Dodany: 19.09.2017 10:20|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Nie tak miało być



Recenzent: Konrad Urbański (Bloom)


„Mężczyzna, który gonił swój cień” sprawnie udaje kryminał, ale kryminałem nie jest. Lagercrantz, podobnie jak Larsson, w dekoracjach wziętych z powieści kryminalnych oraz detektywistycznych dokonuje rozliczenia ze szwedzką historią bądź teraźniejszością. Co nie zmienia faktu, że Larssonem nie będzie.

Występujące w powieści Szwedzki Rejestr Bliźniąt oraz Państwowy Instytut Biologii Rasowej to instytucje jak najbardziej prawdziwe. U podstaw powstania obydwu leżały szwedzkie programy eugeniczne. Tak, Szwecja, ostoja demokracji i wolności, chętnie stosowała przymusową sterylizację, spisywała swoje mniejszości narodowe (np. Romów), badając przy tym ich skłonność do różnego rodzaju dewiacji czy odmienności. Sprawa przez długi czas pozostawała tajna, aż w końcu zaczęli się nią interesować dziennikarze, w tym Maciej Zaremba Bielawski, którego książka „Higieniści” była szokiem dla Szwedów. Okazało się, że jednak, po XIX-wiecznych pseudoteoriach o wyższości jednej rasy nad drugą, a także – przede wszystkim – po Zagładzie, można rozmyślać nad czystością krwi, rasową niższością chociażby Romów czy genetycznymi paradoksami bliźniąt.

Wracając do „Mężczyzny, który gonił swój cień” – na trop sprawy trafia Mikael Blomkvist, który bierze na siebie trudne zadanie oczyszczenia szwedzkiej historii z niedomówień na temat eugeniki. Jeśli w sprawę zamieszana jest także genialna hakerka, Lisbeth Salander – robi się tym ciekawiej. Oboje, różnymi drogami, postanawiają dojść do prawdy (czymkolwiek ona jest), chociaż, co oczywiste, ich drogii się skrzyżują. I oboje dotkną wspólnie jeszcze dwóch problemów obecnej Szwecji, czyli zżerającego ją od środka islamskiego fanatyzmu i coraz bardziej kłopotliwej kwestii uchodźców.

Cóż jednak po szwedzkiej historii i szwedzkiej współczesności, skoro powieść Lagercrtantza określiłbym mianem – letnia. Żar znany z pierwotnego „Millennium” zniknął. Pierwsze 200 stron to mozolne zawiązywanie akcji, rozpinanie nitek między poszczególnymi bohaterami, kreślenie historii pozornie niepotrzebnych. Dalsze 100 to kulminacja: poszczególne fragmenty scalają się i tworzą w miarę kompletny obraz, który wreszcie pozwala wciągnąć się w fabułę. A ostatnie 100 zajmuje akcja pędząca jak lokomotywa – byle skończyć, byle dopisać i zacząć obliczać zyski.

Lagercrantz, przyznaję, zaostrzył mój apetyt „szwedzkościami”, które postawił przed Blomkvistem i Salander, ale rozprawił się z nimi w sposób oklepany i banalny. Tak, istniały „brzydkie” rasistowskie instytucje, które wykorzystywały ludzi. Tak, fanatyzm zżera nasz kraj, ale cóż możemy z tym zrobić. I tyle. Niczego więcej – misternych analiz, wplecionych w fabułę krypto-esejów, które pozwalają rozsmakować się w szczegółach i niuansach – w tej książce nie ma. Szwedzka historia służy Lagercrantzowi tylko do popchnięcia akcji. Autor gra pewnymi elementami, ale co dzięki nim mówi o Szwecji, o jej obyczajach, kulturze, zniuansowanej i pełnej tajemnic historii? Nic. A przecież tego właśnie poszukuje czytelnik w kryminale szwedzkim. Dlaczego Miłoszewski odniósł taki sukces, również poza granicami Polski? Bo nawiązał do ustanowionej przez Larssona tradycji – kryminał to przykrywka, ja, autor, chcę opowiedzieć wam, czytelnicy, coś o naszej historii, o naszych problemach, o tym, jacy jesteśmy i jaki jest nasz kraj. A Lagercrantz nawet nie dotyka istoty szwedzkiego kryminału. On ją spłyca, banalizuje i nakazuje zachwycać się tym, co zachwyca już w bardzo niewielkim stopniu.

Niech o „Mężczyźnie, który gonił swój cień” świadczy fakt, że przeczytałem go w dwa dni. A wystarczyłby jeden wieczór. Ile „szwedzkości” zostało mi po nim w głowie? Chyba tylko tyle, że istniał Szwedzki Rejestr Bliźniąt. I że Szwed powinien być szary, równy z innymi i się nie wychylać. Zero nowości, zero zniuansowania; byle napisać, odfajkować i już można wciskać czytelnikom jako wielki powrót Lisbeth Salander. Że nie kupią? Kupią, zdecydowanie, bo są sentymentalni i polubili Blomkvista. A sam Blomkvist staje się coraz bardziej konwencjonalny i przewidywalny. O Salander nie wspominając. Jej geniusz, przetworzony przez Lagercrantza, nie zachwyca, tylko drażni.

To, że ta powieść kryminałem nie jest, nie utrudnia lektury. Czegoś jednak w niej brakuje. Ci sami bohaterowie, miejsca – zatem? Prawdopodobnie polemicznego, krytycznego ducha Stiega Larssona, który rzeczywiście opowiadał o nieprzyjemnie uwierających szwedzkie społeczeństwo problemach: a to przemocy wobec kobiet, a to utajnionej eugeniki czy podszytych rasizmem badań nad człowiekiem. Lagercrantz sprawnie te elementy łączy, ale w zasadzie nic z tego nie wynika. Ot, kolejna sprawnie napisana książka, która pod płaszczykiem kryminału ma poruszyć kwestie ważne i istotne. Porusza, owszem, ale naskórkowo, ogólnikowo, powiedziałbym nawet – publicystycznie. Coś autor usłyszał, coś przeczytał, później skompilował, wyciął naddatek słów (chociaż wypełniaczy w rodzaju „miał czarną koszulkę, niebieskie dżinsy i tenisówki” jest tu mnóstwo) i wysmażył powieść obliczoną już nie na polemikę i kontrowersje, ale na gładki i przyjemny zysk; jego celem jest trafienie do odbiorcy masowego – ten ambitny, oczekujący nawet od kryminału czegoś więcej, będzie zawiedziony. Larsson drapał w gardle, Lagercrantz przechodzi przez nie zbyt łagodnie i dlatego „Mężczyzna, który gonił swój cień” to dziełko zwyczajne, błyskawicznie uciekające z głowy.





Autor: David Lagercrantz
Tytuł: Mężczyzna, który gonił swój cień
Tłumacz: Maciej Muszalski
Wydawca: Czarna Owca, 2017
Liczba stron: 423

Ocena recenzenta: 3/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1323
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: