Dodany: 23.08.2017 22:13|Autor: Bloom
Lem nie z tej ziemi
Dom, żona, syn, samochód, pieniądze, międzynarodowa sława i „uznanie potomnych”. To Lem z jednej strony. Z drugiej – frustracja, rozczarowanie, zmęczenie ciągłą walką z cenzurą, wzbierający pesymizm. Orliński nie zbudował posągu Lema – uczynił z niego człowieka.
Wybitny pisarz – jego twórczość onieśmiela. Biografię miał, ale kojarzyłem go głównie z powieściami: takiego Lema znałem przez kilka lat. Później przyszły książki o nim: „Awantury na tle powszechnego ciążenia”, spisane przez syna, wywiady-rzeki Beresia i Fiałkowskiego. I zaczęły pojawiać się pytania, niepewność, różne wersje wydarzeń oraz tajemnice, które Lem pozamykał w swoich książkach, a o których, przeczuwam, nie tylko ja nie miałem pojęcia. Wreszcie przyszedł rok 2017 i „Lem. Życie nie z tej ziemi” Wojciecha Orlińskiego: biografia pełna anegdot, faktów, interpretacji; rekonstrukcja Lema nie tylko jako pisarza, ale przede wszystkim – i tu, podkreślam po raz kolejny, wielki ukłon dla autora tej książki – jako człowieka.
Biografię swojego bohatera silnie splata on z historią – chyba nie dało się tego nie zrobić. Lem przychodzi na świat we Lwowie, spędza tam również szczęśliwe dzieciństwo i wczesną młodość. Później, parafrazując Orlińskiego, trzy razy zmienia miejsce zamieszkania, nie ruszając się przy tym z domu; żyje najpierw we Lwowie radzieckim, który dwa lata później staje się niemiecki, a następnie wraca w ręce sowieckie. W 1956, już w PRL-u, obserwuje odwilż i poodwilżowe przyduszanie twórców. W 1968, ze względu na żydowską przeszłość, chce opuścić kraj. W 1980 uważnie przygląda się Solidarności i strajkom, aby niedługo potem, w 1981, doświadczyć stanu wojenngo. Lata 80. przynoszą także niby-emigrację. W końcu rok 1989 i następne, w mniejszym bądź większym stopniu burzliwe. Każda z tych dat naznacza Lema, pomiędzy nimi powstają najważniejsze utwory – a wszystkie dzieła są specyficzną mieszanką jego przeszłości, teraźniejszości, rzeczywistości, która go otacza oraz przyszłości, która jeszcze nie nadeszła, a którą widział zbyt wyraźnie. Orliński słusznie podkreśla, jak mocno – paradoksalnie – historia determinowała twórczość Stanisława Lema i jak bardzo każda z wymienionych dat pozbawiała go złudzeń co do przyszłości rodzaju ludzkiego. Warto odnotować, że pesymizm naznaczał całe jego życie, a pod sam koniec Lem był już czystym pesymistą. Może dlatego, pisze Orliński, nigdy szczerze nie zaangażował się w politykę, nigdy nikogo jawnie nie poparł. Sam mówił, że nie podoba mu się prawica, od lewicy go odrzuca, ale nie odpowiada mu także centrum.
Obraz wyłaniający się z tej książki jest wielowymiarowy, pełen pytań i zagadek. Lem Orlińskiego to przede wszystkim pisarz, który zamknął wszystkie swoje lęki – szczególnie wojenną traumę – w szczelnej kapsule i wysłał ją w przestrzeń kosmiczną. Swoją biografię traktował jako opowieść o przeszłości podlegającą nieustannemu przekształcaniu, w której jedna i jedyna prawda nie istnieje. Z rozsypanych fragmentów podrzucanych biografom wybierał te aktualnie pasujące mu do humoru czy koncepcji. Wszystkim swoim rozmówcom, a było ich wielu, mówił co innego, zwodził, często bezczelnie kłamał, przekręcał nazwiska, fakty, daty. Stąd żywot Stanisława Lema, skonstruowany przez samego autora „Solaris” oraz rekonstruowany przez jego biografów (m.in. Fiałkowskiego, Beresia i Orlińskiego), to nie fakty, a tylko interpretacje. „Będę pisał, co mi wiadomo – a nie »jak było«. Bo przecież tak naprawdę nie wiadomo, kto pożerał ukradkiem w tej piwnicy chałwę i marcepan. Może kosmici? W przypadku tej akurat biografii tego nie można wykluczyć”[1], pisze Orliński na pierwszych stronach.
Z innej strony czytelnik dostaje Lema „trudnego” – wykłócającego się o honoraria czy obrzucającego błotem Andrieja Tarkowskiego. Miłośnika motoryzacji (prosząc o kolejną część do kolejnej naprawy samochodu potrafił przygotować rozmówcy dokładny rysunek potrzebnego elementu), niepokornego fana słodyczy (które namiętnie jadł mimo mnóstwa schorzeń), chłopca uporczywie konstruującego proste maszyny, zwyczajnego człowieka zmagającego się z absurdami systemu. Wreszcie – jednostki uwikłanej w historię, którą historia oszczędza jedynie przez przypadek. Ojca pozbawionego wzorów ojcostwa. I w końcu – co najważniejsze – pisarza (pełnego wątpliwości), geniusza (uwikłanego w system niszczący każdego, także artystów) i proroka (dla którego do pewnego momentu własna przyszłość była nieustanną walką o pieniądze). O ciągłej potrzebie zarabiania, utrzymania rodziny i przede wszystkim wyremontowania kłopotliwego nabytku, czyli domu, wreszcie – o Lemie jako o człowieku, nie o posągu, Orliński pisze barwnie: „Ludziom żyjącym z pisania książek znana jest ta pokusa, by na krótką metę skokowo poprawić stan finansów, podpisując umowy z kilkoma wydawcami naraz i od każdego biorąc zaliczkę. Lepiej być winnym wydawcy książkę (i potem coś ściemniać w sprawie zawalonego terminu) niż komuś innemu pieniądze. (...) W maju 1959 tak to opisywał Ściborowi-Rylskiemu: »muszę przecież (ha ha) TRZY książki w tym roku (?) napisać, jako że tyle w ubiegłym podpisałem umów, i to na same Grube, bo byłem wtedy w nędzy i się miotałem, miotałem, aż te umowy sobie wymiotałem (jaka ciekawa forma gramatyczna, nie uważasz?)«. Jak się okaże, żadnej z nich nie odda w terminie. Będą to »Pamiętnik znaleziony w wannie«, »Powrót z gwiazd« i »Solaris«”[2]. Słusznie pisał Krzysztof Varga w pierwszej recenzji „Życia nie z tej ziemi” w „Newsweeku”[3] – Lem Orlińskiego to nie tylko człowiek z krwi i kości, ale również człowiek z sercem i duszą.
Owo „serce i dusza” z jednej strony oznaczają, że Lem Orlińskiego nie jest twórcą posągowym (podobnie jak nie był nim Kapuściński Domosławskiego). Z drugiej natomiast – stanowią obietnicę złożoną przez biografa, że nie będzie doszukiwał się sensacji i interpretował faktów według klucza skandalu. Orliński rozprawia się (może, w końcu, ostatecznie) z rzekomym zaangażowaniem pisarza w komunizm. Zaangażowaniem, warto po raz kolejny podkreślić, czysto iluzorycznym (o czym pisali już ówcześni recenzenci „Astronautów” czy „Obłoku Magellana”!), ograniczającym się do kilku nieszkodliwych aluzji w pierwszych powieściach i opowiadaniach. Nie tylko z kronikarskiego obowiązku pisze o żydowskiej przeszłości autora „Niezwyciężonego” – tożsamości, dzięki której w każdej chwili mógł stracić życie w okupowanym Lwowie, tożsamości, której się świadomie wyrzekł i wymazał ze swojego życia, a która w dużej mierze (przefiltrowana przez doświadczenie okupacji) ukształtowała niemal całą jego twórczość.
Z każdą kolejną stroną pojawia się pytanie – jak to możliwe, że o Lemie, choć tak wiele o sobie opowiadał, było wiadomo tak niewiele? On sam zresztą mówił Fiałkowskiemu: „Chętnie przyjmę, że nie jestem całkiem normalny. Opowiem anegdotę – późna sprawa, ale rzuca światło wstecz. Kiedy mój syn studiował fizykę w Princeton – spędził tam cztery lata – utrzymywałem z nim dość intensywną korespondencję. I on się skarżył matce w liście, że ojciec, zamiast pisać o swoim życiu wewnętrznym, albo pytać o jego nastroje, pisze o galaktykach, o czarnych dziurach, o zakrzywieniu czasoprzestrzeni. Żona moja odpowiedziała mu: życiem wewnętrznym twojego ojca są właśnie czarne dziury i galaktyki. I naprawdę tak jest”[4]. W istocie – w rozmowach Lem unikał przeszłości; ale w twórczości od niej nie uciekł. Odczytanie „Głosu Pana”, „Solaris”, „Powrotu z gwiazd”, „Edenu” czy nawet „Niezwyciężonego” – książek tak różnych – przez Orlińskiego potrafi zaskoczyć. Szczególnie w wypadku tej ostatniej; kto by pomyślał, że nawet w hard s.f., ze wszystkimi atrybutami gatunku, potrafił Lem ukryć to, co przeżył. „A jednak, jeśli się temu przyjrzeć uważniej, stwierdzimy, że pisarz więcej ukrywa, niż odsłania. To, czego w tych wspomnieniach [w „Wysokim zamku”] nie ma, jest ważniejsze od tego, co w nich jest. Tak jak atomy, wspomnienia Lema składają się głównie z pustki, ale postaram się zrobić z nią to samo, co z atomami w końcu zrobili fizycy kwantowi”[5].
Wojciech Orliński napisał biografię świetną. Pozostawiającą mnóstwo pytań bez odpowiedzi oraz niedosyt, że to już koniec tego pasjonującego życia. Z mało znanych listów samego pisarza i innych fragmentów oraz notatek, a także własnych interpretacji (szanujących nie tylko twórczość Lema, ale także, wbrew pozorom, jego prywatność) zbudował obraz pisarza-człowieka nie z brązu, a przede wszystkim z codzienności. To Lem, którego poznać chciałem, ale nie zdążyłem – czego bardzo żałuję.
---
[1] Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, wyd. Czarne, Agora, 2017, s. 13.
[2] Tamże, s. 185.
[3] Krzysztof Varga, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, „Newsweek Polska” 2017 nr 30, s. 94-97.
[4] Tomasz Fiałkowski, „Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski”, Wydawnictwo Literackie, 2000, s. 7.
[5] Wojciech Orliński, Tamże, s. 15.
[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.