Dodany: 23.09.2017 01:54|Autor: misiak297

Kolizja światów


W 2016 roku „Małe życie” Hanyi Yanagihary przebojem zdobyło polski rynek wydawniczy. Historia udręczonego Jude’a i jego przyjaciół, którzy nie mogą mu pomóc, poruszyła wielu czytelników. Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia ze swoistym fenomenem wydawniczym. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książka wzbudziła tak skrajne emocje. Na forach internetowych – również tutaj – toczyły się kilometrowe dyskusje. Pojawiały się silne oskarżenia wymierzone w bohaterów, w warsztat Yanagihary i równie gorliwe argumenty w obronie „Małego życia”. Często darowano tej powieści jej oczywiste wady ze względu na równie oczywiste zalety. Trudno było pozostać obojętnym. Ostatnio do naszych księgarń trafił debiut Hanyi Yanagihary – „Ludzie na drzewach”. Czy i on wzbudzi podobne kontrowersje? Przypuszczam, że tak.

Pozornie niewiele łączy „Ludzi na drzewach” z późniejszym „Małym życiem”. Zaczyna się skandalem – oto Norton Perina, wzięty naukowiec, laureat Nagrody Nobla, bezkompromisowy człowiek idei, a także przybrany ojciec kilkudziesięciorga biednych dzieci, którym zapewnił lepszy start w życie, zostaje oskarżony o pedofilię przez jednego ze swoich podopiecznych, a potem skazany na karę więzienia. W trakcie odbywania kary – na prośbę szczerze oddanego przyjaciela, Ronalda Kubodery – zaczyna spisywać relację ze swojego życia. „Ludzie na drzewach”, najprościej ujmując, to właśnie ta relacja opatrzona wyczerpującymi przypisami. Porywająca opowieść o człowieku ambitnym, zdecydowanym, choć nie do końca potrafiącym się odnaleźć w zwyczajnej rzeczywistości, wśród wymagań społecznych.

Perina, dobrze zapowiadający się naukowiec, nieoczekiwanie dostaje szansę od losu (choć jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy). Razem z wybitnym antropologiem Paulem Josephem Tallentem wybiera się do mikronezyjskiego państwa U’ivu, żeby zbadać tamtejszą prymitywną społeczność. Mijają tygodnie, członkowie ekspedycji coraz lepiej poznają miejscową ludność i jej osobliwe zwyczaje. Na wyspie Ivu’ivu odkrywają też ludzkie istoty wyrzucone poza nawias społeczeństwa. Wnikliwe badania wykazują, że liczą one sobie grubo ponad sto lat. Czyżby prymitywne plemię odkryło zagadkę nieśmiertelności? A może jest to raczej „parodia nieśmiertelności”[1]? Jak opublikowanie badań wpłynie na świat i na małą społeczność, a wreszcie – na życie Nortona Periny? Kim stanie się on sam? Trochę to przywodzi na myśl „Jądro ciemności” Conrada czy „Marzenie Celta” Llosy, prawda?

Lektura tej książki prowokuje do zadania trudnych, niewygodnych pytań. Kiedy nauka przestaje być konstruktywna? Gdzie jest ta granica, za którą w imię dążenia do wiedzy (i czy na pewno o wiedzę tu chodzi? A może raczej o wielkie pieniądze?) świadomie sieje się zniszczenie? Na ile właściwa jest ingerencja w zupełnie odrębny świat? Czy można przykładać do niego normy zrodzone w całkiem innej rzeczywistości? (Przykładowo z punktu widzenia świata Zachodu rytuał inicjacyjny obowiązujący na Ivu’ivu opiera się na maltretowaniu seksualnym – tyle że nikt z tej społeczności nie odbiera tego jako krzywdy czy traumy. Mroki ludzkiej seksualności to jeden z najważniejszych motywów powieści). Czy człowiek wybitny może stać ponad prawem? I wreszcie – czym jest prawo?

Odrębnym wątkiem – a jednak wyraźnie powiązanym z głównym – jest opieka Nortona nad biednymi dziećmi z wyspy. Przygarnia on kolejnych podopiecznych. Co nim kieruje? On sam zdaje się nie wiedzieć. Czy niespełnione potrzeby związane z ojcostwem (i nie tylko z ojcostwem)? Czy chęć pomocy – w końcu daje tym dzieciom lepsze życie w Ameryce (choć z drugiej strony, zabiera im w ten sposób tożsamość, i naturalne środowisko. Dorastając, zbuntowane dzieci będą go uważać za „kolonialistę, eugenika i wroga tradycyjnych kultur”[2]). Czy poczucie winy względem świata, który poniekąd skazał na zagładę? Znacząca w tym kontekście jest postać jednego z jego wychowanków – Victora. Chłopiec zdaje się symbolizować dawny prymitywny lud, który coraz bardziej – dzięki „najazdom” kolejnych naukowców – odchodzi w niepamięć. Sam Norton wyzna: „Odczuwałem wówczas jego obecność jako karę i przypomnienie, że nigdy nie ucieknę od tego, co na moich oczach uczyniono z wyspą Ivu’ivu”[3].

To nie jest prosta historia. Hanya Yanagihara wymaga od czytelnika skupienia i zaangażowania. Trudno pozostać obojętnym wobec opowieści Periny, człowieka inteligentnego, niepozbawionego wrażliwości, a jednocześnie postępującego nagannie. Ocenę (ale i pełne zrozumienie) utrudnia specyficzne ujęcie. Warto zaznaczyć, że sama opowieść, poprowadzona w pierwszej osobie, ma wszystkie wady tego typu narracji: pewną skrótowość, znaczące uproszczenia, sprowadzenie większości bohaterów wyłącznie do imion – co jednak trudno traktować jako mankament. Była to świadoma – i bardzo dobra – decyzja twórcza Yanagihary. I sprawdza się – choć do tego stwierdzenia można dojść chyba dopiero po przeczytaniu zakończenia (być może stanowiącego najlepszą scenę w całej powieści).

„Ludzie na drzewach” to książka, która na długo zostanie w pamięci czytelnika właśnie dzięki zaangażowaniu, jakiego wymaga. Subiektywna i ocenzurowana (przez doktora Kuboderę) relacja Nortona, wzbogacona równie subiektywnym komentarzem naukowym, prowokuje do podania w wątpliwość niektórych jej elementów, do własnych ocen, do szukania tego, co przemilczane, co zakryte innymi słowami. Tę powieść będzie się analizować, omawiać, interpretować po swojemu – bo Yanagihara nie pozwala na dojście do prostych, oczywistych wniosków. I może właśnie to najbardziej łączy „Ludzi na drzewach” z późniejszym „Małym życiem”.


---
[1] Hanya Yanagihara, „Ludzie na drzewach”, przeł. Jolanta Kozak, wyd. WAB, 2017, s. 253.
[2] Tamże, s. 391.
[3] Tamże, s. 373.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1321
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Dzióbek 13.12.2017 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: W 2016 roku „Małe życie” ... | misiak297
Ten kończący powieść fragment odebrałam jako metaforę tego, na co pozwala sobie świat zachodni w imię nauki i krzewienia cywilizacji. Tak, Perina działał w imię wartości, uznawanych za niezwykle ważne, odniósł sukces i dostąpił zaszczytów. Mimo że jego praca naukowa ostatecznie niewiele wniosła, a na Ivu'ivu pozostawił za sobą zgliszcza... Autorka pisze, że mnóstwo wysp Mikronezji spotkał podobny los.

Hanya Yanagihara jest brutalna, (po "Małym życiu" miałam ochotę ją zadźgać niezastruganym ołówkiem), ale pisze świetnie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: