Dodany: 28.06.2017 20:48|Autor: Marioosh
Pechowe losy „Szatana i Judasza” w Polsce
„Szatan i Judasz” to książka, która w powojennej Polsce została wydana trzy razy, ale dobrze – ani razu. W latach 1985–1986 Krajowa Agencja Wydawnicza w Szczecinie wypuściła ją na rynek w jedenastu zeszytach, wzorując się na edycji międzywojennej. W zasadzie nie można powiedzieć o tym wydaniu niczego dobrego: papier odrobinę lepszy od toaletowego, byle jakie ilustracje niemające związku z treścią, brak jednolitości – w niektórych zeszytach na jednej stronie znajduje się jedna kolumna tekstu, w niektórych dwie – ogólna niechlujność. Ale najgorsze, że właściwie nie mamy do czynienia z powieścią Karola Maya – jest to bowiem „opracowanie literackie […] na podstawie wydania Spółdzielni Wydawniczej »Orient« R.D.Z. w Warszawie, Warszawa 1925”*. Wystarczy zajrzeć do Internetu, znaleźć oryginalny, niemiecki tekst lub zeskanowane polskie międzywojenne wydanie i porównać z wersją KAW-u, by zobaczyć, że to faktycznie zaledwie opracowanie – wersja skrócona o akapity, a nierzadko o całe strony. Najbardziej jaskrawy przykład tych skrótów: w oryginale pojawiają się pracujący w kopalni rtęci polscy uchodźcy z pruskiego zaboru, wśród nich znajduje się żydowski przedsiębiorca; w zeszycie KAW-u próżno ich szukać. Jaki był cel tych skrótów – trudno powiedzieć: cenzura?
W 1991 roku za „Szatana i Judasza” wzięło się bliżej mi nieznane wydawnictwo Tekop z Gliwic – tu mamy do czynienia z trzema tomami, tak jak w niemieckim oryginale. Niestety, treść jak w wydanych pięć lat wcześniej zeszytach, czyli dużo skrótów nieburzących płynności akcji, ale łatwych do wychwycenia. Poza tym jest to wydanie typowe dla początku lat 90.: na stronach tytułowych autor, tytuł, wydawnictwo i nic więcej – a ilustrator? korektor? stopka wydawnicza? Kompletna anonimowość.
Po kolejnych pięciu latach wydawało się, że powieść wreszcie doczekała się właściwego wydania – wydawnictwo „bik” poinformowało na okładce pierwszego tomu, iż przekazuje czytelnikom nieskróconą wersję. Rzeczywiście, treść jest najbardziej zbliżona do oryginału – co z tego jednak, skoro w lekturze przeszkadza mnóstwo literówek, które początkowo śmieszą, potem irytują, a w końcu wręcz drażnią; dla mnie perełką jest kilkakrotnie pojawiające się „widziełam” zamiast „widziałem”. Wydawnictwo kontynuuje tradycje oficyny „Krak-Buch”, z którą miałem do czynienia przy okazji „Króla naftowego”, innej książki Karola Maya – wtedy również szlag mnie trafiał, bo nie widziałem strony, na której nie byłoby błędu; jak widać nazwa się zmieniła, a zasady, niestety, nie. Wydanie jest dość nietypowe, sześciotomowe – nijak się to ma zarówno do oryginału, jak i do polskiego wydania międzywojennego, tytuły tomów wydają się wzięte z księżyca...
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wreszcie ktoś porządnie i solidnie wyda tę świetną książkę – cały jej urok pryska, gdy ma się do czynienia albo ze skrótami, albo z błędami, albo z wydaniem, któremu bliżej do makulatury. Widzę, że wydawnictwo Hachette zabrało się za Karola Maya; czytałem, że kolekcja ma się składać z około 80 tomów, ale boję się, że „Szatana...” wydadzą w jedenastu, co przy cenie prawie 30 złotych za tom daje niebagatelną sumę. W tej sytuacji najlepszą edycją pozostaje wydanie z lat 1925–1927; w Internecie można je zarówno kupić za dość spore pieniądze, jak i znaleźć niemalże w całości zeskanowane; co prawda język i słownictwo są typowe dla lat 20., czyli mocno archaiczne, ale ma to swój urok.
---
* Karol May, „Święty Dnia Ostatniego”, Krajowa Agencja Wydawnicza, 1985, str. 2.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.