Na straży życia i mienia obywateli
Recenzentka: Dorota Tukaj
Zawsze narzekam, że importowane cykle kryminalne muszę poznawać w niewłaściwym porządku, bo polscy wydawcy w zdecydowanej większości przypadków zaczynają ich publikowanie od trzeciego, piątego czy ósmego tomu. Tymczasem z własnej woli w taki sam sposób zaczynam czytanie dostępnego w całości, bo polskiego, cyklu Ryszarda Ćwirleja o poznańskich policjantach. Czyż to nie przewrotność? Przyczyna jest banalna: kilka pierwszych tomów dostałam w prezencie w postaci ebooków, więc czekały spokojnie na czytniku stosownej chwili, podczas gdy najnowsza powieść tego autora, „Milczenie jest srebrem”, wpadła mi w ręce w postaci papierowej. Siłą rzeczy musiałam spojrzeć na nią inaczej niż ktoś, kto poznał już i bohaterów, i środowisko, w jakim się obracają. Tylko czas, w którym rozgrywa się akcja, był mi dobrze znany.
Ten czas to schyłek PRL-u. Stan wojenny zakończył się przed paru laty, lecz jego reminiscencje stale powracają w rozmowach i myślach Polaków. Jednostki organizacyjne sił bezpieczeństwa publicznego, określane skrótami ZOMO i SB, w ciągu najbliższych czterech lat przestaną istnieć, tymczasem jednak wciąż budzą w społeczeństwie przestrach i niechęć, a i sama Milicja Obywatelska nie przez każdego jest mile widziana. Ale póki system się nie zawali, nadal musi nieustannie stać na straży życia i mienia obywateli tudzież porządku publicznego. Bo wykroczenia przeciw tym wartościom mają miejsce, odkąd ludzkość nauczyła się je definiować – w każdym kraju, w każdym ustroju. Ktoś morduje w restauracyjnej toalecie dewizową prostytutkę. Ktoś inny włamuje się do szpitalnego archiwum, zabierając z niego kilogramy starych zdjęć rentgenowskich. Dwaj przedstawiciele lokalnego marginesu zostają przyłapani na próbie okradzenia kościoła. Wreszcie jacyś zuchwalcy dokonują rabunku srebrnej figury świętego Wojciecha z gnieźnieńskiej katedry. Wszystkie te przestępstwa prędzej czy później trafią w obręb zainteresowania funkcjonariuszy z wydziału kryminalnego komendy wojewódzkiej w Poznaniu. Wtedy zaś okaże się, że od jednego kłębka do drugiego biegną coraz wyraźniejsze nitki, których punkt wyjściowy będzie ogromnym zaskoczeniem – a zarazem ogromnym zagrożeniem – i dla śledczych, i dla paru innych osób, mimo woli wplątanych w tę lub inną sprawę…
Obfitująca w wydarzenia fabuła została rozpisana na poszczególne sceny z podaniem miejsca oraz dokładnego czasu; taka strategia nie jest wprawdzie najnowszym wynalazkiem, ale zawsze sprawdza się doskonale w sytuacji, gdy mamy do czynienia z akcją rozgrywającą się w kilku miejscach równocześnie. W paru momentach konieczne było też przywołanie retrospekcji z życia tej lub innej postaci, co udało się autorowi przeprowadzić bez czynienia zamętu w chronologii zdarzeń. Małe zamieszanie powstaje jedynie w finale, gdy przez moment trudno się zorientować, „kto kogo” (uprowadza, więzi, ściga, pozbawia przytomności etc.), bowiem w tym momencie w działaniach biorą udział niemal wszystkie liczące się postacie, a dynamika akcji przybiera na sile niczym we wzorcowych amerykańskich filmach sensacyjnych.
Sceneria wykreowana jest wybornie, na co składa się i świetna stylizacja językowa (jedni mówią gwarą poznańską lub mieszanką tejże z ogólnopolskimi wulgaryzmami, inni standardową polszczyzną z ewentualnymi naleciałościami partyjnej nowomowy, w wypowiedziach generała Szawełły wyraźnie słychać wileński zaśpiew; niektórzy używają przy tym jeszcze jakichś charakterystycznych dla siebie powiedzonek czy przerywników, co od razu dodaje postaciom życia), i doskonałe charakteryzowanie opisywanego fragmentu czasoprzestrzeni (od topografii poznańskich dzielnic, poprzez szczegóły wystroju wnętrz, ubioru postaci, restauracyjnego menu, aż po aluzje w wypowiedziach oraz całe scenki oddające klimat tamtych czasów, wśród których absolutnie bezkonkurencyjna jest ta z przełożonym łającym podwładnego za brak elastyczności przy egzekwowaniu mandatów od osób szczególnie uprzywilejowanych).
A sami bohaterowie? Tu znów udała się autorowi niełatwa sztuka stworzenia galerii postaci wyrazistych, często wręcz przerysowanych i niedających się polubić (w zasadzie tylko dwóch milicjantów ani nie śmieszy, ani nie złości: major Marcinkowski, który wydaje się przez to cokolwiek nijaki, i kapral Blaszkowski, który, choć postanowił „zamiast na studia pójść do ZOMO”[1], może być miły czytelniczemu sercu, bo „tak już ma, że czyta wszystko, co mu wpadnie w łapy”[2] – dodajmy, że ze zrozumieniem, co w jego środowisku nie zawsze jest takie oczywiste), co nie zniechęca jednak do śledzenia ich perypetii.
Wszystko to sprawia, że „Milczenie jest srebrem” Ćwirleja można postawić na półce z najlepszymi polskimi kryminałami (gdzie pewnie, prędzej czy później, doczeka się towarzystwa innych powieści tego autora).
---
[1] Ryszard Ćwirlej, „Milczenie jest srebrem”, wyd. Muza SA, 2017, s. 260.
[2] Tamże, s. 39.
Autor: Ryszard Ćwirlej
Tytuł: Milczenie jest srebrem
Wydawca: Muza SA, 2017
Liczba stron: 480
Ocena recenzenta: 4,5/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.