńską wersją języka włoskiego, nawet jeśli siedzieliśmy w restauracji jedynie we dwoje, to rozmawialiśmy ze sobą po włosku, popełniając przy okazji tyle błędów i kalecząc akcent do tego stopnia, że wielu z gości musiało to przyprawiać o niestrawność. Wzięliśmy nawet udział w dwutygodniowym kursie językowym w mieście, w trakcie którego Candace osiągnęła doskonałe wyniki, a ja pobiłem wszelkie rekordy braku jakichkolwiek postępów.



12.


Jedną z najważniejszych europejskich nagród literackich jest Wielka Nagroda dla Książki Dziecięcej przyznawana corocznie na targach książki w Bolonii ważnemu autorowi książek dla dzieci i młodzieży o zasięgu ponadregionalnym. Gazety regularnie donoszą, że zgodnie ze statutem szacownemu jury można przysyłać do oceny książki w języku niemieckim, angielskim, francuskim i włoskim. Ileż języków ma ta wielka, przebogata w kulturę Europa? Aż cztery! Tylko nie ucieszyłoby to dzieci w Portugalii i Danii, W Tallinie i Salonikach, nad Ebro i Jeziorem Ochrydzkim. Zaś dla niektórych nawet cztery to za dużo, już pojawiły się głosy, że Europa na rzecz przyszłej pomyślności powinna oderwać się od swojej językowej przeszłości i zjednoczyć w jednym wspólnym języku Europejczyków. Występujący z takimi żądaniami mają przeważnie na myśli angielski, za którym przemawia fakt, iż jest to język rzekomo łatwy, a więc można się go nauczyć bez szczególnych zdolności i bez wielkiego wysiłku, poza tym i tak prawie każdy mieszkaniec globu już zna jego podstawy.
Na to, że mnogość języków stoi na przeszkodzie postępowi i uniemożliwia połączenie się ludzi całego świata w jedną wielką rodzinę, wpadł już przed stu laty pewien życzliwy lekarz z Warszawy, szlachetny Ludwik Zamenhof. By zaradzić przyszłym konfliktom między ludźmi, spędził on niezliczone samotne godziny, tworząc gramatykę i słownictwo sztucznego języka międzynarodowego. Kiedy zawaliła się wieża Babel, pierwotny wspólny język ludzkości rozsypał się na kawałki i właśnie stworzone przez Zamenhofa esperanto usiłowało owe kawałki posklejać. I choć początkowo wzbudziło wielkie zainteresowanie idealistów w wielu krajach, esperanto nigdy nie osiągnęło statusu uniwersalnego języka międzynarodowego. Gdyż zza dobrych chęci sztucznego stworzenia języka światowego wyziera już nie tak dobra wizja narzucenia go drogą biurokratyczną, rozporządzeniem lub przy użyciu siły mediów. Tymczasem języki, którymi mówią ludzie, zawierają o wiele więcej, niż mogą z nich wyczytać programy komputerowe, a proces porozumiewania się też nie sprowadza się do sumy przetłumaczalnych pojęć i słów. Tak samo twierdzenie, że różne języki są odpowiedzialne za nieporozumienia między ludźmi i wszystko wyglądałoby lepiej, gdyby wszyscy mówili tylko w esperanto, po angielsku, chińsku czy w języku Basic, to wierutne bałamuctwa. Jak każdy utylitaryzm, którego nadrzędnym celem jest przydatność, tak samo ten językowo-polityczny utylitaryzm kierujący się wizją przebiegającej płynnie i bez zakłóceń komunikacji między ludźmi w rzeczywistości tworzy przeciwieństwo tego, o co mu chodzi, mianowicie - zamieszanie.



13.


X zerknął na trzymaną przez pana Mietka miotłę, nie odezwał się jednak ani słowem.
Następnego dnia, wchodząc do bramy, ukłonił się na widok Nowego i jak gdyby nigdy nic powiedział:
- Guten Tag!
Nowy wybałuszył oczy i burknął coś w odpowiedzi.
Przepraszam, że zawracam głowę... zaczął X. - Ale być może mógłby mi pan pomóc.
- Eee? - wykrztusił Nowy.
- Mój elektryczny czajnik chyba jest zepsuty - mówił X. - Albo nie umiem go właściwie obsługiwać, a ja po niemiecku potrafię co najwyżej przywitać się, pan rozumie...
Nowy splunął na znak, że rozumie.
- Gdyby pan zechciał rzucić okiem na tę instrukcję... - X uśmiechnął się do przewracającego oczami Nowego. - Byłbym panu ogromnie zobowiązany... Ja sam, nawet ze słownikiem, nie dam sobie rady, a wiem, że pan ostatnie lata spędził za granicą...
- Ale nie w Niemcach - przerwał Nowy.
- W Niemczech - poprawił odruchowo X.
- Właśnie - potwierdził Nowy. - Po niemiecku nie umiem.
- O, przepraszam, musiałem źle zrozumieć - bąknął X. - A gdzie pan był?
- W Austrii - powiedział Nowy, spluwając X pod nogi. - Po austriacku mogę panu tłumaczyć, co pan zechcesz, ale niemiecki, pan wybaczy, dla mnie za trudny.
- W takim razie przepraszam - wymamrotał X, ukłonił się i ruszył w stronę wygladającego z klatki pana Mietka.
- I co?! - Pan dozorca nie umiał pohamować ciekawości.
- Alarm! - odpowiedział X. - Dał pan się nabrać na ten pobyt w Austrii.



14.


Muszę wam to opowiedzieć - odezwał się K.E. - Kiedyś, w pewnym towarzystwie ktoś powiedział, że nigdy nie pojechałby do kraju, którego językiem nie mówi. Przyznałem mu rację. Mnie także w podróży przede wszystkim interesują ludzie, o wiele bardziej niż przedmioty w muzeum. Jeżeli tylko słyszę ich mowę, a jej nie rozumiem, ogarnia mnie duchowej głuchoty, jakby wyświetlano przede mną niemy film, bez muzyki i tekstu. To jest denerwujące i nudne.
Kiedy to wyłuszczałem, uświadomiłem sobie, że może też zaistnieć sytuacja odwrotna, tak jak ze wszystkim na świecie. To może być szalenie zabawne włóczyć się obojętnie wśród obcej, niezrozumiałej wrzawy i gapić się głupkowato na każdego, kto do nas zagada. Cóż to może być za luksusowa samotność, przyjaciele, cóż za niezawisłość i nieodpowiedzialność. Czujemy się nagle jak niemowlęta oddane pod czyjąś opiekę. Budzi się w nas jakaś niewytłumaczalna ufność w stosunku do dorosłych, którzy są od nas mądrzejsi. Od tej chwili wszystko przyjmujemy na wiarę, bez rozumowania.
Rzadko miałem okazję do takiego przeżycia - jak wiecie, mówię dziesięcioma językami - właściwie tylko raz, kiedy spiesząc do Turcji jechałem przez Bułgarię.



15.


A potem mnie spytają
W Bielsku czy w Nasielsku:
- Pan już pewnie świetnie mówi po angielsku?

- Siur! - odpowiem. - Mógłbym.
Paszport był i wizy...
Tylko tajmu nie było.
Strasznie byłem byzy.
Drajwowałem wciąż karą
po hajwejach kłusem.
Czasem w kofiszopie
jakiś hot-dog z dżusem…
Wszystko – kuik!
Tylko z rzadka jakiś relaks w mintajmie -
i te drimsy męczące... -
Nocą przy munszajnie,
żeby kogoś kisnąć!
Znaczy się gerlfrenda.
Była jedna. Dość lawli.
Tylko miała hazbenda!
Lecz gdy fejs jej ujrzałem
(z mejkapu wyzuty),
pomyślałem tragicznie:
- Aha, taaaaakie bjuty!

A po angielsku nie umiem.
Za to każdy przyzna,
że się wzbogaciła
ta moja polszczyzna.



16.


Mimo wielkich postępów w nauce języka niemieckiego widać jasno, że za późno się do tego zabrałem i nigdy nie będę tym językiem tak władał, jak francuskim. Nie bardzo się tym martwię. Gdy myślę, mówię lub śnię po niemiecku, to nawet najmniejszy rozziew między moją myślą i moim słowem przedstawia niewątpliwie korzyści. Przede wszystkim język, w ten sposób z lekka nieprzenikniony, tworzy rodzaj muru między mną i moimi rozmówcami i dostarcza mi niespodziewanego i wielce korzystnego poczucia bezpieczeństwa. Są rzeczy, których nigdy nie potrafiłbym wyrazić po francusku - jakieś przykre słowa, wyznania - a które wyrywają się z mych ust bez trudności w chropowatej niemczyźnie. Do tego dochodzi uproszczenie, jakie z konieczności do wszystkiego, co powiem, dorzuca moja niedostateczna znajomość niemieckiego, czyniąca ze mnie człowieka bardziej nieokrzesanego, bezpośredniego i wręcz brutalnego niż mówiący po francusku Tiffauges. Przemiana niezwykle cenna... przynajmniej dla mnie.
Niemiec nie łączy wypowiadanych słów. Słowa, a nawet sylaby leżą obok siebie jak kamyki, nie zacierają się ich granice. Podczas gdy pewna płynność stapia zdanie francuskie w przyjemną całość, która jednakże może przerodzić się w bezkształtność. Ponieważ język niemiecki składa się z trwałych elementów, niczym klocki konstrukcyjne, nadaje się do tworzenia nieskończenie złożonych wyrazów, całkowicie zrozumiałych, podczas gdy we francuskim te same twory rozpuściłyby się natychmiast w jakiejś bezkształtnej brei. Rezultat jest taki, iż zdanie niemieckie, wypowiedziane szybko i rozkazująco, staje się natychmiast chropowate i szczekające. Posągi i roboty mogłyby się do tego przystosować. My zaś, istoty śluzowe i letnie, wolimy słodkie narzecze Ile-de-France.
Ale już całkowitym pomyleniem jest płeć, jaką wyrazy niemieckie obdarzają rzeczy, a nawet ludzi. Wprowadzenie rodzaju nijakiego byłoby interesującym udoskonaleniem, gdyby używano go w sposób rozsądny. Zamiast tego widzimy, jak rozszalała się przewrotna chęć powszechnej trawestacji. Luna stała się męską, a słońce żeńską istotą. Śmierć stała się męska, a żywot otrzymał rodzaj nijaki. Krzesło też zmieniło płeć, na męską, co już jest zupełnym wariactwem; za to kot się sfeminizował, co nawet może się wydawać oczywiste.
Ale już szczytem wszystkiego jest obdarzenie kobiety rodzajem nijakim, co język niemiecki czyni z nie lada uporem (Weib, Mädel, Mädchen, Fräulein, Frauenzimmer).



17.


Dotychczas, to jest do piątej klasy, nie uczyłam się języka rosyjskiego, nie znałam nawet alfabetu i w ogóle nie rozumiałam ani jednego słowa. Ojciec mój był patriotą i nie przychodziło mu do głowy, żeby dzieci uczyć po rosyjsku czy oddać do gimnazjum rosyjskiego. Dzieci polskie, uczęszczające do rosyjskich gimnazjów rządowych, uważane były za zdrajców. Ja sama nie przyjaźniłam się nigdy z dziewczynką, która uczyła się w gimnazjum rosyjskim.
Na pensji, tak samo jak w innych szkołach, rosyjski należał do przedmiotów obowiązkowych już od najmłodszych klas. Toteż nic dziwnego, że miałam duże trudności i musiałam mocno popracować, aby dogonić koleżanki.
Andruszczenko nosił czarny garnitur z zielonymi wypustkami i złotymi guzikami z orłem rosyjskim, miał jasnoblond wąsy podkręcone do góry (podbródek ogolony), okulary - uczył języka rosyjskiego i znęcał się nade mną. "I. W. !" Po wielu, wielu latach ciągle słyszę twardy i grzmiący głos profesora: "I.W."; wiedziałam, że za każdym razem, kiedy mnie wywoła, oberwę dwójkę. Największą zmorą była "Tieoria russkoj słowiesnosti". Z książką tą nie rozstawałam się całymi miesiącami, nawet podczas obiadu i kolacji leżała przede mną. Z nią kładłam się spać, licząc, że może we śnie coś spłynie do mózgu.
Ania i Halusia pomagały mi, lecz cóż robić, niczego nie mogłam się nauczyć. Nienawidziłam profesora z całego serca, obmyślałam wieczorami, przed snem, co bym zrobiła, gdybym miała nad nim władzę. Przede wszystkim zgoliłabym mu wąsy. - Oczyma wyobraźni widziałam siebie na katedrze, a jego upokorzonego, nieszczęśliwego, oglądającego swoje wąsy na podłodze. "Podnimitie swoi usy - mówiłam surowo - wybrostie czerez okno!" Andruszczenko przez okno wyrzucał swoje wąsy. Niestety, następnego dnia jak zabójcze sztylety zwycięsko wznosiły się w górę, szkła profesora groźnie błyszczały na nosie, a w głowie mojej była zupełna pustka - i nowa dwójka znów widniała na karcie I. W. w dużym lekcyjnym dzienniku.
Do klasy szóstej przeszłam z poprawką z języka rosyjskiego.



18.


Wydaje mi się (choć nie mam całkowitej pewności), że dzięki rozmówkom portugalsko-francuskim oraz dobrej pamięci udało mi się zabłysnąć już przy pierwszym wywołaniu do tablicy, kiedy napisałem francuskie słowo papier i parę innych z taką łatwością, że profesor nie ukrywał satysfakcji, myśląc, że ma przed sobą znawcę języka Moliera. Gdy kazał mi usiąść, moja radość z sukcesu była tak wielka, że schodząc z podium, ku uciesze kolegów zrobiłem jakąś głupią minę. Byłem po prostu zdenerwowany, ale profesor odebrał to jako zapowiedź złego zachowania w przyszłości i postanowił od razu obniżyć mi stopień. Szkoda, bo przecież nie było to nic poważnego. Z czasem profesor zrozumiał, że nie jestem żadnym klasowym prowodyrem, i zmienił o mnie opinię.



19.


Nie wydawał się zbytnio dotknięty swoją karą.
- Co na to powie twój ojciec? - zapytałem.
Zamiast pobladnąć na samą myśl, wybuchnął śmiechem.
- Nie przejmuj się moim ojcem. Chodź. Poszukamy klasy od angielskiego.
- To jest inna klasa?
- Oczywiście.
- Jest wiele klas?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo jedni uczą się niemieckiego, a inni angielskiego. Będziemy więc połączeni z „Anglikami” z szóstej B.
Byłem trochę zbity z tropu.
- Czyli to nie będzie Sokrates?
- No coś ty! - powiedział Lagneau pogardliwie. - Już mu wystarczy, że zna łacinę!
Za katedrą zastaliśmy innego profesora.
Był o wiele mniej postawny: nieduży, barczysty brunet. Miał miły głos. Znowu sprawdził obecność i podyktował nową listę książek. Przyglądałem się z ciekawością „Anglikom” z szóstej B. Uznałem ich za całkiem podobnych do tych z szóstej A.
Dowiedziałem się, że nasz profesor nazywa się pan Pitzu; było to dość dziwne nazwisko. Lagneau wytłumaczył mi całą sprawę, mówiąc, że to jest prawdziwy Anglik, co zdawał się potwierdzać fakt, że mówił po francusku z akcentem innym od naszego.
Nauczył nas : „This is the door, this is the desk, this is a chair, this is a book” i ten język wydał mi się cudowny, ponieważ nie było w nim deklinacji.



20.


Na balkonie Mariana uczy się czeskiego. Uczy się, bo potrafi uczyć się języków, bo nie zna czeskiego, bo czeski się jej podoba. Kiedy wychodzę na balkon, zachwycam się jego długimi i krótkimi samogłoskami, tworzącymi niepowtarzalną melodię, oraz nagromadzeniem czterech spółgłosek w słowie składającym się z czterech dźwięków. Podoba mi się ta dziecinność z trafieniem w akcenty, kiedy odpowiadam na odczytywane z podręcznika pytania. Przypominają mi się cudaczne czeskie książeczki dla dzieci, z początku lat siedemdziesiątych, nietypowa grafika, która wtedy znaczyła więcej niż dziwaczne wierszyki o tym, ze miał "dideczek kołotocz i z'jeł jeho czerwotocz". Wracają przeżycia z praskich piwiarni i winiarni dla robotników, gdzie nie zapuszczają się turyści. Próbuję sobie wyobrazić, jak te zdania mógł wymawiać ukochany Hrabal... Czysta przyjemność. Żadnych powodów do lęku.
Jestem jednak w jednej czwartej Czechem. I sam nie wiem, dlaczego nie znam czeskiego. Czemu nawet nie próbowałem się go nauczyć. Nie wiem, czy w tym sensie moja ukraińskość nie jest tym samym zaprzaństwem, które tak mnie denerwuje w Ukraińcach. Nie rozumiem, dlaczego, jak dziecko uciekałem i uciekam.



21.


Słowianom, Tadżykom, i przybyszom z Kaukazu trudno jest się nauczyć jakuckiego. Łatwiej Uzbekom i Kirgizom, ale ci, z wyjątkiem sprzedawców, którzy mają w tym interes, nie garną się do nauki. Na dworcu autobusowym można zatem usłyszeć taką oto rozmowę:
- Co to za nazwa Moxsogholloox? Albo Manńyattaach? Żeby sobie tak język łamać...
- Albo ten, no Ka..., Kaacikat...syyyy!
- Kacikatsy.
- No właśnie.
- Taaa... u nas jest Atyyr Baha. Nie mogli nazwać normalnie?
Cyganeczka? Marusia?
- O, o!
- Albo to święto yhhy... yhyach! Ja tego nie mogę wymówić!
I jak się syn ma tego uczyć? A wiesz, jak jest po jakucku "masło"?
- ?
- Aryy! Tak samo jak "wyspa"! I bądź tu mądry: czy on chce masła, czy na ryby?!



22.


Na temat kultury węgierskiej wiem niewiele, stykałem się z nią wyrywkowo, języka niestety nie znam. Mimo to na Słowacji nieustannie rzucały mi się w oczy węgierskie ślady - w kulturze ludowej, języku, sztuce i wielu innych dziedzinach życia. Gdybym więcej wiedział o Węgrzech, z pewnością dostrzegłbym tych śladów bez porównania więcej. Węgrzy rządzili Słowacją przez tysiąc lat, nie rządzą dopiero od lat siedemdziesięciu, jasne więc, że na Słowacji wiele kamieni i wielu ludzi mówi po węgiersku, choćby nawet nieświadomie albo wbrew własnym intencjom. Otóż nie daj Boże podzielić się tym banalnym spostrzeżeniem ze Słowakami, również (a może przed wszystkim) z humanistami. Gdy przed laty, siedząc w winiarni z grupą młodych bratysławskich etnografów zwierzyłem się mimochodem, że doskwiera mi nieznajomość języka węgierskiego, zmroziłem towarzystwo. „ A na co ci węgierski?” "Bo człowiek poważnie interesujący się Słowacją nie może nie znać węgierskiego". Mój sąsiad lekko przybladł.
"Táraš, somár" (pieprzysz ośle!) zawołał, uniesiony patriotyczno-alkoholowym zapałem. A skoro zapytałem go najuprzejmiej, czy wie, ile źródeł do dziejów Słowacji pisanych jest po węgiersku oraz ilu wybitnych Węgrów pochodzi ze Słowacji, odpowiedział: "Nie broń ich, bo nie rozumiesz w czym rzecz, Wy, Polacy, lubicie Węgrów, bo nie zaznaliście ich na własnej skórze". Tymczasem ktoś, chcąc zatuszować mój nietakt, zaintonował czardasza. Śpiewaliśmy chórem, jak to jest przyjęte w tamtejszych lokalach, i znowu było dobrze. W ogóle Słowacy bardzo pięknie śpiewają. Czardasz był, w przekonaniu gospodarzy, absolutnie słowacki – ale tę złośliwą uwagę zachowałem już dla siebie.



23.


Simón wędruje pustym korytarzem. Instytut jest większy, niż sądził, kiedy go oglądał z zewnątrz. Zza zamkniętych drzwi dochodzi muzyka: jakaś kobieta śpiewa smutną pieśń z towarzyszeniem harfy. Simón zatrzymuje się przed tablicą ogłoszeń. Lista oferowanych kursów jest długa. Rysunek techniczny, księgowość, rachunki. Mnóstwo kursów hiszpańskiego: hiszpański dla początkujących (dwanaście grup), dla średnio zaawansowanych (pięć grup), dla zaawansowanych, pisanie wypracowań, konwersacja. Dawno powinien był tu przyjść, zamiast samotnie zmagać się z językiem. Nie widzi kursu literatury hiszpańskiej. Ale może literatura piękna podpada pod hiszpański dla zaawansowanych.
Żadnych innych kursów językowych. Nie ma portugalskiego, katalońskiego, galicyjskiego, baskijskiego.
Nie ma esperanto ani wolapiku.



24.


- Rozumiem, że jesteś nauczycielem angielskiego?
- Nie, właściwie to jestem dziennikarzem.
- Wow! Dla kogo piszesz?
- Różnie. Wolny strzelec, rozumiesz. W tej chwili piszę dla irlandzkiej gazety, mam tam cotygodniową kolumnę z Tokio.
- Dasz przeczytać?
- Mogę dać, ale gazeta jest po irlandzku, wiesz, celtycka, nie angielska.
Moje zaciekawienie wzrasta. Znałem wielu Irlandczyków, ale żaden nie władał irlandzkim na tyle, żeby móc w nim pisać artykuły. Okazuje się, że Sean ukończył szkołę w tym języku i choć na co dzień mówi ze swoimi rodzicami i licznym rodzeństwem po angielsku, to irlandzki jest jego drugim językiem.
- Zaczynam rozumieć, dlaczego musisz uczyć angielskiego...
- Dokładnie. Jeden artykuł tygodniowo nie opłaciłby nawet mojego piwa. Ale wysyłam też różne szkice z Tokio do tygodników anglojęzycznych. Pewnego dnia na pewno mnie docenią. Jeszcze kiedyś zobaczysz moje nazwisko na pierwszych stronach „Newsweeka”. A ty uczysz angielskiego od rana do wieczora?
- Nie, ja też nie. Tak naprawdę to kończę studia, ale żeby przeżyć, co drugi dzień pracuję w firmie komputerowej, a w pozostałe uczę angielskiego. Trochę tłumaczę. No i trudno mówić o pracy od rana do wieczora, bo z tym rankiem to u mnie kiepsko.



25.


Jeszcze jedno pytanie nie dawało mi spokoju; ono także dotyczy literatury, lecz głównie języka. Spójrzcie, przecież tych Norwegów nie ma nawet trzech milionów; a przy tym piszą w dwóch albo trzech językach, z których żaden właściwie nie jest całkowicie żywy. Riksmal jest językiem miejskim, to stary język duński i język historyczny, urzędowy oraz literacki; landsmal to stary język norweski i mowa chłopska, ale tylko z powiatów południowo-zachodnich, a w dodatku opracowana sztucznie; w praktyce mówi się w paru tuzinach różnych landsmalów, w każdej dolinie w innym; i istnieje tutaj ruch bymal, który chce zjednoczyć riksmal z landsmalem; zaproponowano reformę pisowni, zgodnie z którą riksmal byłby pisany po landsmalsku. W szkołach uczy się w landsmalu lub riksmalu, zależnie od tego, jak gmina postanowi; literaci piszą w riksmalu, jak Hamsun i Undset, albo w landsmalu, jak Olaf Duun, albo jeszcze inaczej. Przyznajcie, że jak na naród trzymilionowy jest to trochę skomplikowane, i miałem wrażenie, że mimo całej pięknej norweskiej tolerancji w sprawach języka ten mężny i silny mały naród nie czuje się z tym całkiem dobrze. Co prawda, my mamy kłopoty na swój sposób podobne; tylko że u nas kwestię języka czy też narzecza z upodobaniem formułuje się jako zasadniczą różnicę narodową i polityczną. Lecz dla literatury, sądzę, z norweskiej sytuacji językowej płynie jedna nauka: niechaj będzie pisana tak, żeby była językiem ojczystym żywego narodu, którym on w danym czasie mówi i w którym myśli, i językiem całego narodu, elity oraz ludu, miast oraz wsi. Ja wiem, nie jest to łatwe, ale literaturę dlatego nazywamy sztuką, że powinna czarować i czynić cudy, rozmnażać na pustyni chleb i ryby doświadczeń, słów i uczuć; jeśli ma przemawiać do wielu, musi mówić bardzo wieloma słowami i dialektami. I ukażą się im ogniste języki wszystkich landsmalów oraz dawnych zabytków piśmiennictwa i wszystkiego, co kiedykolwiek było dla wszystkich tych ludzi pisane i mówione; bo po to było stworzone, żeby przez słowa otwierało wszelkie skarby świata, amen.



26.


- Musisz uczyć się rosyjskiego - powtarzał Octavianowi ojciec. - Nigdy nie wiadomo, co los nam przyniesie.
Octavian nauczył się rosyjskiego, a potem angielskiego, francuskiego i niemieckiego. W kilkunastu innych językach może porozumiewać się z ludźmi z całego świata. Ale czasem przypominają mu się słowa rodziców: "Nigdy nie rozmawiaj z obcymi". I: "Nigdy nic nie mów o sobie".
Rodzicom Octaviana udawało się zdobyć podręczniki do nauki języków obcych, a Octavian poznawał takie słowa, jak "pomarańcza" po hiszpańsku, "ciastko" po portugalsku, "łóżko" po norwesku - rzeczy, których nigdy nie będzie mieć. W podręczniku do włoskiego oglądał zdjęcia Krzywej Wieży w Pizie i myślał: "Umrę, a jej nie zobaczę". Ale wszystko się zmieniło i teraz Octavian może kupić hiszpańskie pomarańcze, zjeść ciastko w Portugalii i sprowadzić łóżko z Norwegii. Pracuje jako tłumacz, prowadzi w Bukareszcie szkołę językową, pisze artykuły w kilku językach. Za granicą ludzie pytają: "Naprawdę jesteś z Rumunii? I znasz tyle języków?". W Rumunii pytań nikt nie zadaje, bo musiałby się odwdzięczyć odpowiedzią. Zresztą, o czym tu mówić, asta e. Tak to jest.



27.


Japońska strona mojej osobowości skłania mnie ku seppuku. Kiedy mówię "japońska strona", chcę przez to powiedzieć: moja miłość do Japonii. W czwartej klasie jako drugi język obcy wybrałam oczywiście japoński. Nauczyciel jest nieszczególny, zjada słowa, mówiąc po francusku, a czas spędza na drapaniu się w głowę z bezradną miną, ale podręcznik dość mi się podoba, a od początku tego roku szkolnego zrobiłam ogromne postępy. Spodziewam się, że za kilka miesięcy będę w stanie czytać moje ukochane mangi w oryginale. Mama nie rozumie, jak taka-zdolna-dziewczynka-jak-ty może je czytać. Nawet nie próbowałam jej wyjaśnić, że to słowo po japońsku znaczy tylko "komiks". Uważa, że się fascynuję kontrkulturą, a ja jej nie wyprowadzam z błędu. Krótko mówiąc, za kilka miesięcy będę być może czytać Taniguchiego po japońsku.


28.


-A tu, o co pytają? - Marcel, rudzielec o przyjaznej twarzy, pochylony nad kwestionariuszem kwalifikującym do konkretnej grupy językowej, aż się zaczerwienił.
Nikt nie wie. Języka mamy się dopiero nauczyć. Kurs norweskiego dla cudzoziemców w szkole w Longyaerbyen zaczyna się na początku września. Organizowany jest od 2000 roku i kończy się w maju testem. Dla przyjezdnych to pierwsza okazja, żeby kogoś poznać. Na spotkanie organizacyjne przychodzi ponad pięćdziesiąt osób. Nieśmiałe spojrzenia, ktoś tam zagaduje, niektórzy są tu już któryś raz, więc nauczyciele poklepują ich po ramieniu. Dużo dorosłych w kolorowych skarpetkach, bo tu w budynkach użyteczności publicznej zdejmuje się buty. To pozostałość po czasach, kiedy wnosiło się na nich pył węglowy. Podłoga jest ciepła i śliska. Ściany wykładane drewnem, żywe kolory i mnóstwo krętych korytarzy. Szkołę założono w 1916 roku, kiedy do tego pracowniczego miasta zaczęły się sprowadzać rodziny.

...

W najbardziej zaawansowanej grupie jest około dziesięciu osób, z czego większość pochodzenia tajskiego i filipińskiego. Doktoranci i absolwenci kilku klas podstawówki w jednym miejscu mają poznać tajniki języka norweskiego. Jedna z dziewczyn na pierwszych zajęciach zostawia puste miejsce w rubryce "adres e-mailowy". W ogóle nie umie używać komputera. Pracuje w pizzerii, ale chciałaby otworzyć własną restaurację w Bangkoku. To jej czwarta zima tutaj. Ma w sobie rozbrajającą nieśmiałość i taką bezkresną samotność, które każą jej ciągle się uśmiechać. Kilka osób w tej grupie nadal chodzi na kurs, mimo że mieszka na Spitsbergenie pięć, dziesięć lat, a ich dzieci mówią płynnie po norwesku.



29.


- Mówiłem właśnie, że nie będziesz chyba na tyle nierozsądny, by zabierać się do nauki łaciny.
- Ale łacina to nie tylko kultura - przerwała Ruth. - Stanowi ona podstawowe wyposażenie umysłu.
- No i co, czy zamierzasz się jej uczyć? - nastawał O. M. był srodze zakłopotany. Widział, że Ruth z niecierpliwością oczekuje jego odpowiedzi.
- Obawiam się, że nie będę miał na to czasu - odparł wreszcie. - Chciałbym wprawdzie, ale nie podołam.
- A widzicie? M. nie szuka kultury - ucieszył się O. - On chce dojść do czegoś, chce coś zdziałać.
- Ale przecież łacina jest ćwiczeniem umysłowym. Wyrabia dyscyplinę myślenia. Kształtuje umysły. - Ruth spoglądała wyczekująco na M., jak gdyby spodziewając się, że zmieni jeszcze zdanie. - Wiadomo, że zawodnicy w piłce nożnej muszą ćwiczyć przed rozstrzygającą grą. Dla myśliciela łacina jest takim właśnie treningiem.
- Zawracanie głowy! Wmawiają nam to od dzieciństwa, ale strasznie przy tym unikają wyjawienia całej prawdy. Liczą na to, że sami się jej z czasem domyślimy. - Tu O. przerwał dla uzyskania efektu retorycznego i wreszcie dodał: - Nie mówiono nam wcale, że choć każdy dobrze wychowany człowiek musi uczyć się łaciny, nie potrzebuje bynajmniej jej umieć.
- Ach, to już nielojalnie z twojej strony! - zawołała Ruth. - Czułam, że umyślnie tak kierujesz rozmową, aby z czymś podobnym wyskoczyć.
- Mam zupełną rację - odparował O. - i żadnej nielojalności zarzucić mi nie można. Jedynymi ludźmi, którzy znają łacinę, są aptekarze, prawnicy i nauczyciele tejże łaciny.



30.


Hrabina zatopiwszy swe maleńkie stopy, obute w pantofelki z brunatnoczerwonej skóry, w jedwabistej wełnie dywanu leżącego pod stołem dla ochrony przed zetknięciem się z zimną mozaiką z białego marmuru i brokateli z Werony, pokrywającą salę jadalną, wzdrygnęła się lekko, jak gdyby zmrożona ostatnim dreszczem gorączki, i utkwiwszy piękne swe oczy, błękitne jak niebo polarne, w biesiadniku, którego brała za swego męża, gdyż światło dnia rozwiało przeczucia, obawy i mary nocne, głosem słodkim i harmonijnym, pełnym przeczystej pieszczoty, odezwała się do niego po polsku!!! Często posługiwała się tym drogim językiem ojczystym, rozmawiając z mężem w chwilach słodkiej poufałości, nade wszystko zaś w obecności służby francuskiej, dla której mowa ta była obca.
Oktawiusz, paryżanin, umiał po łacinie, po włosku, po hiszpańsku i trochę po angielsku, ale, jak wszyscy Galloromanie, nie znał zupełnie języków słowiańskich. Kobylice spółgłosek, broniące rzadkich samogłosek w języku polskim, byłyby mu uniemożliwiły zbliżenie się, nawet gdyby był chciał otrzeć się o nie. We Florencji hrabina rozmawiała z nim zawsze po francusku albo po włosku, toteż nigdy nie pomyślał o nauczeniu się języka, w którym Mickiewicz dorównał prawie Byronowi. Nigdy się nie pomyśli o wszystkim!
Brzmienie tego polskiego zdania wywołało dziwny objaw w mózgu hrabiego, zamieszkiwanego przez ja Oktawiusza; dźwięki obce paryżaninowi, biegnące po skrętach ucha słowiańskiego, doszły do zwykłego miejsca, gdzie dusza Olafa odbierała je i tłumaczyła na myśli, i tym sposobem wzbudziły tam coś jak gdyby pamięć fizyczną; znaczenie ich dotarło do Oktawiusza w wielkim bezładzie; słowa zagrzebane w zwojach mózgowych, w głębi tajemnych szuflad wspomnień, zaszumiały mu, gotowe do odpowiedzi; ale te nieokreślone przypomnienia rozwiały się, nie będąc w kontakcie z umysłem, i znów wszystko stało się ciemne. Zmieszanie zakochanego było okropne; nie pomyślał o tych komplikacjach, wciągając na siebie jak rękawiczkę skórę Olafa Łabińskiego, i zrozumiał, że kradnąc kształt drugiej istoty, człowiek naraża się na ciężkie niepowodzenia.
Zdziwiona milczeniem, Praskowia powtórzyła całe zdanie powoli i dobitnie, sądząc, że zajęty jakąś myślą, Oktawiusz nie dosłyszał jej.
Ale fałszywy hrabia im lepiej słyszał dźwięk słów, tym mniej rozumiał ich znaczenie; czynił rozpaczliwe wysiłki, aby domyślić się, o co mogło chodzić, ale dla tych, co nie znają tej mowy, języki Północy są zupełnie niezrozumiałe i jeśli Francuz może się czasem domyślić, co mówi Włoszka, to pozostanie głuchy zupełnie, słysząc mówiącą Polkę. Gorący rumieniec oblał bezwiednie jego twarz; zagryzł wargi i żeby nie stracić równowagi, przekroił z wściekłością kawałek mięsa leżący przed nim na talerzu.
- Doprawdy, można by przypuścić, drogi mój władco - odezwała się hrabina, tym razem po francusku — że nie słyszysz mnie albo że nie rozumiesz wcale...
- W istocie - wyjąkał Oktawiusz Ł., nie wiedząc, co mówi — ...ten diabelski język jest tak trudny!


===========


Dodane 19 listopada 2017:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 4508
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 37
Użytkownik: asia_ 01.11.2017 23:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
W tym konkursie może przydać się znajomość licznych języków obcych. Ale bez obaw, fragmenty do rozpoznania są (głównie) po polsku :)

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca powieści Marianna Magdaleny Wali. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: schizofretka 03.11.2017 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: W tym konkursie może przy... | asia_
Halo, halo, czy jestem jedyną, która się bawi? :)
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 03.11.2017 20:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Halo, halo, czy jestem je... | schizofretka
Ja też, ale odgadłam tylko jednego dusiołka. ;)
Użytkownik: schizofretka 03.11.2017 20:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też, ale odgadłam tylk... | mafiaOpiekun BiblioNETki
A któregoż? To może pohandlujemy trochę tym, co mamy ;)
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 04.11.2017 10:24 napisał(a):
Odpowiedź na: A któregoż? To może pohan... | schizofretka
Mam tylko 5. :)
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 19:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam tylko 5. :) | mafiaOpiekun BiblioNETki
To chętnie posłucham o 5, bo ja jej nie mam :)
Służę w zamian 4,7,18,29, jeśli ktoś by nie miał i chciał :)
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 04.11.2017 21:14 napisał(a):
Odpowiedź na: To chętnie posłucham o 5,... | schizofretka
To o 5.
Żeby nie było zbyt czołgowato... Główny bohater poznał ową kelnerkę w czasie podróży. A podróżowanie i pokonywanie przeszkód tak mu weszło w krew, że co będzie zbyt długo siedział w jednym (i to nieciekawym) miejscu.
Użytkownik: schizofretka 05.11.2017 11:09 napisał(a):
Odpowiedź na: To o 5. Żeby nie było z... | mafiaOpiekun BiblioNETki
Trafiłam, dzięki :)
Użytkownik: KrzysiekJoy 03.11.2017 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Nauki "obcych języków" podjęło się, czworo dzielnych pań.

Odgadnięte fragmenty:

2, 3, 4, 5, 7, 8, 10, 15, 17, 22, 24, 25, 27, 29, 30.

Odgadnięci autorzy:

18, 19.

Nadszedł więc czas, abyście zaczęli sobie nawzajem udzielać korepetycji. Da się odgadnąć wszystkie fragmenty, ale tylko i wyłącznie przy pomocy Waszej, czyli konkursowiczów i organizatora. Ja chętnie podpowiadam, ale fajniej jest gdy zabawa trwa tutaj, na forum, niż w czeluściach internetowej poczty. Zapraszam do matactw, nawet te czołgowe mile widziane.
Użytkownik: KrzysiekJoy 03.11.2017 20:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Nauki "obcych języków" po... | KrzysiekJoy
Już pięć osób bawi się w konkursie.
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 07:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Nauki "obcych języków" po... | KrzysiekJoy
Święte słowa! Konkursy to fantastyczna zabawa, więc warto tchnąć ducha w forum i być może zachęcić więcej Biblionetkowiczów do konkursów :)

Czy ktoś pomataczy odnośnie 2,6, 8 (tu mi coś świta, ale jeszcze zbyt słabo), 14?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.11.2017 10:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Święte słowa! Konkursy to... | schizofretka
Z tych dwóch mam 2 (jeszcze bez potwierdzenia, ale jestem prawie pewna) i 8 (na 100%).

W 2 ważny jest język, o którym mowa (i w którym tytuł brzmi bardzo podobnie do tego, jaki mamy podać organizatorowi). Bo główna bohaterka, choć nosi inne nazwisko, dzieli los swojej rodzicielki.

W 8 zwróć uwagę na imię dziewczynki, a także na podwójny inicjał matki, w którym druga litera nie oznacza nazwiska (taki sam spotkasz jeszcze w jednym dusiołku, dla którego bohaterki wcale to nie był język ojczysty). Dzisiaj w tym kraju już się tego nie spotyka, ale do pewnego momentu historycznego spora subpopulacja jego mieszkańców doskonale znała przynajmniej jeden język obcy, na ogół ten wspomniany w dusiołku. A jednak się nie dogadali z jego rodowitymi użytkownikami...
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tych dwóch mam 2 (jeszc... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki Dot, będę główkować :)
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tych dwóch mam 2 (jeszc... | dot59Opiekun BiblioNETki
A propos "8" - czy mówiąc "w tym kraju", masz na myśli może Rosję? Czy ojczulek ma imię iście zoologiczne? :)
Użytkownik: jolekp 04.11.2017 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: A propos "8" - czy mówiąc... | schizofretka
Pozwolę sobie odpowiedzieć za Dot - Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 20:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Pozwolę sobie odpowiedzie... | jolekp
Merci, spasiba ;))
Użytkownik: schizofretka 07.11.2017 20:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tych dwóch mam 2 (jeszc... | dot59Opiekun BiblioNETki
8 odgadłam, nad 2 jeszcze się głowię i głowię...
Niestety z poszukiwanych przez Ciebie nic nie mam, ale będę dźwięczna, jak również wdzięczna za jeszcze jakąś podpowiedź do 2 ;-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.11.2017 21:06 napisał(a):
Odpowiedź na: 8 odgadłam, nad 2 jeszcze... | schizofretka
Rodzicielka ma imię, jak jedna z najsłynniejszych żon polskich władców (tak ważna, że nawet Matejko ją namalował), ale - jak łatwo się domyślić po fragmencie - z innego kraju pochodzi, więc i inaczej się pisze. Holandia była dla niej tylko przystankiem, z którego popłynęła dalej.
Użytkownik: ahafia 04.11.2017 17:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Tak źle jeszcze nie było. Odgadłam tylko 5, reszty albo nie znam, albo czytałam bardzo dawno i nie pamiętam. Z ciekawością poczekam na rozwiązanie.
Użytkownik: KrzysiekJoy 04.11.2017 17:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak źle jeszcze nie było.... | ahafia
To przyślij swoje odpowiedzi.
Użytkownik: ahafia 04.11.2017 18:31 napisał(a):
Odpowiedź na: To przyślij swoje odpowie... | KrzysiekJoy
Nieprecyzyjnie się wyraziłam i nie chodzi niestety o liczbą mnogą, a o fragment numer 5. Szkoda koperty, znaczka i papieru listowego na tę jedną odpowiedź ;)
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Nieprecyzyjnie się wyrazi... | ahafia
Krzysiek dobrze podpowiada, z tego jednego fragmentu nr 5 może się zrobić 5 fragmentów, a to już więcej niż mam ja :D ;D
Użytkownik: ahafia 04.11.2017 21:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysiek dobrze podpowiad... | schizofretka
No dobrze, uległam perswazjom i przeczytałam jeszcze raz ;) Mam pewność co do fragmentów nr 3, 5 i 7 oraz niepokoi mnie fragment nr 9.
Użytkownik: schizofretka 04.11.2017 21:12 napisał(a):
Odpowiedź na: No dobrze, uległam perswa... | ahafia
Niestety ja z 9 nie pomogę, bo też nie mam, ale cieszę się, że uległaś perswazjom :)
Czy ktoś ma "9"?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.11.2017 11:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety ja z 9 nie pomog... | schizofretka
9 jest diablo trudna do namierzenia, bo ocen ma ledwie kilka, rodzic praktycznie nieznany, a to jego pierwsza powieść, wydana jeszcze w II RP. Najprościej powiedzieć, że:
a/ nie znajdzie się jej w obrębie gatunku, jaki nam przychodzi na myśl po przeczytaniu fragmentu, ale:
b/ tytuł dobrze się odnosi do tego, o czym fragment mówi.
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.11.2017 09:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety ja z 9 nie pomog... | schizofretka
9 to takie "przykurzątko". W zamieszczonym fragmencie pada jednowyrazowy tytuł powieści. :-)
Użytkownik: KrzysiekJoy 04.11.2017 18:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Do przetłumaczenia zostały jeszcze: 12, 13 i 16.

12. Rozwiązanie zagadek zawsze na końcu rozdziału. Jego bronią jest kaktus.
13. Tytuł dość mocno związany z tematem konkursu. To taki swoisty słownik dotyczący naszego kontynentu.
16. Akcja dzieje się w dużej mierze wśród krainy naszych jezior. Bardzo ważną nagrodę zdobyła ta powieść.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.11.2017 19:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Do przetłumaczenia został... | KrzysiekJoy
Ehm, a ten kaktus to nie do 13 się odnosi?
Użytkownik: KrzysiekJoy 04.11.2017 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Ehm, a ten kaktus to nie ... | dot59Opiekun BiblioNETki
no masz, tak pomyliłem 12 z 13 ale po nocnych zmianach dość często tak mam.
Użytkownik: KrzysiekJoy 04.11.2017 20:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Ehm, a ten kaktus to nie ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Czyli poprawka:

12. Tytuł dość mocno związany z tematem konkursu. To taki swoisty słownik dotyczący naszego kontynentu.
13. Rozwiązanie zagadek zawsze na końcu rozdziału. Jego bronią jest kaktus.
Użytkownik: schizofretka 07.11.2017 21:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli poprawka: 12. Ty... | KrzysiekJoy
13 - bronią kaktus? To jakiś samozwańczy detektyw-ogrodnik? ;-))
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.11.2017 09:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Cisza zaległa na konkursowym forum, a ja tymczasem zapytuję, czy jakiś dobry człowiek może zamataczyć coś na temat 16, 23, 25 lub 30? W zamian służę wieloma innymi.
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.11.2017 09:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Cisza zaległa na konkurso... | dot59Opiekun BiblioNETki
16. Nagrodzona bardzo prestiżową nagrodą (nie Nobel), którą można dostać tylko raz (choć jest jeden wyjątek).
Jeśli dobrze zna się Goethego, to łatwiej będzie namierzyć tytuł.

23. Z dalekiego kraju ten laureat pochodzi. Tytuł narzuca nam podejrzenie, że to książka teologiczna, o wczesnych latach Chrystusa.

25. Wspaniałe opisy pięciu wypraw do europejskich krajów, opisane przez autora z sąsiedniego kraju.

30. Bohater aby pozyskać miłość polskiej hrabiny, wciela się w postać jej męża. Dość zamierzchła fantastyka.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.11.2017 11:41 napisał(a):
Odpowiedź na: 16. Nagrodzona bardzo pre... | KrzysiekJoy
Dzięki stokrotne! Już mnie oświeciło w temacie jednego z nich, nad resztą się pomyśli.
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.11.2017 23:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Wszystkie fragmenty rozpoznane. Brawo.
Użytkownik: schizofretka 10.11.2017 20:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystkie fragmenty rozpo... | KrzysiekJoy
Skoro wszystkie rozpoznane, to 1 też. Czy ktoś może coś na jej temat zagaić?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.11.2017 22:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Skoro wszystkie rozpoznan... | schizofretka
W konstrukcji powieści dużą rolę odgrywa zajęcie wymagające użycia maszyny. Bohaterka (której personalia w tytule zostały spolszczone; w oryginale w imieniu nad jedną literą jest "daszek", a dwie inne litery mają przestawioną kolejność) także pracuje przy maszynie, ale innej. I bardzo pragnie znaleźć mężczyznę swego życia, całkiem jak pewna inna, dużo bardziej znana postać literacka, do której ją porównują. A powinni na odwrót, bo wyprzedziła tamtą o kilkanaście lat.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: