W mocy demona...
Recenzentka: Iwona Banach
Kjell Eriksson zachwycił mnie „Ręką, która zadrży” i zawiódł „Człowiekiem z gór”. To dość szczególny zawód, bo książka sama w sobie jest ciekawa i całkiem dobra, ale zacznijmy od początku...
Szwecja; z rzeki pod Uppsalą wyłowione zostaje ciało człowieka, którego nie można zidentyfikować, bo jedynym znakiem szczególnym jest tatuaż, a tego... no właśnie – nie ma. Morderca go wyciął. Dlaczego? Może po to, aby utrudnić identyfikację?
Inspektor Ann Lindell rozpoczyna śledztwo. Wszystko zaczyna się koncentrować wokół pewnej modnej i eleganckiej restauracji. My, czytelnicy obserwujemy śledztwo z kilku perspektyw. Między innymi z punktu widzenia... mordercy, i to wcale nie ukrytego, dlatego bardzo szybko orientujemy się, kto zabił. Tożsamość ofiary też szybko zostaje odkryta. Patrzymy również oczami pracowników restauracji, w tym nowej kelnerki (ale nie tylko), matki dwóch nastolatków, z których jeden zaczyna mieć poważne kłopoty z prawem. Wszystkie punkty widzenia, początkowo luźno ze sobą związane, zaczynają się łączyć.
Ta książka to opowieść o Bhni gui – „człowieku z gór”; w legendach Zapoteków jest on demonem zamieszkującym zalesione szczyty gór, który schodzi do wiosek ubrany jak zamożny mieszczanin, by w zamian za duszę ofiarować zaczarowane pieniądze, dobrobyt wieśniakom. Wielu z nich, przytłoczonych skrajną biedą, daje się zwieść obietnicom demona, ale przynosi im to tylko ból, śmierć i nieszczęście. Tylko co mają wspólnego wierzenia Zapoteków i trup wyłowiony z rzeki pod Uppsalą? Pewnie już się domyśliliście i to jest cały problem z tą powieścią. Świetnie napisana, dobrze przemyślana, a jednak szokuje w niej całkowity brak zaskoczenia. Co z tego, że akcja ma sens i przesłanie, skoro fabuła jest przewidywalna do bólu i miejscami trochę, powiedziałabym, naiwna? Moralizatorska? W każdym razie odbiega od standardów kryminału, bo nawet motyw morderstwa szybko staje się jasny, a ciąg wydarzeń, które po nim następują, to bajka dla bardzo grzecznych dziewczynek. Pomimo ogromnego kunsztu pisarskiego autora, a może właśnie ze względu na ten kunszt i na temat powieści, odrobina realizmu wcale by „Człowiekowi z gór” nie zaszkodziła.
Ze względu na czytelników nie poprę moich zarzutów przykładami, bo tak czy tak to pozycja warta przeczytania, a psuć przyjemności z lektury nikomu nie chcę. Nie gustuję w krwawych masakrach, pościgach, krwi na ścianach, więc nie chodzi tu o to, że tego nie było – nie brakowało mi tej krwawej otoczki, a jedynie odrobiny psychologicznej logiki.
A skoro już napisałam, co mi nie pasowało, powiem teraz, co mnie zachwyciło: bardzo dobrze poprowadzona wieloosobowa narracja i doskonale zakończone wątki. Historia miłosna policjantki Ann Lindell – mocna, mroczna, intrygująca. Opowieść o życiu w wiosce Zapoteków – interesująca i bardzo prawdziwa. Dzieje Slobodana i jego „interesu gastronomicznego” – ciekawe. Każdy z wątków jest dobry, wręcz doskonale napisany, ale albo gdzieś czegoś zabrakło, albo było odrobinę za dużo.
Chętnie przeczytam książki tego autora jeszcze raz w porządku serii i może wtedy inaczej odbiorę tę, o której w tej chwili piszę.
No i mam problem z tłumaczeniem. W tekście są drobne niezręczności, w tym słowo „oskórowany” użyte w odniesieniu do wycięcia tatuażu, czyli kawałka skóry z ramienia ofiary, a oznacza ono w języku polskim „zdjęcie skóry” całkowicie. Gdyby nie to, że pojawiło się kilka razy – wybaczyłabym, ale tłumacz musi znać znaczenie słów, a to akurat nie jest adekwatne do sytuacji.
Warto przeczytać!
Autor: Kjell Eriksson
Tytuł: Człowiek z gór
Tłumacz: Małgorzata Stefaniuk
Wydawca: Amber, 2016
Liczba stron: 366
Ocena recenzenta: 4/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.