Dodany: 19.06.2017 08:55|Autor: jolekp
Ona, on i taka kaleka miłość
Kupiłam sobie książkę. Używaną, bo nowych już nie było, nakład pozycji wydanej kilka lat temu się wyczerpał. Przyszła do mnie pocztą – zakupy robiłam przez Internet. Jest taki portal, na którym można kupować różne rzeczy, w tym także książki, nawet stare i nieznane szerszemu gronu odbiorców. Przeczytałam, a przewracając kolejne strony coraz bardziej kręciłam nosem, bo coś mi się nie podobało. Skończywszy, zastanowiłam się głęboko, co to mogło być i postanowiłam wyrazić swoje zdanie w formie recenzji. W tym celu zasiadłam przy komputerze, otworzyłam edytor tekstu i zaczęłam stukać w klawisze, zaś w miarę tego stukania w oknie programu przybywało tekstu. Gdy już wszystko było gotowe, zalogowałam się do Biblionetki, podając swój login i hasło, i dodałam niniejszą recenzję do bazy, żeby inni użytkownicy mogli ją przeczytać, nie zgodzić się ze mną i dać temu wyraz w burzliwej dyskusji w komentarzach, które napiszą z poszanowaniem zasad języka polskiego, uprzednio zalogowawszy się podając swój login i hasło.
Zmęczyliście się już? To wyobraźcie sobie, że musicie przeczytać ponad czterysta stron napisanych w ten sposób. I nie będzie to sprawozdanie z zebrania rady nadzorczej fabryki guzików ani instrukcja obsługi piły tarczowej, ale powieść. W dodatku powieść nie byle jaka, bo o miłości.
Czytelnik jest tu traktowany jak przedszkolak, któremu trzeba na każdym kroku tłumaczyć świat, odpowiadając na zapętlone w nieskończoność "a dlaczego?". Poniżej kilka przykładów.
"(...) po takiej operacji będę tak daleka od snu jak Alf po czterdziestu kawach. Przypomina mi się scenka z sitcomu z kosmicznym stworkiem, w której Alf potwornie się trząsł, a na pytanie Willy'ego, ile kaw wypił, odpowiada: »Czterdzieści«.[1].
"Dalsze ustalenia natrafiają na barierę w postaci nieznajomości duńskiego (...) ale trudno, żebym miała do siebie pretensje, że nie znam tak egzotycznego języka. Potrzebuję tłumacza. Wpisuję do wyszukiwarki »tłumacz języka duńskiego«"[2].
"Spoglądam na przyszłego biznesmena, zaabsorbowanego skomplikowaną czynnością, jaką jest picie herbaty: właśnie poparzył sobie język, więc wpadł na pomysł, że będzie pił z łyżeczki, bo herbata po drodze od szklanki do ust zdąży ostygnąć"[3].
Poza wspomnianym wyżej sprawozdaniowym szczególarstwem, które sprawia, że tekst wydaje się ciosany siekierą w drewnie, wiele do życzenia pozostawiają też dialogi. Gros z nich brzmi tak, jakby bohaterowie czytali z kartki przygotowany wcześniej scenariusz. Oto przykłady spontanicznych wypowiedzi kilku różnych osób:
"Bardzo lubię tak zwaną literaturę kobiecą, uważam, że mówi mi coś o kobietach, czego moja męska percepcja nie jest w stanie zarejestrować"[4].
"Kiedy pytałem, co się stało po dwudziestu pięciu latach szczęśliwego małżeństwa, odrzekli mi, że nie byli ze sobą szczęśliwi od przynajmniej dziesięciu lat. Ale decydując się na dzieci – mam jeszcze starszą siostrę – wzięli na siebie zobowiązanie, którego mieli zamiar dotrzymać. Uznali, że mają obowiązek zapewnić dzieciom szczęśliwą rodzinę, o sobie mogą myśleć dopiero w drugiej kolejności"[5].
"Ja myślę, że się po prostu tym nie chwalą, żeby im zdrowa młodzież wszechpolska nie zrobiła demolki, a politycy nie doszli do wniosku, że Sodoma i Gomora i nie wprowadzili zakazu. Za społecznym poklaskiem, rozumie się. Nie czarujmy się, nasze społeczeństwo potrzebuje jeszcze ze stu lat, żeby dotarły do niego oczywiste prawdy, jak ta, że geje i lesbijki mają prawo do swojej seksualności i do jej afiszowania bądź nie, jak każdy inny, i że na przykład komórki macierzyste mogą leczyć i ratować ludzi i warto poświęcić embrion, żeby żyjący człowiek mógł powrócić do zdrowia bądź uniknąć śmierci"[6].
"Niech ciocia siada, herbaty nie robi się nogami, doskonale jestem w stanie nastawić wodę i zalać herbatę wrzątkiem, a nawet wam ją podać"[7].
"No i znikła ostatnia przeszkoda dla naszego związku. Jak się okazało, wyimaginowana, ale wyimaginowane rzeczy mogą mieć realne skutki i na pewno się tym gryzłaś, za to teraz nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy żyli długo i szczęśliwie. Jak w bajce"[8].
Na tym tle najlepiej wypada matka głównej bohaterki, której strumień świadomości najbardziej przypomina cokolwiek, co można by nazwać ludzką mową i usłyszeć w codziennym życiu:
"Ja tam myślisz się znam co ty tam dłubiesz na tej swojej desce a nie mówiłeś mi pamiętałabym nie jestem sklerotyczką jak ona wczoraj zapomniała że miała mi przynieść materiał na sukienkę..." [9].
Niestety, pewną niekonsekwencją jest to, że wypowiada ona w ten sposób dokładnie dwie kwestie (akurat w momencie, w którym córka narzeka na chaotyczność jej wypowiedzi), a w dalszej części powieści mówi już normalnie, z podmiotem, orzeczeniem i przecinkami we właściwych miejscach.
O formie już było, więc teraz wypada napisać parę słów o treści.
Ona to dwudziestopięciolatka marząca o dziecku. On to trzydziestolatek, który nigdy nie był w związku z kobietą. Niespełnione pragnienia przybierają u nich kształt obsesji i oboje napotykają na tę samą przeszkodę – własną niepełnosprawność, która staje się murem odgradzającym od szczęśliwego życia (ona w wyniku wypadku jeździ na wózku inwalidzkim, on jest niewidomy od urodzenia).
Pewnym nowatorstwem jest to, że niepełnosprawni nie są tu osobami zadowolonymi z życia, spełnionymi, tryskającymi optymizmem i pogodą ducha, jak zwykło się ich na ogół przedstawiać. Są ludźmi, którzy nie pogodzili się ze swoim kalectwem, uważają je za kulę u nogi i zasadniczą przeszkodę na drodze do realizacji pragnień. Bywają rozgoryczeni, nieszczęśliwi, użalają się nad sobą i często brak im dystansu. Obsadzenie takich postaci w rolach bohaterów romansu było ciekawym pomysłem, z potencjałem na powieść jeśli nie wybitną, to przynajmniej przyzwoitą i zapadającą w pamięć. Ale niestety, nawet jeśli tej historii nie zarżnął do końca suchy styl, zdecydowanie dobił ją właśnie sposób poprowadzenia wątku romantycznego.
Zadziwiające, że w książce, która skupia się na uczuciach, tak mały nacisk położony został na rozwój relacji. Bohaterowie zakochują się w sobie nagle. Tak nagle, że czytelnik może nie zdążyć zauważyć, kiedy to nastąpiło. Ma tu miejsce klasyczna, wybaczcie wyrażenie, miłość od pierwszego włożenia. Bohaterowie znają się parę godzin, wiedzą o sobie tylko niezbędne minimum (a może nawet i tyle nie), co gorsza – kompletnie między nimi nie iskrzy. Niczym nie różni się to od szybkiego numerku w klubowej toalecie. Tylko tego drugiego nikt nie upierałby się nazywać wielką miłością po grób i wbrew całemu światu, prawda?
Warto przy okazji zauważyć, że uczucie bohaterów opisywane jest w sposób wyjątkowo infantylny (w dziecinnym podejściu przoduje bohater), zaś swoją naiwną słodyczą przypomina raczej pierwsze miłosne uniesienia pary nastolatków, a nie relację dorosłych, doświadczonych ludzi, planujących wspólne życie. Wszystko w tym związku dzieje się na hura, już, teraz, zaraz, na zawsze. Myślę, że dobrze zrobiłoby tu chociażby nieco większe rozłożenie w czasie.
Bardzo nie podobały mi się też liczne wtręty odnoszące się do polityki i bieżących wydarzeń. Dodajmy, na tyle bieżących, że najdalej za pięć, dziesięć lat nawiązania do nich staną się kompletnie niezrozumiałe, a nawet już teraz nastolatek może mieć problemy z odczytaniem wszystkich odniesień. Bo, ręka w górę, kto dziś dokładnie orientuje się we wszystkich meandrach sprawy doktora G.?
Co do "Niepełnych" żywiłam naprawdę spore nadzieje. Liczyłam na kawałek niezłej, chwytającej za serce prozy, która pobudzi mnie być może do jakichś głębszych przemyśleń. Niestety, moje oczekiwania zostały brutalnie zawiedzione. Nie chciałabym twierdzić, że czas poświęcony tej powieści był kompletnie stracony, niemniej niedostatki stylu i fabuły mogą lekturę znacznie uprzykrzyć. I jeśli przyjąć, że miarą dobrej książki jest satysfakcja z jej przeczytania, to moja jest zdecydowanie niepełna.
---
[1] Paweł Pollak, "Niepełni", wyd. Prószyński i S-ka, 2009, s. 84
[2] Tamże, s. 86
[3] Tamże, s. 98
[4] Tamże, s. 53
[5] Tamże, s. 57
[6] Tamże, s. 88
[7] Tamże, s. 96
[8] Tamże, s. 335
[9] Tamże, s. 45
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.