Dodany: 07.07.2017 07:54|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Dzienniki: 1953
Osiecka Agnieszka

1 osoba poleca ten tekst.

Dziewczęcy bezład w ładzie epoki


Jak miał wkrótce napisać rosyjski kolega Agnieszki po fachu i późniejszy jej przyjaciel, „każda epoka ma własny obyczaj i ład”[1]. Epoka, w której przyszło jej dorastać, także miała swoisty obyczaj i pozornie największy ze wszystkich ład – bo miało być mądrze i sprawiedliwie, i rzeczywiście mogło się zdawać, że tak będzie. Nie było już pałaców, w których czteroosobowa rodzina zajmowała piętnaście pokojów ani kamienic, gdzie w piętnastu izbach bez wygód tłoczyła się setka biedaków; dziecko niepiśmiennego wieśniaka miało takie same szanse przejścia przez wszystkie etapy edukacji jak autorka tych zapisków, córka artysty o szlacheckich korzeniach i mieszczanki z szacownej rzemieślniczej rodziny. A jednak coś w tym ładzie zgrzytało, niosły się w pozornej harmonii jakieś strasznie fałszywe nuty. Choćby to, że narzuciwszy z góry zasady, ideolodzy nowego porządku najchętniej zmietliby z powierzchni ziemi wszystkich i wszystko, co choćby o milimetr wystawało poza wytyczone ramy (zresztą namiętnie to robili w kraju, który był owego porządku źródłem, ale o tym dowiedzieliśmy się dużo, dużo później), a za narzędzie stosowne do tropienia takich niewymiarowych ludzi i spraw uważali donosicielstwo. Studia na wydziale dziennikarskim były wspaniałą okazją, by się o tym przekonać.

Gdy zaczyna się rok 1953, niespełna siedemnastoletnia (urodziny będzie obchodziła dopiero w październiku) Agnieszka ma za sobą pół pierwszego semestru studiów. W innej, niewiele późniejszej epoce byłaby licealistką; a choć dzięki wojennemu zamętowi oraz ambicjom ojca przeskoczyła trzy klasy, to naukowe przyspieszenie wcale nie spowodowało mentalnego przeskoku przez pewien etap dojrzewania, charakterystyczny dla wieku licealnego. Na tapecie są chłopcy, chłopcy i jeszcze raz chłopcy. Można się pogubić nie tylko w mnogości imion – bo na przykład prócz Stacha, Waldka, Jerzego, Kazika, Marka sporo miejsca w jej zwierzeniach zajmuje dwóch Janków i trzech Januszów (o jednym z nich także mawia czasem „Janek”) – ale i w uczuciach buzujących w tej nastoletniej głowie. Jest zakochana czy po prostu kokietuje, szuka przyjaźni, miłości na całe życie czy podboju? Wałkuje te relacje całymi stronami, czasem z prawie groteskową powagą („Miałeś rację, Jerzy. Pamiętam. I dziękuję Ci za to, że poznałam dzięki Tobie takie głębiny cierpienia i szczęścia, jakich już może nigdy nie będę mogła doświadczyć. To było godne życie. I jeszcze jedno, Jerzy – Twoje postępowanie przez całe te cztery lata było słuszne i uczciwe – bez względu na to, że wyciskało łzy bólu i upokorzenia: ukazałeś mi prawdę z chwilą, gdy ta stała się oczywista dla Ciebie, i ani chwili nie kłamałeś”[2]. Zdawałoby się, że czytamy o jakiejś tragicznej dojrzałej miłości. A przecież pamiętamy, że „całe te cztery lata” poprzedzał króciutki, parotygodniowy flircik, z którego szesnastoletni wówczas chłopak wycofał się rakiem, gdy tylko się połapał, że jego trzynastoletnia koleżanka jest w nim do szaleństwa zadurzona…), czasem z dziecinną szczerością i naiwnością („I nagle dostaję bzika na punkcie gościa, którego jedynym atutem, jak to już kiedyś zauważyłam, jest, że ma mnie w d… I jak tu w tym gąszczu zjawisk i ludzi znaleźć »prawdziwą miłość«?”[3] ). Ale w końcu sytuacja się nieco polaryzuje, na pierwszy plan wychodzi jeden z Januszów, kolega ze studiów, do którego przyciągnęły ją może nie tyle przymioty jego osobowości i powierzchowności, ile... rodzina: ciepła i otwarta. Państwo Gazdowie akceptują dziewczynę syna od pierwszej chwili ich znajomości, zabierają na majówki i wakacyjne wyjazdy, choć mają na głowie jeszcze czwórkę młodszych dzieci, same dziewczynki; Agnieszka czuje się wśród nich jak ryba w wodzie. Jakiż to kontrast z jej własnym domem, gdzie ma co prawda te wszystkie swoje „mieszczańskie wygody” (które już nieraz wypomnieli jej zetempowscy aktywiści), ale płaci za nie stałym narażeniem na humory rodziców, na niekonsekwentne nakazy i zakazy!

Studia traktuje poważnie; nawet w dzienniku trafiają się od czasu do czasu zapiski z wykładów. Treść najobszerniejszych z nich może przerazić dzisiejszego studenta dziennikarstwa, a chyba i jakiegokolwiek innego kierunku: „Tylko w walce np. z Trockim partia mocna i kierowana – podobnie i u nas – walka z praw[icowo]-nacj[onalistycznym] odchyleniem. (…) Łączność z masami. To, że uczy masy i uczy się od mas. Żadna w świecie tego tak, jak KPZR. Autorytet. Wdzięczność”[4]. Cóż, signum temporis... (Aż dziw, że z ludzi, którym taki bełkot jeszcze przez ładnych parę lat wciskano, wyrośli późniejsi twórcy polskiej szkoły reportażu, na przykład rówieśniczka autorki, Małgorzata Szejnert. Najwyraźniej dobrego pióra nie zepsuje nawet najgłupsza obróbka...). Jako przodująca studentka angażuje się w douczanie kolegów pozostających w tyle, która to działalność, zgodnie z panującą nomenklaturą, musi nosić napuszoną nazwę „kolektywu”. I, rzecz jasna, nadal jest aktywną członkinią ZMP, relacjonuje w dzienniku przebieg wielogodzinnych dyskusji, przy okazji obserwując ludzi – kiedyś zaprocentuje to umiejętnością odczytywania, co komu w duszy gra. Pozłotka z fasady nowej rzeczywistości jeszcze się nie starła; Agnieszka, podobnie jak cała masa ówczesnej młodzieży, wierzy w sprawiedliwość społeczną i wszystkie te hasła; nawet kiedy coś się zaczyna sypać, jest głęboko przekonana, że to wina ułomności ludzi, a nie systemu. Także wtedy, gdy na wydziałowej wokandzie staje sprawa Janusza, który ot, tak, w młodzieńczej beztrosce podrobił parę profesorskich czy docentowskich autografów w indeksach kolegów („Zaczęłam polemikę (dość zawiłą i z góry skazaną na moją klęskę), w której dowodziłam, jaka jest różnica między sfałszowaniem takiego formalnego podpisu a jakimś egzaminem czy czymś poważnym”[5]; „(…) ludzie, którzy wypowiadali o mnie zdanie, w ogóle tego zdania nie posiadali. »Powiał wiatr« z odpowiednich sfer »wskazujący« na to, że przy sprawie Osieckiej można się wykazać – no i wykazywali się jak mogli”[6]). Przy okazji (nie tylko tej zresztą) wychodzi na jaw, że wśród przyszłych dziennikarzy nie brakuje takich, którzy pragną się zasłużyć u władz uczelni i organizacji, donosząc na mniej prawomyślnych. Jak się skończy ta afera, wiemy z biografii poetki, ale tu mamy okazję śledzić jej przebieg na bieżąco i z pierwszej ręki. Dzisiaj nam się w głowie nie mieści, że można było cierpieć z tytułu usunięcia z ZMP, jeśli nie wpłynęło to na możliwość dalszego studiowania; trzeba jednak wziąć poprawkę na mentalność ówczesnej młodzieży, wśród której nasza siedemnastoletnia aktywistka nie należała wprawdzie do najbardziej zaczadzonych ideologią (takich, jak wspomniany wcześniej Kazik: „oni są tacy nietolerancyjni i jednostronni. (…) On powiada, że nie można kochać człowieka o obcych lub wrogich poglądach, że życie osobiste nie istnieje »jako takie«, tylko wypływa z życia kolektywu, w którym się pracuje w organizacji”[7]), niemniej jednak przynależność do tej organizacji oraz rozpowszechniana przez nią iluzja naprawiania świata stanowiły dla Osieckiej ważny punkt oparcia. I nie ona jedna po jakimś czasie uznała, że była w błędzie...

Czym są „Dzienniki 1953” z literackiego punktu widzenia? Powiedzmy sobie prawdę: nadal jeszcze niczym szczególnym. Jeśli ten kilkusetstronicowy tom otworzymy na chybił trafił, prawdopodobieństwo napotkania fragmentu, na którego podstawie domyślimy się, że autorka zapisków zostanie później znaną przedstawicielką świata literatury, jest zgoła niewielkie. Owszem, wspomina o swoich literackich aspiracjach: „czymś, o co mi przede wszystkim chodzi, jest pisać dobre książki, rozumiesz, mądre, nowe, ciekawe książki. Chcę, żeby literatura liczyła się do Mickiewicza i od Mickiewicza do Osieckiej”[8]; „boję się najbardziej czego innego – z o s t a ć  g r a f o m a n e m”[9]. Owszem, tak jak w poprzednich tomach dzienników, zdarzają się tu obszerne i całkiem udane analizy czytanych powieści lub oglądanych spektakli teatralnych, od czasu do czasu trafi się jakiś fragment nasycony poetyckim wdziękiem, ale przeważa typowa dziewczęca paplanina, w której trzy czwarte miejsca zajmują relacje z kolejnych „potańców” i roztrząsanie relacji damsko-męskich tudzież koleżeńskich. Powiedzmy jeszcze więcej: spore partie tekstu pod względem stylistycznym pozostawiają sporo do życzenia. Zwłaszcza że przyszła poetka właśnie wpadła w manię szafowania cudzysłowami, która każdego polonistę przyprawiłaby o ból głowy. Popatrzmy tylko: „Jeśli lubię »poszaleć« i »poflirtować«, to wolno mi to »uprawiać«”[10]; „Sama też byłam wesoła, a często i »rozbrykana« (…), byłam zwolenniczką złotego umiaru w »wygłupach« (…). I tutaj koncentrowały się wszystkie, niepoważne zresztą, »zgrzyty« między nami: ja chciałam rozrabiać »w miarę«, a oni »na całego«”[11]; „przyszli po mnie tenisiści i zrobili mi »straszną scenę«. (…) Za to sama sytuacja była »śmiszna«: natknęłam się na nich już »oblężona« przez Stacha (…). Potem wracałam ze Stachem i przypominaliśmy sobie »dawne dzieje«. Stach strasznie się »złamał« (…)”[12].

Ale czy egzaltacja, względna miałkość tematyczna, niedostatki stylu sprawiają, że lekturę tej części „Dzienników” (i dwóch poprzednich, i pewnie jeszcze paru następnych) należy sobie darować? Jeśli czytelnika interesują tylko dzienniki intelektualne, pisane przez twórców już dojrzałych, wyrobionych literacko, błyszczących erudycją i imponujących głębią myślenia, to rzeczywiście, po młodzieńcze zapiski Osieckiej sięgać nie musi. A jednak – przecież tak frapujące jest śledzenie tego procesu dojrzewania: emocjonalnego, intelektualnego, twórczego! Wszak pisarz, poeta, dramaturg nie bierze się z niczego; każda rzecz, która się wokół niego i w nim dzieje – nawet wtedy, gdy jeszcze nie potrafi tego na odpowiednim poziomie zwerbalizować – może stanowić grunt pod późniejszą jego twórczość. Więc mimo stosunkowo mniejszej wartości literackiej wartość poznawcza „Dzienników” pozostaje nadal znaczna.


---
[1] Bułat Okudżawa, „Aleksander Siergiejewicz Puszkin”, przeł. Witold Dąbrowski, w: tegoż, „Zamek nadziei”, Wydawnictwo Literackie, 1984, s. 233.
[2] Agnieszka Osiecka, „Dzienniki 1953”, wyd. Prószyński i S-ka, 2017, s. 29. (We wszystkich cytatach zachowałam pisownię i interpunkcję oryginału; nawiasy kwadratowe w środku cytatu 4 dodane przez redaktora wydania).
[3] Tamże, s. 203.
[4] Tamże, s. 265.
[5] Tamże, s. 381.
[6] Tamże, s. 400.
[7] Tamże, s. 37.
[8] Tamże, s. 320.
[9] Tamże, s. 340.
[10] Tamże, s. 40.
[11] Tamże, s. 71.
[12] Tamże, s. 183.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1034
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: