Dodany: 22.06.2017 01:36|Autor: ilia

Jak w krótkim czasie wyleczyłam się z zakupoholizmu książkowego


Od zawsze kupowałam książki. Ale było to takie normalne kupowanie - kilkanaście w roku, czasem więcej. Przykładowo w 2002 r. wydałam 300 zł na książki, w 2007 - 600 zł, w 2012 - 700 zł. A potem zbieg różnych okoliczności sprawił, że zaczęłam jak szalona kupować. Nie mogłam się pohamować. W 2013 r. nabyłam 124 książki za ok. 2500 zł, w 2014 r. - 201 za ok. 4500 zł, w 2015 r. - 118 za ok. 2100 zł, w 2016 r. - 100 za ok. 2100 zł i w I kwartale 2017 r. - 18 za 436 zł. Od kwietnia tego roku już nic.

Jeśli kupię jeszcze, kiedyś jakąś książkę, to dziesięć razy się zastanowię, czy rzeczywiście jej potrzebuję, czy koniecznie muszę ją mieć na półce i czy czasem nie lepiej pożyczyć z biblioteki lub od biblionetkowiczów.

A oto dlaczego nie kupuję już książek.

Ostatnio przeprowadzałam się do innego mieszkania, do innego miasta i zmuszona byłam pozbyć się części mojej biblioteczki (ok. 1900 książek). Postanowiłam część sprzedać. Ponieważ wydałam na książki - brzydko się wyrażę - kupę kasy, myślałam naiwnie, że przy okazji zmniejszenia księgozbioru odzyskam trochę pieniędzy.

Zwróciłam się do szeroko reklamującego się internetowego antykwariatu "Tezeusz", który zapewnia, że wszystko bierze, dobrze płaci, przyjeżdżają, wyceniają i szybko wszystko załatwiają. Chciałam im sprzedać 300 książek, i starsze i nowe, z różnych dziedzin. Gdy do nich zadzwoniłam, "miły" pan już na początku powiedział, że to nie tak. Mam sfotografować swoje książki i przesłać im na maila, a oni powiedzą, czy są zainteresowani. Sfotografowałam, wysłałam i czekam na odpowiedź. Minął tydzień. Po tygodniu przypomniałam się. "Miły" pan zadzwonił i oznajmił, że mogą wziąć te moje 300 książek i UWAGA, UWAGA - zapłacą za nie... 90 zł!!! (słownie: dziewięćdziesiąt złotych). Doznałam szoku, autentycznie szoku, ale nie na tyle, aby nie rzec "miłemu" panu, że chyba zwariował. A on zaczął mnie przekonywać jakimiś bzdurnymi argumentami, że i tak wyświadczają mi przysługę. Nie chcąc dalej słuchać tych bzdetów, rozłączyłam się.

Antykwariat "Tezeusz" to bezczelność ponad miarę! Chcieli dać średnio 30 groszy za książkę. Przed zwróceniem się do nich sprawdziłam wyrywkowo kilka z tych książek, które chciałam im sprzedać, za ile je wystawiają na swojej stronie internetowej. Okazało się, że za kilkadziesiąt złotych. Czyli kupują książkę za 30 groszy i sprzedają ją później za np. 45 złotych. Ładne przebicie, nawet nie wiem jak to liczyć, ile tych tysięcy procent.

Żeby było śmieszniej lub smutniej, to z tych 300 książek, sprzedałam później innemu internetowemu antykwariatowi 60 - za 300 zł. Niestety skupują tam tylko nowe.

Starałam się sprzedać coś w stacjonarnych antykwariatach w Katowicach, ale prawie nic nie chcieli wziąć, z łaski parę książek, po 2-3 zł. Pojechałam jeszcze do Gliwic, gdzie 20 lat temu kupili ode mnie dużo książek, za dosyć duże nawet pieniądze. Jednak teraz, udało mi się tam sprzedać tylko 15 pozycji za 82 zł (w kilku antykwariatach), czyli średnio za 5,50 zł.

Już po przeprowadzce wyselekcjonowałam jeszcze 100 książek, po które przyjechał autentycznie miły pan, pasjonat, z którym sobie ciekawie porozmawiałam - z antykwariatu katowickiego, jedno ze stoisk ulicznych na ulicy Stawowej koło dworca PKP - którzy wszystko biorą, ale niestety bardzo mało płacą. Za te 100 książek dostałam 200 zł.

To sprzedawanie za bezcen swoich książek, które z miłością kupowałam - wyleczyło mnie definitywnie z zakupoholizmu książkowego. Wydałam majątek na książki, a gdy zmuszona jestem je sprzedać, to oferują mi 30 gr, 1 zł, 2 zł za egzemplarz, a jeśli już 5 zł, to powinnam się czuć, jakbym złapała Pana Boga za nogi, bo przeważnie to większości z tego co się chce sprzedać - nawet za darmo nie chcą!



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1649
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: Aquilla 22.06.2017 09:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
W bytomskim antykwariacie ostatnio sprzedałam Jadowską i Ćwieka - obie po 10 zł. Jadowska widzę wisi teraz na ich stronie za 17 zł. Ćwieka jeszcze nie ma, mam głupie rażenie, że pani właścicielka stwierdziła, że najpierw go sobie sama przeczyta. Ale to były nowości, starsze książki faktycznie chodzą po 5-10 zł.
Użytkownik: jolekp 22.06.2017 10:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
Pewnie lepszym, choć bardziej czasochłonnym w realizacji, pomysłem byłoby wystawienie ogłoszenia w olx czy czymś podobnym i sprzedawanie prywatnym osobom.
A Tezeusz to jest chyba jakiś ewenement w swojej pazerności (a przynajmniej tak chcę myśleć w swej naiwności). Swego czasu, gdy usiłowałam sobie skompletować książki Bessona, znalazłam u nich "Pod nieobecność mężczyzn". Około 200 stron, miękka okładka z widocznymi zagięciami, żadnych wydawniczych fajerwerków, autor raczej dosyć niszowy - cena, o ile dobrze pamiętam 68zł (okładkowa za nowy egzemplarz 19zł). Pewnie też skupili od kogoś za jakiś psi grosz. Przykre.

"Czyli kupują książkę za 30 groszy i sprzedają ją później za np. 45 złotych. Ładne przebicie, nawet nie wiem jak to liczyć, ile tych tysięcy procent."

O ile się nie machnęłam w obsłudze kalkulatora, 15 tysięcy procent :)
Użytkownik: gosiaw 22.06.2017 10:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie lepszym, choć bard... | jolekp
Ja mam ich na swojej liście przybytków, w których na pewno nic nie kupię, chyba, że mieliby ostatni egzemplarz czegoś we wszechświecie, a od zakupu zależało życie moje i całej ludzkości. ;) Znajoma biblionetkowiczka opisywała mi kiedyś ich podejście do kwestii praw autorskich i jak ją potraktowali, gdy zwróciła im uwagę, że skorzystali z jej tekstów bez pytania o zgodę czy choćby podania źródła. Apage satanas.
Użytkownik: misiak297 22.06.2017 13:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
Skreślam "Tezeusza" z listy potencjalnych antykwariatów, w których można robić zakupy.

Ja też próbuję sobie radzić z nadmiarem książek. Wydaję to, co - jak sądzę - jest literaturą jednorazowego użytku. Idzie na wymiany, na prezenty. Staram się czytać przynajmniej jedną taką książkę w miesiącu.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 23.06.2017 11:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
Tezeusz jest ogólnie kiepski, choć ma w miarę dobrą bazę. W Warszawie może byłoby Ci łatwiej, ale tylko "może"...

Pierwsze zetknięcie ze "spreadem książkowym" miałem w liceum - książkę do bioli na pl. Dąbrowskiego (kiedyś stało tam kilka żuków i nysek z podręcznikami) nabyłem za jakieś 20zł, po roku szkolnym zachciałem sprzedać - "możemy dać 50gr". A to były jeszcze czasy, gdy podręcznik nie zmieniał się co roku - ba! korzystano z podręczników kilkunastoletnich nawet!

Na studiach latałem po antykwariatach głównie w celu kupna - i znajdowałem wiele fantastyki do KUPIENIA po 50gr-1zł. Więc kupować na pewno by nie chcieli. A nie! Przy pl. Wilsona w ostatniej z budek koleś (niezbyt miły) bierze wszystko jak leci - w cenach właśnie 50gr-2zł, czasem więcej, ale rzadko. Z drugiej strony nie szachruje - w podobnej cenie sprzedaje, dlatego normalne było zobaczyć tam babcie z siatami harlequinów, które praktycznie szły na wymianę - normalnie jak wypożyczalnia z kaucją!

Po raz kolejny z ostrą dysproporcją, a raczej brakiem popytu, zetknąłem się, gdy chciałem pomóc ciotce pozbyć się popularnego na początku lat 90. reprintu Encyklopedii Gutenberga - w wielu domach wala się tego dziesiątki tomów. No i to jest problem - swego czasu wszyscy się na to rzucili jak szczerbaty na suchary, a teraz jest to towar równie bezużyteczny, co niezbywalny! Objechałem chyba ze 20 antykwariatów i dałem sobie spokój - cały karton wagi circa 30kg wziął brat cioteczny - "dla córki" (nastoletniej) - powiedział - "może kiedyś jej się przyda, a dom mam duży".

=======================================
A co do niekupowania - bardzo wiele się nauczyłem w tym względzie w ostatnich latach, teraz wręcz nie chce mi się chodzić do księgarni czy na targi książki, bo ograniczam się do zainteresowania tym, co mam na BNetce zaschowkowane. A dostać to jest raczej trudno, wszystko łatwo dostępne już waruje na półkach. Nauczyłem się jednak także pozbywać książek, a to było dużo trudniejsze! Ogólnie nabywam raczej to, co chciałbym, aby po przeczytaniu zostało na półce, do czego można na wyrywki zaglądać, co ewentualnie może się przydać dzieciom czy cóś. Dlatego oddawanie książek idzie topornie! Ale pomógł trochę Biblionetkołaj, a na pewno zloty BNetkowe - robię przeglądy i oddaję, zastanawiając się po prostu, czy ja jeszcze kiedyś będę chciał przeczytać tę książkę? Co do kupowania, jeszcze jedna rzecz mnie zniechęca - to, ile owych kupionych czeka nieprzeczytane na swoją kolej, a ta wcale nie chce rychło nadejść - zmuszać się muszę jakimiś akcjami KWP albo cóś ;)
Użytkownik: Marylek 23.06.2017 23:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
Dwie rzeczy przychodzą mi do głowy w związku z tym wpisem.

Po pierwsze: książki. To jest dla nas wszystkich tutaj oczywiste - książki to nasi przyjaciele, drodzy, wartościowi. Gdy się ich trzeba pozbyć, boli. Chcemy dla nich jak najlepiej. Jeśli nie mogą być u nas, niech są tam, gdzie będą cenione. Też tak mam. Albo więc oddajemy je w dobre ręce, wierząc że ktoś te ręce wyciąga w zbożnym celu przygarnięcia książki i jej hołubienia, albo usiłujemy sprzedać, bo jak ktoś zapłaci, to sobie będzie cenił. Szczególnie, że my zapłaciliśmy z reguły dużo więcej i cenimy sobie, a jakże.

I to jest ten ból, który opisuje Mariola: książka jest dziś warta tyle, ile nabywca zechce za nią zapłacić. Sama kupowałam na Allegro książki za 3-4 złote, z bólem, bo pozycje w moim przekonaniu wartościowe, sprzedawane były za bezcen, ale też z satysfakcją bo skoro sprzedający tak je nisko wycenił, to może ja je ratuję przed śmiercią w składnicy makulatury? Nie sprzedawałam, jeszcze do tego etapu nie doszłam. Ale regularnie uczestniczę w akcjach mikołajkowych, w nadziei, że sprawię radość komuś, kto poszukuje książki, do której ja już nie wrócę. Zawsze mnie to cieszy.

Kupuję czasem rozsądnie (to, czego albo na pewno nie da się pożyczyć,. albo co chcę koniecznie mieć), a czasem nie, czasem kompulsywnie (jak ponoć niektórzy ciuchy, buty, kosmetyki, czy biżuterię). Dla poprawy nastroju. Taka wada organizmu.

I tu dochodzimy do punktu drugiego: kupujemy różne rzeczy. Ile z nich z myślą o późniejszej odsprzedaży? Czy gdy kupujemy ciuchy, sprzęt elektroniczny czy AGD, myślimy o tym, że kiedyś nam się znudzą, przestaną pasować, będziemy chcieli je wymienić na nowe i wtedy zwrócą nam się chociaż w części poniesione koszty? Czy kupując nowe spodnie czy bluzkę liczymy na taki zwrot? A jeśli nawet, kto próbował sprzedawać takie rzeczy i może powiedzieć z jakim skutkiem?

Minęły czasy dziedziczenia wszystkiego po przodkach. Dziś każdy chce mieć swoje rzeczy, urządzić się po swojemu. Nie ma w tym niczego dziwnego. Jednak w związku z tym żywotność przedmiotów skróciła się znacznie. Ktoś, kto kiedykolwiek likwidował mieszkanie po zmarłej osobie wie, o czym mówię. Nikt nie chce używanych mebli, ubrań, naczyń, bibelotów, niezależnie od ich stanu. Rodzina, znajomi, organizacje charytatywne, bezdomni, mało kogo interesują pojedyncze przedmioty, a w większych ilościach - nikogo. Tak jak nikt nie chce cudzych książek czy płyt. To dla nas tutaj książka jest czymś szczególnym. W obszarze rządów rynku, jest to towar, jak każdy. A największy popyt jest na towary nowe.

Żyjemy w epoce jednorazowych przedmiotów. Książki to też dotknęło. Mnie to boli.
Użytkownik: ktrya 24.06.2017 01:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
Sprzedawanie książek (oczywiście nowych) ma sens tylko w grupach zrzeszających mole książkowe - na FB jest sporo takich grup i można po kilkanaście, dwadzieściaparę złotych sprzedać książki, ewentualnie na wspomnianych serwisach olx czy allegro.

Dlatego też kupuję raczej tylko te książki, które wiem, że chcę mieć; wiem, że będę do nich często zaglądać albo za kilka lat nadal okażą się potrzebne (myślałam tu najpierw o klasyce, ale tą można nabyć za grosze albo w ogóle drogą wymiany).
Użytkownik: verdiana 24.06.2017 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Sprzedawanie książek (ocz... | ktrya
Mogłabyś podać chociaż jedną taką grupę? Ja kompletnie nie znam, a będę miała na sprzedaż sporo papierowych niestety,bo ja już mogę czytać jedynie ebooki.

Z kupowaniem mam tak samo - tylko te, które na pewno chcę mieć i do nich wracać. Zawsze tak robiłam, ale nie przewidziałam, że papierowe staną się bezużyteczne. :(
Użytkownik: ktrya 25.06.2017 01:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogłabyś podać chociaż je... | verdiana
W wyszukiwarce FB wpisz książki sprzedaż - wyskoczy Ci sporo grup. Im liczniejsza grupa, tym więcej szans na chętnych. Poza tym są też grupy ze sprzedażą książek w określonych miastach, więc możesz dopisać jeszcze swoje miasto i sprawdzić, czy są, wtedy można ewentualnie umówić się na odbiór osobisty (obecne ceny poczty zniechęcają trochę do kupowania książek).
Użytkownik: yyc_wanda 24.06.2017 04:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Od zawsze kupowałam książ... | ilia
Ja również mam przeolbrzymi zbiór książek w domu i czasami wpadam w panikę na samą myśl, że coś z nimi trzeba będzie zrobić w przyszłości. Uszczęśliwić nimi synów? Oni mają swoje gusta, swoje zbiory, a ostatnio przestawiają się w dużym stopniu na audiobooki.

W końcu doszłam do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyrzucić je na makulaturę. Przecież taki los spotyka tony nowych, niesprzedanych książek z różnych wydawnictw. Dlaczego więc płakać nad książkami z mojej półki, których część była kupowana na portalach typu Allegro, a więc już jako używane? Że pieniądze wyrzucone w błoto? Marylek ma rację. Ciągle coś kupujemy i wyrzucamy, choćby było w dobrym stanie, bo przestaje być przydatne.

Ostatnio kupuję dużo więcej książek w formie elektronicznej niż papierowej. Nad ich przyszłością głowy sobie nie łamię i ich losem się nie przejmuję. Pójdą do wyrzutu razem z komputerem. A przecież kosztują tyle samo – albo i więcej – co książki papierowe. Więc gdzie tu sens, gdzie logika? Skąd się bierze to nasze emocjonalne podejście wyłącznie do książek papierowych?

Oczywiście, to są tylko moje rozważania teoretyczne. Póki co, książek nie wyrzucam, za to ciągle dokupuję nowe. Moim marzeniem byłoby oddać je kiedyś do second-hand sklepu typu schwartz, mydło i powidło – niech inni kupują je za grosze. Tylko że ja tego najprawdopodobniej nie zrobię. Nie po to zbieram, by je oddawać, czy wyrzucać. Niech się tym zajmą moi spadkobiercy. Ale sam pomysł, że będzie je można po prostu wyrzucić, oczyścił mnie z wyrzutów sumienia, że moje zbieractwo będzie dla kogoś w przyszłości problemem.
Użytkownik: Marylek 24.06.2017 08:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja również mam przeolbrzy... | yyc_wanda
"Skąd się bierze to nasze emocjonalne podejście wyłącznie do książek papierowych?"

Prawda? A jednak znacznie trudniej i smutniej wyrzucić książkę niż cokolwiek innego.
Użytkownik: verdiana 24.06.2017 22:47 napisał(a):
Odpowiedź na: "Skąd się bierze to nasze... | Marylek
To zależy jaką. Na rynku jest masa chłamu, zwykłej makulatury, której nie szkoda. Ja jej używam do scrapowania. ;> IMHO to świetnie, że można jej dać drugie życie, zamiast oddania na przemiał. ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: