Dodany: 09.06.2010 11:15|Autor: ewa_86

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Wszystko co kocham
Borcuch Jacek

1 osoba poleca ten tekst.

Przeczytać film


Śledząc nowości filmowe ostatnich miesięcy czy lawet lat, można odnieść wrażenie, że scenarzystom wyczerpały się pomysły. Niemal wszystkie pozycje kinowe to ekranizacje lub adaptacje poczytnych książek – czasem poczytnych dopiero po przeniesieniu ich na ekran. Wbrew pozorom dzieła Jacka Borcucha nie wpisują się w ten komercyjny schemat. (Sceno)pisarz daje nam po prostu niepowtarzalną możliwość podejrzenia „autentycznego” skryptu filmowego. Podważam cudzysłowem jego pełną autentyczność, ponieważ oczywiste jest, że oryginał musiał zostać nieco zmodyfikowany i dostosowany do potrzeb książki. „Wszystko co kocham” w wersji papierowej można uznać za skrót, preludium, na którego podstawie powstawał film.

W tym wypadku treść i forma przekazu są niemal równie ważne. Autor (bo tak najogólniej wypada go nazwać) przedstawia losy grupy licealistów dorastających w trudnych latach 80. Nikt nie tłumaczy, co to za czasy, nikt nie mówi – uwaga, wprowadzono stan wojenny. Polski czytelnik-widz po prostu to wie. Na tym tle rozgrywają się dramaty młodych ludzi – pierwsze miłości, marzenia, zawiedzione nadzieje, śmierć i starcia z rzeczywistością, która nieuchronnie miesza się do ich życia, czy tego chcą, czy nie.

Chłopcy komponują piosenki, zakładają zespół, z którym chcą wystąpić na festiwalu w Koszalinie. Teksty dotyczą – bo muszą – trudnej rzeczywistości, a przynajmniej tak są interpretowane przez „dorosłych”. Bo gdyby się nad tym głębiej zastanowić, w te rozpaczliwe niekiedy wołania o wolność mogliby wpisać się młodzi wszystkich czasów i wszystkich pokoleń. Zadawanie pytań, bunt i protest to niezmienny przywilej dorastania.

A co ze wspomnianą formą? Forma przede wszystkim ciekawi, ale bywa, że również przeszkadza. Nie jest to powieść, nie ma retardacji, opisów, przydługich charakterystyk. I, wbrew pozorom, wbrew temu, jak bardzo narzekamy na tzw. „opisy przyrody” męczące młodzież w lekturach szkolnych, właśnie brak tych „opóźnień” może stanowić problem. Akcja toczy się tu jak w filmie – szybko, klatka za klatką. Nie ma miejsca na odpoczynek, trzeba być nieustannie skoncentrowanym, bo na każdej stronie może wydarzyć się coś ważnego. Na takie klatki-rozdziały podzielona jest cała książka. Tytuły doprecyzowują miejsca akcji, która rozgrywa się w Gdańsku: „Mieszkanie Janka”, „Nad morzem”, „Korytarz szkolny”, „Stary pociąg na bocznicy nad morzem” itp. Z kolei treść rozdziałów to same dialogi, przeplatane „didaskaliami”, choć nieco bardziej rozbudowanymi niż w dramacie. Jacek Borcuch dzięki nim pozwala czytelnikowi wniknąć w swój pomysł na fabułę, zrozumieć, „co autor miał na myśli”.

Niewielkich rozmiarów książka, w niemal kieszonkowym formacie, uzupełniona została fotografiami – kadrami z filmu. I to był błąd. Drugi już, jeśli uznać za takowy jasne tłumaczenie czytelnikowi intencji autora. Całe pole do popisu dla wyobraźni – jeśli nie interpretacyjnej, to choćby wizualnej – zostało w ten sposób brutalnie ograniczone lub nawet całkowicie zlikwidowane. Staliśmy przed szansą stworzenia „swojego” filmu, który można by potem skonfrontować z obrazem kinowym, a tymczasem jesteśmy skazani na jedno możliwe wyobrażenie. Za dużo tych zdjęć. Film, jeśli nawet nas czymś zaskoczy, będzie do bólu przewidywalny. Pozostaje więc postawić postulat – zostawcie, drodzy autorzy, kina filmom, a książki fabułom. Nawet jeśli będą to fabuły „filmowe”, oprawione w eksperymentatorską formę, niech pozostawiają choć kilka niedopowiedzeń, choćby miały one dotyczyć tylko warstwy wizualnej.

***

Po obejrzeniu filmu mogę do powyższych słów dodać tylko jedno – nie należało go oglądać. Fabuła książkowa zapowiadała się całkiem nieźle. Nie jest to może dzieło godne Kieślowskiego czy Polańskiego, ale na pewno dałoby się z niej wyciągnąć więcej. Książka przydała się przede wszystkim, by móc zrozumieć kluczowe dialogi głównych bohaterów, nie mówiąc już o tekstach piosenek. Jak to w polskim kinie bywa, połowa kwestii była po prostu „wybełkotana”. I nie można winy zrzucić na dźwiękowców – bo z jakichś niewiadomych powodów Andrzeja Chyrę czy Katarzynę Herman udaje się zrozumieć. Dykcja młodych polskich aktorów pozostawia wiele do życzenia.

Ponownie przeglądając książkę, stwierdzam, że zostały do niej wybrane najlepsze filmowe kadry. Kino nie pokazało już nic więcej. Część ciekawych scen ominięto, oczywiście rozbudowano wątki erotyczne. W niektórych momentach miało się wrażenie déjà vu – tak idealna była zgodność ekranizacji z książką.

Najgorsze, że potwierdziły się obawy co do „zabicia” wyobraźni. Czytając didaskalia autorskie, można było poznać całe przesłanie fabuły, interpretację wszystkich niemal wątków tej historii. Film nie przyniósł zaskoczenia. Nie sposób więc było skoncentrować się ani na interpretacji, ani na przeciętnych obrazach, ani na miernej – w niektórych przypadkach – grze aktorskiej. W tej sytuacji napisy końcowe powitałam z ulgą. Mimo wszystko, po raz kolejny, książka wygrała pojedynek z ekranem.



[recenzja została opublikowana na portalu WolnaKsiazka.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1417
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: