Dodany: 21.06.2010 00:34|Autor: frytek
nie cierpię Bahdaja
stwierdzam to po latach. bo jako dzieciak zaczytywałem się jego powieściami, najbardziej lubiąc te o dzieciach-detektywach. czyli "wakacje z duchami", "kapelusz za 100 tysięcy" czy "uwaga, czarny parasol".
spytacie, czemu w takim razie podpinasz tę wypowiedź pod "piratów z wysp śpiewających"? ano temu, że tu jest kwintesencja tego, czego nie cierpię u bahdaja. a nie cierpię kompleksów. kompleksów względem zagranicy. jakiegoś wujka, który udaje, że ma kasę, bo jej utrata jest takim ciosem (ano, w PRL była, ale to zupełnie inna historia). a potem to leczenie kompleksów (autora, nie wuja) poprzez, na przykład, stawianie się reżyserowi w stylu "my tu mu pokażemy jak się gra wikinga". i tak dalej.
bahdaj w każdej książce wzmagał we mnie te negatywne uczucia, aczkolwiek jeszcze wtedy sobie nie zdawałem z tego sprawy. np. to uporczywe podkreślanie przez bohaterów wielu książek pochodzenia z warszawy. "my z warszawy, wiadomo", "ja z warszawy, tak jak ty" itp. - można powiedzieć, że mam kompleks, bo sam nie jestem stamtąd. zgoda. ale akurat wcale bym nie chciał być, a poza tym, większość czytelników pewnie akurat z warszawy nie była, bo na pewno więcej czytelników sumarycznie pochodziło z innych regionów polski. za to na przykład miałem oboje rodziców z wyższymi studiami: a mimo to wcale nie odczuwałem dumy, tylko podobne zażenowanie, gdy kolejni bohaterowie chwalili się: "tatuś jest inżynierem", "buduje zakłady w warszawie" itp. słychać to i w "wakacjach..." i w niewymienionej wyżej "podróży za jeden uśmiech", i w wielu innych. i to jest, po latach, kompletnie niestrawne.
owszem, czytało się to wszystko, bo akcja była wartka... i często nie było czego innego, ale po latach stwierdzam, że o wiele lepiej wrócić dzisiaj chociażby do niziurskiego, którego powieści, chociaż działy się w szkole, były tak umiejętnie oderwane od rzeczywistości, że dziś, chociaż dalej nieprawdziwe, w niczym mnie nie rażą, podczas gdy bahdaj po prostu odstręcza.