Dodany: 18.07.2017 19:19|Autor: A.Grimm

Fasada za fasadą


„Moskwa 2042”. Prawie jak „Metro 2033”. Nie, to nie to samo uniwersum, ale spragnieni futyryzmów i naszprycowani apokaliptyczną propagandą możemy złapać książkę Włodzimierza Wojnowicza, o której zresztą i tak mało kto pamięta, w nadziei zaaplikowania sobie kolejnej kasandrycznej wizji. O zombie, buncie maszyn, wymarciu pszczół albo przebiegunowaniu Ziemi i zimie stulecia. A tu figa z makiem. Wojnowicz ewidentnie nie pisał tej powieści z myślą o prorokowaniu i chociaż znajdzie się w niej parę rekwizytów rodem z science fiction, a także antyutopijna woalka, to są one elementem kreacji śmieszka (Wojnowicz, gdyby był młodszy, trollowałby dzisiaj w internetach), główną inspirację stanowiło natomiast to, co młodzi i nieokrzesani ludzie nazywają bólem dupy, a ci przyzwoitsi – na przykład zazdrością. Źródłem tej zazdrości był zaś Aleksander Sołżenicyn.

Zanim przejdę jednak do esencji, pomówię o fasadach. Głównym bohaterem i narratorem powieści jest alter ego Wojnowicza, pisarz Karcew, rosyjski emigrant przebywający w latach 80. po tej lepszej stronie żelaznej kurtyny. Naturalnie po książce nie należy się spodziewać relacjonowania biografii, tym bardziej, że traktuje ona przede wszystkim o wydarzeniach dziejących się w dalekiej przyszłości – nawet z naszej perspektywy jeszcze nie tak bliskiej – ale można już mówić o tożsamości charakterologicznej, czy też podobnym stosunku do rzeczywistości między Karcewem a autorem. Nasz protagonista to lekko zgryźliwy, a przy tym nonszalancko podchodzący do życia mężczyzna, który przypadkiem dowiaduje się o istnieniu maszyny przenoszącej w czasie. A jak już się dowiaduje, zaraz nabiera chęci, żeby z niej skorzystać. Ma zresztą dodatkową motywację ze strony dziennikarzy amerykańskiej gazety, którzy oferują mu milion dolarów za reportaż z przyszłości, i Arabów pragnących dowiedzieć się czegoś o postępie w technologii, szczególnie tej dotyczącej bomb atomowych. Karcew wyrusza więc do Moskwy 2042 roku, gdzie doświadcza błogosławieństw spełnionego komunizmu, który szybko okazuje się – a jakże – jeszcze jedną reinkarnacją potiomkinowskiej wsi.

Na początku wszystko wydaje się cacy – sterylny świat, w którym każdy może sięgnąć po co tylko zechce, nikt nie klepie biedy, a poligamia jest praktyką stosowaną bez wyrzutów sumienia, co wprowadza w konfuzję nawet takiego nicponia jak Karcew. Opiekunowie pisarza podchodzą do niego z pobłażliwą wyrozumiałością i cierpliwie przymykają oczy na popełniane przez niego non stop gafy, przez co on sam nie od razu dostrzega mankamenty systemu. Pierwszego wrażenia nie psują nawet dziwaczne zbitki wyrazowe, przy nich rodzima nowomowa wydaje się językiem poetów, i wszechobecne pomniki tajemniczego Genialissimusa, którego złotymi myślami wszyscy przerzucają się na dzień dobry – dzisiejszemu czytelnikowi łatwo może się to skojarzyć z Koreą Północną, ostatnim tak silnym bastionem urzędowego kultu jednostki. Główny bohater szybko przekonuje się jednak, że chociaż wszyscy z wszystkiego mogą korzystać, to jednak nie korzystają, bo rzekomo nie mają takich potrzeb. A skoro już przy potrzebach jesteśmy: żeby zjeść w świecie komunian, trzeba najpierw oddać produkt wtórny w odpowiednim punkcie (taki rzadki smaczek, który pewnie Rabelais’mu przypadłby do gustu). Z wolnością słowa nie jest najgorzej, poza tym, że ponad 90% publikacji przypisuje się Genialissimusowi, za którego pracują w fabrykach zawodowi ghostwriterzy. Woluntaryzm jest zabroniony, więc żeby nie dać pretekstu do zbłądzeń, na przykład w takiej piłce nożnej wyniki są ustalane i podawane do wiadomości przed meczem. Jeśli chodzi o sztandarową ideę komunistów, czyli równość, to w zasadzie wszyscy są równi, ale tylko w obrębie pierwszego pierścienia (Moskwy), w innych pierścieniach bywa już różnie. A po prawdzie, to i w tym pierwszym egalitaryzm jest fasadowy.

Wszystkie te demaskacje czynią z „Moskwy 2042” powieść o profilu antyutopijnym, z całą pewnością nie jest to jednak antyutopia typu orwellowskiego. Nie bez przyczyny wspomniałem zresztą o Rabelais’m, który był mistrzem groteski i absurdu, niekoniecznie typu abstrakcyjnego czy intelektualnego. W powieści Wojnowicza sowizdrzalskiej dezynwoltury również nie brakuje, znajdziemy tu sporo humoru, a przynajmniej tego, co w mniemaniu autora jest pewnie humorem, całość nie jest więc tak przytłaczająca jak „Rok 1984”. To bardziej satyra, i to taka, której ostrze koniec końców niekoniecznie skierowane jest w stronę systemowych absurdów. I tutaj właśnie czas powrócić do Sołżenicyna, który pojawia się na początku i końcu powieści. Poznamy go w osobie Simycza bez problemu, nie tylko przez obecność patriarchalnej brody, ale także z powodu misji pisania cyklu tzw. głazów, książek o wszystkim, z których pierwsze miały opisywać coś, co przypominało GUŁag. Z czasem opis tej postaci uzupełnią afekty religijne i monarchiczne, które ostatecznie nam ją zdemaskują. Sołżenicyn charakteryzowany jest bardzo zjadliwie, aż się czuje satysfakcję autora z pisania rozdziałów poświęconych rosyjskiemu nobliście, można wręcz odnieść wrażenie, że to właśnie w nich skumulowała się cała energia twórcza Wojnowicza, podczas gdy reszta książki to ledwie odrobiona praca domowa z antyutopijnej satyry, mdła i bez ikry. Krótko mówiąc, komunizm w „Moskwie 2042” jest podwójnie fasadowy, nie tylko dlatego, że skrywa znaną nam prawdę o możliwościach wcielenia tego ustroju w życie, ale przede wszystkim dlatego, że tylko pozornie jest on tematem książki.

Wojnowicz pretekstowo wykorzystał historię lotu w przyszłość, aby napisać kilka rozdziałów o Sołżenicynie, co z perspektywy czytelnika wypada uznać – ja przynajmniej tak zrobiłem – za trolling niskich lotów. Nigdy nie przepadałem za rozwiązywaniem porachunków międzyautorskich na kartach utworów, szczególnie jeśli nie daje się tego zrównoważyć czy przykryć talentem na miarę Dantego bądź Tołstoja. Nie polecam.

---

Tekst został też opublikowany na stronie lubimyczytać.pl i moim blogu: www.bezskladu.pl


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 478
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: