Dodany: 11.08.2017 23:33|Autor: misiak297

U Borejków na imieninach są goście i jest rodzina


[w recenzji odwołuję się do szczegółów fabularnych i zakończenia]


Pierwszej lektury „Imienin” nie wspominam zbyt dobrze. Główna bohaterka wydała mi się nijaka, a sama powieść – przekombinowana i nieciekawa. Sięgnąłem po tę książkę ponownie – wszak równo miesiąc temu odświeżyłem sobie „Córkę Robrojka” i czekało mnie miłe zaskoczenie. Niestety, to nie powtórzyło się przy „Imieninach”. Spędziłem kilka godzin na imprezach rodzinnych u Borejków – zostały mi niesmak, znużenie i irytacja.

Róża Pyziak, do niedawna zwana Pyzą, znajduje się na zakręcie życiowym, choć jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. „Cóż ona, nieszczęsna, wiedziała na ten temat [miłości]? Stan zakochania mogła (…) rozpoznawać wyłącznie teoretycznie, przez porównanie z jakimś romantycznym filmem, gdyż ją osobiście stan ten dotąd omijał. Nie było, zresztą, w kim się zakochać. Ani – kiedy”[1]. Tymczasem miłość już puka do drzwi. W wyniku nieoczekiwanych dramatycznych wydarzeń dziewczyna poznaje trzech braci Lelujków, którzy są nią urzeczeni. Wiktor, Adrian i Lucjusz zaczynają o nią rywalizować, zapraszają ją na swoje imieniny. Niebawem na horyzoncie pojawia się kolejny kandydat.

Tymczasem Laura cierpi. Ona, zawsze przebojowa, silna, nagle zostaje odrzucona. Mało tego – zaczyna się zastanawiać, dlaczego odrzucił ją także ojciec. Niestety, jej pytania napotykają mur. Gabriela nie potrafi rozmawiać z córką o nieobecnym ojcu, dziadkowie również nie są zachwyceni uporem Tygrysa. Wszyscy bagatelizują sprawę, nie próbują dotrzeć do źródła problemu. Zamykają jej usta – jakże by inaczej! – literaturą. Najlepiej podsumowuje to sama Laura: „Człowiek chce się po prostu dowiedzieć prawdy, a wszyscy mu mówią, że to z winy okresu dojrzewania. Jakieś szaleństwo zbiorowe, słowo daję”[2]. To zdecydowanie najciekawszy wątek „Imienin”, który znajdzie świetne rozwinięcie w kolejnym tomie jeżyckiego cyklu.

Wątek główny jest – przykro napisać – raczej żenujący. „Imieniny”, pomimo bardzo ciekawego pomysłu konstrukcyjnego, przypominają trochę „Pulpecję” w karykaturze. I tu mamy kilku kandydatów bijących się o główną bohaterkę i oczywiście tego, który na końcu dzięki swojemu sprytowi deklasuje pozostałych i wygrywa. Trzech się bije, a czwarty korzysta. Sama Pyza jest postacią irytująco bezwolną – wydaje mi się, że autorka trochę tu jednak przesadziła. Czterech facetów układa związane z Różą plany, praktycznie w ogóle ich z nią nie uzgadniając. Trzej bracia gadają o niej trochę jak o jałówce, którą zamierzają kupić na targu. Dzieje się to przy cichej aprobacie rodziny Borejków.

Najgorsze jest jednak w tym wszystkim to, że „Imieniny” są powieścią miejscami zupełnie wyzutą z realności. Musierowicz zwykle udaje się całkiem nieźle uchwycić ducha czasów, a z drugiej strony jej bohaterowie zachowują się tak, jakby trafili na Jeżyce z którejś z poprzednich (czasem bardzo odległych) epok. Błagam, mamy tu 1998 rok, jesteśmy u progu XXI wieku. Czy naprawdę wtedy rówieśnicy mówili nadal do siebie w szkole po nazwiskach, per „Schoppe” i „Pyziakówna”? To jest norma w pierwszych powieściach Siesickiej – z lat 60. Kto nosi plecak, zalecając się do dziewczyny? A ona mdleje, bo jesteśmy w XIX wieku (gdzie omdlenia należały do dobrego tonu). Mamy do czynienia z licealistami – czy naprawdę ktoś wówczas przychodził do rodziców z prośbą o zgodę na zabranie dziewczyny na randkę? I nie mówimy tu o zakrapianych imprezach do białego rana, tylko o wyjściu do kawiarni czy na spacer i powrocie wczesnym wieczorem.

Co jeszcze? Wątek miłosny jest tak nieprawdopodobny i tak naciągany, że zastanawiam się, czy w którymkolwiek wcześniejszym tomie Jeżycjady mieliśmy do czynienia z podobną historią miłosną. Bohaterowie prawie się nie znają, spędzili tylko trochę czasu razem. Chemia między nimi pojawia się nagle i jest zupełnie, ale to zupełnie nieprzekonująca. Pyza zastanawia się, „skąd bierze się to ciepło, które jak różowy obłoczek uformowało się wokół jej serca”[3], a zdumiony czytelnik razem z nią. Co więcej, Fryderyk i Róża nie mówią do siebie – oni przemawiają w sztuczny, napuszony sposób, a on przy tym koszmarnie przynudza. Wszystko się kończy zaręczynami na drugiej randce, bo oczywiście jeśli wchodzić w związek mając lat szesnaście, to na całe życie. Pyza zapoczątkuje w ten sposób raczej żenującą rodzinną tradycję. Kto czytał kolejne tomy Jeżycjady, ten wie, co mam na myśli.

A teraz kilka pomniejszych zarzutów:

– przez większość czasu, który spędziłem na czytaniu, towarzyszyło mi dziwne wrażenie, że w sumie jest to trywialna historia. Zgrabnie napisana, ale zupełnie letnia, nawet nieszczególnie zabawna. Gdyby nie wątek Laury i interesujące psychologicznie sceny między Natalią i Filipem, oceniłbym książkę jeszcze niżej;
– legendarna już wpadka – Jurek Hajduk jednak nie jest sierotą i jedzie do matki do Środy. W „Tygrysie i Róży” okazuje się, że to matka ucznia;
– język. To już nie tylko mówienie po nazwisku. Wypowiedzi nastoletnich bohaterów brzmią tak nienaturalnie, że aż śmieszą. „O ty lisie”[4], warczy brat do brata podczas kłótni. O swoim rywalu Lelujkowie mówią per „łobuz”[5];
– cudowne hasła utrwalające bzdurne kategorie i po prostu szkodliwe – tym bardziej w literaturze, która kształtuje młodzież. Chodzi o: „był niebywale przystojny, co każda normalna dziewczyna musiałaby zauważyć od razu”[6], „prymus Fryderyk Schoppe zareagował jak prawdziwy mężczyzna”[7].

Nie, to nie były udane imieniny. Niestety.


---
[1] Małgorzata Musierowicz, „Imieniny”, wyd. Akapit Press, 1998, s. 27.
[2] Tamże, s. 159.
[3] Tamże, s. 153.
[4] Tamże, s. 89.
[5] Tamże, s. 165.
[6] Tamże, s. 44.
[7] Tamże, s. 176.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1216
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: porcelanka 24.11.2020 19:15 napisał(a):
Odpowiedź na: [w recenzji odwołuję się ... | misiak297
Oj masz rację, nie były to udane imieniny. Powtarzam sobie Jeżycjadę po kolei i po rozczarowującej „Nutrii i Nerwusie” całkiem nieźle wypadła „Córka Robrojka”. I z rozbiegu zaraz otworzyłam „Imieniny”, i to był błąd. Najsmutniejsze, że to mogłaby być ciekawa powieść – szukanie tożsamości przez Laurę, rozterki Natalii i jej skłonność do wikłania się w burzliwe relacje, nawet postać Róży wyrywającej się spod podporządkowania siostrze (i samej relacji sióstr, a dla przeciwwagi więzi między braćmi u Lelujków) – to wszystko mogłoby złożyć się na interesującą fabułę i portrety psychologiczne. Zamiast tego mamy Laurę, która nie zna numeru pogotowia ratunkowego, zna natomiast numer informacji telefonicznej i przydługie, umoralniające monologi poszczególnych Borejków. Za dużo dydaktyzmu i sztywnych ram.
Użytkownik: lutek01 28.12.2020 18:56 napisał(a):
Odpowiedź na: [w recenzji odwołuję się ... | misiak297
Pani Musierowicz kompletnie odjechała. Ta książka to katastrofa:

- pierdołowaty dziadek Borejko (chyba nic i nikt w tej serii nie działa mi tak na nerwy, jak ta postać), rzucający sentencjami na prawo i lewo i pouczający wnuczki, jak być dobrym człowiekiem, który to tymczasem kategoryzuje młodzieńców pojawiających się w domu Borejków na podstawie posiadania (lub nie) wysokiego rzymskiego czoła oraz znajomości historii antycznej,
- licealiści konwersujący i wykazujący się manierami jak przedwojenna ciotka z kresów, przerzucający się cytatami z Norwida i Micińskiego, oczywiście znający rozliczne łacińskie sentencje i szczegóły historii antycznej,
- młody człowiek tłumaczący takie zawiłości astronomii, że czytelnik zastanawia się, po co on właściwie chodzi jeszcze do szkoły i co chce powtarzać przed klasówką z chemii, skoro wszystko już o świecie wie...
- wyobrażenie autorki nie tylko o licealistach ale i szkole późnych lat dziewięćdziesiątych... Napotkanego w pociągu Fryderyka na wagarach nauczyciel pyta, co też mu ojciec wpisze do dzienniczka... litości;
- apogeum idiotyzmu to kłótnia wywołana przez dziadka z powodu kupionej zmywarki. Człowiek, który od początku serii nie umył ani jednego talerza a tylko siedzi w fotelu i sypie starożytnymi mądrościami, zarzuca rodzinie niepotrzebny zakup i konsumpcjonizm... Oprócz delikatnie oponującego zięcia nikt nie zwraca dziadziowi uwagi - przecież to głowa rodu,
- nieścisłości charakterologiczne - może można na siłę uznać, że Bernard (kolejna irytująca postać) jest tak głupi i niedomyślny, że nie potrafi połapać sie w tym, że wprosił się na romantyczną kolację tylko dla dwojga Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu jednak kiedy kilka rozdziałów dalej, widząc że Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Intuicja i salonowe obycie, którego jakoś zabrakło w scenie imienin Gabrieli.

Koszmarny patriarchat, wszechobecna i promieniująca, dziwnie naiwna i nierzeczywista dobroć tej rodziny, jednowymiarowość, hołubienie tak zwanemu tradycyjnemu wychowaniu, odrealnienie i silna polaryzacja na osi dobre-złe i co się z tym wszystkim wiąże powtarzalność wątków i sytuacji stają się powoli nie do zniesienia. Nie wiem, czy będę kontynuował to zacne a pouczające dzieło, jakim jest Jeżycjada.
Użytkownik: jolekp 28.12.2020 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Pani Musierowicz kompletn... | lutek01
O tak, scena ze zmywarką jest jedną z najbardziej żenujących scen w całej Jeżycjadzie, zaraz obok sławetnej rozmowy dziadka w Fryderykiem w "Języku Trolli". Mnie chyba najbardziej rozdrażniło to, że Ignacy tam tak dramatycznie tondra nad PREZENTEM, który nawet nie jest przeznaczony dla niego. Poza tym robi to w obecności zarówno darczyńcy jak i obdarowywanego - gdyby robił to później, gdzieś na stronie, byłoby to tylko głupie, teraz dodatkowo jest jeszcze krańcowo niekulturalne. Co ciekawe, w którymś z dalszych tomów wspomniane jest, że Gabrysia z Grzegorzem kupują nowości książkowe zawsze w dwóch egzemplarzach, żeby móc czytać jednocześnie, no ale coś takiego to już nie jest bezsensowny konsumpcjonizm, oczywiście, że nie;)

A co do ewentualnego kontynuowania - tam będzie jeszcze kilka trochę lepszych części (ja np. bardzo lubię "Żabę"), ale generalnie im dalej, tym gorzej.
Użytkownik: lutek01 28.12.2020 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: O tak, scena ze zmywarką ... | jolekp
No właśnie wiem i dlatego sie zastanawiam, czy dalsze czytanie ma sens. Kiepsko, kończyć serię dla samego skończenia serii, szkoda czasu. A Borejkowie stają się powoli karykaturą samych siebie. Pomyślę, ale pewnie mi w przyszłe święta ręka zadrży nad regałem.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: