Dodany: 06.10.2017 10:27|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Zawód: powieściopisarz
Murakami Haruki

2 osoby polecają ten tekst.

Niech pan opowiada, Haruki-san…



Recenzentka: Dorota Tukaj


Gdybyśmy znaleźli się w bibliotece zawierającej książki z całego świata, ale wydane wyłącznie przed drugą wojną światową, długo musielibyśmy szukać pozycji, których treścią są przemyślenia zawodowych literatów dotyczące istoty pisarstwa i ich własnego warsztatu twórczego, nie mówiąc już o poradach czy choćby sugestiach dla potencjalnych adeptów pióra. Owszem, jeden czy drugi podzielił się refleksjami z adresatami wysyłanych listów (nie wiedząc nawet, że ktoś je zechce po jego śmierci zebrać i opublikować), inny coś zanotował na kartach dziennika, jeszcze inny własne rozważania włożył w usta bohatera którejś z powieści, ale w żadnej z tych form myśli pisarza nie żyły swoim autonomicznym życiem. Gdyby jednak do tego potężnego gmachu dobudowano salę mieszczącą analogiczny księgozbiór z ostatnich trzech czwartych stulecia, okazałoby się, że nasze czasy wydały wyjątkowo dużo twórców, którzy zapragnęli wyłożyć czytelnikom swoje poglądy na, ujmijmy to krótko, kwestię własnej profesji. Czynią to nobliści (Llosa – „Listy do młodego pisarza”, Pamuk – „Pisarz naiwny i sentymentalny”) i tacy, którzy się z Noblem o włos minęli (Eco – „Wyznania młodego pisarza”); autorzy niszowi (Bukowski – „O pisaniu”) i ci, którzy mają na koncie wydawane w milionowych nakładach bestsellery (King – „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”).

Do ich grona dołączył Haruki Murakami, jeden z najbardziej znanych współczesnych japońskich pisarzy, od ładnych paru lat zajmujący dość wysokie pozycje w rankingach pretendentów do literackiego Nobla (choć zdania co do tego, czy nań zasługuje, są mocno podzielone) i czerpiący dochody z niezliczonych wydań swoich powieści w kilkudziesięciu językach. Jak powiada w posłowiu, zebrane w książce teksty zaczął przed paru laty „spontanicznie pisać dla samego siebie”[1], a najlepiej mu się pisało, gdy sobie wyobraził, że zwraca się „do grupy znajomych”[2], zarzekając się przy tym, iż naprawdę nie miał zamiaru nikomu narzucać swojego punktu widzenia ani podpowiadać konkretnych rozwiązań, bo czyż może uznać, że jego „sposób pisania i tryb życia nadają się do uogólnienia i uniwersalnego zastosowania”[3]? Nie jest to zresztą jedyny raz, gdy autor „Norwegian Wood” sumituje się przed czytelnikiem, powtarzając, że nie ma zamiaru kreować się na autorytet, bo jest przecież takim samym człowiekiem, jak każdy inny; że nie upiera się przy dopiero co wyrażonej opinii, będąc świadomym, „że im szczerzej się pisze, tym bardziej wydaje się to nieszczere, może też brzmieć arogancko”[4]. I rzeczywiście, momentami możemy odnieść wrażenie – zwłaszcza jeśli z natury jesteśmy podejrzliwi i sceptyczni – iż ta jego skromność, chowanie się po kątach i unikanie wszelkiej celebry (a co za tym idzie, także nonszalancki stosunek do nagród literackich), podkreślanie własnej zwyczajności, nawet bezpretensjonalny, prościutki styl opowieści o tym, jak właściciel baru, doznawszy niespodziewanego olśnienia (podczas… kibicowania rozgrywkom baseballowym, dacie wiarę?), w krótkim czasie przeistoczył się w pisarza światowej sławy – to wszystko wystudiowana poza. Że Murakami doskonale jest świadom wartości własnego talentu i własnych dzieł, a umniejsza ją tylko po to, by poczęły doń napływać listy pełne zapewnień o podziwie czytelników dla jego geniuszu. Ale co, jeśli się mylimy, jeśli naprawdę mamy do czynienia z prostodusznym, nie całkiem pewnym siebie człowiekiem, który wciąż się zastanawia, jak mu się udało osiągnąć taką pozycję w świecie literatury i być może nigdy nie poczuje się dobrze w roli koryfeusza? Jeśli takie właśnie założenie przyjmiemy, o wiele przyjemniej będzie nam się czytało jego wynurzenia. Bo rzeczywiście zwraca się do nas jak do znajomych – i w pewnym sensie ma rację, jesteśmy jego znajomymi, choć nie wiemy, w której marynarce najczęściej chodzi i czy słodzi herbatę, nie znamy jego adresu i pewnie nawet nie rozpoznalibyśmy go, spotkawszy na ulicy. Znamy się, bo „gdzieś głęboko, w jakimś ciemnym miejscu nasze korzenie są głęboko splecione. (…) poprzez system opowieści możemy to połączenie wyczuć. Czujemy, jak składniki odżywcze w nim krążą tam i z powrotem”[5]. On dostarcza nam tego, czego potrzebujemy – historii wzruszających, inspirujących, zadziwiających czy w jeszcze inny sposób stymulujących nasze uczucia i myśli – a my dajemy mu to, czego łaknie: świadectwo, że jego pisanie jest komuś potrzebne. Więc kiedy zaczyna nam wykładać, o czym mówi, kiedy mówi o pisaniu – a większość z nas interesuje to znacznie bardziej, niż ujawnione przezeń wcześniej poglądy na pewien rodzaj aktywności sportowej – rozumiemy, jakie znaczenie ma dla niego podzielenie się odczuciami na temat zawodowego pisarstwa. Jaki grunt trzeba mieć – i czy w ogóle jakiś trzeba – by stać się pisarzem? Czy lepiej się pisze opowiadania, czy długie powieści? Jak się wpada na pomysł fabuły i skąd się bierze postacie bohaterów? Czy najpierw się wymyśla losy każdego z nich, od punktu zerowego do samego finału, a potem z żelazną konsekwencją je opisuje, czy też – zdając się na porywy fantazji – do końca nie wie się, jak się nimi pokieruje? Czy lepiej, gdy pisarz pracuje we własnym tempie, nie podejmując żadnych zobowiązań (co niesie ze sobą ryzyko, no, cóż… niedofinansowania, dając w zamian poczucie wolności), czy gdy rytmem jego pracy sterują podpisane z wydawcami umowy? Jak głosy krytyki wpływają na jego samopoczucie i na dalsze plany? Powoli nabieramy poczucia, że oto rzeczywiście jesteśmy jedną z tych „trzydziestu albo czterdziestu osób”[6], które zasiadły kręgiem w małej salce i słuchają tego, co ma im do powiedzenia ten niepozorny mężczyzna w średnim wieku (na okładkowej fotografii nie wygląda na swoje lata, na żywo zapewne też nie, jak prawie każdy Azjata); a on opowiada i opowiada – chwilami się powtarzając, wracając do tych samych myśli, przytaczając te same fakty (jak robi każdy z nas, gdy ma dużo do powiedzenia o sobie i swoich doświadczeniach) – utwierdzając nas w poczuciu, że nasza obecność się liczy, że gdyby nie my, połączeni z nim tymi szczególnymi korzeniami substancji literackiej, jego praca rychło straciłaby sens…

Nie nauczymy się z tej książki konkretnych pisarskich sztuczek. Nie dostaniemy uniwersalnej recepty na stworzenie bestsellera. Poznamy tylko Harukiego Murakamiego, i w zasadzie wyłącznie z jednej strony. Ale czy to mało?


---
[1] Haruki Murakami, „Zawód: powieściopisarz”, przeł. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza SA, 2017, s. 281.
[2] Tamże, s. 282.
[3] Tamże, s. 284.
[4] Tamże, s. 72.
[5] Tamże, s. 241.
[6] Tamże, s. 282.





Autor: Haruki Murakami
Tytuł: Zawód: powieściopisarz
Tłumaczka: Anna Zielińska-Elliott
Wydawca: Muza, 2017
Liczba stron: 288

Ocena recenzenta: 4,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 725
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: