Dodany: 19.07.2017 11:24|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

4 osoby polecają ten tekst.

Dlaczego drzewa są zielone?


W nauce fascynuje mnie precyzja myślenia, umiejętność wyciągania wniosków, odkrywanie nowych praw, sięganie w głąb materii i kosmosu, ale także wynajdywanie sposobów dojścia do prawdy. Fascynuje elastyczność i coś, co nazywam nadwymiarowością naszego mózgu: oto twór wykształcony gdzieś na sawannach Afryki jako odpowiedź na zmieniające się warunki, okazał się zdolny nie tylko zwiększyć szanse przeżycia w tamtym świecie, ale potrafi też ułożyć równanie różniczkowe, skomponować koncert skrzypcowy i zajrzeć w głąb wszechświata.
Fizyka jest trudna, to prawda, ale i o tej dziedzinie wiedzy można napisać przystępny i ciekawy tekst, używając języka lekkiego, potocznego, a nawet dowcipnego, nie pozbawiając przy tym nauki jej cech głównych – wnikliwości i precyzji, a nas fascynacji. Dokładnie tak zrobił Wohlleben pisząc „Sekretne życie drzew”.
Oto dowód, a także odpowiedź na tytułowe pytanie.


>>Błękitne niebo, czyli mnóstwo słońca, z pewnością jest bardzo przyjemne dla buków, świerków i innych gatunków. Jednak dla nich ten kolor jest nie tyle romantycznym czy kojącym doznaniem, ile po prostu sygnałem do startu: „Bufet już otwarty!”. Bezchmurny firmament oznacza największą intensywność światła, a tym samym optymalne warunki do fotosyntezy. Zapowiada się gorączkowa działalność na najwyższych obrotach, błękit oznacza zatem mnóstwo pracy. CO2 i woda będą przerabiane na cukier, celulozę i inne węglowodany, które następnie się zmagazynuje – drzewa będą najedzone.
Zieleń za to ma zupełnie inne znaczenie. Zanim przejdziemy do omawiania tego najbardziej typowego koloru u roślin, zadajmy sobie najpierw inne pytanie: dlaczego świat w ogóle jest kolorowy? Światło słoneczne jest białe, a gdy się odbija, nadal pozostaje białe. Właściwie powinniśmy więc być otoczeni klinicznie czystym, białym krajobrazem. To, że tak nie jest, zawdzięczamy temu, że każdy materiał w odmienny sposób pochłania cząstki światła lub przetwarza je w inny rodzaj promieniowania. Jednak fal o pewnych długościach nie absorbuje i odbija je – i to one są potem odbierane na przykład przez nasze oczy. Kolor istot żywych i przedmiotów określa zatem kolor światła odbitego. A w wypadku drzew jest to zieleń. Ale dlaczego nie czerń, dlaczego w ogóle całe światło nie jest pochłaniane? W liściach światło ulega przetworzeniu za pomocą chlorofilu, a gdyby drzewa zużytkowały je optymalnie, nie pozostałaby ani odrobina – las musiałby wtedy również za dnia być pogrążony w nocnych ciemnościach. Chlorofil ma jednak pewną wadę. Wykazuje „zieloną lukę”, czyli nie potrafi wykorzystać światła w tym zakresie widma i niewykorzystane odbija z powrotem. Ta słabość powoduje, że możemy dostrzec pozostałości po fotosyntezie, dlatego też niemal wszystkie rośliny ukazują się nam w nasyconej zieleni. Ostatecznie to odpad światła, towar wybrakowany, którego drzewa nie mogą zużytkować. Dla nas to dobrze, dla lasu bez pożytku. Czyżby natura nam się podobała, bo odbija odrzucone resztki? Nie wiem, czy drzewa też to tak odbierają, jedno jest natomiast pewne – przynajmniej z błękitnego nieba głodne buki i świerki cieszą się tak samo jak ja.
Przejawiana przez chlorofil ślepota na pewne barwy odpowiada również za inne zjawisko – zielony cień. Jeśli na przykład buki przepuszczają na ziemię najwyżej trzy procent słonecznego światła, to pod ich koronami powinien przez cały dzień panować niemal zupełny mrok. Tak się jednak nie dzieje, co sami możecie stwierdzić podczas spaceru po lesie. Ale nie rosną tu żadne inne rośliny, a to dlatego, że cienie różnią się od siebie w zależności od koloru. Na górze, w koronie drzewa, odfiltrowywane jest już wiele barw i na przykład czerwień i błękit w zasadzie nie docierają na ziemię. Nie dotyczy to jednak „barwy odpadowej”, czyli zieleni. Drzewa jej nie potrzebują, dlatego pewna jej ilość przebija się do poziomu gleby. Z tego powodu w lesie panuje zielonkawy półmrok, który zresztą działa odprężająco na ludzką psychikę.<<
----------------

Gdy myślę o organizacjach zajmujących się ekologią, o „zielonych”, odczuwam obcość. Nie, dziękuję, nie dla mnie – mógłbym powiedzieć. Czy w takim razie jestem przeciwnikiem dbałości o Ziemię? Nie, ale ja i zieloni?…
Ostatnia moja lektura, książka niemieckiego leśnika Petera Wohlleben’a, pozwoliła mi uświadomić sobie, iż odczuwana obcość wynika li tylko z mojego trzymania się z dala od wszelkich organizacji i zerowego zaangażowania społecznego. Moje zachowania, sposoby wartościowania i nadzieje na przyszłość, są tożsame z dążeniami zielonych.

Idąc łąką, odruchowo omijam kwiaty, a zrywam je rzadko. Dlaczego? Hmm, dwa są tutaj powody. Kiedyś, jako jeszcze młody mężczyzna, obiecałem komuś nie zrywać konwalii, bo to dla nich śmierć; wydaje mi się, że ta obietnica nadal jest dla mnie wiążąca, a może po prostu tyle zostało z tamtych dni, gdy wszystko inne czas obrócił wniwecz dawno temu. Drugi powód, wynikający z moich przemyśleń i wiedzy, jest jak najbardziej racjonalny: zerwanie kwiatu jest zniszczeniem piękna – tak po prostu. Nie wiążę tej oczywistej konstatacji z ekologią, która kojarzy mi się raczej z dziwnie wyrażanymi protestami ekstrawaganckich ludzi, a właśnie z estetyką. Ostatnio jednak coraz częściej pojawia się zwykły żal. Po prostu szkoda mi marnować kwiat dla swojej krótkiej przyjemności jego oglądania. Ci, którzy odczuwają smutek, albo i wyrzuty sumienia, widząc zwiędły bukiet kwiatów, w głębi ducha myślą podobnie.
Niedawno widziałem w moich górach piękny dużych dąb; stojąc pod nim zobaczyłem drut opasujący jego pień i wrastający już w tkankę drzewa. Poczułem wtedy złość i… jakby współczucie, a może żal. Pomyślałem, że powinienem chodzić w góry z ucinakami, jako że ten dąb nie był pierwszym drzewem tak bezmyślnie maltretowanym przez ludzi.
Staram się nie łamać gałęzi, nie rozdeptywać małych żyjątek, nie straszyć większych, ale takie moje zachowanie nie ma u mnie zielonej barwy, wynikając raczej z uznawania praw do życia współmieszkańców Ziemi, naszych ewolucyjnych kuzynów, jest więc natury rozumowej – filozoficznej i ewolucyjnej.
Prawa tego pozbawiam muchy i komary (też naszych kuzynów!), które obiecuję tłuc przy każdej nadarzającej się okazji, w nosie mając zarówno prawa tych szkarad do życia, jak i zielonych. Nielogiczne stanowisko? Swoistej logiki nabiera wtedy, gdy mając ledwie parę godzin snu przed sobą, nie mogę usnąć słysząc latające w kampingu bombowce. Tak, swój sen stawiam ponad ich prawem do życia, jednak już pszczołę czy osę zaglądającą mi do talerza zostawiam w spokoju, chyba że utopi się w mojej zupie; może dlatego, że nie przeszkadzają mi w uśnięciu.
Jakieś dwa lata temu oglądałem „Konopielkę”. Jedną ze scen najwyraźniej zapamiętaną było beznamiętne i bezwzględne zatłuczenie małego węża przez żniwiarza. Okropna scena.
Parę lat temu, w słoneczny dzień wrześniowy, zobaczyłem podobnego węża w czasie jednej z moich łazęg. Nic nie wiedziałem, nie znałem gatunku, teraz myślę, że to był zaskroniec. Zbyt rzadko mam do czynienia z wężami, by móc powiedzieć, czy odczuwam dość typowy dla ludzi atawistyczny lęk i obrzydzenie, pamiętam jednak, że wtedy nie czułem nic takiego, wąż był mały, nieruchomy i ładny, więc przeważała ciekawość. To w odruchu, rozumowe podejście jest inne: to zwierzę jest mieszkańcem Ziemi, jak ludzie, i też ma prawo do życia. Owszem, gdyby to był zagrażający mi wąż, miałbym prawo do czynnej obrony łącznie z jego uśmierceniem, ale tylko wtedy. Oczywiście wcześniej powinienem zadbać o nie tworzenie takich sytuacji.
Ostatnio zauważam u siebie zmiany w moim stosunku do roślin, mianowicie dawanie im praw zwierząt. Wszak i z nimi dzielimy przestrzeń życiową, i chociaż (prawdopodobnie) rośliny nie odczuwają bólu ani nie mają świadomości, są żywymi organizmami, na dokładkę niezbędnymi dla życia całej fauny, ludzi nie wyłączając. Musimy dbać o roślinność. O każdą, nie tylko o zasiane zboża.
Po powrocie z wędrówki Wąwozem Myśliborskim w Górach Kaczawskich napisałem.:

Zobaczyłem wszystkie skały wymieniane w przewodnikach, chociaż te najdziksze, najładniejsze, nazwy chyba nie mają. Porastają je niezwykłe paprocie: języcznik zwyczajny. Nie jestem botanikiem, nie ekscytuję się rzadkimi roślinami, ale gdy patrzyłem na tamte paprocie, pomyślałem, że dobrze zrobiono tworząc tutaj rezerwat mający je chronić, bo człowiek, mając na sumieniu tak wiele zniszczeń i jednocześnie mając możliwość chronienia różnorodności życia, powinien to robić.

Wspomniana różnorodność życia ma kapitalne znaczenie, jako że w toku ewolucji wytworzyła się bardzo skomplikowana równowaga w przyrodzie oraz współzależność wszystkich gatunków istot żywych – jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio, w wielkiej ilości nierzadko długich łańcuchów powiązań. Naruszenie tej równowagi może spowodować niekorzystne zmiany daleko od pierwszej przyczyny.
Różnorodność życia ważna też jest dla odległej przyszłości życia na Ziemi. Nigdy nie będzie wiadomo, jakie rośliny zdołają przeżyć przyszłe zmiany warunków na naszej planecie, ani nie da się wykluczyć, że dalecy potomkowie tej paproci, języcznika zwyczajnego, odegrają ważną rolę w poniesieniu dalej życia na naszej planecie. Człowiek, mając rozum i możliwości techniczne, powinien starać się przekazać Ziemię przyszłym pokoleniom, wierzę, iż mądrzejszym od nas, w możliwie jak najmniej zubożonym stanie.
Tak więc i tutaj moje „zielone” stanowisko wynika z wiedzy i logiki, czyli jest rozumowe, bez ochów i achów, ani bez dopatrywania się mistycznych i mitycznych związków ludzi i roślin. Ale ale!: bywa, że gdy patrzę na wyjątkowo ładne drzewo, spodziewam się zobaczyć hamadriadę, która wyłoni się z drzewa, piękna i zwiewna niczym marzenie, więc jakaś cząstka oczekiwań i tęsknot mitycznych tkwi we mnie.
Wracając na ziemię wspomnę o pokazaniu koledze z pracy kępy kwitnących iglic, którą on rozdeptał. Celowo, śmiejąc się, rozdeptał! Chyba miał ten czyn za dobry dowcip nie wiedząc, iż dobitniej nie mógł mi pokazać, jakiej próby jest jego kultura, nie tylko ta dotycząca ekologii.
Podobnie negatywne wrażenie czyni na mnie bezwstyd, z jakim większość moich kolegów z pracy, a już zwłaszcza Ukraińców, wyrzuca śmieci. Polacy też śmiecą, ale częściej można u nich zaobserwować chęć ukrycia tego czynu – świadectwo ich wiedzy o czynieniu źle. To, co najgorsze u Ukraińców, co czyni najsilniejsze wrażenie, to właśnie niczym nieskrępowana naturalność gestu, z jakim wyrzucają w krzaki lub wprost pod nogi puszkę po piwie; także wyraz niezrozumienia lub ironiczny uśmieszek na ich twarzach, gdy próbuje się wytłumaczyć im, iż robić tak nie można.
Nieśmiecenie także nie ma u mnie zielonych barw ani wyraźniejszej treści ekologicznej, a wynika głównie z poczucia estetyki: po prostu czysty las jest ładniejszy do zaśmieconego.
Chwalę się? Nie mam czym. Staram się tylko opisać swoje odkrycie, które zdumiało mnie: jestem zielonym. Czy w takim razie zapiszę się do jakiejś organizacji? A po co? Będąc sceptykiem uznaję, iż świata nie zmienię. Zamiast brać udział w marszach protestacyjnych, wolę pojechać na włóczęgę.
Cytat a propos z końca książki; podpisuję się pod tymi słowami i to dwoma rękoma.:
„Wykorzystujemy żywe istoty, które są zabijane dla naszych celów, nie ma tu co tuszować prawdy. Z drugiej strony nasuwa się pytanie, czy nasze postępowanie rzeczywiście jest naganne. W końcu też jesteśmy częścią natury, a nasze ciała zbudowane są w taki sposób, że możemy przeżyć tylko dzięki substancji organicznej z innych gatunków. Tę konieczność dzielimy ze wszystkimi zwierzętami. Pytanie brzmi tylko, czy nie czerpiemy ponad miarę z leśnego ekosystemu i czy oszczędzamy przy tym drzewom niepotrzebnego cierpienia, analogicznie do postępowania ze zwierzętami użytkowymi. Zasady są takie same, czyli korzystanie z drewna jest w porządku, o ile drzewa mogły żyć w zgodzie z wymogami i potrzebami swego gatunku. A to oznacza, że mają prawo rosnąć w prawdziwym leśnym klimacie i na nietkniętych glebach oraz przekazać swoją wiedzę następnym pokoleniom. Przynajmniej część z nich powinna mieć prawo godnie się zestarzeć, a wreszcie umrzeć naturalną śmiercią.”
„Lasy nie są głównie fabrykami drewna i magazynami surowca, a jedynie przy okazji złożoną przestrzenią życiową dla tysięcy gatunków, jak to uważa dzisiaj leśna gospodarka planowa. Wręcz przeciwnie.”

Zabawię się w futurologa, a pójdzie mi tym łatwiej, że nasze podejście do świata zwierząt i roślin już się zaczęło poważnie zmieniać. Myślę, że coraz więcej praw będziemy przyznawać zwierzętom, także spośród tych, które obecnie jednoznacznie kojarzone są z ludźmi.
Wierzę w nastanie czasów, w których świadome i celowe rozdeptanie kwiatów będzie uznawane za czyn naganny i niemoralny – jak obecnie znęcanie się nad zwierzęciem, czego jeszcze sto lat temu nikt nie łączył z moralnością i na co niewielu się oburzało.
Wierzę w nadejście czasów harmonijnego współżycia człowieka z całą przyrodą, gdy nie będziemy dla niej przekleństwem, jak nierzadko bywamy obecnie, a przyjaznym i mądrym opiekunem.

Sekretne życie drzew (Wohlleben Peter)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1337
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: