Dodany: 25.05.2017 11:06|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Małe wielkie rzeczy
Picoult Jodi

2 osoby polecają ten tekst.

Jesteś „taka”, więc musisz być winna



Recenzentka: Dorota Tukaj


Wyobraźmy sobie, jak to jest: wiedzieć, że pewne rzeczy w życiu albo człowieka ominą, albo – jeśli je jednak osiągnie – każdy, kto o tym wspomni, nie omieszka podkreślić wybranej cechy jego wyglądu jako specyficznego wyróżnika, zawierającego podtekst: „jest taki a taki, a mimo to…”. „Aby pokonać Rosjanina, czarnoskóry atleta z Francji musiał…”; „…może być pierwszym w historii czarnoskórym kierowcą Formuły 1”; „pierwszy czarnoskóry naukowiec, który objął stanowisko rektora…” – na tego rodzaju wzmianki natykamy się niemal codziennie w serwisach informacyjnych. Gdyby zamiast określenia koloru skóry zawierały inny przymiotnik dotyczący wyglądu – na przykład „piegowaty” albo „łysy” – odebralibyśmy je jako co najmniej dziwne, prawda? Ale ta nieszczęsna ciemna – w rzeczywistości o wiele częściej brązowa niż czarna – skóra, a razem z nią i przynależna do niej tekstura włosów, i specyficzny kształt nosa i ust to najwyraźniej coś, co zawsze, świadomie czy mimowolnie, musimy zauważyć i wytknąć. Bo dla kogoś, kto ją ma, to podkreślenie brzmi jak wytknięcie. A bywa jeszcze gorzej – na przykład tak:

Ruth Jefferson jest pielęgniarką-położną[1] z dwudziestoletnim stażem. Pewnego dnia zjawia się, jak zawsze, na porannej zmianie; do jej stałych obowiązków należy sprawdzenie stanu dzieci, które przyszły na świat w ciągu ostatniej nocy. Oczywiście, czasem zdarzają się przy tym niespodzianki… ale na taką nie jest przygotowana. Mimo wszystko. Rodzice nowo narodzonego Davisa patrzą na nią z mieszaniną konsternacji i wrogości, a ona jeszcze raz przebiega w myśli wszystkie wykonane czynności, nie mogąc znaleźć miejsca, w którym popełniłaby błąd lub gafę. Chwilę później dowiaduje się, że jedyną niestosowną rzeczą, jaką uczyniła, było… samo wejście do sali i dotknięcie dziecka. Brittany i Turk Bauerowie bowiem – jak się niebawem okaże, członkowie fanatycznego ruchu białych supremacjonistów – „nie życzą sobie opieki afroamerykańskiego personelu”[2]. Czyli, konkretnie, Ruth, bo innych położnych o skórze barwy kawy z mlekiem na tym oddziale nie ma. Przełożona, chcąc uniknąć kłopotów z najwyraźniej agresywnym, pyszniącym się neonazistowskimi tatuażami mężczyzną, przystaje na ich życzenie i odsuwa Ruth od pracy przy tym jednym dziecku. Ona odbiera to jako zniewagę, ale podporządkowuje się, bo cóż innego może zrobić? I nie dotknęłaby Bauera juniora, naprawdę, gdyby na następnym dyżurze nie polecono jej go przypilnować po prostym, rutynowym zabiegu obrzezania[3]. „Tylko dwadzieścia minut”[4], kiedy pozostałe pielęgniarki muszą asystować przy cięciu cesarskim. To jednak wystarcza, by stało się coś nieprzewidzianego: chłopczyk przestaje oddychać i sinieje. Dla Ruth priorytetem jest ochrona zdrowia i życia pacjentów; próbuje ocucić dziecko metodami niemedycznymi, kiedy zaś to nie daje efektu, zaczyna się wahać: jeśli wbrew poleceniu przełożonej rozpocznie resuscytację, narazi się na poważne nieprzyjemności; jeśli nie – maleństwo może umrzeć… Wahanie trwa krótko, ale, być może, i tak za długo; reanimacja nie przynosi skutku, Bauerowie dowiadują się, że opuszczą szpital sami. Niemal od razu nabierają pewności, iż „to zasrana zbrodnia na tle nienawiści rasowej”[5]; Turk uraził czarną pielęgniarkę, a ona z zemsty zabiła jego dziecko. Nieprawdopodobne? Ba… dla nas może nie, ale są ludzie, którym łatwo przychodzi uwierzenie, że ciemniejszy kolor skóry wiąże się genetycznie ze zbrodniczymi skłonnościami. I że siedemnastolatek, obudzony w środku nocy i patrzący z przerażeniem, jak policjanci wywlekają z domu jego matkę i dewastują mieszkanie, stanowi takie zagrożenie dla trzech uzbrojonych dorosłych mężczyzn, iż trzeba go „ze względów bezpieczeństwa”[6] przyciskać kolanami do podłogi i wykręcać mu ręce.

Ruth nie zostanie długo w areszcie; będzie odpowiadała z wolnej stopy, oczywiście nie bez poręczenia finansowego, najważniejsze jednak, że nie zostawi syna samego akurat teraz, gdy chłopiec szczególnie dotkliwie odczuwa wszelkie przytyki i szykany mające związek z kolorem skóry. Ruth zresztą też jest przekonana, iż to, co ją spotkało, wynika wyłącznie z nienawiści rasowej. Jej prawniczka, Kennedy McQuarrie, chce jednak przyjąć inną linię obrony. Argumenty wydają się niezbite, ale czy to wystarczy?...

Podobnie jak w „Bez mojej zgody”, „Pół życia” czy „Kruchej jak lód”, Picoult zdecydowała się na narrację wielogłosową, w której wysłuchujemy na przemian trzech najbardziej zaangażowanych w sprawę osób. Kennedy skupia się głównie na przygotowaniach do procesu i jego przebiegu; monologi Ruth i Turka zawierają tyleż relacji z bieżących wydarzeń (niekiedy dublujących się, mimo braku bezwzględnej konieczności ukazania sprawy z różnych stron), co retrospekcji pozwalających zrozumieć ich aktualne postawy. Indywidualizacja stylu wypowiedzi nie jest co prawda najmocniejszą stroną autorki, ale tu akurat udała jej się nie najgorzej, zwłaszcza w przypadku Turka, choć nie zaszkodziłoby, gdyby mówił językiem jeszcze bardziej potocznym. Wszystkie trzy opowieści, pomijając fakt, że budzą silne emocje, dają mocny, wyrazisty obraz nietolerancji rasowej w USA. Tak, nadal trwającej nietolerancji, choć to nie czasy tuż po wojnie secesyjnej, tylko lata urzędowania prezydenta Obamy! Aż boli słuchanie tych pozornie życzliwych stwierdzeń: „Dla takiego chłopca to nie byle co… no cóż”[7] – mówi przełożona Ruth, dowiedziawszy się o sukcesach szkolnych jej syna; „Ale czarni nie budzą moich zastrzeżeń, naprawdę”[8] – powiada kandydatka na przysięgłą. Patrząc zaś na scenę aresztowania Ruth i na tę, w której Kennedy, towarzysząc swojej klientce podczas zakupów, zdaje sobie sprawę z różnicy, z jaką obie są traktowane przez personel, nie mamy już wątpliwości, że rasizm to nie tylko fanaberia jakiejś małej grupki opętanych fanatyków…

Powieść robi wrażenie, a robiłaby jeszcze większe, gdyby udało się autorce wyeliminować wspomniane wcześniej powtórzenia i uniknąć zbytniego przesłodzenia epilogu. Można też mieć wątpliwości co do natury pewnego detalu urody jednej z postaci; żeby nie zdradzić za wiele, powiem tylko ogólnikowo, że o ile osoba z, mówiąc potocznie, jedną czwartą krwi afroamerykańskiej może praktycznie wcale nie mieć rysów negroidalnych i cechować się stosunkowo jasną skórą, o tyle wyjątkowo mało prawdopodobne jest, by jeszcze przy tym miała jasnoniebieskie oczy (no, ale zawsze możemy uznać, że w jej wypadku trafiła się akurat taka szczególna kombinacja cech genetycznych).

Te drobiazgi nie powinny jednak przesłaniać faktu, że Picoult napisała o sprawach ważnych, lecz często niedostrzeganych lub celowo ignorowanych. U nas, w krajach Europy Środkowej, nietolerancja rasowa nie przyjmuje aż takich rozmiarów – bo jednak populacje ludzi o innym kolorze skóry są o wiele mniej liczne – co nie znaczy, że w ogóle jej nie ma, ponadto przecież może być ukierunkowana i na inne cechy, na przykład wyznanie albo orientację płciową; wystarczy poczytać komentarze na dowolnym niemoderowanym forum… A póki tak jest, powinna istnieć literatura, która nam uświadamia, jaką krzywdę wyrządza człowiekowi takie wartościowanie – i jaką krzywdę robi sobie samemu ten, który innych ocenia po pozorach.


---
[1] W USA położna to nie osobny zawód, tylko jedna z pielęgniarskich specjalizacji wyższego stopnia; żeby zdobyć certyfikat położnej, trzeba najpierw uzyskać licencjat z pielęgniarstwa, a potem odbyć dodatkowe szkolenia, przygotowujące do pracy z ciężarnymi/rodzącymi kobietami i noworodkami.
[2] Jodi Picoult, „Małe wielkie rzeczy”, przeł. Magdalena Moltzan-Małkowska, wyd. Prószyński i S-ka, 2017, s. 59.
[3] Europejczykom ta procedura zwykle się kojarzy z nakazem religijnym w judaizmie lub islamie, natomiast w USA jest praktyką dość powszechną, zalecaną przez lekarzy ze względów higieniczno-profilaktycznych i obejmującą mniej więcej 2/3 noworodków płci męskiej.
[4] Jodi Picoult, dz. cyt., s. 82.
[5] Tamże, s. 122.
[6] Tamże, s. 471.
[7] Tamże, s. 24.
[8] Tamże, s. 403.





Autorka: Jodi Picoult
Tytuł: Małe wielkie rzeczy
Tłumacz: Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2017
Liczba stron: 608

Ocena recenzentki: 4,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1698
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: reniferze 04.07.2017 14:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzentka: Dorota Tuk... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Zgadzam się, że zakończenie nie było dobre. Przesadnie pozytywne. No i wspomniany przez Ciebie detal - to było niepotrzebne, zresztą cały ten pomysł był nadmiernie wysilony. Książka jako całość nie do końca mnie przekonała, ale trzeba Picoult przyznać, że potrafi tak wczuć się w bohaterów, żeby utrudnić opowiedzenie się jednoznacznie po jednej ze stron. Niestety dla mnie, po przeczytaniu 11 powieści autorki mam pewne pojęcie o stosowanych przez nią schematach i brakowało mi emocji i napięcia. Ale dla kogoś, kto zaczyna przygodę z Jodi Picoult, to może być niezły początek.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: