Dodany: 12.09.2017 12:29|Autor: WiadomościOpiekun BiblioNETki

2 osoby polecają ten tekst.

„Oto jestem” Jonathana Safrana Foera – recenzja


Oto jestem

Prezentujemy recenzję jednej z najbardziej oczekiwanych książek tego roku – Oto jestem Jonathana Safrana Foera. Najnowszą powieść „cudownego dziecka amerykańskiej prozy” ocenił Bloom (Konrad Urbański).

Jonathan Safran Foer przebył długą drogę: od niezwykłej wyprawy w poszukiwaniu żydowskiej historii i tożsamości (Wszystko jest iluminacją), poprzez kilka innych mocnych książek, do Oto jestem – czyli parodii Odysei.

„Spójrz na Julię i Jacoba, małżeństwo z 16-letnim stażem. Czego im brakuje? Tego, co ich połączyło. Na początku zależało im, starali się, chcieli. Potem powołali do życia pierwszą istotę, dwie kolejne. Pojawiła się odpowiedzialność, jednocześnie każde z nich zaczęło się zamykać w sobie coraz mocniej, gubić w codzienności. Wygasło pożądanie, pojawił się wstyd, tajemnice”[1]. Czyżby Oto jestem było zatem powieścią o upadku małżeństwa, a tym samym – rodziny? Czyżby autor podjął jeden z najbardziej eksploatowanych motywów literackich? Faktycznie, Foer nie jest nowatorski ani w treści, ani w formie – wygrał szczerością.

Oto jestem to przede wszystkim wiwisekcja małżeństwa. Rozpisana na aktorów dramatu: Jacoba, Julię, ojca oraz pradziadka Jacoba – Irva i Isaaca, a także najmłodszych, czyli Sama, Maxa i Benjy’ego.

Pierwsze, co nasuwa się po przeczytaniu powieści, to słowo „klatki”. Każdy z bohaterów jest zamknięty w swego rodzaju więzieniu. Jacob i Julia tkwią w piekle swojego małżeństwa, które ostatecznie – niczego tu nie zdradzam, mniej więcej po dwudziestu stronach można wyczuć ich emocje – okazuje się niewypałem. Irv, ojciec Jacoba, to rasista i ksenofob, prowadzący blog, na którym publikuje antyarabskie i pełne poczucia krzywdy oraz winy teksty. Isaac to z kolei wciąż niezabliźniona rana po Zagładzie. Dla Sama klatką jest Inne życie, gra komputerowa, a także własna niedojrzałość, połączona z oczekiwaniem na nieuchronną bar micwę, czyli żydowskie wejście w dorosłość. Nawet Argus, pies Jacoba, jest uwięziony w starości i chorobie. Każdy usiłuje z czegoś wyjść, z czegoś do czegoś uciec. W tym dążeniu do ucieczki nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że bohaterowie sami nie wiedzą, czego naprawdę chcą, a ich klatki mają tak grube kraty, że żaden z nich, choćby chciał, i tak nie ucieknie. Pozostaje im miotanie się między formami, między gębami; wiecznie przeglądają się w zwierciadle społeczeństwa, za wszelką cenę chcą do niego pasować, a jednocześnie żyć w wolności – i na tym polega ich tragedia. Sam Jacob powie przecież: „Poświęciłem mnóstwo swojego skończonego ziemskiego czasu na błahe rozmyślania, błahe emocje, wślizgiwanie się pod drzwiami do wolnych pokojów. Ile godzin spędziłem w sieci, oglądając po raz kolejny te same durne filmiki, przepatrując dokładnie spisy domów, których nigdy nie kupię, klikając raz po raz by sprawdzić, czy nie przyszły zdawkowe mejle od ludzi, na których mi nie zależy? Ile siebie, ile swoich słów, uczuć i działań z przekonaniem powstrzymywałem?”[2]. Może Foer nie pisze tylko o małżeństwie, ale również o nas wszystkich – o przeroście świata, przeroście, który boli coraz bardziej.

Poczucie klęski wzmacnia także odwrócony przez Foera mit o Odyseuszu. Argus to Argos – bezgranicznie wierny Odyseuszowi-Jacobowi, jego żona, Julia, to Penelopa, pojawiają się też zalotnicy Penelopy (Marc i Daniel). Foer, burząc mit o Odyseuszu, opowiada jednocześnie o upadku rodziny; dobitnie podkreśla, że nie ma czegoś takiego jak „dom”, „powrót do domu”, „odzyskanie domu” czy „poszukiwanie domu”. Penelopa-Julia jest przytłoczona codziennymi obowiązkami; siłą rzeczy w jej oczekiwanie na powrót dawnego męża wkradają się rutyna, nuda, szarość, a wreszcie – nienawiść i  potrzeba odrzucenia swego dotychczasowego życia. Odys-Jacob nie zamierza powrócić do żony, najbardziej boli go to, że sam nie wie, czego chce. Pozostaje mu tylko samotność w podróbce domu, którą ostatecznie sam sobie stworzy. Penelopa pójdzie za zalotnikiem, a Odyseusz będzie żył i umrze w poczuciu klęski. Oboje zmęczeni sobą nawzajem – i cierpiący przez zły wybór.

Czyżby Jonathan Safran Foer napisał powieść głęboko konserwatywną? W pewnym sensie tak, opowiada przecież o kresie rodziny. Pozostawia mnóstwo niedopowiedzeń, które kryzys małżeński drążą – ale wiele rozgrywa się też między słowami; trudno jednoznacznie stanąć po stronie Jacoba lub Julii, kluczowe kwestie pozostają zawieszone bądź przekłamane. „Jacob i Julia próbowali. Wymyślali znaki, przeliterowywali słowa w obecności wciąż małych dzieci, były też zasady. Ale język, który stworzyli i tworzyli nawet w tej chwili, zawęził świat, zamiast go objaśniać”[3]. Blochowie to Buddenbrookowie Stanów Zjednoczonych, jednak upadek tych pierwszych tkwi w przeroście codzienności, który ich zabił. Trudno także poszukiwać w tej powieści jakiejkolwiek nadziei – jeśli Foer przekreśla mit o Odyseuszu, przekreśla sens dążenia do budowania jakichkolwiek ryzykownych relacji. Bo czy nie taką jest małżeństwo?

Oprócz kryzysu małżeństwa/rodziny Foer kreśli także panoramę żydowskiej społeczności w Stanach Zjednoczonych, mnogość postaw, konfliktów i tarć międzypokoleniowych. Isaac Bloch należy do pokolenia najstarszego, wciąż pamiętającego Zagładę; nadal krwawi. Irv, jego syn, nosi w sobie poczucie wyjątkowości żydowskiej krzywdy; dla niego Holocaust nie jest już czymś, o czym należy jak najszybciej zapomnieć i spróbować odnaleźć się w świecie „po”, zacząć od nowa – to narzędzie politycznych gier i element wywierania presji na tych, którzy są wobec Żydów obojętni lub otwarcie deklarują antysemityzm. Irv pozostaje zawieszony między Ameryką (snem) a Izraelem (snem, do którego wstydzi się przyznać). Jacob i Julia to z kolei pokolenie obojętne na Zagładę, a skupione wyłącznie na małżeńskich niesnaskach i rosnącym głazie codzienności. Ich przeciwieństwem jest kuzynostwo Jacoba rodem z Izraela, pojawiające się jako kontra dla małżeństwa Blochów – z jednej strony Żydzi amerykańscy, nadpsuci, a z drugiej – kibucowy kręgosłup i kibucowa moralność izraelskich kuzynów. Foer wyszydza jednych i drugich, w Blochach widząc pokolenie zagubione w szarości i poczuciu „nie wiem, czego chcę”, a w Izraelczykach – militarnych fanatyków. Sam, Max i Benjy to z kolei millenialsi – chcący świadomie decydować o sobie miłośnicy nowych technologii i Facebooka.

 W jaki sposób Foer wygrywa zatem z konwencją i pisze tak, że ze strony na stronę chce się czytać dalej (chociaż znalazłyby się też fragmenty przegadane czy doklejone na siłę)? Jego sekret tkwi w kreacjach bohaterów, ich drobnych cechach i dziwactwach, oraz wiarygodności – trudno się zresztą dziwić, skoro w dziewięćdziesięciu zapewne procentach posklejał powieść z siebie samego. Jest także wnikliwy i gorzki w analizie społeczeństwa, ironiczny w poszukiwaniu żydowskiej tożsamości oraz uciekaniu od niej, a także bolesny w diagnozie współczesności, małżeństwa, rodziny. Jacob-Odyseusz-Foer na kartach powieści tworzy biblię – księgę uczuć i emocji, których nikt nie będzie umiał w przyszłości odtworzyć, zrekonstruować. „Jak zagrać kłucie nadziei”, „Jak zagrać dom”, „Jak zagrać ostatnią w pełni szczęśliwą chwilę” – to tytuły poszczególnych ksiąg owej biblii. Może nawet Foer, mówiąc o małżeństwie, opowiada o nas wszystkich; o dziwnym kryzysie, w jakim się pogrążamy i ledwo sobie z tego zdajemy sprawę. Wyjątkowo ponurą wróży nam przyszłość.

 

Bloom (Konrad Urbański)

 

[1] Niebezpieczny spacer po miękkim dywanie. Z Jonathanem Safranem Foerem rozmawia Michał Nogaś, „Książki. Magazyn do Czytania” 2017 nr 2 (25), s. 70–73.

[2] Jonathan Safran Foer, Oto jestem, przeł. Krzysztof Cieślik, wyd. W.A.B., 2017, s. 659.

[3] Tamże, s. 585.

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: