Dodany: 30.05.2010 17:27|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Opętanie
Byatt Antonia Susan

1 osoba poleca ten tekst.

Tajemnica pożółkłych arkusików


Który naukowiec nie marzy, by natrafić w swoich poszukiwaniach na coś, co zrewolucjonizuje punkt widzenia na dziedzinę, której poświęcił życie? Albo chociaż na jej wycinek, nawet tak maluśki, jak genom jednego wymarłego gatunku czy biografia jednego poety? Ale te marzenia nie zawsze się spełniają, a jeżeli - to często tylko przypadkiem…

Roland Mitchell, przegrany literaturoznawca, marzy głównie o stałej pracy na uczelni. „Ledwie utrzymując się z prywatnych lekcji, orki u Blackaddera [swego byłego promotora, kierującego dość hermetyczną placówką badawczą] i zmywania od czasu do czasu w restauracjach”[1], studiuje twórczość XIX-wiecznego poety, Randolpha Asha, o którym, jak się zdaje, wszystko już wiadomo. I nagle, przeglądając w bibliotece przesiąknięty kurzem wolumin, będący ongiś własnością Asha, znajduje w nim brudnopisy listów do jakiejś kobiety, niebędącej najwyraźniej żoną tamtego. Tajemniczą damą okazuje się praktycznie nieznana młoda poetka, dotąd budząca ciekawość tylko nielicznych badaczy (a raczej badaczek), tropiących w jej tekstach pierwiastki feministyczne i saficzne. Zaintrygowany Roland nawiązuje kontakt z jedną z takich znawczyń, której zainteresowanie twórczością Christabel La Motte okazuje się bardziej natury prywatnej niż zawodowej; Maud Bailey jest bowiem praprawnuczką siostrzenicy poetki, której ta zapisała wszystkie swoje papiery. Oboje nastawieni są do siebie niechętnie, ale wspólna tajemnica mobilizuje ich do wspólnej pracy, która zaowocuje podwójną niespodzianką…

Sama fabuła nie byłaby może niczym aż tak nadzwyczajnym, reprezentując typowy, niemal jak z „harlekina” schemat romansowy, wzbogacony wątkami historyczno-literackimi i lekkim dreszczykiem sensacji (którego trudno nie odczuć, gdy rozpoczyna się wyścig o prawa do cennych - a może dla kogoś bezcennych? - papierów), gdyby nie dodatkowe walory.

Jeden z nich to sama konstrukcja powieści, stanowiąca kolaż normalnej trzecioosobowej narracji (początkowo ograniczonej do jednego planu czasowego, później wkraczającej na drugi, odległy o ponad sto lat wstecz) i kapitalnie wystylizowanych dokumentów - listów oraz utworów Randolpha i Christabel, dzienników ich bliskich, XX-wiecznych prac o ich twórczości - dzięki którym czytelnik gotów zapomnieć, że ma do czynienia z literacką mistyfikacją (zapomnieć albo w nią nie uwierzyć: mniejsza o fikcyjne dzienniki i listy - to dość powszechny chwyt - ale komuż chciałoby się produkować całe tasiemcowe poematy, zajmujące parę pełnych rozdziałów i cytowane w mottach do pozostałych? A jednak się chciało…).

Drugi - to wyborny język, zachwycający zwłaszcza w opisach, dzięki którym tak banalna czynność, jak rozpalanie zdezelowanego piecyka przeistacza się w wyrazisty i barwny obraz („Palnik znajdował się w kominku za pogiętymi drzwiczkami, zrobionymi z popękanego rogowego tworzywa, trzeszczącego i sczerniałego od dymu. Roland odkręcił zawór i przytknął płomień do małego knota, który zajął się z cichym hukiem. Szybko zmniejszył otwór, produkując równy, niebieski półksiężyc ognia; w jego czystym błękicie, splamionym smugami zieleni i gęstniejącym fioletem, było coś pradawnego i magicznego”[2]), i w dialogach, miejscami tak lapidarnych i tak wymownych jak u Iris Murdoch (która, moim zdaniem, jest mistrzynią dialogu). Z nieco mniejszym zachwytem, a prawdę powiedziawszy, z wysiłkiem i z lekką irytacją, czytałam tylko gęste od przesadnej retoryki, patetycznego słownictwa i pretensjonalnej pisowni (co drugi-trzeci Wyraz dużą Literą) listy i wiersze zapomnianych kochanków; jednak fakt, że reprezentują one nurt, którego nigdy nie lubiłam i nie lubię, w żaden sposób nie wpłynął na całościową ocenę powieści. Ba, jeszcze zwiększył mój podziw dla sprawności pióra autorki…

Trzeci wreszcie - to urzekający fragment o rodzajach czytania (ze względu na objętość zrezygnowałam z przytaczania go tutaj), dla którego, nawet gdyby cała reszta nie przypadła mi do gustu, nie uważałabym czasu poświęconego tej książce za stracony.

W sumie - zasłużona piątka i apetyt na kolejną próbkę twórczości Mrs Byatt.



---
[1] Antonia S. Byatt, „Opętanie”, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, wyd. Prószyński i S-ka, 1998, s. 20.
[2] Tamże, s. 137.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3819
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: wyssotzky 02.06.2010 18:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Który naukowiec nie marzy... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja, bardzo zachęcająca. Tym bardziej intryguje ów cytat o czytaniu, że nie został wstawiony. Nie omieszkam zajrzeć do "Opętania" w wakacje.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.06.2010 19:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja, bardzo ... | wyssotzky
Cytat był za długi, więc wrzuciłam go do czytatnika :).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: