Dodany: 11.06.2017 09:21|Autor: imarba
Książka pachnąca lasem i kwitnąca zwłokami
Z książkami Agnieszki Pruskiej dotychczas jakoś nie miałam okazji się zetknąć osobiście. Znałam je, że tak powiem, „tylko z widzenia”, kiedy więc wreszcie natrafiłam na zwłoki... a właściwie na „Zwłoki powinny być martwe”, naprawdę się ucieszyłam i to wcale nie tylko dlatego, że podzielam zawarte w tytule zdanie – lubię tego typu powieści. Pisanie kryminałów, tak samo tych przerażających, jak i tych zabawnych, to dla autora ciężka i bardzo wymagająca praca. Nie wiem nawet czy wesołe, niby łatwe, że tak powiem – komediowe nie są trudniejsze, bo przy ich tworzeniu obowiązują nie tylko tak podstawowe zasady, jak wartka akcja, suspens i dobrze powiązane wątki: czytelnik wymaga ponadto pewnej lekkości, zabawnych wątków i wyrazistych, ale niezbyt mrocznych postaci. „Zwłoki powinny być martwe” to taki właśnie, może nie całkiem komediowy, ale lekki i zabawny kryminał z nutką romansu oraz ciekawym przesłaniem, i wierzcie mi – nie chodzi o to zawarte w tytule.
Dwie nauczycielki na wakacjach nie stanowią tematu ani specjalnie komediowego, ani makabrycznego, ale te nauczycielki to kobiety po przejściach, a właściwie po przejściu przez całoroczny gimnazjalny magiel. Znają się na życiu i ludziach, muszą, inaczej by nie przetrwały w szkole. Są sprytne, inteligentne, przewidujące. Miesięczny odpoczynek w leśniczówce na Mazurach to dla nich wyczekany czas spokoju.
I tu wielki pokłon dla autorki za jej kunszt. Nie wiem, czy też tak uważacie, ale kryminał, w którym można by się dobrze odnaleźć, wymaga bardzo konkretnych i łatwych do zapamiętania ulic, domów, kościołów czy innych stałych punktów orientacyjnych. Umieszczenie akcji w środku lasu, w leśniczówce pod Olsztynkiem i opisanie tego tak, żeby każdy orientował się w topografii, to nie lada sztuka, bo w lesie mało jest charakterystycznych punktów – tylko drzewa, krzaki, ścieżki, a mimo to akcja rozwija się bardzo plastycznie i naprawdę wiemy, co i gdzie się dzieje.
Cała sprawa zaczyna się od znalezienia zwłok w lesie, pod krzakiem malin; kiedy pojawia się policja... już ich nie ma. Poruszone do żywego tym, że policjanci nie za bardzo wierzą w te dziwne zwłoki, przyjaciółki postanawiają same jakoś ten problem rozwiązać. Takie atrakcje, choć nieprzewidziane, wprawiają w zachwyt nie tylko obie panie, które trochę obawiają się wakacyjnej nudy, ale i potomstwo leśniczego. Rozwiązywanie zagadki kryminalnej będzie więc przeplatać się z o wiele trudniejszym działaniem, czyli z unikaniem cwanych, dość wścibskich i niezwykle domyślnych dzieciaków.
Bohaterowie, co cenię w dobrych książkach, mają zalety, ale też wady i zachowują się logicznie, tak jak człowiek naprawdę zachowuje się w życiu. Nauczycielki robią wszystko, by unikać dzieci, te z kolei wyrzekają na szkołę, policjanci wzbraniają się przed ujawnianiem wyników dochodzeń postronnym, a porzucona żona zieje ogniem jak nie przymierzając smok.
Wszędzie snuje się zapach grzybów i soku ze świeżych malin. W tej książce las pachnie naprawdę!
I tu dochodzę do przesłania. Delikatnie wpleciona w śledztwo, pozbawiona choćby krzty dydaktyzmu historia miasta i okolic bardzo wzbogaca fabułę, a już opowieść związana z opuszczonym osiedlem to majstersztyk. Autentycznie miałam ciarki na plecach i ochotę, by więcej się o tym dowiedzieć!
Powieść lekka, przyjemna, inteligentna, dobrze napisana, z całą masą zabawnych akcentów i do ostatniej strony trzyma w napięciu! Nie rozwiążecie tej zagadki, zanim nie dojdziecie do końca, przynajmniej mnie się to nie udało. Zapewnia i relaks, i przyjemność, a kto wie, czy nie coś więcej.
To idealna książka na lato – bo lekka, na zimę – bo pachnąca, na jesień – bo rozświetla słońcem ponure dni i na wiosnę – bo niesie obietnicę letniej przygody.
Szczerze polecam.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.