Dodany: 16.06.2010 14:22|Autor: miłośniczka

Książka: Kaj znów się śmieje
Gagelmann Hartmut

3 osoby polecają ten tekst.

Raj, który miał na imię Hartmut


Nie, to nie zamiłowanie do „Królowej Śniegu” kazało Hartmutowi Gagelmannowi napisać tę cienką książeczkę. Nie wiem, dlaczego każda osoba, której wzrok padnie na tę czarno-białą okładkę* (wyd. Iskry, 1988), pyta: „Czy to coś ma związek z Andersenem?”. Siła sugestii. Przyznam wam się jednak, że gdyby nie sentyment do Andersena, a w szczególności do jego opowieści o pewnej białej, zimnej damie, pewnie nie sięgnęłabym po „Kaj znów się śmieje”. I o ileż byłabym uboższa! Teraz to wiem. A przecież Kaj to zwyczajne germańskie imię, nosił je niejeden chłopiec z krwi i kości, nie tylko bohater bajki...

Nasz Kaj – wtedy, gdy go poznajemy, jest jedenastoletnim chłopcem, posturą przypominającym sześciolatka. Jest głęboko upośledzony. Nie mówi, nie potrafi czytać ani pisać, odmawia przyjmowania posiłków, wciąż robi pod siebie; poza tym – jest nieustannie agresywny, jak gdyby agresja była jego życiową misją, powołaniem. Dzieci, z którymi mieszka w jednym pokoju w ośrodku, przydzielani mu kolejni opiekunowie, wciąż chodzą zadrapani do krwi, Kaj się na nich rzuca, wyrywa im włosy... Sam przy tym zdaje się cierpieć najbardziej, płacze, jest przerażony wszystkim, co się z nim dzieje. Biedny, mały Kaj. Tak bardzo potrzebuje miłości.

Autor książki na początku opowieści ma zaledwie dziewiętnaście lat i do ośrodka w Föhrenbühl trafia z powodu odmowy obowiązkowej służby wojskowej. Sam jako służbę zastępczą wybiera pracę z upośledzonymi dziećmi, twierdząc, że w tym widzi przynajmniej jakiś sens. Nie podejrzewa wtedy, ile mu ta służba przyniesie łez, cierpień, nieprzespanych nocy, zmęczenia, a także... miłości. Ocean miłości. Nie podejrzewa, że na zawsze odmieni jego życie.

Przedstawiłam wam już więc Kaja i Hartmuta. Kaju, Hartmucie – oto biblionetkowicze, przyszli czytelnicy opisu Waszej walki i rozkwitu Waszego uczucia.

Sto dwadzieścia osiem stron kilkakrotnie przyprawiło mnie o spazmatyczne łkania i zmusiło do oderwania wzroku od książki i powrotu do niej po kilku chwilach, z nowym zapasem chusteczek higienicznych. Tak mała ilość papieru sprawiła, że przywiązałam się do chłopca, którego być może nie ma już między żywymi – podejrzewam nawet, że nie ma na pewno, bo autor wydał wspomnienia po raz pierwszy dwadzieścia siedem lat temu, a Kaj był już wtedy dorosłym człowiekiem. Rozstania z książkami bywają czasem tak samo trudne jak rozstania z ludźmi, bo żegnając je - żegnasz właśnie ludzi. W tym przypadku muszę zwrócić bibliotece małego chłopca, który manią niszczenia wszystkiego, co wpadło mu w ręce, zdzieraniem firanek z okien i tapet ze ścian, zjadaniem własnego kału krzyczał tylko, żeby go pokochać. I jedynie bezbrzeżna miłość i nieograniczone zaufanie mogło postawić znak stopu na drodze jego niezrozumiałych, przerażających zachowań.

W nocy śni mi się chłopiec o niewiarygodnie smutnych oczach, maleństwo, któremu do posiłków zakłada się kaftan bezpieczeństwa, chudziutki Kaj rytmicznie uderzający dłonią swoje usta. Jak dobrze, że znalazł na ziemi swój raj, choć nie mógł on być wieczny. Ten raj na imię miał Hartmut. Hartmut Gagelmann.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4036
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: koczowniczka 18.06.2010 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, to nie zamiłowanie d... | miłośniczka
Nigdy żaden thriller ani kryminał nie trzymał mnie w takim napięciu jak ta niewielka książeczka o nieszczęśliwym małym chłopcu. Emocje były ogromne: czy opiekunowi uda się przełamać opór Kaja? Czy nie zrezygnuje, nie odejdzie zbyt wcześnie? Czy Kaj będzie jeszcze umiał zaufać dobremu człowiekowi?

Gagelmann to niezwykły człowiek, ale i jego rodzice też. Nikt mu nie powiedział, jak ma postępować z upośledzonymi dziećmi, czuł się kompletnie zagubiony, ale poradził sobie i udało mu się nawet znaleźć sposób na porozumienie z Kajem. Przyjechawszy do zakładu od razu zrozumiał, że wobec tego ogromu nieszczęść dokona się w nim jakaś przemiana i tak ładnie o tym napisał:

"Wzbiera we mnie jakaś nieokreślona pewność, że niewątpliwie coś mnie te dzieciaki będą kosztowały: albo nerwy, albo zdrowie, albo wiarę w życie. Tej nocy nie mogłem jeszcze wiedzieć, że tym, co tu zostawię, będzie moje serce".

Bardzo szkoda mi było Kaja, ale też Michaela, tego chłopczyka z kiłą wrodzoną, którego nawet Gagelmann na początku brzydził się dotykać i karmić. Ja nie wiedziałam dotychczas, że kiła wrodzona tak bardzo uszkadzała dzieci i że kiedyś skazywała je na powolną, bolesną śmierć. W dzisiejszych czasach może wyleczyliby Michaela? On tylko tę straszną chorobę dostał od rodziców, więcej nic.

Cieszę się, że napisałaś tak ciepło i ciekawie o Kaju. Może teraz ktoś jeszcze zechce poznać jego losy?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: