Dodany: 09.09.2017 11:13|Autor: zsiaduemleko

Książka: Szczygieł
Tartt Donna

4 osoby polecają ten tekst.

O tym, że niedoskonałość jest częścią fascynacji


Między innymi Hemingway, Steinbeck, Faulkner, Philip Roth i teraz Donna Tartt. W zasadzie nie teraz, bo już blisko cztery lata temu, ale nie bądźmy tacy drobiazgowi. To wszystko zdobywcy Nagrody Pulitzera w kategorii literackiej, więc grono co najmniej zacne, wąsate i brodate, jedynie ta Tartt mi jakoś tam nie pasuje, nie tylko w kwestii zarostu. No, ale tak prestiżowego wyróżnienia nie wręczają chyba za nic, więc ten cały "Szczygieł" musi być piekielnie dobrą powieścią. Nie, przecież nie jestem aż tak naiwny, by wierzyć, że jakakolwiek nagroda gwarantuje mi udaną lekturę, choć zaledwie udana byłaby w takim przypadku porażką, bo od laureatki Pulitzera wręcz wypada oczekiwać więcej. I w sumie sobie myślę, że takie przyznawanie nagród literackich to fajna fucha, konsekwencji ze złego wyboru prawie żadnych, a w razie krytyki zawsze można się zasłonić jakimiś żelaznymi formułkami w rodzaju "literacki głos pokolenia", "uniwersalna opowieść o dojrzewaniu", "mistrzowsko poprowadzona intryga" i trwać przy swoim, bo w końcu wszystko i tak sprowadzi się do gustów. Nam się podoba, innym nie musi. Psy poszczekają, karawana pojedzie dalej, a za rok będzie głośno o kolejnym Pulitzerze, więc w sumie szkoda ryja strzępić. Jednak tutaj ja rozdaję wyróżnienia i w razie porażki to ja będę się chował za oklepanymi sloganami, choć nie jestem najzręczniejszy w szermierce nimi. "Szczygłowi" nagrody bym nie dał, mimo że nie dysponuję żadną. Ale nawet gdybym dysponował, i tak bym nie dał. I handluj z tym.

Dlaczego bym nie dał? Zaraz do tego dojdę, tylko na początek obowiązkowy skrót fabuły. Matka Thea Deckera ginie w zamachu bombowym podczas podziwiania obrazów w galerii. Kilkunastoletni syn jest wtedy z nią, ale cudem unika śmierci. W gruzach muzeum odnajduje umierającego starca, który z ostatnim tchem wręcza mu tajemniczy pierścień, a kleptomańska natura każdego dzieciaka (kto nie podprowadzał kolegom resoraków w piaskownicy?) bierze górę i Theo miejsce zamachu opuszcza z jednym obrazem pod pachą. Nikt nie zauważa, ale pomińmy to. Tym obrazem jest tytułowy "Szczygieł", jedno z dzieł, które jego matka uwielbiała podziwiać, więc sentymentalna pamiątka jak się patrzy, szkoda jedynie, że chłopak nie może go powiesić w domu i szpanować przed znajomymi, bo po pierwsze – obraz został uznany za zaginiony i jest pilnie poszukiwany, po drugie – Theo nie ma domu. Nie ma również rodziców (ojciec ich porzucił), więc w tym miejscu rozpoczyna się jego tułaczka przez sieroce życie, która popchnie go w parę barwnych miejsc na świecie. A co z tajemniczym pierścieniem od umierającego starca? Otóż okazuje się, że otwiera on chłopakowi dostęp do Narnii. No dobra, może niekoniecznie aż do niej, ale do pewnego antykwariatu już tak. A tam, pośród odnowionych mebli, Theo spotyka miłość swojego życia – rudowłosą Pippę.

"Niczym stalker przechowywałem kosmyk jej włosów w kolorze jesiennych liści, który wyciągnąłem z kosza po tym, jak przycięła sobie w łazience grzywkę – i, co jeszcze bardziej odrażające, nieupraną koszulkę, wciąż odurzającą swym słomianym, wegetariańskim zapachem potu"[1].

Szczerze piszę: początek powieści nie porywa, środek też nieszczególnie. Jest leniwie, ospale i kojarzyło mi się stale z jakąś niewyszukaną powieścią młodzieżową. Wiecie, o co chodzi: literacko zdarty temat dojrzewania chłopca w niekoniecznie przyjaznym środowisku, radzenia sobie ze stratą matki, mnóstwo miejsca poświęconego na refleksje Thea o życiu. No dobrze, to jeszcze nic złego samo w sobie. Złe jest natomiast, że Tartt nie potrafi tej opowieści nadać jakiegoś wyraźnego charakteru. Jakiegokolwiek. Ani to podane z żartem, ani z biglem i czupurnością. Mam po prostu wrażenie, że winna jest nie sama historia, tylko anemiczna forma, w jakiej została nam zaprezentowana. Stylistycznie "Szczygieł" nie wyróżnia się niczym – mdły i rozwlekły, pozbawiony krztyny humoru, wyrazistych cech. Nie miałem poczucia, że obcuję z ponadprzeciętną literaturą, a przypominam, iż Pulitzer pozwalał mi mieć oczekiwania.

Z lekka niespodziewanie w sukurs Donnie Tartt przyszło porzucenie boleśnie przeciągającego się już dojrzewania chłopca i skok w przyszłość. Dorosły Theo dostarcza nam nieco innych wrażeń, należy zaznaczyć, że lepszych. Pozbawiony ciągłej kurateli oraz samodzielny, zyskuje wreszcie jakieś wyróżniające go cechy – i to niekoniecznie z gatunku tych dobrych. Trochę zazdrośnik, trochę kombinator, bierze vicodin, oxycontin, nadal marzy o Pippie, ale sypia z dwiema innymi dziewczynami, które nie wiedzą o sobie wzajemnie. Oklaski. Toast. Należałoby do tego dorzucić późniejszą wyprawę do Europy, która jest już istnym kinem akcji, da się odnotować wzrost dynamiki oraz żwawości, choć tempo nadal głowy nie urywa. I nie to, że styl Tartt nagle nabiera wigoru, bo nie nabiera, ale przynajmniej stara się nie przeszkadzać w śledzeniu wypadków.

"Trzymaj się z dala od tych, których kochasz za bardzo. Bo to oni cię zabiją. Po to, żeby żyć szczęśliwie na tym świecie, potrzebujesz kobiety, która ma własne życie i tobie też pozwala żyć po swojemu"[2].

Sceptycy nazywają "Szczygła" literacką wydmuszką i coś w tym z pewnością jest. To ponad osiemset stron nieprzyzwoicie rozwleczonej historii, w dwóch trzecich wypełnionej niewzbudzającym większych emocji dojrzewaniem Thea i banałami bez ikry. Oczywiście przy odrobinie chęci i samozaparcia da się z tej powieści wyłowić parę cenniejszych cech. Najmocniej autorka stara się uderzyć w nas uniwersalną prawdą o przemijalności wszystkiego. Poczynając od ludzi nas otaczających, przez zmiany tempa życia, jego stylu, niezależnie od tego, czy wymuszone, czy wypracowane. Myśl w rodzaju: "już nigdy nie będzie jak dawniej" stale towarzyszy bohaterowi, bo wszystko, co znaliśmy i znamy w pewnym momencie się skończyło i skończy, a powrotu nie będzie. Nienaruszalne progi życia przekraczane wyłącznie w jedną stronę. Oczywiste frazesy, ale do nostalgicznego przemyślenia.

"Szczygieł" to jeden z tych przypadków, gdy oczekiwania wyrządziły w moich oczach ogromną krzywdę dziełu. Donna Tartt napisała w gruncie rzeczy dobrą powieść, która z pewnością kosztowała ją wiele pracy, ale kiedy ponoć prestiżowi krytycy zaczynają się nią zachwycać i energicznie pompować tmetaforyczny balon ("Najważniejsze wydarzenie literackie tej dekady" – pfff!), granica między dobrym a poprawnym staje się niebezpiecznie cienka. Bezsprzecznie niektóre jej wady widać gołym okiem, niezależnie od liczby wyróżnień, które otrzyma, a brak stylistycznego temperamentu trudno autorce wybaczyć. Gdyby o "Szczygle" nikt do tej pory nie słyszał, byłoby warto zwrócić na niego uwagę innych. Ponieważ jednak słyszeli o nim wszyscy zainteresowani, pryzmat postrzegania zmienia mi się na trochę bardziej krytyczny. Być może to nieco naiwne i niedojrzałe, ale dojrzewania mam już powyżej uszu.


---
[1] Donna Tartt, "Szczygieł", przeł. Jerzy Kozłowski, wyd. Znak, 2015, str. 504.
[2] Tamże, str. 648.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1001
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: sowa 11.09.2017 15:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Między innymi Hemingway, ... | zsiaduemleko
Pierwsza powieść Tartt podobała mi się tak bardzo, że czytałam ze trzy razy i mam własny egzemplarz. Lektura drugiej okazała się trudnym doświadczeniem (no, namęczyłam się). Wygląda na to, że trzeciej słusznie dotychczas unikałam. Umocniłeś mnie w postanowieniu, że "Szczygła" sobie odpuszczę :-).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: