Dodany: 19.10.2017 12:11|Autor: Bloom

Pod sportem


Wiktor Osiatyński cenił sport i muzykę klasyczną. O tej drugiej nie stworzył żadnej książki, a szkoda. Bo o piłce nożnej i tenisie napisał w sposób niezrównany, „Wembley, Wimbledon” to nie pozbawione życia i do bólu poprawne sprawozdania z wielkich wydarzeń, ale coś więcej. Autor dotyka tego, co pod spodem – pod sportem.

Futbol obchodzi mnie mniej więcej tyle, co Osiatyńskiego – niewiele. Tenis – jeszcze mniej. Po meczu piłkarskim zawsze pojawia się pytanie: co właśnie zrobiłem? Przez półtorej godziny gapiłem się na 22 facetów ganiających za piłką i próbujących wbić ją w zamknięty siatką prostokąt. Z kolei mecz tenisowy to całkowita abstrakcja. Ucieszyłem się więc, kiedy Osiatyński przyznał, że na piłce nożnej zna się kiepsko, a mniej więcej w połowie reportażu o tenisie stwierdził: „Co ja tu właściwie robię? Piąty dzień siedzę po sześć godzin dziennie i gapię się, jak ludzie odbijają piłkę. Rozumiem, dwa-trzy mecze, ale tak bez przerwy, wszystko ciurkiem? Siedzę tu, marnuję czas, a tam, piętnaście minut stąd – wspaniałe miasto”[1]. Zwariował? W paru zdaniach zdyskredytował swoją pracę i samego siebie?

Nie. Sport potraktował nie jak pustą rozrywkę, banalne hartowanie ciała i ducha, lecz jak zjawisko, fenomen społeczny, który można dogłębnie zanalizować, nie tracąc przy tym zainteresowania czytelnika. Nawet takiego, który do piłki podchodzi rzadko.

17 października 1973, stadion Wembley, Londyn. Reprezentacja Polski remisuje z reprezntacją Anglii 1:1. Ten mecz ostatecznie przekreśla szanse faworyzowanych Anglików na awans do finałów Mistrzostw Świata 1974. Spotkanie miało być dla nich „spacerkiem”, angielski walec miał rozjechać niedocenianą, a rosnącą w siłę Polskę. Wśród oglądających i przygotowujących późniejszą relację jest także Wiktor Osiatyński. Zapewnia, że nie chce poddawać się masowym emocjom (co oczywiście w wypadku tego meczu jest nieosiągalne), oprócz widowiska sportowego interesuje go przede wszystkim to, co pod sportem – emocje, ale pojedynczych ludzi, piłkarzy i przypadkowych widzów; psychologia nie tłumu, ale jednostki; to, co niebanalne i inne. Rozpatruje mecz niemal na płaszczyźnie literackiej, traktując go podwójnie: jako wydarzenie z „tu i teraz”, które każdy widz ogląda, oraz wszystko to, co „dookoła” niego (czyli wierzch i podszewka). „Jak to się stało, że jeden mecz piłkarski w dwóch krajach rozbudził emocje nieporównywalne z jakimkolwiek pokojowym wydarzeniem publicznym? Dlaczego przysłonił kilkudziesięciu milionom widzów inne wydarzenia? Dlaczego spowodował w Polsce niemalże narodową euforię, a w Anglii poczucie klęski?”[2].

Osiatyński kręci się wśród kibiców, działaczy, trenerów i piłkarzy – angielskich i polskich; pije z nimi piwo, dyskutuje o meczu. Na podstawie tej książki można się pokusić o sformułowanie kilku zasad dziennikarza z prawdziwego zdarzenia, nie „newsowej hieny”, żerującej wyłącznie na tematach sensacyjnych, gorących.

Napięcie przedmeczowe, euforia samego meczu i emocje pomeczowe: wszystko to składa się na fascynującą opowieść. Czyta się ją z narastającą ciekawością, bo kto współcześnie potrafi tak opowiadać o wydarzeniu sportowym? Autor dotyka tych tematów, które dzisiaj mogą być mało interesujące – rozmawia z piłkarzami o ich przyszłości, pyta o sprawy prywatne, traktuje ich nie jak dostarczycieli rozrywki, herosów z przerośniętymi kontami (chociaż sądzę, że w porównaniu z dzisiejszymi, tamci piłkarze byli po prostu biedni), ale jak ludzi z krwi i kości. Wiktor Osiatyński, humanista, pisze o piłce nożnej z perspektywy czysto ludzkiej. Liczba strzałów, statystyki, strzały celne i niecelne, „posiadanie piłki” – wszystko to mało go obchodzi. Liczy się piłkarz i ten, kto piłkarza tworzy, czyli zwyczajny człowiek. Zaskakuje mnogość perspektyw, autor pisze o piłkarzach między innymi z punktu widzenia kobiet, ich żon: „Najwięcej jednak mówią o życiu, o trudnym życiu piłkarza i chyba jeszcze trudniejszym – żony piłkarza i trenera. Ani cienia spokoju, pozoru stabilizacji – mężowie na meczach, obozach, w rozjazdach; niepokój o ich zdrowie, o kontuzje, o wynik każdego meczu. Słuchając tego, może zrobić się człowiekowi żal, dopóki nie spojrzy tym paniom w oczy. W oczy, w których obok przywiązania i gotowości do poświęceń, kryje się radość, duma i wielka satysfakcja”[3]. Żadnej taniej sensacji, pochylenie się nie nad powierzchnią – kasą, sławą i blichtrem – tylko nad tym, co naprawdę istotne: niepokojem, strachem i niepewnością. W analizie jednostkowych emocji towarzyszących piłkarzom cytuje Antoniego Kępińskiego, bo jak inaczej pisać o sporcie, niż odwołując się do specjalistów? Osiatyński pozwala sobie nawet na drobny polityczny wtręt: jedyna kolejka, jaką widział w Anglii, to ogonek po bilet na mecz piłkarski. I daje wykład z historii futbolu – fragment długi, ale, jak całość, napisany z werwą.

Drugi reportaż, poświęcony Wimbledonowi, ma już zupełnie inny charakter. Wygląda na to, że o ile w odniesieniu do piłki nożnej autor mógł się wykazać – rozmawiać z mnóstwem ludzi, mniej i bardziej zaangażowanych – o tyle tutaj nieco traci grunt pod nogami. Stara się analizować, ale nie zna do końca dyscypliny, zawodników. Chociaż trzeba mu oddać, że informacji szuka i wiele z nich włącza do tekstu. Nie ma tu już jednak tego ducha, który rządził tekstem o meczu na Wembley, może z uwagi na to, że jedyny Polak na Wimbledonie '78 – Wojciech Fibak – odpadł z turnieju błyskawicznie.

W drugiej część nie brakuje fragmentów świetnych – Osiatyński spotyka na kortach Johna Newcombe’a i przeprowadza z nim krótki wywiad. Pojawiają się inne wielkie nazwiska ówczesnego tenisa: McEnroe, Borg, Connors. Każdy sportowiec otrzymuje przynajmniej krótką charakterystykę psychiczną. Jednak całość obciążają zapisy wyników, mało interesująca wymiana piłek. Sam autor stwierdza w końcu, że już dość tenisa – może dostrzega własne braki i świadomie się do nich przyznaje. Ta druga część jest inna: może funkcjonować jako sprawozdanie, relacja z Wimbledonu, poszerzona o szereg dodatkowych informacji (na krótką historię tenisa również znalazło się miejsce). Także jako próba odnalezienia i uchwycenia ducha tej dyscypliny sportu, jako zapis próby, bo, mam wrażenie, Osiatyński ostatecznie ponosi klęskę.

Humanista piszący o piłce nożnej czy tenisie traktuje sport jako coś więcej – co poddane analizie, daje się pasjonująco rozpisać na szereg elementów składowych. Drąży temat, zadaje pytania i najczęściej nie znajduje na nie łatwych odpowiedzi, o ile w ogóle znajduje jakiekolwiek.


---
[1] Wiktor Osiatyński, „Wembley, Wimbledon”, wyd. Dowody na Istnienie, 2017, s. 274.
[2] Tamże, s. 19.
[3] Tamże, s. 26.


[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 604
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: