Dodany: 10.07.2017 15:01|Autor: misiak297

Książka: Poprawiny
Siedlecka Joanna

3 osoby polecają ten tekst.

Między równymi i równiejszymi


„Urządzamy sobie poprawiny życia. A w tym co złego? Każdy człowiek chce żyć lepiej”[1].

Joanna Siedlecka kojarzona jest dziś z książkami biograficznymi. Ja jednak sięgnąłem po przykurzone „Poprawiny” – zbiór reportaży interwencyjnych z lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Czy można się dziwić, że zostały zapomniane? Takie teksty się dezaktualizują (choć czasem można się zdumieć, jak niewiele się zmieniło). Również w tym przypadku – nie ma już wielu opisywanych miejsc, bohaterowie albo dorośli, albo pomarli. Dziś na pewne zjawiska – wówczas powszechne – nie daje się przyzwolenia, zmieniły się procedury. A jednak przecież te reportaże nadal opisują rzeczywistość – tyle że minioną. To wciąż bezcenne źródło informacji o tym, jak żyło się kilkadziesiąt lat temu (a ta epoka staje się dla młodego pokolenia coraz bardziej egzotyczna – żeby przypomnieć słynny dowcip o occie okupującym półki w całym Tesco). Obecnie powstaje wiele, często dobrych, powieści rozgrywających się w czasach Peerelu – ale to zawsze coś odtwórczego. Sięgając po dawne reportaże, zanurzamy się w pewnym sensie w aktualny (wówczas) świat.

Siedlecka staje po stronie uciśnionych – dzieci (niechcianych, niekochanych, zdeprawowanych), kobiet (żon alkoholików, recydywistów), osób starszych (zepchniętych na margines). To ludzie zazwyczaj bezbronni wobec sytuacji życiowej, systemu, a wreszcie – losu. Wszyscy próbują się odnaleźć, dostosować do rzeczywistości. Można odnieść wrażenie, że wielu z nich chce „przeczekać” życie, nie wierząc w odmianę swej sytuacji – niebezzasadnie. Wszak wiele prób skazanych jest na niepowodzenie.

Trzeba powiedzieć od razu – to przeważnie koszmarne opowieści. Nie da się ich czytać bez emocji. Nawet te lżejszego nieco kalibru – jak „Zrób pani przyjemność!”, o kobiecie-kierowcy bibliobusa (rodzaj objazdowej biblioteki) jeżdżącej po zapadłych wsiach i namawiającej bez szczególnego przekonania do wypożyczania książek, których tak naprawdę mało kto potrzebuje – pokazują nędzę, powszechny marazm, zniechęcenie. Niektóre powiązane są ze sobą tematycznie. Kilka historii rozgrywa się w domu rencistów, gdzie trwa walka o wymarzone „jedynki” (prawie nikt nie chce mieszkać w pokojach trzyosobowych z obcymi, uciążliwymi ludźmi). Te jednak są zarezerwowane dla lepiej sytuowanych pensjonariuszy, zasłużonych aktywistów – jak mieliby z nimi konkurować prości ludzie ze wsi, których całe dotychczasowe życie sprowadzało się do ciężkiej pracy w polu, niepozostawiającej czasu na działalność społeczną? Inne reportaże poświęcone są dzieciom uczęszczającym do szkół specjalnych czy przebywającym w ośrodkach resocjalizacyjnych, często „skazanym” na niedorozwój – bo przecież wychowanym w rodzinach patologicznych, wśród alkoholu i przemocy, w domach zamienionych w meliny. System bywa bezduszny, podejmowane działania przywodzą na myśl raczej próbę pozbycia się problemu niż pomoc („Im wcześniej takie dziecko pójdzie na swoje miejsce, tym lepiej!”[2] – oświadcza dyrektorka „standardowej” szkoły, próbując się wytłumaczyć ze zbyt pochopnego skierowania jednego z uczniów do szkoły specjalnej). Ci, którzy naprawdę chcą pomóc tym dzieciom, poświęcić im czas, uwagę, często okazują się bezradni wobec systemu, zaślepionych urzędników, wreszcie – sytuacji rodzinnych, których nie da się naprawić. Pani Grażyna, kierowniczka świetlicy w szkole specjalnej, celnie podsumowuje: „przecież ta szkoła to worek pełen najrozmaitszych chorób, nieszczęść. Każde dziecko jest oddzielnym dramatem”[3]. To nie tylko słowa. Siedlecka przedstawia szereg wymownych, wstrząsających scen. Tak rozpoczyna się reportaż „Wysypisko”. Oto rodzeństwo bawiące się w świetlicy:

„– No, ciesz się, stara, przyniosłem wypłatę – mówi Darek do swojej siostry Doroty. – Masz tu jeszcze pół litra i szykuj coś na ząb – zaraz przyjdzie mój kolega, który też coś przyniesie!
Kolega to ich brat, Marcin, który podchodzi do rodzeństwa, zataczając się i udając pijanego. Dorota rozkłada na stoliku bierki. Bierka w środku to ćwiartka, bierki naokoło – kieliszki, które cała trójka podnosi do ust, przechyla, udaje, że pije. Śmieją się, spadają z krzeseł, potem nawzajem biją, kopią, klną. Nie umieją inaczej bawić się dom”[4].

Świat w tych opowieściach dzieli się wyraźnie na równych i równiejszych. Wszystkie rodziny zatrudnione w pegeerze Frączkowo (Olsztyńskie) skazane są na biedę. Pracować do obór idą kolejne pokolenia – nie zdobędą właściwej edukacji, aby się wyrwać. Jest szkoła, ale nie ma warunków do nauki. Nie w domach, w których dzieci śpią na podłodze, bo brakuje łóżek (dla porównania – kierownik z żoną dostali cały domek po wykwaterowaniu pegeerowskich rodzin. Dla podglądającej ich lokalnej dzieciarni są ciekawostką, niemal jak w zoo, bo „Jak to jest, gdy dwie osoby mieszkają w aż tylu pokojach?”[5]). Domy rencistów też mają swoją hierarchię i procedury (na przykład gdy dwoje staruszków ma się ku sobie, rozdziela się ich – inaczej trzeba by było znaleźć dla nich pokój dwuosobowy). „Będzie radość” to przewrotny opis akcji „Uśmiech dziecka”, w której ramach oddaje się rzeczy dla najbiedniejszych rodzin. Okazuje się jednak, że większość ofiarowanych dóbr jest niepotrzebna albo nie nadaje się do użytku (buty nie do pary, zwietrzałe perfumy, zniszczone ubrania). W „Opowieściach moralnych” ludzie adoptują dzieci tylko po to, aby załatwić dzięki nim swoje interesy – większe mieszkanie, wyjazd na placówkę, opiekę w zamian za późniejsze zapisanie mieszkania w spadku. Często traktują jak rzeczy. Oddają je, jeśli nie spełniają ich wymagań albo jeśli w końcu doczekają się potomka („zaraz wystąpili o rozwiązanie adopcji, przywieźli dziecko z powrotem. Za nic nie będą go wychowywać. Mają przecież własne”[6]). Równie fatalny życiowy start mają maluchy urodzone w więzieniu. Jeśli matka nie zostanie wypuszczona, a rodzina nie chce się nimi zająć, po roku zostają oddane do domu dziecka („Nie ma miejsca na dłuższy pobyt. Ciągle przecież rodzą się nowe”[7]). Trudno wyrzucić z pamięci opowieść siedemnastoletniej Jolanty G. z zakładu resocjalizacyjnego. W tym miejscu – przypominającym raczej więzienie – autoagresja to norma. Nie tylko cięcia (dziewczyna z dumą prezentuje rozliczne sznyty na ciele) – „modne” jest wbijanie sobie igieł, sypanie do oczu grafitowego pyłu. Jolanta tęskni za wolnością, a jednocześnie boi się, że nie odnajdzie się poza zakładem. Wstrząsający jest także reportaż „Z igły widły”, w którym ujawnione zostają praktyki stosowane w pewnym białostockim przedszkolu. Dzieci są szantażowane, tym niespokojnym podczas leżakowania grozi się zastrzykiem, a niejadkom każe się jeść własne rzygowiny. Dzieje się to zresztą za cichą aprobatą rodziców:

„– Widzi pani, co tu robić z igły widły!
Zresztą kto powiedział, że przedszkole ma być dobre? O to właśnie chodzi, żeby dzieciak dostał trochę w kość.
– On się tam wzmacnia na to ciężkie życie – uważa mama Zbyszka, księgowa”[8].

Obraz Peerelu lat 70.-80. (a raczej pewnego wycinka ówczesnej rzeczywistości – Siedlecka skupia się na ludziach zepchniętych na margines), jaki wyłania się z kart „Poprawin” jest, eufemistycznie ujmując, przygnębiający. Również to, co zostało opisane niejako „przy okazji” daje do myślenia. Zbrodnie (głównie defraudacje, ale nie tylko), patologiczne rodziny, alkoholizm, powolne staczanie się w nędzę (tak dzieje się z rodziną kobiety z „Co ludziom, to i nam” – oczywiście ona potrafi się świetnie samooszukiwać, usprawiedliwić nieróbstwo, pijaństwo, porażki życiowe dzieci), nieporadną opiekę społeczną, urzędników jak najdalszych od autentycznych problemów.

Można oczywiście o tej książce zapomnieć – w końcu wydano ją przeszło trzydzieści lat temu, czasy się zmieniły. A jednak warto po nią sięgnąć i dziś. Bo i dziś takich ludzi znajdziemy. Cierpienie ludzkie jest takie samo – choć zmieniły się dekoracje.


---
[1] Joanna Siedlecka, „Poprawiny”, Krajowa Agencja Wydawnicza, 1984, s. 60.
[2] Tamże, s. 158.
[3] Tamże, s. 156.
[4] Tamże, s. 146.
[5] Tamże, s. 33.
[6] Tamże, s. 12.
[7] Tamże, s. 19.
[8] Tamże, s. 41.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 884
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: lutek01 07.03.2020 17:32 napisał(a):
Odpowiedź na: „Urządzamy sobie poprawin... | misiak297
Ta książka to perełka. Przygnębiające, to prawda, ale bardzo ciekawie jest przeczytać o patologiach życia w latach siedemdziesiątych (kiedy taka na przykład psychiatria dziecięca w Polsce raczkowała, a przemoc była uznawana za jak najbardziej normalny środek wychowawczy) i porównać to do sytuacji dzisiejszej. Czy czegoś się nauczyliśmy? Czy jest inaczej? Dla mnie lektura tej książki to bardzo ciekawe doświadczenie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: