Dodany: 16.07.2017 01:43|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

3 osoby polecają ten tekst.

O rzeczach wokół nas


Prawie dwadzieścia trzy lata temu kupiłem wieżę audio z odtwarzaczem płyt CD i po raz pierwszy mogłem w pełni rozkoszować się idealnie czystym dźwiękiem. Skok jakościowy między muzyką odtwarzaną z magnetofonów, albo z radia, a słyszaną z płyt cyfrowych, był dla mnie oszałamiający. To tak, jakby z rozklekotanego samochodzika przesiąść się do mercedesa klasy S.
Pamiętam wieczorne słuchanie muzyki i nieustannie odnawiane zdumienie czystością dźwięku, także swoją ciekawość, z jaką dowiadywałem się szczegółów technicznych sposobu zapisu i odtwarzania sygnały na tych małych, lśniących krążkach. Wiedza ta nie tylko nie zmniejszyła mojego podziwu dla tego dzieła umysłu ludzkiego, ale i zwiększyła go. Krążek CD używany jest od ponad ćwierćwiecza, dopiero w ostatnich latach powoli wychodzi z użycia wypierany przez pamięci ogromnej pojemności i szerokopasmowy internet dający dostęp do wirtualnych bibliotek i płytotek. W tej jakże szybko zmieniającej się gałęzi techniki mało jest wynalazków żywotnością i popularnością dorównujących płytom CD.
Gdy zacząłem jeździć po Polsce, wieżę przejęła córka, używając jej przez wiele lat, a po moim zatrudnieniu się w lunaparku przywiozłem zestaw tutaj, do pracy. Używałem tylko wzmacniacza, a jako źródło sygnału służył laptop, w którym mam zapisane wszystkie swoje płyty. Bo z muzyką jest podobnie jak z pieniędzmi: jej zapis traci materialny swój nośnik, stając się wirtualnym, właściwie niematerialnym. W moim komputerku mam zapisane 460 godzin muzyki; taka ilość płyt CD zajęłaby wszystkie półki mojego mieszkania na kołach. Piszę o komputerku, ale to zdrobnienie nie jest pieszczotą, a stanem rzeczywistym. Nie tylko ma swoje lata, ale jest po prostu mały: ekran ma dziesięciocalowy i wagę jednego kilograma. Będzie u mnie póki nie umrze śmiercią z przepracowania.
Stara wieża też zajmuje miejsce, szczególnie cenne w kampingu, gdy przyjeżdża do mnie żona. Od kilku lat nosiłem się z zamiarem wymiany tego starego zestawu na nowy, niewielki, ale czas upływał, wieża stała. Nie z powodu pieniędzy, wszak elektronika popularnej klasy jest teraz bardzo tania. Gdy próbowałem wyjaśnić swoje odwlekanie, doszedłem do wniosku, iż po prostu żal mi wyrzucać urządzenie, które tak wiele lat mi służyło.
Kiedyś myślałem, że długo używana rzecz wchłania w siebie jakąś aurę, coś tajemniczego, co promieniuje z człowieka, a później oddaje ją, promieniując w stronę użytkownika. Dlatego rzeczy codziennego użytkowania wydają się swojskie, bardziej przyjazne. Nie odpychają nas, ani nie budzą niepokoju lub obcości, jak to bywa z rzeczami nowymi.
Nie porzuciłem tej koncepcji całkowicie uznając, iż być może jakieś jądro prawdy w niej tkwi, jednakże przeniosłem powody naszych zmian odczuwania kontaktów z rzeczami na nas samych.
Nasza pamięć potrzebuje haczyka, którego się chwyci, by móc obudzić wspomnienia minionego czasu. Może to być zapach kwiatu, smak potrawy, widok szpaleru drzew, dźwięk dzwonu, albo rzecz z naszego otoczenia, jak wieża przy której siedziało się setki godzin. Obraz przedmiotu sąsiaduje w naszej pamięci ze wspomnieniami, w których brał udział lub tylko asystował, a przy sprzyjających okolicznościach staje się zapalnikiem uruchamiającym naszą pamięć. Patrzymy na tę rzecz i czujemy obudzone w nas uczucia, wrażenia, słowa. Czasami to wszystko jest rozróżniane w naszej pamięci, przechowywane w osobnych przegródkach, ale i bywa, iż to, co czujemy, jest wynikiem przenikania się wielu zdarzeń, ich łączenia w nastrój, atmosferę minionego czasu, czasami silniej przeżywaną niż wtedy.
Wydaje się nam, że to wszystko przychodzi do nas od przedmiotu, gdy w rzeczywistości jest w nas.
Możliwym wydaje mi się być eksperyment udowadniający ten mechanizm odczuwania: wystarczyłoby bez naszej wiedzy zamienić przedmiot na inny, ale identycznie wyglądający. Myślę, że nasze odczuwanie powtórzyłoby się bez zmian.
Moja Małgosia była malutką dziewczynką, gdy przywiozłem wieżę do domu, tego domu, którego już nie ma. Kupiłem ją miesiąc przed wymianą pieniędzy, kosztowała 9 milionów, a gdy płaciłem pierwszą ratę, na początku stycznia 1995 roku, kasjerka wydała resztę już w nowych złotówkach. Pamiętam, że w domu z ciekawością oglądaliśmy te nieznane jeszcze pieniądze.
Wieża stała na swoim miejscu gdy córka kończyła kolejne szkoły; stała przede mną siedzącym przy laptopie, dyskretnie świecąc swoim srebrzystym ekranem, gdy przeżywałem radości bądź udręki pisania, a dzisiaj odebrałem paczkę z nowymi, niewielkimi głośnikami…
Blat stolika zrobił się nagle duży, tylko na podłodze nie mam miejsca. Patrzę na stojące tam pudła wieży i na myśl o ich wyrzuceniu czuję się podle.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 255
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: