Dodany: 23.10.2017 18:15|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Nie lubię kotów
Zyskowska-Ignaciak Katarzyna

7 osób poleca ten tekst.

Wciągnięci i wypluci


"Nie lubię kotów" (wielbiciele tych przemiłych zwierząt niech się nie przerażają, żadnemu się tu krzywda nie dzieje, a prawdę powiedziawszy, pojawiają się one tylko w myślach jednej z postaci) to z jednej strony łatwe w odbiorze "czytadło", nadające się dla czytelników płci obojga w wieku od późnego nastoletniego wzwyż, z drugiej – porządna powieść psychologiczno-obyczajowa, przedstawiająca problem powikłanych relacji międzyludzkich w dzisiejszym społeczeństwie na przykładzie sześciorga trzydziestoparolatków.

Wojtek i Malina są małżeństwem na odległość. On robi karierę w zagranicznej firmie, przylatuje do domu na weekendy coraz bardziej z obowiązku (czy z przyzwyczajenia), w Berlinie zaś korzysta do woli z wdzięków chętnej koleżanki z pracy; ona – zdając sobie sprawę, że w wyuczonym (i… wymuszonym przez ojca) zawodzie pracować nigdy nie będzie, natomiast na zajęcie się tym, co lubi, nie znajdzie w sobie siły – wyżywa się w roli perfekcyjnej pani domu i blogerki. Ale na frustrację to nie pomaga; tłumią ją tylko obsesyjne kontrolowanie diety i alkohol…

Przyjaciółka Maliny, Karolina, bardzo przeżywająca śmiertelną chorobę ojca, ląduje w łóżku z pocieszającym ją kolegą. Nie ma mowy o żadnym trwałym związku, gdyż Lolo po pierwsze, jest beznadziejnie zakochany w kimś innym, po drugie, i tak byłby ostatnim mężczyzną, o którym myślałaby na poważnie, no bo jeśli dla kogoś liczą się tylko wino, prochy i seks…

Daniel, brat Karoliny, ma swoje powody, żeby demonstrować, jaki jest dobry: w pracy, w sypialni, no, wszędzie. I jak bardzo wolny. Raz o mało sam się tej wolności nie pozbawił, poznawszy dziewczynę zupełnie inną niż te wszystkie, które wcześniej przechodziły, ba, wręcz przebiegały przez jego łóżko. Ale interes zawodowy wymagał, by to dziwne uczucie rodzące się między nimi bezlitośnie poświęcić, co też Daniel zrobił. I nie, nie miałby żadnych wyrzutów sumienia, gdyby tylko jej już nigdy nie spotkał…

Dagma, dziewczyna z prowincji, już raz wyrzucona poza stołeczne środowisko medialno-reklamowe, wraca na orbitę za sprawą swojej książki. Ale nie tej, w której opisała największe rozczarowanie i upokorzenie, jakiego w życiu doznała; ta się nie sprzeda, więc młoda pisarka tworzy inną pod dyktando wydawcy…

Konrad, zdolny, pracowity, doskonale ustawiony w życiu za sprawą rodziców, właściwie nigdy o nic nie musiał zabiegać. A o to, na czym mu zależało, zabiegać nie mógł, bo matka – zajęta opłakiwaniem zmarłego starszego syna – i tak by nie poświęciła uwagi problemom młodszego, zaś dziewczynę, którą odkrył o moment za późno, zdążył mu sprzątnąć sprzed nosa przyjaciel. Życie bez celu nie jest łatwe; nawet biały proszek nie zagłusza jego dojmującego braku…

Historia każdego z tych sześciorga to osobisty dramat konkretnego człowieka i jednocześnie kawałek pejzażu współczesnej polskiej rzeczywistości. Pejzażu przesyconego gorzką ironią, skłaniającą do zadania sobie pytań o sens zbiorowego doganiania wszystkich światowych trendów – nieważne, jakim kosztem – i o to, czemu ludzie nie wyciągają wniosków z błędów popełnianych przez najbliższych, nie mówiąc już o własnych. Zwłaszcza wielkomiejskiej inteligencji nie szczędzi autorka przytyków, ale też trzeba przyznać, że żaden z nich nie jest nieuzasadniony. Bo przecież wszystko to znamy: tworzenie fasad – utrzymywanie pozorów szczęśliwego związku, istniejącego już tylko na papierze, żeby nie psuć sobie opinii w środowisku; posyłanie do pierwszej komunii dziecka wychowanego w duchu bezwyznaniowym, żeby zadowolić dziadków; pęd do bycia "trendy" – dotrzymywanie kroku modom nie tylko na określony fason i kolor butów, torebki, krawata, ale także na bieganie albo na ćwiczenie pod okiem osobistego trenera, na diety "bez-tego-i-tamtego", na blogowanie, na eksponowanie swojego życia prywatnego w serwisach społecznościowych, na bywanie w określonych miejscach; obsesyjną wręcz dbałość o szczęście dzieci, wyrażającą się nakłanianiem, czasem wręcz zmuszaniem ich do wyboru określonego profilu kształcenia i zapisywaniem na modne zajęcia dodatkowe, usuwaniem potencjalnych kłód spod nóg i podtykaniem pod nos dóbr wszelakich, za to rzadko – w niektórych rodzinach nigdy – wysłuchiwaniem, o czym marzą, czego pragną, czego się boją...

Wszyscy bohaterowie albo doświadczyli czegoś podobnego w swojej rodzinie, albo sami mają któryś z tych grzechów na sumieniu, a bywa, że i jedno, i drugie, i jeszcze rozmaite odstępstwa od norm ogólnoludzkich: kłamstwo, działanie na czyjąś szkodę dla własnej korzyści, ignorowanie potrzeb emocjonalnych bliskiej osoby, przedmiotowe traktowanie innego człowieka. Tu nie ma ludzi szczęśliwych, są – zadowoleni z siebie (albo jedynie udający zadowolonych. Chociaż może mecenas Dobrosz, może redaktor Dębski senior rzeczywiście są na tyle niewrażliwi, że nie potrafią zauważyć problemów, z jakimi zmagają się ich dorosłe dzieci, więc nic nie mąci ich spokoju?). Ten świat nie pociąga, raczej przeraża. I rodzi równie przerażające pytanie: czy po kilkudziesięciu latach demokracji, pod koniec pierwszej ćwiartki XXI wieku młody polski inteligent ma wybór tylko pomiędzy wciągnięciem się w tryby ogłupiającej i zagłuszającej naturalne instynkty machiny korporacyjno-medialno-celebryckiej a wegetacją w jakiejś wybranej z rozsądku profesji, która nie daje satysfakcji ani zawodowej, ani finansowej? I jeśli tak, jaka jest szansa, że nie unieszczęśliwi ani siebie, ani swoich bliskich? Że nie zostanie przez jeden czy drugi kołowrót najpierw wciągnięty, potem zaś wypluty jak jakiś bezwartościowy odpad?

Duże wrażenie robi ta powieść, nawet na czytelniku, który odbiegając od bohaterów i pokoleniowo, i środowiskowo, z żadnym z nich nie może się utożsamiać. A w odróżnieniu od wielu innych współczesnych utworów tego samego gatunku, emocji doznawanych podczas lektury nie zagłusza dyskomfort spowodowany niedopracowaniem technicznym tekstu; jeśli napotykamy kolokwializm, wulgaryzm, niezgrabną konstrukcję słowną, od razu zdajemy sobie sprawę, że są one elementami udanej stylizacji językowej i pojawiają się dokładnie w tych miejscach, w których powinny. Za samą tę umiejętność manewrowania polszczyzną należą się autorce wyrazy uznania, a połączenie jej ze sprawnym operowaniem chwytami fabularnymi i z umiejętnością kreacji postaci tym bardziej zasługuje na docenienie.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1919
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Artola 25.10.2017 12:10 napisał(a):
Odpowiedź na: "Nie lubię kotów" (wielbi... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo dobra recenzja:) Na mnie również książka zrobiła duże wrażenie i choć czytałam ją 1,5 roku temu, przemyślenia z niej płynące pamiętam do dziś...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: