Dodany: 02.06.2010 17:43|Autor: Marylek
„To, kim jesteśmy, zależy od naszych marzeń”[1]
Nie mam pewności, czy ktoś, kto się nie wspina, ma prawo wypowiadać się na ten temat. Jak mogę ja, zwykła turystka górska, wczuwać się aż tak bardzo w klimat wyprawy na lodowiec czy też rozbudowanej ekspedycji na ośmiotysięcznik? Ale gdy coś jest napisane emocjami, a nie słowami, nie sposób się nie wczuwać. I dla kogo miałaby być przeznaczona tak zwana literatura górska? Nie pisze się tego jedynie dla specjalistów, przecież to jest także propagowanie alpinizmu i sportów mu pokrewnych wśród profanów. Próba przybliżenia, wyjaśnienia, podzielenia się z drugim człowiekiem radością i strachem wspomnień.
Czytam literaturę górską przez całe życie, łatwo wchodzę w temat, chłonę atmosferę, poddaję się sugestywnym opisom. Ale taka książka jak „Zew ciszy” trafia się niezmiernie rzadko.
To nie jest jedynie relacja, to nie jest opis. To szarpanie żywej tkanki, samobiczowanie świadomości nieuniknionością tragicznego końca. Śmierć jest stałą towarzyszką każdej górskiej wyprawy, nawet pozornie łatwego alpinistycznego spaceru. Można odpędzać tę myśl, ale i tak wciąż natrętnie powraca. Nie sposób zapomnieć przyjaciół, którzy zniknęli jak parująca w słońcu mgła, jakby nie było ich jeszcze przed sekundą wśród żywych. Kolejna tragiczna wiadomość, jeszcze jedna, jeszcze i jeszcze… Na czyim pogrzebie spotkamy się następnym razem?
Jako dorośli i odpowiedzialni ludzie rezygnujemy więc ze sportu, który nie wiadomo, czy zasługuje na to miano, nie ma bowiem głupszego sposobu narażania własnego życia. I po co? Postanowione, przestajemy się wspinać, koniec, już nigdy! Ile można przeżyć lotów w pustkę, odpadnięć od ściany? Ile kontuzji i operacji jest w stanie wytrzymać ludzki organizm? Ile bólu? Jak długo da się tak bezlitośnie eksploatować samego siebie? Koniec, dość! Chcę żyć! No dobra, to będzie ostatni raz. Ta jedna trasa, zawsze o niej marzyłem, śniła mi się po nocach. Tak, jeszcze tylko ten raz. Och, a może zrobić listę? Króciutką listę tych tras, które jeszcze koniecznie trzeba przejść, zanim się człowiek wycofa. Naprawdę krótką. Bo właściwie po co żyć, jeśli nie można spełniać swoich marzeń?
„Wszystkie moje smutki nie miały już znaczenia. Był tylko jeden powód, dla którego tam byłem – wspinać się w nieznane, dojść tak daleko, jak to tylko było dla mnie możliwe. Wiedziałem, że wrażenie to zblaknie po zakończeniu wspinaczki, ale na razie chciałem cieszyć się chwilą. (…)
Wynik musiał być niepewny, perspektywy przerażające, szanse kontuzji wysokie, w przeciwnym razie niczego bym się nie nauczył i niczego nie udowodnił. Nie chciałem umierać, ale gdyby śmierć nie była zawsze obecna, nigdy bym tego nie robił. Takie były reguły gry. Ryzykowaliśmy wszystko. Uciekaliśmy od rzeczywistości, a mimo to rzeczy nigdy nie sprawiały wrażenia tak wyraźnych, ostrych, rzeczywistych i właściwych”[2].
„Zew ciszy” to książka o uzależniającej pasji wspinania się. Lecz także o etyce i jej braku w sporcie i w życiu. O tym, jak komercjalizacja unikatowych przeżyć może uczynić z nas cyników. O miłości do gór i o tym, jak może się ona wypalić. O śmierci. I o życiu. O przyjaźni, bez której nie ma wspinaczki, nie ma radości, nie ma wspomnień. O realizowaniu własnych marzeń.
Nieprawdopodobna wrażliwość autora sprawia, że gra na najwyższej nucie. Czuję się jednocześnie bardzo mała i ograniczona, bo nie napędza mnie euforia ryzyka, nie jestem uzależniona od kolejnej dawki adrenaliny produkowanej przez mój własny organizm w sytuacjach ekstremalnych, ale i wstydliwie szczęśliwa, że żyję i „górska” śmierć nigdy mnie nie spotka.
Książka przepiękna. Bardzo szczera, bardzo mądra. Wstrząsająca.
---
[1] Joe Simpson, „Zew ciszy”, tłum. Gabriela Czulak, Paweł Cybula, Marcin Matysik, Dorota Warzybok, wyd. Stapis, 2008, str. 247.
[2] Tamże, str. 89.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.