Dodany: 25.05.2017 08:36|Autor: dot59
W mrokach życia „my tyż sōm ze słōńca”
Uwaga: czytelnicy nieletni i nielubiący scen makabrycznych/obscenicznych proszeni są o nieotwieranie „papli”.
„Drach” to kolejna książka, która zachwyciłaby mnie do nieprzytomności, gdyby… ale „gdyby” zostawmy na później.
Bo jest to nieprawdopodobnie mocna i bogata panorama śląskich losów, z tej części Śląska, która najdłużej pozostawała pod niemieckim panowaniem, na tyle długo, by spora część jej mieszkańców nawet nie bardzo potrafiła zdać sobie sprawę, że mówiąc „po naszymu”, mówi po polsku.
Bo kapitalna jest zawarta w niej teoria tytułowego „dracha”, spajająca w jedność wszystko, co istnieje, istniało i będzie istnieć.
Bo z tą teorią świetnie współgra tok narracji, sprawiający wrażenie, jakby na papier przelewała się zawartość jakiegoś gigantycznego wiru czasoprzestrzennego, w którym ludzie, miejsca, zdarzenia pomieszały się pozornie bez ładu i składu – na jednej stronie prawnuk spotyka się z młodszym od siebie pradziadkiem, ten sam bohater w jednym akapicie znajduje się kilka czy kilkaset kilometrów dalej i dwadzieścia lat później albo pięćdziesiąt lat wcześniej niż w następnym.
Bo autor ma doskonałe oko do szczegółów: tu plastycznie przedstawiona ptaszyna zwana dzierzbą gąsiorkiem oraz jej trofea, tam wyliczona zawartość kieszeni hrabiego-bon vivanta albo żołnierskiego tornistra, ówdzie wyłożone różnice między dwoma czy trzema rodzajami broni palnej, jeszcze gdzie indziej objaśniona zasada funkcjonowania kombajnu górniczego. I doskonały… nie, doskonałego słuchu językowego nawet mieć nie musi, bo tę gwarę – dla innych może plebejską i kanciastą, ale dla kogoś, kto się urodził w Żernicy (albo w Łaziskach, albo w Piekarach, albo w Zabrzu i tak dalej). brzmiącą jak najbardziej harmonijna muzyka natury – ma we krwi. Dlatego stworzeni przez niego ludzie są tak bardzo żywi; ich autentycznie słychać tak, jakby tu, obok nas, stali i częstowali nas żurem albo czytali na głos list, który właśnie przysłał im z frontu syn, na co dzień mówiący jak oni, ale pisać uczony po niemiecku: „Liebe Eltern. Ociec, Mamulka a Braciki. Przyslom mie Patenknopfen piync dwaciścia a Tuste w putnie, Cygaretow abo Tabak do Fifki, yno dobry. Pszyslom mie tysz jaki Handtuch, Fuzekle. Mlyka. Käse. Litewka możno by mie kupili, yno kaj kupić, niy wiym. Piynidzy mi przyslom choby 10 Marek. U mie wszisko dobrze. Widzioł żech englische Panzer. Srogi boł a szczyloł. Jeżech zdrów. Napiszom, co Doma”[1].
Więc czy tu jeszcze może być jakieś „gdyby”? No, jest.
Bo mam wrażenie, że się autor ździebko za bardzo zapatrzył na technikę pisarską niedawnej austriackiej noblistki, zwłaszcza na jej tendencję do powtarzania wszystkiego, co tylko się da powtórzyć. Są miejsca, w których ten zabieg wydaje się niemal niezbędny: „Ernst ma dziewięćdziesiąt trzy lata i żyje. Ernst jest zmęczony. Ernst wszystko pamięta i nic go już nie obchodzi. Ernst jest obojętny, spokojny, znużony”[2]. Ale są też takie, w których bywa co najmniej irytujący: „Otwiera lodówkę marki Liebherr i czuje się niezręcznie z tym, że otwiera lodówkę marki Liebherr z kostkarką do lodu i chłodziarką do wina, bo czy jego jest ta lodówka marki Liebherr z kostkarką do lodu i chłodziarką do wina, czy nie jego? Oficjalnie jego, ale przecież dobrowolnie zrezygnował ze statusu posiadacza tej lodówki marki Liebherr z kostkarką do lodu i chłodziarką do wina. W sumie, urządzając dom, chciał kupić Smega, ale nie ma Smega z kostkarką do lodu i chłodziarką do wina, a Nikodem chciał kostkarkę do lodu i chłodziarkę do wina, więc nie kupił Smega. Nikodem wstydzi się lodówki marki Liebherr z kostkarką do lodu i chłodziarką do wina (…)”[3].
Bo nie tylko w tym powtarzaniu tak się do Jelinek, świadomie czy nieświadomie, upodobnił, ale też w upodobaniu do rzeczy makabrycznych i obscenicznych. I o ile na przykład scena, w której Josef i jego towarzysze broni udają się „do armijnego puffu”[4], wraz z następującym po owej wizycie komentarzem gefreitra Piskuli Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu, w żaden sposób nie przekracza granic dobrego smaku, o tyle już na przykład opis rozkładających się w mogiłach ciał dwojga bohaterów nic by nie stracił, gdyby go trochę skrócić, eliminując na przykład taki fragment: Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu, podobnie jak wskazanie na homoseksualne skłonności Friedricha von Barnekowa niekoniecznie wymagało detalicznego wykładania, co oraz z kim w ramach tychże skłonności robił, i to w słowach niewybrednych: Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.
Gdyby nie te dwa „gdyby” – byłaby szóstka. Zabrakło. Ale i tak nie zapomnę Magnorów i Gemanderów, i nade wszystko starego Pindura, wedle którego „strōm a człek, a kamiyń sōm jedno”, zaś „Pōnbōczek je słōńce, a słōńce je Pōnbōczkiym”[8] i „my tyż sōm ze słōńca”[9].
---
[1] Szczepan Twardoch, „Drach”, wyd. Wydawnictwo Literackie, 2014, s. 229.
[2] Tamże, s. 118.
[3] Tamże, s. 282-283.
[4] Tamże, s. 219.
[5] Tamże, s. 220.
[6] Tamże, s. 310.
[7] Tamże, s. 253.
[8] Tamże, s. 88.
[9] Tamże, s. 66.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.