Dodany: 20.08.2017 22:10|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Domostwo pani Wilcox
Forster Edward Morgan

5 osób poleca ten tekst.

Zagrożony świat Howards End


Nie po raz pierwszy przekonuję się o tym, jak osobliwe bywają ścieżki naszych zachwytów. „Domostwo pani Wilcox” brytyjskiego pisarza Edwarda Forstera, obecnie chyba lepiej znane pod tytułem ekranizacji „Powrót do Howards End” (na filmowej okładce roześmiana Emma Thompson z Anthonym Hopkinsem) czy oryginalnym „Howards End” (na filmowej okładce smutna, zamyślona Helena Bonham Carter), nabyłem prawie dziesięć lat temu w antykwariacie. Wydawszy zaledwie kilka złotych, stałem się posiadaczem klasyki, która według wszelkiego prawdopodobieństwa powinna mnie zachwycić. Później wyszło na jaw, że to wcale nie była taka znowu okazja. Ten egzemplarz w trochę siermiężnym wydaniu „Czytelnika” z późnych lat 70. (seria „Retro”) okazał się wybrakowany. Bodaj dziesięć stron raziło poszarzałą bielą – nie było tam nigdy druku, jakby czytelnik miał sobie sam dopisać brakującą treść. Rozgoryczony, odłożyłem książkę w czeluści regału i zapomniałem o niej na całe lata. Teraz sięgnąłem po nią znów. Okazało się, że nie tak trudno uzupełnić braki – mogłem przystąpić do lektury już kompletnego dzieła.

Znacie to uczucie? Zaczynacie czytać książkę bez szczególnie wielkiej chęci, bez sprecyzowanych oczekiwań. Ot, trochę tak, jak się ogląda umieszczony na wystawie mijanego sklepu towar, którego wcale nie chce się kupić. Wkrótce jednak z coraz większą ciekawością przewracacie kolejne kartki. Nie trzeba było wiele czasu (w istocie wystarczyły dwa rozdziały), aby porwała mnie ta historia. Początkowa życzliwa obojętność zmieniła się w ciekawość, a sympatia – w ekscytację. Chciałem wiedzieć, co dalej z dwiema rodzinami, których losy zaczęły się wikłać już na pierwszych stronach.

Jeśli posłużyć się ironią, której nie skąpi w tej książce Forster, można stwierdzić, że „Domostwo pani Wilcox” to powieść „o ludziach kulturalnych i takich, którzy muszą udawać, że są kulturalni”[1]. Zaczyna się pozornie niewinnie. Oto Helena Schlegel w listach relacjonuje siostrze i ciotce swój pobyt w posiadłości nowych znajomych. Nieoczekiwanie oznajmia, że ona i Paweł, syn Wilcoxów (którego poznała parę dni wcześniej) kochają się. To się może skończyć małżeństwem. Zaalarmowana ciotka Julia udaje się do Howards End, aby wybadać teren i ewentualnie wybić siostrzenicy amory z głowy, nieświadoma, że sprawa zaręczyn jest już nieaktualna. Dochodzi do nieporozumienia. Te zabawne perypetie – które mogłyby wyjść choćby spod pióra Dickensa – otwierają powieść raczej gorzką, bardzo poważną, pełną ludzkich dramatów i trudnych wyborów wywierających wpływ na wiele osób; a wszystko przez miłość – oraz jej brak.

„Małgorzata często dziwiła się wzburzeniu, jakie powstaje w oceanie życia, ilekroć wpadnie weń tak zdawałoby się drobny kamyk, jak miłość. Kogóż może obchodzić miłość prócz kochanka i kochanki? A jednak jej fala uderza w tysiączne brzegi. Owo wzburzenie jest niewątpliwie duchem pokoleń, który wita w ten sposób nową generację i wyraża swój sprzeciw wobec nieuchronnego losu, dzierżącego w dłoni wszystkie morza i oceany”[2].

Powieść Forstera traktuje o początkach odchodzenia starego porządku, wyznaczanego przez sztywne zasady, konwenanse, dobre maniery, niezmienne reguły. Świat demokracji, która dotyczy tylko bogatych (biednych nikt nie zauważa), zaczyna chwiać się w posadach. Reprezentantami niewzruszonego porządku, dulszczyzny, fałszywej moralności są tu Wilcoxowie. Najwyrazistszym symbolem tego świata wydaje się Howards End – siedziba rodu odziedziczona po rodzinie tytułowej bohaterki – Ruth Howard Wilcox. Jakże znacząca to nazwa: „koniec Howardów”! Do tej rodziny wchodzą siostry Schlegel – figura obcych w tym poukładanym świecie (nie bez przyczyny Forster uczynił je pół-Angielkami, pół-Niemkami). Małgorzata – główna bohaterka – próbuje znaleźć równowagę między społecznymi przykazaniami (wedle których nauczyła się żyć) a tym, co poza te społeczne przykazania wychodzi. Wierzy, że między ludźmi „istnieją prawdziwe więzi, nie tylko sztywne konwenanse”[3]. Przyjdzie jej rzucić wyzwanie wszystkim Wilcoxom tego świata. A jest początek dwudziestego wieku – za sprzeniewierzenie się ustalonej harmonii słono się płaci. To ona wypowie odważne słowa:

„Zdarzają się jeszcze inne przypadki... ludzi, których własne skłonności stawiają poza nawiasem społeczeństwa. (…) Czy nie rozumiesz, że to wszystko jest jednak pokrzepiające? Że i to broni nas przed monotonią? Rozmaitość, odwieczna rozmaitość, zaszczepiona przez Boga w jednej rodzinie, ażeby nigdy nie zabrakło kolorów; smutek – może, ale i kolor przezwyciężający codzienną szarzyznę”[4].

Czytając „Domostwo pani Wilcox”, co jakiś czas przypominałem sobie twórczość Jane Austen. Oczywiście od czasów opisanych w „Dumie i uprzedzeniu” minęło prawie sto lat, angielski świat poszedł naprzód, ale jednocześnie utrzymał się w pewnych ramach. Wilcoxowie to spadkobiercy Bertramów („Mansfield Park”), Bingleyów („Duma i uprzedzenie”) czy innych Woodehouse’ów („Emma”). Helena i Małgorzata też przywodzą na myśl bohaterki Austen – oczywiście w wersji bardziej współczesnej. Tak samo dążą do przełamania tego, co sztywne, czasem nieludzkie i – zdawałoby się – niezmienne. Forstera z Austen wiąże również błyskotliwy, ironiczny humor.

„Jednego dnia przy Wickham Place pojawiał się wyniosły siostrzeniec, przywożąc ze sobą jeszcze wynioślejszą żonę – oboje przekonani, że sam Pan Bóg powołał Niemcy do władania nad światem. Następnego dnia przyjeżdżała ciotka Julia, przekonana, iż ta sama instytucja powołała na to samo stanowisko Anglię. Czyżby obie krzykliwe strony miały słuszność? Kiedy pewnego razu spotkały się ze sobą Małgorzata składając rączki poprosiła, by przedyskutowali tę sprawę w jej obecności. Na podobne dictum obie partie spłonęły rumieńcem i zaczęły rozmawiać o pogodzie. – Tatusiu – zawołała Małgorzata, która była niemożliwym dzieckiem – dlaczego oni nie chcą wyjaśnić tak ważnej sprawy? – Ojciec popatrzył ponuro na jednych i na drugich, i odparł, że nie wie. Wtedy Meg przechyliła główkę na bok i oświadczyła: – Według mnie są tylko dwie możliwości – albo Pan Bóg sam nie wie, czego chce od Anglii i Niemiec, albo Anglia i Niemcy nie wiedzą, czego chce Pan Bóg”[5].

A oto opis nieszczęścia podczas koncertu. Helena przez nieuwagę zabiera pewnemu biednemu młodzieńcowi parasol:

„– Bardzo panią przepraszam – odezwał się sąsiad Małgorzaty, który od pewnego czasu zbierał się, żeby coś powiedzieć – ale tamta pani zabrała mój parasol, oczywiście nieumyślnie.
– Och, mój Boże... Strasznie mi przykro. Tibby, pobiegnij za nią. (…) Tibby, kochanie, musisz za nią pobiec.
– Ależ to drobiazg – wtrącił młody człowiek, w istocie nie na żarty zaniepokojony o los swego parasola.
– Jak to drobiazg!? Tibby! Tibby!
Tibby wstał i rozmyślnie zaklinował się między krzesłami. Zanim zdołał podnieść siedzenie, odszukać kapelusz i odłożyć partyturę w bezpieczne miejsce »było już za późno«, żeby ruszyć w pościg za Heleną. Rozpoczęły się »Cztery pieśni poważne«, a podczas gry nie wolno chodzić po sali.
– Moja siostra jest okropnie roztargniona – szepnęła Małgorzata.
– Nie ma o czym mówić – odparł młodzieniec, ale jego słowa brzmiały chłodno i sztywno.
– Może poda mi pan swój adres...
– Ach nie, nie ma o czym mówić – i otulił kolana płaszczem.
»Cztery pieśni poważne« brzmiały teraz płytko i powierzchownie w uszach Małgorzaty. Brahms mimo całej swej gderliwości i płaczliwości nie miał pojęcia, co to znaczy być posądzonym o kradzież parasola. Bo ten niemądry młodzieniec najwidoczniej wyobrażał sobie, że ona do spółki z Tibbym i Heleną chcą wykorzystać jego łatwowierność i jeśli im powie, gdzie mieszka, włamią się którejś nocy i na dodatek zabiorą mu laskę. (…) Małgorzata była naprawdę poruszona, bo nagle wejrzała w otchłań brudu i nieszczęścia. Zaufanie jest luksusem, na który mogą sobie pozwolić tylko bogaci – biednych na to nie stać”[6].

Doprawdy, takie fragmenty (a podobnych jest w tej powieści sporo) mogłyby wyjść spod pióra autorki „Perswazji”.

We wstępie Ewa Krasińska, tłumaczka, porównuje „Domostwo pani Wilcox” do naszych „Nocy i dni” i jest to celne porównanie. Ja bym poszedł jeszcze dalej: Howards End stanowi taki sam symbol jak Nawłoć z „Przedwiośnia” Żeromskiego czy Wilko z najsłynniejszego chyba opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, a w literaturze światowej – Brideshead (z powieści Evelyna Waugha). Symbol świata ulotnego, który musi ustąpić wobec zachodzących przemian.

„Domostwo pani Wilcox” po raz pierwszy opublikowano w 1910 roku. Dwa lata później zatonął „Titanic” i był to pierwszy wielki cios w ustalony porządek. Niedługo później wybuchła I wojna światowa, grzebiąc na zawsze rzeczywistość fikcyjnych Wilcoxów i setek autentycznych rodzin reprezentujących społeczną elitę. Ten świat ocalał i został zapamiętany właśnie w takich książkach. A dziś lektura niektórych z nich może się okazać prawdziwą literacką ucztą.


---
[1] Edward Forster, „Domostwo pani Wilcox”, przeł. Ewa Krasińska, wyd. Czytelnik, 1977, s. 62-63.
[2] Tamże, s. 223.
[3] Tamże, s. 414.
[4] Tamże, s. 424.
[5] Tamże, s. 44.
[6] Tamże, s. 49-50.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1948
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 29.07.2021 10:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie po raz pierwszy przek... | misiak297
Ja bym dopisał do Twojego wyboru jeszcze jeden, króciutki cytat:

"(…) wzajemna miłość wyrasta ze wspólnych spraw i przeżyć." [376]

Wydaje się to truizmem, niczym odkrywczym, a jednak - wielu osobom zdaje się, że najpierw jest zakochanie, fascynacja, "pierwsze wejrzenie" itd., a wspólne sprawy i przeżycia przychodzą po "porozumieniu dotyczącym wzajemnego darzenia się miłością". Tymczasem jest odwrotnie - tak, jak w cytacie. Tyle, że takie widzenie jest niepopularne, zakłada, że miłość to relacja i postawa względem drugiej osoby, garnek, w którym gotuje się wspólną zupę, a nie danie, które dostaje się gotowe i delektuje tylko do chwili, gdy przestaje smakować.
Użytkownik: fugare 29.07.2021 11:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja bym dopisał do Twojego... | LouriOpiekun BiblioNETki
Nie chciałbym polemizować na tak delikatny temat, który na szczęście nie daje się definiować w prosty sposób, tak jak nie ma na niego właściwych czy niewłaściwych poglądów. Myślę (literatura też zna takie przypadki), że miłość wcale nie musi być wzajemna i można kochać kogoś nie mając z nim wcale "wspólnych spraw i przeżyć".
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 29.07.2021 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chciałbym polemizować... | fugare
No cóż, myślę, że wówczas można mówić o zakochaniu, fascynacji itp. Miłość na pewno jest czymś, co wykracza poza zmierzone przez naukowców wydzielanie hormonów, choć istotnie konflikty definicji powstają ;)

Polecam zresztą w dyskusji (czemuż mielibyśmy nie polemizować?) mój stary komentarz tutaj: Usiąść i zapłakać
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: