Dodany: 04.07.2017 21:20|Autor: dot59
O człowieku, który był wszędzie
Biografie zwykle zaczynają się od narodzin bohatera/bohaterki. Albo od punktu umiejscowionego w czasie trochę wcześniej, za życia poprzednich generacji rodu; takie ujęcie pożądane jest zwłaszcza wtedy, gdy dzieje przodków mają znaczący wpływ na jego/jej poczynania. Stosunkowo rzadko biografowie postanawiają najpierw ukazać ostatnie chwile portretowanej postaci albo jakiś szczególnie istotny moment jej życia (odbiór Nagrody Nobla, zakończenie odkrywczej ekspedycji, koronację, zwycięską bitwę itd.), by zaraz potem powrócić do chronologicznego porządku referowania wydarzeń. Ale kto zaczyna biografię od środka? I po co?
Tą nietypową strategią posłużył się Mirosław Wlekły – autor opowieści o człowieku, którego nazwisko w ostatnim ćwierćwieczu ubiegłego wieku znał praktycznie każdy Polak mający w domu telewizor, od uczniów szkoły podstawowej wzwyż. Nie tylko zresztą nazwisko; podejrzewam, że gdyby ów bohater pojawił się na ulicy w tej swojej płóciennej czapeczce z daszkiem i piaskowej koszuli z pagonami, w której dekolcie błyskała bursztynowa brosza spinająca barwną apaszkę, każdy by go rozpoznał prędzej niż na przykład jakiegoś ówczesnego notabla. Bo przecież znacznie łatwiej było w PRL-u przeżyć kilkadziesiąt lat nie ujrzawszy na oczy żadnego sekretarza tego lub owego komitetu, niż nie obejrzeć ani jednego odcinka „Tam, gdzie pieprz rośnie” czy „Pieprzu i wanilii”. Program ten zabierał telewidzów w miejsca, o których odwiedzeniu przeciętny Polak mógł co najwyżej marzyć, zapoznawał ich z tropikalną przyrodą i zwyczajami egzotycznych ludów. Jakże się wtedy zazdrościło takiemu komuś, kto był dosłownie wszędzie!
A Tony Halik, który zresztą naprawdę na imię miał Mieczysław, nie tylko był wszędzie, ale i przeżył tyle, że starczyłoby na parę standardowych życiorysów. „Był najmłodszym pilotem w całym RAF-ie”[1], członkiem francuskiego ruchu oporu, „żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie”[2], „przewodnikiem na safari”[3], potem „poznał prezydenta Juana Perona i jego żonę Evitę”[4], „szukał szmaragdów, polował na krokodyle”[5], został członkiem indiańskiego plemienia, a „za cykl jego reportaży z Kuby NBC dostało Pulitzera”[6]… Miał też kiedyś żonę o francuskim imieniu i blondwłosego synka nazwanego tak dziwnie, że żadnemu Polakowi się to z niczym nie kojarzyło (chyba że widział akurat ten odcinek, gdzie była mowa o pewnym Indianinie, który uratował Halikowi życie), ale potem oboje znikli z jego programów, a w ich miejsce – i przy jego boku na żywo – pojawiła się polska dziennikarka.
Od tego właśnie momentu, w którym podróżnik poznał Elżbietę Dzikowską, rozpoczyna Wlekły analizę jego losów. Opowieść snuje płynnie, podsumowując blisko ćwierć wieku wspólnych podróży tej niezwykłej pary i pracy nad urzekającymi telewidzów programami. Potem przestaje opowiadać linearnie. Cofa się do punktu gdzieś w połowie wojny, zawraca i przemierza dwie dekady, aż do rozstania Tony’ego i Pierrette. Następnie na krótko przeskakuje w wiek XIX, by ukazać kilku przodków chłopca zapisanego w akcie urodzenia jako „Mieczysław von Halik”[7], i znów wykonuje zwrot w przód. Dzieciństwo, lata szkolne, pierwsze marzenia o podróżach. I wojna. Wojna, która miliony ludzi ciężko skrzywdziła, a innym nieprzyjemnie namieszała w życiorysach. W CV Mieczysława jej pierwsze cztery lata utworzyły kartę, której później nie chciał odkryć nigdy i przed nikim… A nie było to jedyne przemilczenie, jedyna półprawda albo nie-bardzo-prawda pośród licznych informacji, jakich Tony Halik udzielał na swój temat. Co w takim razie było prawdą?
Autor biografii dochodził do tego całymi miesiącami, żeby nie powiedzieć: latami. Odwiedził obie Ameryki, rozmawiał z dziesiątkami ludzi, często bardzo wiekowych (w 2014 roku, kiedy zaczął zbierać materiał do książki, rówieśnicy Halika i Pierrette liczyli sobie co najmniej 90 lat), szperał w archiwach. Podejrzewając, że przedmiot dociekań tu i ówdzie mijał się z prawdą, trudno zachować obiektywizm, ale Wlekły zrobił to najlepiej jak można. Jego śledztwo nie sprawia wrażenia, jakby chciał za wszelką cenę zrzucić sławnego człowieka z piedestału – ot, po prostu tropi fakty, nie pozostawiając wątpliwości, że bez względu na to, co odkryje, powstrzyma się od ocen.
Bo przecież Halik naprawdę był wszędzie tam, gdzie robił zdjęcia i kręcił filmy. Uwiecznił na kliszach i taśmach setki niepowtarzalnych sytuacji, przybliżył telewidzom i czytelnikom świat pozostający wówczas całkowicie poza ich zasięgiem. Jako profesjonalista wywiązywał się ze swych zadań bez zarzutu. Jako człowiek – odznaczał się ogromnym apetytem na życie i przygodę; a to, że przy tym miał i trochę typowo ludzkich ułomności, w niczym nie umniejsza jego zawodowych dokonań.
Wartość tej publikacji podnoszą unikatowe zdjęcia i reprodukcje dokumentów, a nie obniżają jej nieliczne błędy korektorskie. Jeśli więc chcemy sprawdzić, jakimi drogami zawędrował nasz słynny podróżnik do francuskiej wioski, w której poznał pierwszą żonę, jakie samoloty pilotował, co się stało z jego synem o indiańskim imieniu i co zawierała koperta, którą kazał spalić po swojej śmierci – nic nam w tym nie powinno przeszkodzić.
---
[1] Mirosław Wlekły, „Tony Halik. Tu byłem”, wyd. Agora SA, 2017, s. 157.
[2] Tamże, s. 176.
[3] Tamże, s. 174.
[4] Tamże, s. 187.
[5] Tamże, s. 219.
[6] Tamże, s. 273.
[7] Tamże, s. 379.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.