O sznurku z supełkami
Po wrażeniach, jakie zostawiła po sobie wcześniejsza powieść tego autora ("Dostatek"; choć wcześniejszą jest ona jedynie w sensie ukazania się polskiego przekładu), było wyłącznie kwestią czasu, że Crummey do mnie wróci. No i wrócił, zaskoczenia nic, null, nada. Jeśli wbić nazwisko kanadyjskiego pisarza w Google, wyskoczy nam portret gościa z fryzurą, jaką ja nosiłem w szkole podstawowej – w czasach, kiedy włosy rosły mi wyłącznie na głowie i tego rodzaju uczesanie "na grzybka" (bądź "od salaterki") było modne, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Crummey najwyraźniej na żaden podryw się nie wybiera i uznał, że nie musi być atrakcyjny. Nie żeby to było dla mnie ważne, bo nie jest, jednak wróciły obrazy z przeszłości i uznałem, że o tym wspomnę. Ale przestając już oceniać pisarza po jego powierzchowności przypomnę, iż moje pierwsze wieczory zapoznawcze z nim przebiegały niezwykle intensywnie pod względem zaangażowania i czytelniczych emocji, których w "Dostatku" było... no, pod dostatkiem. Wtedy to nawiedził mnie ździebko zapomniany i zaniedbany duch realizmu magicznego – tego wspaniałego, klasycznie folklorystycznego, najbardziej intensywnego realizmu magicznego obecnego choćby w "Stu latach samotności" (że podrzucę taki modelowy przykład). I za ten powrót wrażeń byłem autorowi wdzięczny, podobnie jak teraz za powrót zmory kiepskiego uczesania. A co do zaproponowania ma "Pobojowisko"?
Znów jesteśmy na Nowej Fundlandii; Crummey przedstawi nam wydarzenia, których początek datuje się na rok 1940. To moment, gdy Europa drży w rytm bębnów wojny, ale jako czytelnicy tego nie wyczujemy, bo miejsce akcji powieści jest skutecznie odizolowane. Niby coś tam się wspomina o konflikcie, niby jeden i drugi młodzieniec zaciąga się do armii, by brać udział w próbach poskromienia zapędów faszystów, ale to jedynie odległe tło, ledwie widoczne na dalekim horyzoncie poza oceanem, a naszą uwagę przykują inne wydarzenia. Osiemnastoletni Wish podróżuje wraz z objazdowym kinem po miejscowościach wyspy. Któregoś dnia poznaje szesnastoletnią Sadie i najwyraźniej się w niej zakochuje. Trudno mu się dziwić, bo to zalotna kocica z gatunku tych, które pod stołem zuchwale wspinają się stopą po nodze (i nie tylko nodze) kawalera. Mniej subtelnie dobiera określenia jej babcia, która nazywa wnuczkę małą kur*ą, choć muszę przyznać, że zupełnie niezasłużenie, bo Sadie jest całkiem romantyczna w tej swojej bezczelności. Jednak największym problemem na drodze uczuć dwojga nastolatków są purytańscy rodzice dziewczyny, którzy nie dopuszczają możliwości, by katolicki chłopak został częścią ich protestanckiej rodziny. Ale ta miłość byłaby niegodna opowieści, gdyby niechęć rodziców mogła powstrzymać jej rozkwit. I nie powstrzymuje, Wish i Sadie doskonale się bawią pielęgnując swoje uczucia w ukryciu, na przykład oralnie pod wychodkiem.
A potem coś się wydarza i chłopak, by ulżyć swojemu poczuciu hańby, zaciąga się do wojska, docelowo trafiając na front. Tam też długo miejsca nie zagrzeje, nie zdąży oddać nawet jednego strzału i już ląduje w japońskim obozie jenieckim. A Sadie? Ona postanawia na niego czekać tak długo, jak będzie trzeba, co jednocześnie dowodzi, że babcia się myliła w swoich niesprawiedliwych osądach. A nie mówiłem?
W tym miejscu niestety zanika nieco kameralność "Pobojowiska", która skutecznie potrafiła trzymać mnie za uszy podczas czytania pierwszej części. Tak jakby rozdzielenie Wisha i Sadie zaburzyło harmonię powieści, jej wiejską intymność i swojskość obecną nawet na pogrzebach. W zamian dostajemy dwie równoległe i w jakimś stopniu uzupełniające się opowieści bohaterów, które naturalnie czyta się z zaangażowaniem, ale nie ma w nich tego żaru bezpośrednich i fizycznych kontaktów. Drapieżność Sadie przechodzi w nudną, choć godną pochwały stateczność oczekiwania na powrót ukochanego, a Wish już tak do końca wierny nie pozostaje, bo w międzyczasie zalicza seks "pod pachę". Urocze.
Co potem? Robi się zaskakująco, więc już niczego więcej nie zdradzę, choć i tak mocno ograniczyłem się do niewiele znaczących ogólników. "Pobojowisko" nie jest tak spójne jak "Dostatek", bo też nie pozostaje przy losach zamkniętej społeczności i zalicza spore przeskoki czasowe, ale to nadal świetny kawałek opowieści. Autor inspirował się historią swojego wujka i praktycznie w całości przełożył ją na losy Wisha, domyślam się, że dokładając tu i tam coś od siebie. Innym źródłem natchnienia (do którego pisarz oficjalnie się przyznaje) była "Kronika ptaka nakręcacza" i im bardziej bezpośrednio fragmenty dotyczą wojny, tym łatwiej tę inspirację dostrzec. Jednak największe podobieństwa można zauważyć między "Pobojowiskiem" a "Ścieżkami Północy" Flannagana: to wręcz bliźniacze powieści zestawiające ze sobą obozowe życie i miłość dwojga ludzi, która przebiega w dość nieoczekiwany sposób. Obie równie dobre.
Crummey nie rozczarowuje. Jego proza charakteryzuje się pewną naturalnością i intymnością, choć fabularnie "Pobojowisko" nie zostawia na nią wiele miejsca. Ale to co jest, wystarcza, a także wyróżnia się odpowiednio. Z realizmu magicznego, tak silnie obecnego w "Dostatku", tutaj pozostał wyłącznie muśnięty romantyzmem realizm, ale braku magii się nie odczuwa. No i czyta się tego pisarza niezmiennie dobrze; choć to raptem jego druga powieść, którą miałem przyjemność poznać, zaczynam ostrzyć zakładkę na kolejną, bo już od pierwszego zetknięcia wydaje mi się on gwarantem jakości: siedzi na tej swojej Nowej Fundlandii i ma tam doskonałe warunki do tworzenia takich opowieści, jakie lubię.
Na stronie polskiego wydawcy jest kilka filmików, w których Crummey dosyć niezdarnie wypowiada się na temat kolejnych powieści, jednocześnie próbując wplatać w wypowiedź polskie wtręty. Jest dużo ujęć z dzisiejszej Nowej Fundlandii, zagłuszanych przez omiatający kamerę wiatr, a także parę scen z psami autora, bo są fajne. Ale nie radzę oglądać tych filmików przed lekturą – zdarza się, że zdradzają zbyt wiele z przebiegu fabuły, tak jakby onieśmielony Crummey nie wiedział, co powiedzieć na temat własnej książki, i w efekcie mówi na jej temat zbyt dużo. Cóż, wyraźnie nie czuje się swobodnie przed kamerą, ale trzeba mu oddać, że robi wiele dla polskich czytelników, w czym również zasługa ściśle i po przyjacielsku z nim współpracującego wydawnictwa Wiatr od Morza. Brawo. A gdybym miał tutaj margines, to na nim dopisałbym, że okładka* "Pobojowiska" wyjątkowo mi się podoba – kadr, oszczędna kolorystyka, wysmakowanie. Brawo #2.
Do ponownego przeczytania wkrótce, Michaelu Crummey.
---
* Michael Crummey, "Pobojowisko", przeł. Michał Alenowicz, wyd. Wiatr od Morza, 2014.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.