Pierwsze słowa, które przychodzą mi na myśl po przeczytaniu
Sekretne życie pszczół (
Kidd Sue Monk)
to ciepło i akceptacja, ale też coś, określane czasem jako siła kobiet - zawierające te powyższe, ale również miłość i moc płynącą zarówno ze współpracy oraz braku rywalizacji i zawiści, jak i z głębokiej, czasem intuicyjnej tylko wiedzy na temat tego, co w życiu ważne i słuszne.
Czternastoletnia Lily ucieka od okrutnego ojca, który nie tylko nie okazuje jej miłości, ale także bezlitośnie karze za najmniejsze przewinienia. Pastwi się nad nią fizycznie i psychicznie nie umiejąc poradzić sobie w relacji z córką oraz z własnymi emocjami. Szukając śladów nieżyjącej matki dziewczynka trafia do domu trzech kobiet, które przyjmują ją okazując życzliwość, cierpliwość i zrozumienie, a w końcu dając jej DOM - coś, czego nigdy nie zaznała, nie budynek, ale rodzinę i poczucie bezpieczeństwo. Dopiero tutaj w Tiburon po raz pierwszy poznaje mężczyzn okazujących kobietom szacunek, zrozumienie, współczucie i traktujących je po partnersku. W końcu przekonuje się, że nie wszyscy oni są prymitywni, okrutni bądź słabi, czego doświadczała wcześniej.
Mimo, że istotnymi elementami fabuły są przemoc, rasizm, zaburzenia emocjonalne, problemy psychiczne, a także śmierć, to jest to przede wszystkim książka ciepła, dająca otuchę i niosąca przekaz, że ludzie w gruncie rzeczy są dobrzy, a w każdym razie można ich znaleźć. Może to trochę naiwna konstatacja, ale skoro fikcyjna zdesperowana czternastolatka ucieka od tyrana, a dzięki wewnętrznej sile, inteligencji i sprytowi udaje jej się wyrwać swoją czarnoskórą opiekunkę spod wątpliwej pieczy policji, to może jest to sygnał, że jeśli w życiu dzieje się źle, to być może warto spróbować coś zmienić.
Można też na chwilę oderwać się od przyziemnych problemów i pławić się w cieple płynącym z kart powieści.
Daję 5,5
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.